Wario Land: The Shake Dimension - recenzja gry
Nadciąga dwuwymiarowy Wario. Jest zmęczony i poirytowany. Czy imprezowe przeciwieństwo prawego Mario dokona renesansu wśród klasycznych platformówek?
Recenzja powstała na bazie wersji Wii.
Już dawno nie grałem w tak prostą produkcję. W dobie rozbudowanych tytułów, hołdujących zasadzie tzw. sandboxa, a więc otwartego świata, w którym tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, by wykonać najbardziej wyszukane akcje, Wario Land: The Shake Dimension jawi się niczym śpiew zamierzchłej przeszłości. Nie znajdziemy tu skomplikowanego systemu rozgrywki, ogromnych przestrzeni, epickiej fabuły ani nawet wybitnej oprawy graficznej. W zamian otrzymamy trochę humoru, kilka ciekawych rozwiązań oraz to, co w klasycznej platformówce być powinno – świetnie skonstruowane poziomy, rewelacyjny i intuicyjny system sterowania, a także bohatera, który w ciemię bity z pewnością nie jest. Choć Wario Land: The Shake Dimension wygląda jak średniej jakości produkcja, mająca ukazać się w serwisach Xbox Live Arcade lub PlayStation Store, uważam, że warto wydać na nią około 160 złotych i postawić na półce. Oczywiście po obowiązkowym zaliczeniu wszystkich zleconych w niej misji, co – ostrzegam – łatwe nie będzie.
Wątek fabularny, jak przyzwyczaiły nas już produkcje z Wario w roli głównej, jest jedynie pretekstem do zabawy. Smacznie przysypiający imprezowicz wychodzi niemal z siebie, gdy do jego tymczasowej siedziby z głośnych hukiem przybywa nieoczekiwana przesyłka. Jak się okazuje, jest nią luneta, dzięki której Wario jest w stanie przenieść się do alternatywnego świata, Yuretopii. Nieodłączne akcesorium XV-wiecznych żeglarzy nie trafiło do niego przypadkowo. Nasz cwaniacki bohater dowiaduje się od pani kapitan Maple Syrup, że przedmiot ten pomoże mu w ocaleniu królowej Yuretopii oraz wyratowaniu mieszkańców ze szponów straszliwego Shake Kinga. Przy okazji nie zaszkodzi odzyskać skarb oraz złotą sakwę, zapewniającą światu nieustanny przypływ gotówki.
Twórcy otworzyli przed nami pięć zróżnicowanych kontynentów składających się na Yuretopię, a także statek pani kapitan, w którym znaleźć można prowadzony przez nią sklep. Kupujemy w nim mapy niezbędne do odkrywania nowych lądów, dodatkowe życia i inne bonusy. Kolejne krainy pojawiają się systematycznie, dzięki ukończeniu poprzednich. W skład każdej z nich wchodzą cztery poziomy, których przejście zajmuje od trzech do dziesięciu minut. Nie jest to zbyt wiele, niemniej mechanika rozgrywki w pełni wykorzystuje potencjał drzemiący w konstrukcji lokacji. Dzięki temu zabiegowi gracz nie odnosi wrażenia, że coś tu nie gra – zatraca się w zabawie, pragnąc ukończyć poziomy w jak najlepszym stylu. Zaliczenie wszystkich lokacji oferowanych na terenie danego kontynentu otwiera przed nami możliwość wzięcia udziału w walce z głównym przeciwnikiem. Zazwyczaj pokonanie go wiąże się z wykryciem słabych punktów i powtarzaniem skutecznych ataków.
W sumie natkniemy się na sześciu tego typu wrogów – ostatnim będzie sam Shake King, do którego dostaniemy się, zdobywając artefakty chronione przez pozostałych. Trzeba przyznać, że każdy z bossów został wykonany wzorcowo – zarówno pod kątem projektu, jak i umiejętności. Przebieg walk jest ciekawy i w większości wypadków zabawny (przeciwnicy oraz Wario dysponują wieloma rozbrajającymi animacjami).
Pokonanie poziomów zajmuje blisko 90% czasu gry. Muszę przyznać, że są one do bólu proste, choć wypełnione ukrytymi korytarzami i przejściami potrafią zaskoczyć, w związku z czym już dawno tak dobrze nie bawiłem się przy klasycznej platformówce. Samo zaliczanie lokacji podzielone jest na dwa etapy. Za pierwszym razem musimy dojść do jej końca, zdobywając po drodze jak największą liczbę złota i skarbów (po trzy na poziom). Wówczas Wario staje przed szansą uratowania jednego z poddanych królowej Yuretopii, którzy w późniejszym czasie otwierają przejścia prowadzące do pojedynków z bossami.
W tej samej chwili rozpoczyna się drugi etap zaliczania lokacji. Polega on na powrocie do punktu wyjścia. Utrudnieniem jest fakt, że na dokonanie tego mamy mocno ograniczony czas. A trzeba pamiętać, że w trakcie tych dodatkowych kilku minut powinniśmy odwiedzić niedostępne wcześniej miejsca (układ poziomu zmienia się nieco w związku z odblokowaniem niektórych przejść), zebrać dodatkowe złoto, a nierzadko skarby ukryte we wcześniej niedostępnych skrytkach. Pomoże w tym specjalne urządzenie nadające Wario sporą prędkość, dzięki czemu będzie on w stanie m.in. przebijać blokady i wskakiwać na niedostępne w inny sposób półki. Zabawa jest przednia. Poszczególne poziomy umiejscowione zostały w wielu zróżnicowanych krainach. Mamy lokacje ogniste, dżunglopodobne, wielkie zamczyska, tereny pustynne, jaskinie. To zaledwie część tego, co przygotowali dla nas autorzy, a co odwiedzimy wspólnie z Wario. Od czasu do czasu wskoczymy nawet do łodzi podwodnej i weźmiemy udział w krótkiej strzelaninie (łódź, jak to łódź, ma w zapasie nieskończoną liczbę torped).
Na poziomach poukrywane zostały złote, srebrne i brązowe monety, a także skarby, których odnajdywanie wiąże się z możliwością odblokowania różnego rodzaju dodatków, jak choćby poszczególnych utworów przygrywających w tle podczas przechodzenia poziomów. By tego dokonać, trzeba jednak wypełniać także zlecone zadania. Czasami są proste i opierają się np. na przejściu lokacji w określonym czasie bądź zdobyciu odpowiedniej sumy złota, jednak w większości przypadków trzeba się nieźle namęczyć, by je zaliczyć. Polegają m.in. na ukończeniu poziomu bez straty choćby cząstki energii czy też bez wpadnięcia do wody. Tylko zdobycie złota, skarbów i ukończenie misji pozwala na zaliczenie Wario Land: The Shake Dimension w 100%. To bardzo trudne zadanie, wymagające kilkakrotnego przechodzenia każdego poziomu. Trzeba poświęcić na to około 20 godzin.
Świetnie prezentują się możliwości głównego bohatera, choć w poprzednich grach bardzo często dysponował szerszym wachlarzem ruchów. W The Shake Dimension podstawowy atak Wario to uderzenie „z bara”. Dzięki niemu pozbywamy się części przeciwników, rozbijamy blokady składające się z kamiennych bloków i tak dalej. Ogólnie rzecz biorąc, przydatna rzecz. Kolejnym atutem jest tyłek Wario, który często służy jako broń na wrogów uzbrojonych w kolce, a także jako wytrych otwierający pionowe sekretne przejścia. By tego dokonać, musimy się jednak postarać o odpowiednią wysokość, z której taki skok wykonamy. W innym wypadku nici z pomysłu.
Jedną z ważniejszych funkcji pełni silne uderzenie w ziemię wykonywane odpowiednim ruchem Wiimote’a, który należy trzymać poziomo. Pozwala ono na przeszkadzanie bossom w aktywacji ich superataków, a także na oszołamianiu pomniejszych adwersarzy, których możemy następnie wykorzystać jako żywe pociski. Przed zdecydowaniem się na ten ruch koniecznie powinniśmy potrząsnąć delikwentem, z którego wypadnie czasami worek z niezidentyfikowaną zawartością, łatającą zdrowie Wario. Z pewnością ułatwi to sprawę w nieco gorętszych momentach.
Oprócz tego Wario nieustannie korzysta z interaktywnych elementów otoczenia. Są nimi huśtające się liny, zwoje lian i bluszczy, poprzeczki, na których bohater prezentuje mały pokaz artystyczny i dostanie się do wyższych miejsc, odskocznie wybijające go w powietrze, drewniane belki dające się obracać, wózki sterowane Wiimotem czy rakietowe mini-statki powietrzne, które przenoszą nas z miejsca na miejsce. Twórcy wrzucili do gry całe mnóstwo tego typu elementów. Samo ich odkrywanie i używanie już przynosi wiele frajdy.
Nie byłoby to jednak na tyle imponujące, gdyby nie intuicyjne i świetnie dopracowane sterowanie. Przez cały czas gry mamy pełną kontrolę nad Wario. Z powodu niewielkich rozmiarów wiimote’owego krzyżaka zdarzają się, co prawda, przypadki mylenia kierunków i omyłkowego wciśnięcia dołu, zamiast jednego z kierunków bocznych, lecz nie przeszkadza to w odbiorze całości. Podobnie sprawa wygląda w przypadku wykorzystania sensora ruchu. Możliwości nie mamy, co prawda, za wiele (jak na produkcję Nintendo), lecz te, które zostały nam dane, wpisują się w projekt systemu kontroli dosłownie idealnie.
Oprawa wizualna nie prezentuje niestety najwyższego poziomu. Gra jest przede wszystkim dwuwymiarowa, co już z definicji uniemożliwia zastosowanie niektórych technologii. Mamy, co prawda, ręcznie rysowane tła, soczyste barwy, świetną (o czym już wspominałem) animację postaci, lecz czegoś tu brakuje. Może efektów, może elementów 3D – trudno to rozstrzygnąć. Faktem jest jednak, że widzieliśmy już wiele ładniejszych produkcji tego rodzaju. Gra przedstawiona jest ponadto w trybie 4:3, co z jednej strony wspiera panoramę, jednak efekt psują boczne paski (prezentujące m.in. zdobyte skarby) zasłaniające to, co tryb panoramiczny ma uwydatniać. Mogło być lepiej, jest zaledwie porządnie. Na tle grafiki dużo lepsze wrażenie robi oprawa audio w systemie Dolby Digital, z ciekawie dobranymi utworami (w sumie usłyszymy czterdzieści kompozycji) i mocnymi hasełkami Wario, których liczba jest oczywiście niezadowalająca i mogłaby zostać przynajmniej podwojona.
Do elementów, które niespecjalnie mi się spodobały, dołączę długość rozgrywki. Z jednej strony jest ona wystarczająca, bo ukończenie głównego wątku w 100% zajmuje około 20 godzin, z drugiej zaliczenie wszystkich poziomów po łebkach i pokonanie Shake Kinga może nastąpić już po 4-6 godzinach zabawy. I choć czas ten upływa miło, to przecież nie aż tak prędko oczekujemy końca gry. Sytuacji nie zmieniają nawet dodatkowe poziomy, które możemy odblokować po pierwszym ukończeniu głównego trybu. Niezrozumiały jest dla mnie także niesamowicie wzrastający poziom trudności w chwili rozpoczęcia ostatniej walki. Wygląda to na zagrywkę mającą sztucznie przytrzymać nas na dłużej przy konsoli. Grze brak również jakiejś formy trybu wieloosobowego, lecz z racji niedoboru takowego i w poprzednich pozycjach z cyklu Wario Land jestem skłonny wybaczyć to niedopatrzenie.
Mam nadzieję, że przedstawiłem i oceniłem Wario Land: The Shake Dimension w sposób, dzięki któremu wyrobicie sobie własne zdanie na temat nowych przygód szalonego Wario. Osobiście uważam, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych produkcji należących do tego cyklu. Posiada ona praktycznie wszystkie składowe elementy dobrej klasycznej platformówki. Mamy tu świetny system kontroli, bardzo dobre projekty poziomów, wyrazistego bohatera, dużo rzeczy do zebrania i całkiem udaną oprawę audiowizualną. Czy dla Was są one równie ważne? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami. Ja już wysiadłem z tego pociągu i ruszam dalej.
Piotr „jiker” Doroń
PLUSY:
- świetny i intuicyjny system kontroli;
- wyrazisty i cwaniacki bohater;
- bardzo dobrze zaprojektowane poziomy;
- duża liczba ukrytych sekretów;
- udana oprawa audiowizualna.
MINUSY:
- brak pełnego trybu panoramicznego;
- zabawa mogłaby być nieco dłuższa;
- drastyczny, niczym nie wytłumaczony wzrost poziomu trudności.