autor: Szachu
Caen Skrytobójca
Tęgi karczmarz ze świecą w ręku pokonywał kolejne schody swojego przybytku. Było już późno, ostatni klient dawno już zasnął sącząc kiepskie piwo. Grubas starał się poruszać jak najciszej, zupełnie jak gdyby czegoś się obawiał...
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
- Rohar! – a ust Caena dobył się potężny okrzyk. Tak potężny, że aż tafla jeziora już i tak wzruszona padającym deszczem, zafalowała jeszcze mocniej. Culik stanął jak wryty, przerażenie wymalowało się mu na twarzy. Wszystko to trwało tylko chwilę, wystarczająco jednak długo, aby Caen doskoczył do niego i ciął go na odlew przez twarz, gardło i ramię. Caen był zły, kręciło mu się w głowie, rana krwawiła. Ciął z całej siły, poczuł satysfakcję słysząc chrupot miażdżonych przez klingę kości. Grzmiało. Culik zarzęził, wypuścił z rąk oba miecze i spadł z konia. Po chwili w miejscu gdzie upadł zaczęła się tworzyć czerwona kałuża, rozmywana przez padający rzęsisty deszcz. Culik jeszcze żył. Jego ciało drżało, a usta miarowo się otwierały, zupełnie jakby bandyta rozpaczliwie starał się złapać ostatni oddech, po raz ostatni poczuć zapach burzy. Z ust wydobywała się mu krew. Caen podszedł do niego chwiejnym krokiem, podpierając się mieczem, żeby nie upaść.
- Gdzie znajdę... Nunina. – zabójca wydobywał z gardła słowa z wielkim trudem. Culik jednak nie zdążył mu odpowiedzieć, bowiem właśnie umarł. Caen również nie czuł się za dobrze. Poczuł w głowie otępiającą pustkę i stracił przytomność.
Kiedy się obudził słońce było już wysoko. Po burzy nie pozostał nawet ślad. Dzień był ciepły i słoneczny. Caen podniósł się z wysiłkiem i spojrzał na pobojowisko. Obok niego leżały zwłoki Culika z rozwartą szczęką i przeszklonymi oczami wpatrzonymi w pustkę. Parę metrów dalej leżało nienaturalnie poskręcane ciało dryblasa. Z jego szyi wystawała rękojeść sztyletu. Po koniach bandytów nie było śladu. Caen zmartwił się tym faktem, uznał bowiem, że zwierzęta na pewno znały drogę do obozu bandytów, mogłyby go więc tam doprowadzić. Co więcej, teraz zbóje będą zaalarmowani powrotem samych wierzchowców, mogą się więc go spodziewać. Nie ma też co liczyć na pójście ich śladem, gdyż deszcz wszystko rozmył. Do tego rana na piersi paliła żywym ogniem. Caen czuł suchość i metaliczny posmak w ustach. Kręciło mu się w głowie. Podniósł leżący nieopodal miecz i wetknął go do pochwy. Podszedł do zwłok dryblasa, wydobył sztylet z jego szyi po czym wytarł go w jego koszulę. Gdy ostrze odzyskało już dawny blask wsadził go za pas. Pora ruszać w drogę, pomyślał.
Caen ucieszył się na widok tej wioski. Potrzebny mu był medyk. Nie był ciężko ranny, jednak stracił sporo krwi i był mocno osłabiony. Jeszcze mocniej ucieszył się kiedy sołtys przywitał go przyjaźnie, ugościł we własnej chacie i posłał po wiejskiego medyka. Wyciąg z korzonków spreparowany przez tego ostatniego postawił Caena na nogi. Nikt go o nic nie pytał i dobrze, bo Caen nie lubił kłamać. Wszyscy byli mili i przyjaźni. Dlaczego więc do ciężkiej cholery wiozą mnie teraz skrępowanego nie wiadomo dokąd? Pomyślał poirytowany zaistniałą sytuacją.
- Zbr-zbro-zbrojni jadą tatku. – do izby u sołtysa w której zgromadziła się cała wioskowa starszyzna, aby przyjrzeć się niespodziewanemu gościowi wpadł zziajany chłopczyk.
- Przyjechali po pszenicę. – załamującym się głosem wyrecytowała żona sołtysa. – Znowu odbiorą nam połowę z tego czego jeszcze nie zabrali...
- Cicho babo, biorą bo mają takie prawo. Wojskowi też ludzie i jeść muszą. Przynajmniej będzie miał nas kto bronić. – odparował sołtys. – Poza tym w tym roku i tak był urodzaj, więc nam wystarczy.
- Będą nas bronić. A z bandą Nunina od kilku lat nie potrafią się rozprawić. – żona nie dawała za wygraną. Sołtys już jednak tego nie słyszał, bowiem wybiegł z izby. Za nim skierowała się cała starszyzna oraz medyk. Po chwili Caen został w chacie sam z żoną sołtysa.
- Widzicie go, patriota się znalazł. A w zimie co do garnka włożyć nie będzie. – kobieta poczęła załamywać ręce.
Caen wiedziony ciekawością wyszedł z izby, chcąc przyjrzeć się żołnierzom. Teraz jadąc skrępowany na koniu, otoczony przez tych właśnie żołnierzy, doszedł do wniosku, iż nie była to najlepsza decyzja...