autor: Przemysław Zamęcki
Uczta dla fanów Desert Strike'a - recenzja gry Renegade Ops
Klasyczny produkt w meganowoczesnym opakowaniu. Oto tajemnica sukcesu nowej gry autorów serii Just Cause.
Raz na jakiś czas pojawia się gra, która na nowo definiuje swój gatunek. Bez zbędnego wstępu napiszę więc tylko, że Renegade Ops jest właśnie jednym z takich tytułów. Produkcją, do której przez jakiś czas będziemy porównywać wszystkie kolejne klony różnych Cannon Fodderów i Desert Strike'ów taplających się w sosie a la G.I. Joe.
Avalanche Studios to ekipa odpowiedzialna między innymi za serię Just Cause i jakkolwiek przygody Rico Rodriqueza plasują się gdzieś na drugim biegunie świata zręcznościowych strzelanin, tak już w kilka sekund po uruchomieniu pierwszej misji w Renegade Ops z pewnością zauważycie podobny klimat, jaki posiadają obie gry. W dużej mierze to zasługa silnika napędzającego te produkcje, czyli Avalanche Engine w wersji 2.0. Ba! Przez pierwsze minuty zabawy ma się wręcz wrażenie, że autorzy po raz kolejny rzucili nas w otwarty świat, który został stworzony tylko po to, by roznieść go w drobny mak. Co prawda aż tak dobrze nie ma, ale każdy z dziewięciu poziomów, na których toczymy zmagania, jest wystarczająco wielki, by móc się w nim pogubić, gdyby nie możliwość włączenia konturowej mapki czy stale aktywnego GPS-u, bardzo precyzyjnie wskazującego drogę do wyznaczonych celów.
No dobrze, ale czym właściwie jest ta gra? Najprościej rzecz ujmując, to połączenie Cannon Foddera, w którym zamiast oddziału żołnierzy mamy pojazd i sterowanie rodem z Geometry Wars – jedna gałka analogowego pada służy do nadawania kierunku maszynie, druga do kierowania ogniem. Niezwykle prosta idea powleczona tonami frajdy płynącej z rozgrywki.
Fabuła w tego typu grach niby nikogo nie powinna obchodzić, ale w tym przypadku jest nieco inaczej. To zasługa głównie świetnie przygotowanych plansz komiksowych, które towarzyszą zabawie nie tylko pomiędzy misjami, ale często pojawiają się w mniejszej formie także w trakcie wykonywanych zadań. Oczywiście nie ma się co nastawiać na jakieś głębsze refleksje, bowiem wszystko podane jest w postaci przyswajalnej bez problemu przez ośmiolatka. I jest to zabieg w pełni świadomy. Jesteśmy jak G.I. Joe! Jak filmy sensacyjne klasy Ż z połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. I dobrze nam z tym – mówią autorzy. I wiecie co? Mnie też.
Żeby nie było za monotonnie, do wyboru mamy kilka postaci charakteryzujących się odmiennymi umiejętnościami specjalnymi. Moim zdaniem szczególnie widowiskową zdolność posiada Roxy, która raz na jakiś czas może wezwać wsparcie z powietrza. Po kilku sekundach od oznaczenia miejsca zrzutu flarą ekran pokrywa się feerią wybuchów i następuje totalna jatka. Inna z postaci może na przykład aktywować na chwilę osłony pojazdu, odbijając w ten sposób nawet wystrzelone weń rakiety, a jeszcze inna powoduje, że na kilka sekund broń przeciwnika milknie. Takie podejście sprawiło, że jak w mało której grze miałem ochotę przechodzić pewne misje kilka razy. A to naprawdę rzadko mi się zdarza.
Funkcję uproszczonego RPG pełnią także bardzo proste drzewka rozwoju podzielone na trzy grupy. Wydając zdobyte w trakcie misji punkty doświadczenia, możemy na przykład zwiększyć liczbę startowych żyć czy skrócić czas oczekiwania na możliwość ponownego użycia umiejętności specjalnej. Wprowadza to do zabawy jakiś element taktyczny, choć bez zbędnej przesady. I tak większość decyzji w grze podejmujemy w mgnieniu oka – no bo cóż innego można zrobić, jeżeli wszystko skupia się na miażdżeniu, paleniu i sieczeniu ton żelastwa?
Renegade Ops wygląda ślicznie. Animacja jest płynna, a poziomy zróżnicowane. Raz jest to dżungla, innym razem akcja dzieje się w nocy, a kiedy trafiamy na pustynię, to aż czuć żar bijący od falującego nad piaskami powietrza. Zespół deweloperski odwalił pod tym względem kawał wyśmienitej roboty, ale moim zdaniem najważniejsze jest to wspaniałe czucie pojazdu w trakcie zabawy. Nie wiem, jak to lepiej określić, ale w tej grze aż chce się skręcać, chce się pędzić z turbodoładowaniem, kiedy za maszyną powstaje fantastyczny obłok kurzu. Tyle tylko, że wszystkie te manewry trzeba poćwiczyć, bo wozy reagują na wychylenia gałki bardzo nerwowo i sam często, zamiast jechać środkiem drogi, zwiedzałem krzaki i pobocza.
A śpieszyć się trzeba. I to zwykle bardzo, bo pomijając najłatwiejszy poziom trudności, z większością zadań musimy zmieścić się w ściśle określonym terminie. W grze nie ma punktów kontrolnych – jeżeli jakiegoś zadania nie wykonamy na czas, całą zabawę trzeba zaczynać od nowa. Może to trochę frustrować, ale rozumiem, że takie podejście służy rywalizacji w rankingach. Gdyby dało się przechodzić jakiś fragment bez końca, zabawa w zdobywanie punktów i próba utrzymania jak najwyższego mnożnika nie miałyby większego sensu. Avalanche złożyło hołd starszym produkcjom i chwała mu za to.
Ten tytuł jak mało który zasługuje na najwyższe uznanie. I uwierzcie mi, bez mrugnięcia okiem przyznałbym mu dychę, gdyby nie drobne błędy. A to w menu nie zniknie wielkie logo gry, zasłaniając sobą niemal wszystkie dostępne opcje, a to po zakończonej misji w trybie kooperacji (można grać w nią zarówno przez Internet, jak i na podzielonym ekranie) program wywali jednego z graczy, nie przyznając mu ukończenia zadania. Także w trakcie samej zabawy co jakiś czas zdarza się dosłownie sekundowe zamrożenie dźwięku, co za którymś razem może być już nieco irytujące, choć wpływu na rozgrywkę nie ma. Przydałaby się szybka łatka eliminująca te potknięcia.
To zaskakujące, ale od kilku miesięcy nie poczułem takiego powiewu świeżości, jaki bije od Renegade Ops. To autentyczny klasyk w nowym, pachnącym i lakierowanym opakowaniu. Wspaniała, fantastyczna i absolutnie porywająca gra, prawdziwa perła wśród tytułów rozprowadzanych wyłącznie w cyfrowej dystrybucji. Nie jest odkrywcza, ale zachwyca celująco odrobioną pracą domową. Biblia gracza zapisana kodem binarnym. Rewelacja.
g40st
PLUSY:
- to majstersztyk, nie ma się co rozdrabniać.
MINUSY:
- drobne błędy.