Take on Helicopters Recenzja gry
"Wiatraki" nad Seattle – recenzja gry Take on Helicopters
Odpowiedzialne za Operation Flashpoint i serię ArmA studio Bohemia Interactive odchodzi od wojennych klimatów na rzecz, wydawałoby się, spokojnego życia w cywilu. Przed Wami recenzja nowego symulatora śmigłowców Take on Helicopters.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- model lotu śmigłowców;
- dobrze zrealizowany tryb treningowy;
- kariera i zarządzanie firmą;
- świetnie wykonane miasta Seattle i okolic;
- udźwiękowienie helikopterów.
- sztywne, mało naturalne animacje;
- przewaga nudnych misji nad ciekawymi;
- dialogi i muzyka.
Jeśli symulatory samolotów cywilnych można określić mianem niszy, to symulatory śmigłowców do niedawna stanowiły głębokie podziemie. Dzisiaj sytuacja ma się o wiele lepiej niż jeszcze 7 lat temu. DCS: Black Shark wyznaczył nowy poziom odwzorowania modelu lotu i awioniki, X-plane 10 i dodatki do Flight Simulatora X zaspokajają apetyty pasjonatów lubiących poświęcać ponad 100 GB swojego dysku na jedną grę, a na horyzoncie jawi się jeszcze symulator helikoptera Apache – Combat Helo. Gdzieś pomiędzy swoje 3 grosze dołożyła czeska Bohemia, decydując się stworzyć symulator śmigłowców, który pozwoliłby poczuć radość z lotu zarówno starym wyjadaczom, jak i zwykłym graczom.
Wiedziałem, że Take on Helicopters oparte jest na koniu roboczym Bohemii, czyli silniku Real Virtuality 3. To wzbudziło moje obawy, czy gra nie będzie popłuczynami po ArmA II: Operation Arrowhead? Czy w zamian za otwarty świat i sandboksowe elementy autorzy nie zaserwują nam czasem festiwalu bugów i tragicznej wydajności? Jak się okazało, nie wszystkie moje obawy były uzasadnione – Czesi naprawdę włożyli sporo pracy w swoje nowe dzieło.
Take on... Fabuła
To, co odróżnia Take on Helicopters od gier pokroju Flight Simulator X, to porządnie zrobiony tryb kariery i inne formy zabawy, takie jak np. tryb wyzwań. Oczywiście w każdym momencie możemy wybrać się na zwykły lot, ale to tylko jedna z wielu opcji. Historia rodzinnego biznesu to w przypadku tej gry danie główne. Tom Larkin to zwykły facet, który chce pomóc bratu w prowadzeniu firmy Larkin Helicopters po śmierci ojca i w dobie kryzysu, jaki właśnie zawitał do Seattle. Jakby tego było mało, brat ma problemy z kręgosłupem i ciężki bagaż wspomnień z akcji bojowych w południowo-wschodniej Azji. Kiedy mała dzielna spółka zostaje wykupiona przez złą korporację Vrana Corp, z jeszcze bardziej złym prezesem na czele, Larkin musi walczyć o pieniądze, a nawet własne życie. Tak, fabuła brzmi dość sztampowo i przywodzi na myśl seriale z lat 80., w których to bohaterowie przeważnie mieli pod ręką śmigłowce albo znajomego z wojska z takowym, niczym w Magnum P.I.
Tryb kariery zdobywa jednak nasze uznanie, gdy odkrywamy, że oprócz kontraktów ważnych dla całej historii mamy okazję wykonywać zadania np. dla rządu. Gra daje nam pewną dozę wolności, możemy chodzić po swoim heliporcie, robić przeglądy maszyn, zmieniać ich malowanie czy dokupywać wyposażenie otwierające przed nami nowe możliwości i misje. Aspekt ekonomiczny to bardzo miły dodatek, mimo że tak naprawdę porażka finansowa nam nie grozi. Rozwijając wątek główny, dostajemy kasę i odpowiednie maszyny od korporacji.
Zanim przystąpimy do latania, warto przeprowadzić trening, który zresztą dostępny jest w dowolnym momencie gry. Jeśli nie mamy pojęcia, co i jak działa, to tego rodzaju ćwiczenia powinny przybliżyć nam podstawy. W przypadku takiego tytułu jest to zawsze bardzo ważny element i na szczęście w ToH-u nie został pominięty. Kontrakty, które przychodzi nam realizować, są najróżniejsze. Mamy tu nudne przeloty z facetami w garniturach nad polami golfowymi, transportowanie konstrukcji budowlanych oraz wymagające wysokich umiejętności pilotażu akcje ratunkowe czy desantowanie drużyny S.W.A.T. Duch ArmA powraca, gdy nasz brat wspomina swoje misje bojowe z wojny. Mamy wtedy okazję postrzelać i to nie tylko ze śmigłowca, ale i własnoręcznie. To świetne urozmaicenie, które ponownie pokazuje, że w Take on Helicopters jest więcej wolności niż ograniczeń.
Kiedy zaliczymy karierę, pozostają nam dodatkowe tryby rozgrywki. Wyróżnia się tu tryb wyzwań, w którym wybieramy rodzaj zadania, a jego szczegóły w pewnym stopniu generowane są dynamicznie. Efekt? Nieograniczona liczba misji ratowniczych, niestety schematycznych. Edytor, jak to w tytułach Bohemii, jest obowiązkowo obecny, ku uciesze co bardziej twórczych graczy. Na koniec pozostaje tryb multiplayer, tu nie wymyślono żadnego rewolucyjnego rozwiązania, które wpłynęłoby na jego popularność. Jest ona, niestety, praktycznie zerowa, co nie znaczy, że nie można postawić serwera i polatać ze znajomym.
Gra stwarza okazję do zwiedzenia Seattle. Do naszej dyspozycji oddano 3,800 km2 terenu, czyli znaczny obszar Zatoki Puget. Główną atrakcją jest samo miasto, w którym zobaczymy różne znane obiekty.
Take on... Realizm
Take on Helicopters jest symulatorem bardziej otwartym na odbiorców niż skupiającym się tylko na wąskim hardkorowym gronie. Stopień trudności można przystosować do swoich potrzeb i możliwości, na szczęście opcji jest tyle, że nawet wymagający gracze znajdą coś dla siebie. Jeśli chcemy czerpać przyjemność z latania, mile widziany będzie joystick. Poziom Ekspert zarezerwowano dla osób chcących poświęcić dużo czasu na naukę i posiadających odpowiedni do tego sprzęt.
W grze dostajemy do dyspozycji trzy typy maszyn o różnym wyposażeniu: w kategorii lekkiej mamy śmigłowiec MD 500, średnią reprezentuje Bell 412, a ciężką masywny AW101, znany wśród wojskowych jako Merlin. Różnice widzimy już przy starcie, proces ten wygląda inaczej w przypadku maszyn jednosilnikowych, a inaczej przy dwusilnikowych. Nie mamy tu klikania po całym kokpicie jak w DCS: Black Shark, ale pewien poziom „klikalności” został zachowany. W ToH-u nie znajdziemy, niestety, żadnej komunikacji z wieżą kontrolną poza oskryptowanymi rozmowami, szkoda, że nie można zapytać nawet o pogodę.
Każdą maszyną lata się inaczej, a jeśli podczepiliśmy pod nią spory kontener, to możemy być pewni, że helikopter będzie zmagał się z tym solidnym ciężarem. Jeśli chcemy utrzymać realną kontrolę nad śmigłowcem, konieczne jest jego trymowanie. Takie elementy jak wpływ siły wiatru, skłonność do dryfowania w zawisie czy efekt przyziemny zostały wzięte przez twórców pod uwagę. Lądowanie i start są oddane o wiele lepiej niż w serii ArmA, stykając się z ziemią z odrobinę większą prędkością, nie jesteśmy zagrożeni eksplozją czy natychmiastowym przylepieniem się do podłoża. Twórcy nie zapomnieli także o autorotacji, więc jeśli znajdziemy się w sytuacji awaryjnej, możemy spróbować wykonać lądowanie autorotacyjne. Oczywiście, jeśli żaden z powyższych terminów nic nam nie mówi, należy ustawić poziom trudności dla początkujących i po prostu cieszyć się resztą gry.
Take on... Real Virtuality 3
Silnik zastosowany przez Bohemię Interactive w Take on Helicopters ma za sobą długą drogę rozwojową, jego nową odsłonę zobaczymy w ArmA 3. W przypadku ToH-a nie ma już tak ogromnych problemów z wydajnością jak uprzednio w ArmA. Tym razem, oprócz opcji zwykłego pola widzenia, dostaliśmy możliwość ustawienia zasięgu wyświetlania obiektów. Efekt jest taki, że grę da się odpowiednio skonfigurować, aby działała płynnie nawet na starszych komputerach. Problemy wydajnościowe nie zaprzątają już nam głowy i można skupić się na podziwianiu Seattle, a trzeba przyznać, że pod tym względem Czesi odwalili dobrą robotę. Miasto z góry prezentuje się bardzo ładnie, widać nawet ruch uliczny, niczym w serii Flight Simulator. Wrażenia te bledną razem ze spadkiem wysokości lotu, ale przecież nie mamy do czynienia z Grand Theft Auto.
To, co najbardziej razi w oczy w całym ToH-u, to animacje postaci, przez co cierpi tryb kariery. Stoją one bowiem jak słupy i skanują głowami okolicę – wygląda to dość przerażająco. Patrząc na niektóre sceny biurowe, miałem ochotę cofnąć się do odpraw 2D z Gunshipa 2000. Dialogi są na niskim poziomie, czym dorównują sztywności animacji. Główni bohaterowie sprawiają wrażenie, jakby odczytywali swoje kwestie w amatorskim przedstawieniu teatralnym. W warstwie dźwiękowej znacznie lepiej wypadają odgłosy śmigłowców, różniące się od siebie w zależności od typu czy kierunku, z którego dochodzą. Muzyka może wydać się znajoma – i słusznie. Niektóre utwory słyszeliśmy już w ArmA II, a poziom nowych kawałków wcale nie jest lepszy, na szczęście radio da się wyłączyć.
Take on... Powrót na ziemię
Take on Helicopters nie rewolucjonizuje gatunku symulatorów, ale z pewnością zapisze się w ich historii jako ciekawy eksperyment. Wydaje się, że gdyby gra podeszła jeszcze poważniej do elementów symulacyjnych, mogłaby zyskać większe uznanie wśród pasjonatów. Mimo aspiracji trafienia do szerszego grona odbiorców nie jest ona na tyle przyciągająca. Być może skupienie się na działaniach policyjnych i ratowniczych, niczym w serii Search and Rescue, wyszłoby jej na zdrowie. Model lotu w Take on Helicopters sprawia pozytywne wrażenie, grafika stoi na przyzwoitym poziomie, gdyby podnieść całą otoczkę kilka oczek wyżej, dostalibyśmy produkt, w którym symulacja równałaby się przyjemnej zabawie.