Dajcie im umrzeć. Filmy, których kontynuacji nie potrzebujemy
Boicie się, że w erze sequeli i spin-offów ożywiony zostanie film, który tego w ogóle nie potrzebuje? Postarajmy się więc wspólnie podpowiedzieć twórcom, które tytuły i marki lepiej odstawić na półkę wraz z pomysłami na ich kontynuacje.
Spis treści
W historia ludzkości było już naprawdę wiele trupów, dlatego też wiemy mniej więcej jak się z nimi poprawnie obchodzić. Najlepiej pochować je na wybranym cmentarzu pod starannie wykonanym nagrobkiem bądź skremować ciała, a ich prochy umieścić we wzorzystej urnie, a potem tylko godnie wspominać zmarłego, przywołując wspólnie spędzone chwile.
Niektórzy jednak mają skłonności do bezczeszczenia zwłok, trącania ich patykiem, a także budowania z nich syntetycznych konstrukcji pokroju ludzkiej stonogi czy potwora Frankensteina. Do czego zmierzam, mówiąc o tak sadystycznych przypadkach, i to jeszcze w kontekście nieodległego Halloween? Cóż, „trupy” potraktujcie jako metaforę powstałych już filmów, które zapadły w pamięć widzów, ale i tak niektórzy producenci są gotowi ożywić dane marki, aby wyciągnąć z nich jeszcze choć trochę pieniędzy.
W niektórych sytuacjach podobne praktyki są kompletnie bezsensowne, bo przecież fabuła mogła zostać sprawnie i definitywnie podsumowana, a do tego spuentowana jakimś charakterystycznym wydarzeniem pokroju śmierci głównego bohatera. Zastanawiałem się ostatnio, w przypadku których tytułów potencjalne kontynuacje są niewskazane z wielu różnych powodów, nie tylko tych powyższych, a więc poszukałem ich głównie w nurcie mainstreamowym, bo to właśnie tam pieniądz leje się strumieniami. I tak oto udało mi się wydobyć 10 dzieł tak skonstruowanych, że nie potrzebują one żadnych sequeli, prequeli czy innych trudnych słówek.
GRUBAŚNE SPOILERY
I to tak grubaśne, że klękajcie narody – czytacie na własną odpowiedzialność!
Avatar
- Co to: wielkie osiągniecie audiowizualne XXI wieku, ale czy coś więcej?
- Czy miało już kontynuacje: nie, ale cztery z nich powstają już od kilku lat.
- Gdzie obejrzeć oryginał: Chili, iTunes Store, Rakuten, vod.pl.
James Cameron zasłynął jako współtwórca ambitnych światów sci-fi, które uświetniały kino na przestrzeni kilku ostatnich dekad. Terminator z Arnoldem Schwarzeneggerem, drugi Obcy z Sigourney Weaver czy też mniej popularna Otchłań z Edem Harrisem zapadły w pamięć widzów jako dzieła nie tylko widowiskowe, ale też wartościowe artystycznie i angażujące fabularnie. Najnowszy film twórcy, Avatar, był reklamowany jako kolejny kamień milowy w historii kinematografii. Ale czy nim ostatecznie został?
W pewnym sensie na pewno tak, bo jego premiera zbiegła się w czasie z wprowadzeniem do światowych multipleksów technologii 3D, a więc mieliśmy do czynienia z zaprawdę przełomowym doświadczeniem audiowizualnym. Świat Pandory był na pewno nieco dziwny, ale tętnił życiem w kilku różnych wymiarach. Nie można jednak powiedzieć, że fenomenalne efekty specjalne szły w parze z satysfakcjonującą, wielopoziomową fabułą. Co to, to nie.
Ponadto Sam Worthington z Zoe Saldaną nie nadrobili aktorsko pewnych historycznych mielizn, nie pomogła obecność wspomnianej już legendy Sigourney Weaver. Ba, wykreowana przez nią postać nie dotrwała nawet do napisów końcowych. Oczywiście nie jest to fatalny film – raczej poprawny blockbuster funkcjonujący jako technologiczna ciekawostka. Mimo to Cameron kręci aktualnie cztery (sic!) nowe części, i to w tym samym czasie, obiecując, że po raz kolejny wywróci branżę do góry nogami. Byle tylko nie zrobił jej tymi paroma fikołkami krzywdy.
AVATAR – GRA UBISOFTU
Jeżeli jednak należycie do grona ludzi, którzy naprawdę lubią świat Avatara, a ciężko Wam się czeka na jego następne części, to ja tylko kulturalnie przypominam, że istnieje gra wideo w tymże uniwersum. I to od Ubisoftu. Ponadto nie jest ona kalką filmowej linii fabularnej, tylko prequelem do wydarzeń znanych z dzieła Camerona. A wszystko to zamknięte w całkiem przyjemnej formule trzecioosobowego akcyjniaka.