autor: Marcin Konstantynowicz
Tom Clancy's EndWar - recenzja gry
Szumnie zapowiadany nowy rozdział w historii RTS-ów może i nadszedł, szkoda tylko, że zamiast mocnego wejścia zaliczył na progu glebę.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Tom Clancy's EndWar jest na pewno grą wartą uwagi. Nie ma też wątpliwości, że jest grą innowacyjną. Czy jednak cały ten szum wokół przełomowości i wyznaczania nowych standardów jest uzasadniony?
A wszystko z powodu sterowania głosem. Tego jeszcze w RTS-ach nie było (ani na taką skalę w grach w ogóle). Podchodziłem do tej produkcji naprawdę z zainteresowaniem, zwłaszcza po pozytywnych opiniach, jakie padły pod adresem wersji konsolowych, tym bardziej, by przekonać się, jak to będzie wyglądać w wersji polskiej. I trochę się rozczarowałem. Sterowanie głosem rzeczywiście jest fajnym bajerem, jest sprytnie pomyślane i działa bardzo przyzwoicie. Szkoda tylko, że cała reszta jest po prostu słaba lub najwyżej przyzwoita.
„Tom Clancy’s” w tytule sugeruje, że mamy do czynienia z czymś w rodzaju political fiction, czyli z taką bardzo prawdopodobną wersją bliskiej przyszłości. Po kryzysie paliwowym i wyniszczającej wojnie na świecie wyłaniają się trzy potęgi: USA, Rosja i Unia Europejska. Złączone paktem o nieagresji, niby ze sobą współpracują i wszyscy są szczęśliwi. Jednak sytuacja zmienia się, kiedy Amerykanie przymierzają się do wysłania załogi na swoją orbitalną stację obronną. Szereg ataków terrorystycznych doprowadza do niepokoju i wzajemnych oskarżeń, a cała światowa stabilizacja bierze w łeb, gdy owi terroryści przejmują satelity obronne UE, które niszczą właśnie startujący amerykański wahadłowiec kosmiczny.
Historyjka ma potencjał, szkoda, że tyle w niej głupot i bezsensów. Mało prawdopodobne, by Amerykanie rzucili się z pianą na ustach na Europę, nawet po czymś takim (zwłaszcza, że ta przecież stara się sprawę wyjaśnić). Takich rzeczy jest więcej i wychodzą na wierzch podczas rozgrywania prologu do kampanii (potem już praktycznie fabuły nie ma).
W sumie przełknąłem to wszystko do momentu, w którym wyszło na jaw, że za całym cyrkiem stoi... Rosja. I nie chodzi tu o jakieś wpływy, kasę za surowce, ale o plany całkowitego podbicia Europy (i świata). Ok, ja nie twierdzę, że tak nie jest, ale błagam, trochę zrozumienia dla zasad rządzących światem! Tym bardziej teraz, kiedy tyle się mówi o Rosji i jej relacjach z Europą.
Dobra, nie samą fabułą człowiek żyje, zwłaszcza, że od momentu, w którym wojna zaczyna się na poważnie, tej już nie ma. Po prostu wybieramy stronę konfliktu (spośród wspomnianych trzech), otrzymujemy mapę świata podzieloną na sześciokątne pola (tzn. akcja rozgrywa się tylko w Europie i USA) i musimy generalnie opanować ją całą. Razi mnie w tym wszystkim kompletne pominięcie Azji (zwłaszcza Chin), ale autorzy wyszli widocznie z założenia, że nie ma co komplikować sprawy, jeszcze się graczom zrobi w mózgach zamęt.
Z podobnego założenia wyszli chyba również w kwestii mechaniki rozgrywki. Ja rozumiem, że sterowanie głosem nie pozwala na takie skomplikowane taktyczne akcje jak myszka+klawiatura, ale nie puszczę płazem bezczelnego konstruowania gry na zasadzie papier-nożyce-kamień. A tak to wygląda. Mamy helikoptery, które dobrze niszczą czołgi, te z kolei są świetne na transportery opancerzone, które znowu koszą helikoptery. Aż dziw, że pojawia się jeszcze piechota (w wersji zwykłej i przeciwpancernej) oraz artyleria. I jeśli myślicie, że wojska poszczególnych stron się czymś różnią, to macie rację – wyglądem.
Dla zaprawionych w bojach strategów przygotowano oczywiście szereg specjalnych opcji. Możemy np. piechotą obsadzić budynki, możemy wzywać posiłki czy wsparcie lotnicze oraz używać specjalnej broni, jak bomby EMP czy nawet mała głowica jądrowa. Patrząc na to, co osiągnęły w swojej historii RTS-y, jestem naprawdę pod wrażeniem.
Na pewno trochę się czepiam. EndWar daje możliwość jakiegoś tam taktycznego kombinowania. Sytuację ratuje zwłaszcza tryb Podbój, w którym musimy przejąć i utrzymać kontrolę nad ponad połową punktów na mapie (tzw. przekaźniki, czyli... przekaźniki satelitarne). Oczywiście wróg stara się zrobić to samo. Daje to naprawdę fajne możliwości. Pozostałe trzy tryby, czyli Obrona (gdzie jedna strona stara się utrzymać przekaźnik i broni się przed drugą), Atak (gdzie walka toczy się, dopóki jedna ze stron nie zniknie z mapy) i Rajd (tutaj musimy zniszczyć lub utrzymać konkretne budynki) nie wzbudzają już, niestety, takich emocji.
Przekaźniki satelitarne, pełnią w grze kluczową rolę. Oprócz tego, że misje wymagają kontroli nad nimi, to dają one specjalne punkty dowodzenia. Za te punkty „kupujemy” posiłki oraz ataki lotnicze i specjalne. Przekaźniki są też jedną z podstaw do manewrowania wojskiem podczas bitwy. Każdy z nich ma swoją nazwę (alpha, bravo, foxtrot, zulu itd.) i do nich możemy wysłać nasze jednostki.
I tu dochodzimy do sterowania głosem. Jest to zdecydowanie najsilniejszy punkt EndWara. Naciskamy spację, mówimy, co trzeba, a jednostki to robią. Świetne! Rozkazy składają się zasadniczo z trzech części: kto, co i gdzie. Najpierw wybieramy jednostkę, potem jej czynność, na końcu miejsce (cel) jej wykonania. Zdarzają się wyjątki, jak np. wezwanie ataku lotniczego czy ustawienie kamery na danym oddziale, ale w gruncie rzeczy tak to wygląda. Nawigacja, oprócz wspomnianych przekaźników, obejmuje numery, które przypisane są każdemu z oddziałów (naszych i wroga).
I tak, kiedy np. chcemy, żeby nasze czołgi (numer, załóżmy, 3) zaatakowały helikoptery wroga (2), mówimy „jednostka 3 atakuj wroga 2”. I już – czołgi jadą i dostają od helikopterów baty. No tak, w tym momencie są kamieniem, a helikoptery wroga papierem. W takim razie „jednostka 3, wycofanie” (przykład rozkazu trzyczłonowego). I czołgi uciekają, gdzie pieprz rośnie. Ale wrogie śmigłowce lecą na nasz przekaźnik (alpha), więc trzeba wzmocnić tam garnizon: „jednostka 7 (transportery) idź do alpha”. I tak dalej. Tradycyjne sterowanie (tj. myszka i klawiatura) przydaje się do manewrowania kamerą (ta jednak zawsze musi być skupiona na jakiejś jednostce) oraz kierowania oddziałów w miejsca, których nie da się wybrać głosem (czyli wszystko poza przekaźnikami, jednostkami naszymi i wroga).
Wszystko działa zadziwiająco sprawnie od strony technicznej. Gra rozpoznaje język polski nadspodziewanie dobrze. Radzi sobie też z szeregiem akcentów, które na niej testowałem, a nawet potrafi rozpoznać rozkaz, kiedy w wirze walki dodajemy do rozkazów dodatkowe słowa (zdarza się). Jednak początkowo nie widziała (a raczej – nie słyszała) mojego mikrofonu. Długo grzebałem w ustawieniach i w Windowsie, zaklinałem, wyzywałem i już miałem to wszystko rzucić w pierony, kiedy nagle zaskoczyło. Przy okazji szukania rozwiązania trafiłem na wiele podobnych sytuacji opisanych w Internecie. Na szczęście, kiedy już zaczęło działać, to bez problemów. Poza tym patch 1.01 to poprawia.
Sterowanie głosem daje niesamowitą frajdę i poczucie kontroli. Szkoda, że jedynie przez pierwszą godzinę. Potem coraz bardziej odczuwa się, że EndWar jest po prostu nudny. Wymuszona przez sterowanie głosem prostota sprawia, że patrzymy jak dwa (lub więcej) oddziały stoją naprzeciwko siebie i do siebie strzelają. A że trwa to dość długo, to można się znudzić. Naprawdę, żeby chociaż walczące jednostki coś ciekawego robiły... Ale one po prostu stoją. Najbardziej denerwuje to, kiedy obserwuje się śmigłowce. Wiszą w powietrzu, strzelają... o, jeden spadł, rany, ale akcja! Jedynie piechota, zwłaszcza za osłonami, zachowuje się jakoś w miarę ciekawie.
Niestety, gry – przynajmniej w polskiej wersji – nie ratuje także tryb multiplayer. Z tego prostego względu, że zarówno w dowolnych potyczkach, jak i Teatrze Wojny (gdzie gracze wybierają strony i wspólnie walczą o kontrolę nad światem)... nie znalazłem chętnych do gry. Ani jednego. Sądząc jednak po tym, że sytuacja w Teatrze Wojny się zmienia (podczas jednego dnia Amerykanie przejęli dwa pola w Hiszpanii), widać, że ktoś gra. W sumie gra miała premierę dopiero kilka dni temu, może multiplayer się rozkręci. Może.
Grafika ani strona dźwiękowa, niestety, nie wyciągają EndWara aż tak w górę. Ta pierwsza jest OK, ale tekstury terenu są takie sobie, a mapy jakieś płaskie. Tzn. wzgórza, doliny itp. oczywiście są, ale poza tym teren jest nienaturalny. Albo mamy wzgórze, albo idealną równinę. Ogólnie strona wizualna jest niby ładna, ale nie ma w sobie polotu. Oprawa dźwiękowa jest zupełnie przeciętna. Jedynie polonizacja wypadła na tym tle dobrze. Poza systemem rozpoznawania głosu tradycyjna jej część prezentuje przyzwoity poziom. Wszystkie dialogi, filmiki, odprawy między misjami są przetłumaczone przekonująco, a głosy całkiem nieźle dopasowane do postaci nimi przemawiających. Jednostki już w samej grze też odzywają się tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Urzekł mnie zwłaszcza genialny akcent wojsk rosyjskich, poczułem się jak podczas wycieczki na Wschód. Za to należą się brawa! Ogólnie polonizacja jest dokładnie taka, jakiej byśmy oczekiwali – porządna i nieirytująca. Muzyka jest natomiast słaba. Kompletnie nie buduje klimatu, nie zagrzewa do walki, a czasem wręcz denerwuje. Dobrze, że pozostałe odgłosy i nasze gadanie do mikrofonu przez większość czasu ją zagłuszają.
Tom Clancy's EndWar to zdecydowanie zmarnowany potencjał. Szkoda, bo wystarczyło trochę inaczej zbudować kampanię i urozmaicić rozgrywkę, a byłaby to dobra gra i z pewnością przeszłaby do historii. Tak jest średniak, który może i wprowadza rewolucyjne sterowanie, ale poza tym nie oferuje niczego, co mogłoby gracza zatrzymać przy tej pozycji na dłużej.
Marcin „Yuen” Konstantynowicz
PLUSY:
- sterowanie głosem sprawdza się;
- niezłe zawiązanie akcji;
- dobre przerywniki filmowe;
- przyzwoita grafika i udźwiękowienie.
MINUSY:
- archaiczna mechanika;
- żadnego zróżnicowania stron walki;
- nuda;
- uproszczenie stosunków międzynarodowych;
- praktycznie kompletne urwanie fabuły, kiedy zaczyna się robić ciekawie.