autor: Marek Bazielich
Tropico 2: Zatoka Piratów - recenzja gry
W Tropico 2: Zatoka Piratów mamy okazję zostać prawdziwym władcą mórz południowych z okresu XVII wieku. W przeciwieństwie do pierwszej części gry, gdzie jako totalitarny władca gospodarowaliśmy zasobami małej wyspy, teraz jako król piratów zarządzamy bazą
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Dwa lata temu światło dzienne ujrzała gra strategiczno-ekonomiczna o wdzięcznej nazwie Tropico. Sprzedawana była w tropikalnym opakowaniu z dodatkiem, który zadowolił wszystkich fanów mieszania ciekawych drinków. Sam w sobie pomysł był dobry i nie ukrywam, że kupując grę pocieszałem się, iż gdy okaże się ona nic nie wartą klapą, to chociaż sam dodatek się przyda. Ku memu zaskoczeniu i nieposkromionej radości, Tropico okazało się grą z „duszą” i wspaniałym klimatem. Nieczęsto można wcielić się w postać prezydenta Kuby i obserwować poddanych, zarazem samemu dbając o ich potrzeby. Pamiętam, że gra wciągnęła mnie na wiele cudownych godzin, których z dniem dzisiejszym ani trochę nie żałuję. Po niedługim okresie, ale wystarczającym do ukończenia gry kilka razy, pojawił się pierwszy dodatek, który w pełni zachował osobliwy klimat i przedłużył zabawę z Tropico o kilkanaście kolejnych nieprzespanych nocy – i w tym przypadku warto było! Kiedy już rozłożyłem tę produkcję na czynniki pierwsze, czułem niedosyt, frustrację i smutek – czy jedna gra może tak wpłynąć na psychikę gracza? Najwyraźniej tak. Dlatego nie do opisania są uczucia towarzyszące mi podczas czytania zapowiedzi kolejnej gry ze słowem Tropico w tytule. Na dodatek stoi przy nim cyfra 2 i podtytuł: Pirate Cove!
Co to oznacza dla nas, kochani gracze? Otóż dostaliśmy w swe ręce produkt kontynuujący legendarną historię, tyle tylko, iż w nowej formie. Pewnie zastanawiacie się czy gra, po zmianie miejsca akcji, nie straciła na swym klimacie. Szczerze powiem, że nadal go posiada, jednak w odmiennym stylu. Tym razem nie zarządzamy już słoneczną Kubą, lecz jedną z ukrytych wysp pirackich, a to jest wielka różnica tworząca całkiem nową atmosferę. W zasadzie jest to jedyna poważna zmiana, do jakich doszło w drugiej części Tropico, dlatego fani jedynki poczują się jak w domu. Owszem są również inne, pomniejsze różnice, o których postaram się napisać w miarę prosto i zwięźle.
Inny na pewno jest czas wydarzeń, gdyż cofamy się do roku 1653, okresu ogarniętego chaosem i zepsuciem. Obejmujemy dowództwo nad wyspą zamieszkaną przez diametralnie przekształcone społeczeństwo. Spokojna ludność miejscowa zamieniona została na pełnych agresji i nieokrzesania piratów. Turyści mienią się w drugiej części jako pojmani niewolnicy, którzy pracują na nasze szczęście. Jak na wyspę piracką przystoi, zabraknąć nie mogło pięknych dziewek o znacznych gabarytach w odpowiednich miejscach, dzięki którym mogą cieszyć i uprzyjemniać czas naszych awanturników. Jednym słowem pełna prywata i rozkosze – jednak najpierw trzeba sobie na to zapracować.
Można to uczynić, wybierając jeden z pośród trzech przygotowanych trybów gry. Nowym graczom polecam zabawę z Tropico 2 rozpocząć od trybu „Pomocy”, w którym nasz kolega i nauczyciel w jednym, stary morski wyga o imieniu Smitty, poprowadzi nas za rączkę po wszystkich ważniejszych aspektach gry. Wyjaśni dokładnie, do czego służy każdy przycisk, powie co gdzie budować, oprowadzi po całym menu i udzieli rady, jak utrzymać poddanych w stanie niezmąconego szczęścia. Ogólnie rzecz ujmując, Smitty to równy gość i można się od niego wiele nauczyć! Zanim przejdę do trybu właściwego, jakim jest „Kampania” wspomnę tylko o jeszcze jednym, a mianowicie „sandbox”. Jest o tyle ciekawy, że pozwala na ustalenie własnych warunków gry, rozmiaru mapy, jej struktury geograficznej i odpowiedniego stopnia trudności. Sprawdza się głównie po ukończeniu kampanii, gdyż w pewien sposób przedłuża żywotność gry o kolejne nowe doświadczenia. Jak już wspomniałem, głównym i jedynym trybem posiadającym fabułę jest „kampania”, w której skład wchodzą pojedyncze scenariusze o stopniowo podwyższającym się poziomie trudności. Właśnie tutaj dowiemy się, skąd w ogóle znaleźliśmy się na wyspie i jaki przyświeca nam cel.
Głównym celem w każdym scenariuszu jest utrzymanie na odpowiednim poziomie dwóch pasków znajdujących się w lewym dolnym rogu ekranu. Cóż one oznaczają? Ano pierwszy mówi nam o stopniu zadowolenia naszych podwładnych, natomiast drugi o posłuszeństwie niewolników. Ważne jest, aby zawsze oba te wskaźniki utrzymywały się w jak najwyższym punkcie, co rzeczą łatwą wcale nie jest! Gdy poziom jednego z nich diametralnie zacznie się obniżać, wtedy możemy być pewni, iż nic dobrego nas nie czeka. Kto w końcu cieszyłby się z ucieczki więźniów lub buntu swoich ludzi? Z pewnością nikt. Teraz już wiecie, dlaczego tak ważne jest dbanie o potrzeby ludności zamieszkującej naszą wyspę.
Następną z kolei zasadniczą zmianą w stosunku do pierwszej części Tropico są budynki. W grze jest ich kilkadziesiąt, jedne są nowe, drugie w odrestaurowanej formie, a trzecie całkiem podobne do wcześniejszych. Zasady produkcji w poszczególnych zabudowaniach uległy przekształceniom. Co prawda wielkość wytwarzanych materiałów nadal zależy od siły roboczej, tyle tylko, że w nowym Tropico 2 jest jej jak na lekarstwo, przez co często zdarzają się zastoje produkcyjne. Jedynym środkiem, aby temu zaradzić, jest sprowadzenie nowych pracowników na naszą wyspę. Przyjdzie nam urządzać istne łapanki, jak za czasów II Wojny Światowej. Można uczynić to na dwa sposoby - albo podpłynąć do pobliskiej wyspy, wyładować korsarzy i kazać chwytać im miejscową ludność, albo ściągnąć z masztu pirackie bandery, zastępując je fałszywymi, a następnie zwabić i ograbić dowolny statek. W zależności od wybranego sposobu, efekt będzie jeden – nowa siła robocza, która zapełni luki pracownicze w naszych zabudowaniach. Przy okazji warto wspomnieć, że liczba schwytanych jeńców zależy od stopnia morale naszych awanturników, toteż łatwo wywnioskować, że bezpośredniego wpływu na przebieg „łapanki” gracz nie ma. W temacie budynków pozostaje jeszcze jedna kwestia różniąca grę od poprzedniczki. To drewno, a nie jak to miało miejsce wcześniej – pieniądze, jest głównym materiałem budowlanym. Niestety nadmiaru drewna nie doświadczymy, przez co często rozgrywka staje się długa i żmudna.
Wypadałoby poświęcić jeden akapit tytułowym piratom, którzy, jak by nie patrzeć, odgrywają priorytetową rolę w grze. Jak już wspominałem, musimy nieustannie utrzymywać ich w stanie niezmąconego szczęścia. W jaki sposób to czynić? Nasi piraci mają potrzeby jak każdy zdrowy człowiek: chcą jeść, lubią wypić coś mocniejszego, nie gardzą tytoniem i zawsze spragnieni są uciech cielesnych. W tymże celu powstały specjalne domy, do których ponętne panie zapraszają naszych wojaków. Każdy z nich jest na swój sposób oryginalny, ma swój własny charakter, historię - o imieniu nie wspominając. Wszystkich zbliża zbiór cech, które odpowiedzialne są za możliwości bojowe. Ewenementem wśród piratów jest każdy kapitan statku, posiadający trzy dodatkowe cechy, jakimi są: sława, przywództwo i lojalność. Jest on najsilniejszą postacią na łajbie i od jego kompetencji zależy wiele wykonywanych misji.
W temacie ludzi można jeszcze wspomnieć co nieco na temat więźniów przetrzymywanych na wyspie. Są to bestie przebiegłe i zbytnie folgowanie ich potrzebom może ściągnąć na nas zgubę. Jeśli nie trzymamy nad nimi żelaznej pięści, to tylko patrzą, kiedy i jak uciec z naszego więzienia. Oczywiście jest na to rada - wystarczy część wyspy ogrodzić, postawić kilka szubienic lub nabite na palach głowy ich towarzyszy. Gdy chcemy jeszcze bardziej ich stłumić, możemy wydać rozkaz o egzekucjach przypadkowych więźniów. Możemy mieć pewność, iż po tak drastycznych zabiegach, nikt nie odważy się odezwać nawet słowem, nie mówiąc już o ucieczce.
Skoro mamy więźniów, są inne wyspy, muszą istnieć państwa, którym możemy zaleźć za skórę. Tak się ciekawie złożyło, że nie ze wszystkimi musimy „drzeć koty”. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wydać odpowiedni edykt, na mocy którego zwiążemy się stosunkami dyplomatycznymi z okolicznym państwem. Możemy to uczynić podlizując się jednemu z trzech krajów: Anglii, Hiszpanii i Francji. Na czym polega lizusostwo? Wystarczy oddać wolność wszystkim więźniom danej narodowości, zaprzestać ataków na ten kraj i dzięki temu jego władcy zaczną patrzeć na nas bardziej przychylnym okiem. Jeśli postaramy się bardziej, możemy nawet uzyskać ochronę ze strony zaprzyjaźnionego mocarstwa!
Strona graficzna gry Tropico 2: Pirate Cove nie prezentuje nam zupełnie nic nowego. Nie wprowadzono żadnych nowych efektów graficznych czy ulepszeń Nadal mamy zwyczajny rzut izometryczny z zastosowaniem zbliżeń oraz oddaleń, a także typowy obrót kamery. Sam do końca nie wiem, czy z tego powodu mam być zadowolony, czy zrozpaczony. W zasadzie pozostanie przy sprawdzonej oprawie graficznej pozwala na zachowanie osobliwego klimatu, z drugiej jednak strony wygląd ten mógł się już znudzić podczas dwóch poprzednich gier z serii Tropico. Owszem, grafika jest przejrzysta i estetyczna, a że iż trochę zacofana – trudno, da się do tego szybko przyzwyczaić. Natomiast największym zdziwieniem są dla mnie wymagania sprzętowe, które poszły znacząco do góry i gra działa płynnie dopiero przy wykorzystaniu procesora o mocy 1.0 GHz i przy wsparciu 256 MB RAMu.
Poza grafiką przykuwa nasze zmysły muzyka, która z części na część jest coraz to lepsza! Szczerze przyznam, iż niewiele gier posiada ścieżkę dźwiękową, której bym nie wyłączył po godzinie gry. Tropico jest jednym z moich faworytów i chwała za to dźwiękowcom, odwalili kawał dobrej roboty! Wszystkie inne odgłosy również prezentują wysoki poziom i nie budzą najmniejszych zastrzeżeń, co w dzisiejszych czasach jest rzadko spotykane.
W ten oto sposób przeszliśmy do końca rozważań nad nową grą z serii Tropico. Cóż można powiedzieć? Jeśli jesteś fanem starego Tropico, to również nowa część pod żadnym względem Cię nie zawiedzie, jeśli lubisz dobrą strategię ekonomiczną też powinieneś bawić się dobrze. Jeżeli zaliczasz się do przeciwników Tropico, to nowa część nie jest na tyle powabna, aby przyciągnąć Cię do monitora. Ogólnie jest to stare dobre Tropico w nowatorskiej odsłonie, z genialnym soundtrackiem oraz wieloma ciekawymi rozwiązaniami ekonomiczno – politycznymi.
Marek „Toldi” Bazielich