Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 22 września 2005, 11:59

autor: Piotr Bielatowicz

Urodzinowe Przygody Kubusia - recenzja gry

Gra powstała ku uciesze najmniejszych. Gdyby pominąć kwestię dłużyzn i braku rodzimej licencji, Urodzinowe Przygody Kubusia można by zaliczyć do udanych produkcji dziecięcych.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2.

Przedmiotem zainteresowania niniejszej recenzji jest dość nietypowa na naszym konsolowym rynku wydawniczym pozycja. Tytuł ten, Urodzinowe Przygody Kubusia, został bowiem całkowicie spolszczony. Jest to niezwykle chwalebna inicjatywa rodzimego CD Projektu, zwłaszcza jeśli wspomnimy jego poprzednie niezawinione niepowodzenie na tym polu. (Przypomnijmy, że przygotowała on już kiedyś polską wersję gry Baldur's Gate: Dark Alliance, ale wskutek problemów licencyjnych z zagranicznym wydawcą tytuł ten ostatecznie nie mógł się u nas w narodowym języku ukazać i dystrybuowany był po angielsku.) Wypada nam więc pogratulować CDP profesjonalnego podejścia do naszego rynku i wydawanych przezeń tytułów.

Filmik wprowadzający nas pokrótce w grę wywołuje u odzwyczajonego od lokalizacji gracza (a ja do takowych się zaliczam, gdyż w pecetowe tytuły raczej nie grywam) szerokiego banana na twarzy. Dialog, w którym przedstawiona została fabuła, jest w równym stopniu pocieszny i infantylny co główny bohater całej gry – Kubuś Puchatek. Dowiadujemy się z niego, że spacerującemu z Krzysiem misiowi tak bardzo burczy w brzuszku, iż aby o tym zapomnieć rozpoczyna on wspominanie wszystkich najmilszych przeżyć, jakimi dla niego okazują się być przyjęcia urodzinowe. Szczęśliwie dla graczy, fabuła urywa się w tym momencie, pozwalając nam objąć ją w całości naszymi prostymi (pluszowymi) główkami i uniknąć pogubienia się w jej zawiłościach. Zważywszy jednak na target tej gry, czyli najmłodszych milusińskich należących do braci konsolowej (lub pociechy z kolejnej generacji tych nieco starszych graczy), fabułka całej opowiastki jest jak najbardziej do przyjęcia.

Tym, co jednak wspomniany uśmiech na twarzy wywołuje w największym stopniu, jest towarzyszący owej scence wprowadzającej – a także każdej czynności w późniejszej grze – polski dubbing. Głosy w Urodzinowych Przygodach zostały podłożone naprawdę profesjonalnie, chociaż brakuje trochę „kanonicznych” aktorów wcielających się w niektóre postacie, znanych z Kubusiowych dobranocek. Nowo wybrani jednak robią, co w ich mocy, aby dzieci poczuły się wśród ich ulubieńców znajomo. Na dużą pochwałę zasługuje lektor, który każdą opcję i możliwość w grze komentuje i tłumaczy najmłodszym użytkownikom konsoli. Przydają się także podpowiedzi wszechobecnego świstaka Gofra (gość tradycyjnie rządzi), którego rola jest mocno inspirowana Panem Kretem z pamiętnego Banjo-Kazooie na Nintendo 64. Za realizację obu pomocników – duży plus.

Samo tłumaczenie także trzyma wysoki poziom. Nieco brakuje ponownie elementów charakterystycznych dla wersji kreskówkowej przygód pomarańczowego misia lub książki, tj. niektórych nazw własnych. Przykładowo – zamiast „Stumilowego Lasu” (oryg. „Hundred Acre Wood” – dosł. „Stuakrowy las”) mamy „Stuwiekowy las”. Zapytany o to przedstawiciel CD Projektu wyjaśnił, iż sprawa ponownie rozbiła się o brak pozwolenia na wykorzystanie oryginalnego nazewnictwa przez spadkobierców pierwotnych tłumaczy – Tuwimów. Wciąż widać gry konsolowe (i komputerowe w ogóle) są w naszym kraju zbyt mało znaczące, aby móc coś zdziałać bez napotykania wszędzie przeszkód. Niemniej jednak, pomijając te detale, poziom merytoryczny tłumaczenia stoi na bardzo wysokim poziomie i błędów się raczej dopatrzyć nie da.

Jaka jest zaś właściwa gra? Do wyboru mamy 4 opcje zabawy. Podstawowy to tryb przygody, który pozwala nam na odtworzenie 5 przyjęć urodzinowych przyjaciół Kubusia – Prosiaczka, Maleństwa (jakby ktoś zapomniał – to ten mały kangurek w niebieskiej koszulce), Tygryska, Kłapouchego i samego Puchatka. Polegają one na opowiedzeniu krótkich historii z imprezowego dnia. Do wykonania zostają nam przydzielone różne proste zadania, typu znajdywanie przedmiotów i używanie ich w oczywistych miejscach (klucza w zamkniętej pół ekranu dalej bramie, deski w zepsutym moście, uniemożliwiającym nam przejście dalej etc.). Przeszkadzają nam w tym okropne Woozle i Hefalumpy (cyrkowe słonie, w przybliżeniu). Walki w grze oczywiście nie ma – zamiast tego odstraszamy trąbiaste stworzenia „znajdując balony i je pękając”. Przez cały czas zabawy zbieramy też poukrywane w otoczeniu garnczki z miodem, które później przydają się np. do odwrócenia uwagi blokujących drogę pszczół. Mechanizm gry jest więc nieskomplikowany, na dodatek każda przeszkoda okraszona jest stosowną ilością komentarzy i wskazówek. Nie będą z nią miały większego problemu nawet jeszcze małe dzieci, byle tylko w miarę dobrze posługiwały się padem – niekiedy odrobina zręczności okaże się mile widziana.

Od strony technicznej gra prezentuje się naprawdę przyzwoicie. Nie są to może szczyty możliwości PS2, ale ogólne wrażenie jest bardzo przyjemne. Grafika sprawia miłe wrażenie miękkości oraz płynności. Zawodzi nieco tylko wtopienie postaci w otoczenie – wyglądają one jak sztucznie wklejone. Sam Stuwiekowy Las został oddany wiernie według topografii z książkowych mapek i dobranocki – osoba zaznajomiona z serialem Disneya rozpozna bez trudu większość ze znanych sobie lokacji. Stylistyka charakterystyczna dla bajki została zachowana wiernie, za wyjątkiem techniki graficznej: teraz wszystko jest trójwymiarowe bądź prerenderowane. Trochę szkoda, że nie zdecydowano się zostać przy tradycyjnej animacji chociaż w przerywnikach, ale pewnie – poza zwiększonymi kosztami produkcji – pociągnęłoby to za sobą małą utratę spójności gry i filmików. Jakkolwiek grafikę 3D lubię, to jednak namolne wypieranie wszystkiego przez CGI (nawet w kinach) mnie już trochę męczy i poczytuję to koniec końców jako lekki minus. Oprawy AV poza dopełniają wspomniany już dubbing oraz seria prostych melodyjek, które zresztą możemy sobie puścić do posłuchania w kolejnym trybie gry – swoistej szafie grającej. Miły dodatek, ale bardzo słabo rozbudowany, gdyż okazuje się, że piosenek jest jak na lekarstwo, a na dodatek musimy te kilka ukrytych dopiero żmudnie odblokować.

Inną formą zabawy oferowaną przez grę jest tryb dla najmłodszych. Nie, nie przeciętnych użytkowników tej pozycji, ale tych naj-najmniejszych z nich. Nie trzeba w nim robić absolutnie nic, nie ma żadnych ograniczeń czy limitów – ot, może sobie grający dzieciak pozwiedzać dla zabawy/odstresowania cały las. Jest to swoisty odpowiednik free runa znanego z innych gier, szczególnie samochodowych umiejscowionych w mieście (vide NFS: Underground 2 czy seria GTA).

Ostatnią możliwością do wyboru są multiplayerowe mini-gierki. Proste i niewymagające, z limitem graczy ustawionym na dwóch (oraz możliwością samotnej zabawy), nie zmieniają ogólnego odbioru tego tytułu. Niemniej jednak ich obecność warto na plus odnotować, szczególnie, jeśli ma się więcej niż jedną małą pociechę do zajęcia grą.

Jak dotąd odmalowałem bardzo pozytywny wizerunek tego tytułu, czas jednak na parę kolców na tej róży. Przede wszystkim, od gry wieje (przynajmniej dla wszystkich dzieciaków powyżej 7 lat powinno wiać) nudą. Każde jedno zadanie zasadniczo się wypełnia tak samo – przenosząc przedmioty. Na dodatek, nie ma żadnego problemu z ich odnalezieniem – w grze informowani jesteśmy nie tylko o tym, co jest nam w danym momencie potrzebne, ale także gdzie to znaleźć i później wykorzystać.

Także lokacje, jakkolwiek w swej bajkowości śliczne, są strasznie małe i posiadają nieproporcjonalnie długi czas ładowania się (sam ekran loadingów też wykonany jest paskudnie, co niby jest detalem, ale przy takiej częstotliwości występowania w końcu zwraca uwagę). Może to niestety zniechęcić co mniej cierpliwych maluchów do dłuższego kontaktu z grą.

Gra powstała w jednym celu – ku uciesze najmniejszych. Potraktowano jednak to po trochu także jako – „najmniej wymagających”. Tymczasem nie jestem pewny, czy dzieciaki przyjmą bezkrytycznie powtarzające się zadania czy długie czasy bezczynności. Ba, w okresie żłobkowo-przedszkolnym wręcz przykucie ich uwagi topornym napisem „Ładowanie” na ekranie może graniczyć z cudem, gdyż takie dziecko rzadko usiedzi bezczynnie te kilkadziesiąt sekund, i może zacząć niechcący zajmować się czymś innym (np. przeszkadzaniem chcącym wypocząć rodzicom). Pomijając jednak już tę kwestię, Urodzinowe Przygody Kubusia można zaliczyć do naprawdę udanych produkcji dziecięcych. Posiada on wszelkie niezbędne dla udanej gry tego typu zalety – lubianą, znaną dziecku licencję, nieskomplikowaną rozgrywkę, bajecznie kolorową grafikę oraz pełną lokalizację językową. Z racji małego wyboru wśród tego typu pozycji, a już szczególnie wobec absencji jakiejkolwiek alternatywy w rodzimym języku – wszystkim rodzicom dzieci przed ósmym rokiem życia zdecydowanie polecam. Reszta powinna sobie ten tytuł odpuścić, gdyż niczego dla siebie raczej w nim nie znajdą.

Piotr „CCT” Bielatowicz

PLUSY:

  • bardzo sympatyczna gierka;
  • pierwsze polskie wydanie na PS2.

MINUSY:

  • dłużyzny;
  • brak licencji na rodzime tłumaczenie Kubusia Puchatka.
Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie
Recenzja gry The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom - Zelda w głównej roli radzi sobie świetnie

Recenzja gry

Nintendo w najnowszej odsłonie kultowego cyklu postanowiło zabawić się formułą i namieszać w kanonie. W Echoes of Wisdom to księżniczka Zelda ratuje świat przy pomocy własnego zestawu magicznych sztuczek - i wychodzi jej to bardzo dobrze!

Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe
Recenzja Astro Bot - gry, która dała mi czystą frajdę od samego początku aż po napisy końcowe

Recenzja gry

Gdybym miał określić Astro Bota w trzech słowach, to powiedziałbym, że to szalenie przyjemna gra. Dlaczego? Bo przypomina nam o zręcznościowych korzeniach gier wideo, kiedy liczył się przede wszystkim fajny gameplay.

Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition
Ja nawet nie lubię e-sportu, a wciągnąłem się bez reszty. Recenzja Nintendo World Championships: NES Edition

Recenzja gry

Okazuje się, że można sprzedać tę samą grę po raz czwarty, jeśli zrobi się to dobrze. Nintendo World Championships: NES Edition wciąga bez reszty, a aspekt rankingów online sprawia, że rywalizacja nabiera jeszcze więcej rumieńców.