autor: Szymon Krzakowski
World War I: Battlefields - recenzja gry
The Entente World War I Battlefields to strategia czasu rzeczywistego przenosząca graczy do czasów I Wojny Światowej, w lata 1914-1918, gdzie mogą objąć dowodzenie nad siłami jednego z pięciu krajów uwikłanych w ten konflikt zbrojny...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że niewiele jest na rynku strategii czasu rzeczywistego, które w całości poświęcone są I Wojnie Światowej. A jeśli przyjrzeć się dokładniej – nie ma ich wcale. Jest naturalnie „Empire Earth”, jest też „Empires: Dawn of the Modern World”, ale te dwa tytuły nie ograniczają się li tylko do tego konkretnego okresu historycznego i oferują przegląd przez poszczególne epoki, więc bądź co bądź traktują każdą z nich dość pobieżnie. I cóż ma zrobić taki gracz, któremu żal duszę ściska, że musi po raz kolejny ratować jakąś fantastyczną krainę tudzież znowu bić złych Niemców, a zagrałby sobie w coś innego? Nie wydaje się I Wojna Światowa na pierwszy rzut oka zbyt efektowna - smoków czy innych orków nie ma, ogromnych zastępów wojsk pancernych też próżno tu szukać. Ale to w końcu coś nowego i może do tego skostniałego już nieco gatunku RTS-ów wprowadzić powiew świeżości, więc przyjrzyjmy się grze „World War I: Battlefields” nieco bliżej.
Godzi się na początku powiedzieć, że tytuł ów popełniła rosyjska firma Lesta Studio, która jest w swojej ojczyźnie znana, ale raczej nie z gier komputerowych. Od 1991 roku zajmuje się przede wszystkim reklamą, animacją i efektami specjalnymi, a teraz z bliżej nieznanych powodów postanowiła również tworzyć to, co nas najbardziej interesuje, czyli właśnie gry. Tak powstał „The Entente: World War I Battlefields” (u nas znany pod nieco krótszą nazwą, a na Zachodzie pod jeszcze inną), którym zainteresował się jeden z największych rosyjskich wydawców – Buka Entertainment. A teraz, dzięki firmie Cenega, RTS ten trafił w końcu do naszego pięknego kraju i również my możemy się z nim bliżej zapoznać. Ale po kolei.
Miała to być w założeniach twórców pierwsza strategia rozgrywana w czasie rzeczywistym, która bardzo szczegółowo przedstawi bitwy I Wojny Światowej i pozwoli (przynajmniej częściowo) zmienić bieg historii. Zanim jednak skonfrontuje się te obietnice autorów z rzeczywistością, wypada najpierw zainstalować grę. Proces ten przebiega co prawda bez najmniejszych problemów, ale gra przy pierwszym uruchomieniu najzwyczajniej mi się... wysypała. Przy drugim, trzecim i czwartym też, za każdym razem informując o tym za pomocą tego samego i wyjątkowo paskudnego komunikatu z błędem. Wystarczyło co prawda tylko znaleźć odpowiedni plik, który uruchomił grę bez wyświetlania początkowych animacji i już było po wszystkim. Ale niesmak pozostał. Intro gry musiałem więc obejrzeć „ręcznie”, bo gra wysypywała się tuż przed nim, ale na szczęście znajduje się na wierzchu i zapisane jest w przystępnym formacie, więc otwarcie go nie sprawiło żadnych kłopotów. Dziwi tylko, dlaczego twórcy nie poprawili tego błędu, skoro mieli świadomość, że takowy istnieje – z jakiegoś powodu w końcu poprawny plik umieścili. Nie będę się za bardzo tego czepiał tylko ze względu na to, że wspomniane intro wykonane jest pod względem technicznym naprawdę świetnie i nastraja do gry jak najbardziej optymistycznie (o ile optymistyczne mogą być zastępy mordujących się żołnierzy, ale tę kwestię odłóżmy na bok – intro jest efektowne i już). Widać, że autorzy zajmują się na co dzień tworzeniem animacji i dobrze się na tym znają.
W menu głównym ląduje się już na całe szczęście bez kolejnych dodatkowych atrakcji, więc teoretycznie nie pozostaje nic innego, jak tylko rozpocząć właściwą grę. Co prawda z poziomu menu można jeszcze dostać się do opcji, ale zbyt wiele zrobić się tam nie da – zmienić można jedynie tempo gry, głośność dźwięków i muzyki oraz rozdzielczość ekranu (od 1024x768 do 1280x1024). Wspomnieć należy również o tym, że znajduje się w menu przycisk, który przenosi gracza do „Muzeum”, czyli swoistej encyklopedii, ale o tym nieco później. W końcu czas zabrać się za prawdziwą zabawę, czyli tryby gry dla pojedynczego gracza.
Oprócz kampanii, o których za chwilę, mamy tutaj pojedyncze misje oraz możliwość wygenerowania sobie losowych map. Tych pierwszych nie ma zbyt wiele, bo tylko sześć, i o ile przynajmniej na pierwszy rzut oka wydają się być całkiem ciekawe (m.in. „Operacja Karpaty” i „Operacja Łódź”), to w praktyce okazują się bliźniaczo podobne do misji z kampanii – tyle tylko, że nie są z nimi powiązane fabułą. Przy tworzeniu map losowych zaś standardowo określa się przed rozpoczęciem rozgrywki liczbę komputerowych przeciwników, poziom trudności, ilość zasobów, etc. Esencją gry miały być jednak kampanie. Tych jest tutaj pięć, ale dochodzi do nich jeszcze jedna, która pełni funkcję szkoleniowej i w zasadzie pozbawiona jest zupełnie fabuły. Warto ją jednak ukończyć, bo w kilka chwil opanowuje się dzięki niej wszystkie podstawy, w tym taktykę i strategię, a bardzo się to w dalszej rozgrywce przydaje. Pozostałe kampanie pozwalają częściowo wpłynąć na losy pięciu krajów należących do obu stron konfliktu. Mamy tu więc z jednej strony państwa centralne, czyli Niemcy i Austro-Węgry, a z drugiej Ententę – Francję, Rosję i Wielką Brytanię. Autorzy poszli tutaj graczom nieco na rękę, bowiem wszystkie kampanie dostępne są od razu i można je przechodzić w zupełnie dowolnej kolejności. Każda z kampanii jest również opisana, a do poszczególnych misji wprowadzają krótkie briefingi, toteż od razu wiadomo, czego się od nas w danej chwili wymaga. Słowem: początkowo „WWI: Battlefields” sprawia bardzo dobre wrażenie. Szkoda, że później jest tylko gorzej.
Gra, jako się rzekło, jest strategią czasu rzeczywistego i jako taka wymaga od gracza dwóch rzeczy. Po pierwsze: trzeba zająć się stroną ekonomiczną, czyli zagwarantowaniem sobie stałego dopływu zasobów, które wystarczą na stworzenie wystarczająco dużej armii. Takich surowców mamy tutaj sześć: złoto, drewno, żelazo, paliwo, żywność oraz elektryczność. Tyle tylko, że w zasadzie najważniejsze są dwa ostatnie, bowiem ze zdobyciem pozostałych nie ma najmniejszych problemów – wystarczy jedynie postawić w odpowiednim miejscu konkretny budynek (np. tartak obok lasu, aby uzyskać drewno), a następnie wprowadzić doń pięciu ludzi, by po chwili mieć już regularne dostawy danego surowca. Gorzej ma się sprawa z żywnością, bowiem wraz ze wzrostem liczby ludności coraz szybciej jej ubywa i konieczna jest budowa dużej ilości spichlerzy i zatrudnienia w nich wielu robotników, toteż ciągle trzeba uważać, by było jej wystarczająco dużo. Elektryczność jest zaś ważna z tego względu, iż jej niedobór powoduje problemy z gromadzeniem innych zasobów i uniemożliwia dalszy rozwój ekonomiczny. Po zapewnieniu sobie stałych źródeł surowców, nie pozostaje już nic innego, jak tylko stworzenie ogromnej armii i zalanie nią przeciwnika.
Niestety, każda niemal misja przebiega tutaj podobnie: na dobry początek stworzenie bazy, potem jej obrona, budowa armii i w końcu zniszczenie przeciwnika, który zazwyczaj chowa się po drugiej stronie mapy i co chwilę posyła w kierunku gracza niewielkie oddziały, które szans na zwycięstwo nie mają żadnych, ale szalenie irytują. Ciekawe jest w tym wszystkim to, że armie, pomijając te przed chwilą wspomniane oddziały, naprawdę są tutaj ogromne, a same mapy – wręcz olbrzymie! Walczyć mogą ze sobą w jednej chwili tysiące jednostek i gdyby nie szereg błędów i niedoróbek, samo obserwowanie bitew byłoby wspaniałe. Tym bardziej, że rodzajów jednostek jest tutaj całkiem sporo, bowiem każda ze stron konfliktu ma ich pięć rodzajów. Są tu oczywiście żołnierze – czyli piechota, oficerowie (dołączeni do grupy zwiększają jej możliwości), strzelcy, działonowi, konnica, miotacze ognia i na koniec oddziały „specjalne”, czyli inne dla każdego państwa – Rosja ma na przykład bataliony kobiece, a Francja piechotę senegalską. Oprócz żołnierzy w walce naturalnie biorą też udział wojska pancerne, artyleria, samoloty i statki – oczywiście każdy kraj ma swoje własne, specyficzne uzbrojenie. Należy jednak pamiętać, że I Wojna Światowa to moment przełomowy, gdy czołgi dopiero zaczęły zastępować kawalerię, więc zbyt wielu wojsk pancernych tu nie ma.
I tutaj właśnie pojawia się jeden z ogromnych błędów gry. W wielu misjach wymaga się od nas stworzenia ogromnej armii i zalania nią przeciwnika, gdy tak właściwie wystarczy tylko postawić fabrykę, a następnie wybudować dzięki niej ciężki czołg. Drogi jest strasznie, porusza się beznadziejnie wolno, ale dzięki zamontowanemu karabinowi maszynowemu kosi zastępy wroga jak Boryna zboże. W tym momencie komputerowy przeciwnik kompletnie głupieje i nie ma pojęcia, w jaki sposób tę metalową puszkę „ugryźć”. Kawaleria staje w miejscu i czeka nie wiadomo na co, piechota nie próbuje nawet rzucać granatów, a w najlepszym wypadku ucieka – słowem: jeden czołg bez żadnych problemów niszczy największą wrogą armię. Czasami co prawda zdarza się, że znajdujący się w pobliżu działonowi przypominają sobie, po co właściwie mają te moździerze, ale i tak strzelają strasznie niecelnie, więc nie są w stanie zbyt wiele zdziałać. Ciekawie zaczyna się robić dopiero wtedy, gdy przeciwnik również dysponuje ciężkim sprzętem i, na ten przykład, ostrzeliwuje czołg haubicą, która przypadkiem znalazła się na oddalonym wzgórzu. Ale nie zmienia to faktu, że autorzy mogli coś z tym zrobić, np. w konkretnych misjach po prostu uniemożliwić wybudowanie fabryki i tym samym zmusić gracza do stworzenia wielkiej armii.
Zresztą bitwy nawet bez udziału czołgów i tak wyglądają niezwykle zabawnie. Oddziały wpadające w wir walki (i nie tylko, ale w tym momencie najbardziej to przeszkadza) momentalnie przestają słuchać rozkazów i same wiedzą lepiej, co powinny robić. Bądź więc pewien, że jeśli akurat chcesz zmusić swoich żołnierzy, by wystrzelili w kierunku nadjeżdżającej kawalerii, to oni najpewniej i tak zdecydują się walczyć wręcz. Głupotą charakteryzują się zresztą nie tylko zbrojni - pracujący robotnicy też czasem postanowią sami wejść do pustej kopalni i zająć się pozyskiwaniem surowców (zazwyczaj akurat wtedy, gdy tego nie chcesz), a innym razem nie ruszą się nawet wówczas, kiedy akurat ktoś w nich strzela. Ale wróćmy do bitwy.
Ogromne oddziały w trakcie walki zlewają się w jedną, niewielką, bezkształtną masę, jakby wszyscy uparli się, że ubiją jednego, konkretnego żołnierza, który jak na złość uciekł w sam środek kotłowaniny. Po chwili oczywiście z powrotem rozlewają się na cały ekran, by znaleźć kolejny cel. Może nieco przesadzam, ale fakt jest faktem – żołnierze w trakcie bitwy (i poza nią też) poruszają się jak stado baranów i rzadko zdarza się, by prawidłowo wypełniali polecenia. Do tego wszystkiego należy jeszcze dodać kolejną głupotę, a mianowicie nieustającą „mgłę wojny” („fog of war”). W większości RTS-ów mapa jest początkowo czarna jak smoła, bowiem spowija ją ta właśnie „mgła”. Kiedy jednak odkryje się już nieznany wcześniej obszar i następnie opuści go, to co prawda nie widać nań wojsk przeciwnika, ale przynajmniej wiadomo, że teren został zbadany, bowiem na tym obszarze mgła z czarnej zamienia się w szarą. A jak to wygląda w „WWI: Battlefields”? Konieczne jest stawianie co kilka kroków własnych wież strażniczych, bo ziemie, które zostały już odkryte, z powrotem zasłania mroczna mgła i inaczej nie sposób domyślić się, gdzie dopiero trzeba wroga szukać, a gdzie go najpewniej nie ma. Oczywiście zaznaczyć należy przy tym, że przeciwnik co chwilę wysyła niewielkie oddziały, które uparcie mordują budujących wieże robotników, więc ostatecznie zabawy jest przy tym mnóstwo.
Nie można też nie przyczepić się do interfejsu gry. Wszystkie informacje na temat aktualnie zaznaczonych jednostek, budynków, itd. wyświetlane są na „belce”, która umieszczona została w dolnej części ekranu – czyli tak, jak w wielu innych RTS-ach. Rzecz w tym, iż belka ta jest w zasadzie przezroczysta. Z jednej strony ma to swoje zalety (widać to, co w innym wypadku by zakrywała), ale z drugiej – jest wyjątkowo brzydka i niefunkcjonalna. Przyciski są niewielkie, a ikona przedstawiająca np. wybraną jednostkę, schowana po lewej stronie i wręcz malutka. W przypadku stawiania przez robotnika nowego budynku nie ma zaś najmniejszego opisu tego, czemu ta budowla służy, a przy jednostce – jakie są je zalety czy wady. Po te wszystkie informacje autorzy odsyłają do „Muzeum”, ale dostać się doń można tylko z poziomu głównego menu, czyli konieczne jest zakończenie aktualnej rozgrywki. Trzeba jednak twórcom przyznać, że akurat ta swego rodzaju encyklopedia wyjątkowo im się udała. Nie dość, że dokładnie opisane są tu wszystkie budynki i jednostki występujące w grze, to na dodatek każda z nich uzupełniona została dodatkowo o kilka ładnych obrazków. Ale cóż z tego, że np. wojska pancerne zostały fachowo odwzorowane i nazwane, skoro taki czołg A7V widnieje w grze po prostu jako „ciężki czołg”. „Muzeum” traktować należy więc raczej tylko i wyłącznie jako ciekawostkę, ale jest to ciekawostka całkiem miła.
Pod względem graficznym gra wypada mocno przeciętnie. Nie oprawa audiowizualna jest w strategiach czasu rzeczywistego najważniejsza, ale Rosjanie na pewno mogli się bardziej postarać, bo w końcu potrafią, o czym świadczy doskonałe intro. Są w grze elementy całkiem udane, np. niektóre budynki, modele pojazdów i konnica, ale też po prostu brzydkie – m.in. przypominająca budyń woda czy strasznie pokraczna piechota. Nie myślcie sobie nawet, że będziecie mieli jakąkolwiek kontrolę nad kamerą – trójwymiarowy jest tutaj wyłącznie teren, a cała reszta to zwykłe sprite’y. Dlatego też czegoś takiego jak np. zoom ekranu, tutaj po prostu nie ma (na upartego można co prawda zmienić rozdzielczość, ale przecież nie o to chodzi). Mocno mieszane uczucia mam też w stosunku do muzyki.
Co prawda jest całkiem niezgorsza i czasem miło sobie pogrywa w tle, ale najczęściej zupełnie nie pasuje do aktualnej sytuacji na ekranie. Bywa, że w trakcie bitwy do naszych uszu docierają motywy raczej sielankowe, a przy rozbudowywaniu bazy słyszymy warkot samolotów (których oczywiście w pobliżu nie ma) tudzież inne odgłosy kojarzące się jak najbardziej z walką. Same dźwięki są zaś raczej standardowe i nie odbiegają za bardzo od innych RTS-ów, ale tutaj akurat zbyt wiele nowego wymyślić się nie da.
Nie wspominałem chyba jeszcze o tym, że do rąk otrzymałem grę całkowicie spolszczoną, ale muszę szczerze przyznać, że pod tym akurat względem absolutnie nie ma się do czego przyczepić. Polonizacja stoi na wysokim poziomie, spolszczono nie tylko cały tekst, ale nawet przyciski w menu zamieniono na ich polskie odpowiedniki. Naprawdę cieszy fakt, że bardzo dobre lokalizacje stały się dzisiaj normą i niedługo nie trzeba będzie nawet o nich wspominać.
Ostatecznie mam jednak w stosunku do „WWI: Battlefields” bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony nie jest to wcale gra zła i niektóre jej elementy (m.in. wielkie armie, ogromne mapy czy „Muzeum”) mogą się podobać. Rzecz w tym, że ogólnie rozgrywka dużo mocniej irytuje niż bawi i nijak nie ma się ochoty zarywać nocy, żeby ukończyć kolejną misję. A jeśli już znajdzie się ktoś, komu się ten RTS szalenie spodoba, to po ukończeniu kampanii i ewentualnie sześciu pojedynczych misji zmuszony będzie odłożyć grę na półkę. Żadnego edytora map tutaj nie ma, a po sieci też za bardzo grać się nie da, bowiem serwery świecą pustkami. Jest na rynku wiele strategii czasu rzeczywistego, które co prawda zbyt oryginalne nie są i żadna z nich nawet nie stara się odwzorować dokładnie bitew I wojny światowej, ale za to są dopracowane, znacznie bardziej grywalne i po prostu lepsze. Z pewnością kupią dzieło Rosjan ci, których zainteresuje tylko i wyłącznie tematyka, bo z jakiegoś powodu upodobali sobie ten okres historyczny, ale to jednak trochę za mało. A szkoda, bo mogło być naprawdę wspaniale.
Szymon „Wojak” Krzakowski