Test Drive po polsku
Po wielogodzinnych zmaganiach za kółkami ponad setki wirtualnych super samochodów człowiek zaczyna marzyć, aby dosiąść czegoś takiego w rzeczywistości. Czy jest to realne?
Moja chrapka na Forda GT uwieńczona została sukcesem. Okazuje się, że auto można kupić nie w komisie, nie na giełdzie, nie przez pośrednika, ale najzwyklej w świecie w autoryzowanym salonie, tyle że za zachodnią granicą. W sumie do granicy niemieckiej mam bliżej, niż nad nasze morze, więc sprawa wydała mi się warta rozeznania. Samochód można kupić szybko, praktycznie od ręki, bowiem o dziwo, w Unii Europejskiej sprzedaje się bardzo słabo (sprzedano dotąd niewiele ponad 100 sztuk). Trochę to deprymujące dla modelu będącego następcą Forda GT40 – legendarnego pogromcy Ferrari w wyścigach Grand Prix. Cena nowego Forda GT oscyluje w granicach 660 tys. złotych, co, w porównaniu z opisywanymi wyżej poprzednikami, wydaje się być całkiem rozsądną kwotą.
Natomiast szukanie nowych Mustangów w jakimkolwiek salonie europejskim Forda rozmija się z celem, bowiem jak już wspomniałem, jest to typowe amerykańskie auto. Jedyną sensowną metodą na jego zdobycie wydaje się zaimportowanie go zza oceanu, choć nie jest to łatwe. Mój importer, z którym zdążyłem się już zaprzyjaźnić, początkowo nie miał nic w ofercie. Potem jednak wynalazł mi Forda Mustanga GT 4.6 V8 z 2007 roku za 150 tys. złotych. Niezwykła okazja trafiła się też w jednym z warszawskich komisów, gdzie trafił dwuletni, mało używany (przejechane 20 tys. km) Ford Mustang GT Coupe . Cena 117 tys. złotych była na tyle atrakcyjna, że samochód dość szybko znalazł nabywcę. Acha, to nie byłem ja.
Jak dotąd, poszukiwania w realu samochodów z Test Drive Unlimited wyszły mi średnio na jeża. Albo nie można ich nigdzie spotkać, albo jak się już pojawią, to kosztują fortunę. Strzał w popularnego w Polsce Forda okazuje się być trafny, gdyż przynosi kilka modeli w dość wysokich, ale nie morderczych granicach cenowych. Idąc tym tropem przyjrzałem się innej znanej w Polsce marce – prestiżowemu Mercedesowi-Benzowi. Wprawdzie część z was uderzy się w czoło mówiąc, że firma ta celuje w eleganckich, wygodnych limuzynach, a nie sportowych samochodach, ale co mi tam, zawziąłem się. Zajrzałem więc do salonu Mercedesa w Krakowie i tu miłe zaskoczenie – wozów sportowych wprawdzie nie ma, ale można takowy sobie zamówić, na dodatek dowolnie konfigurując jego wyposażenie.
Bardzo przypadł mi do gustu oferowany Mercedes-Benz SLK 55 AMG – niewielki, dwuosobowy wozik, który mimo nie największej prędkości (głupie 250 km/h) zaskarbił sobie moje uznanie w grze doskonałą przyczepnością. „Maleństwo” posiada potężną, 8-cylindrową jednostkę napędową o mocy 360 KM i spala w mieście 17,7 litra na 100 km. Niby dużo, ale w sumie niewiele więcej niż stary, rozklekotany „poldek”. Cena jednak jak na takiego knypka niemała, bo ponad 320 tys. złotych.