Test Drive po polsku
Po wielogodzinnych zmaganiach za kółkami ponad setki wirtualnych super samochodów człowiek zaczyna marzyć, aby dosiąść czegoś takiego w rzeczywistości. Czy jest to realne?
Kto nie ma ochoty na małego sportowego Merca, może sobie sprawić dużego. Świetny w Test Drive Unlimited Mercedes-Benz SLR MacLaren nie jest dostępny przez pierwszy lepszy salon samochodowy (w końcu niewielu ludzi interesują auta z 600-konnymi silnikami). Trochę trzeba się natrudzić, by go wziąć na celownik. Tu w sukurs przyszedł mi jak zwykle mój niezawodny importer. Ma chłop do mnie cierpliwość. Zaoferował mi rocznego Mercedesa-Benza SLR MacLarena z wszelkimi możliwymi bajerami (jest nawet telefon!) za 1,7 mln. złotych, dorzucając na deser dwuletnią gwarancję. Osłabłem.
Powoli zacząłem dojrzewać do myśli, że dla takich posiadaczy świnek-skarbonek jak ja, super auta z mojej ulubionej gry pozostaną w zasięgu jedynie moich marzeń. Zanim zakończę przygodę z poszukiwaniem sportowych wozów w Polsce, uderzę jeszcze do Volkswagena. Wszak koncern to potężny, skupiający wiele firm i marek, na dodatek u nas bardzo popularnych. Ja sam uwielbiam Garbusy (Ferdynand Porsche błysnął geniuszem) i jako niegdysiejszy użytkownik Golfa po prostu muszę dać szansę firmie z Wolfsburga.
W Test Drive Unlimited można jeździćtrzema różnymi Volkswagenami (Golfem R-32 i VW W12 w dwóch odmianach), dlatego to na tych modelach skupiła się moja uwaga. U polskiego dealera Volkswagena podobnie, jak to ma miejsce w przypadku salonów Mercedesa-Benza, można sobie zamówić autko nie będące aktualnie w posiadaniu sprzedawcy. Fajno. Zachęcony tym faktem i podjarany reklamą producenta („Golf w ofercie specjalnej już od 49 tys. złotych!”) zainteresowałem się najpierw Volkswagenem Golfem R-32 . Niewiele nim można zdziałać w grze, ale wiele można zdziałać w życiu.
Nie chcąc przepłacać wybrałem wyłącznie konfigurację podstawową, czyli fabryczny, czarny kolor nadwozia, tapicerkę „Monte Carlo” oraz antracytowe siedzenia i podłogę. Zero dodatków, bajerów i dopłat. Niestety i tak wyszło, że muszę dać prawie 165 tys. złotych. Pięćdziesiąt koła bowiem kosztuje najprostszy Golf o poj. 1.4 litra i mocy 80 KM. A Volkswagen Golf R-32, mimo iż wizualnie podobny do swego kolegi, ma pod maską ponad 3-litrowy, 250-konny silnik i za taką moc trzeba niestety słono zapłacić.