Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 10 października 2002, 13:37

autor: Krzysztof Szulc

The Shadow of Zorro - recenzja gry

Zorro to kolejna gra (dzieło zespołu In Utero, twórców m.in. Jekyll & Hyde) przenosząca znaną legendę o odważnym, czarującym i sprawiedliwym bohaterze znanym jako „Zorro” na ekrany naszych komputerów.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Całość zaczyna się całkiem nieźle: szybka i prosta instalacja, fajny ekran startowy, Zorro pędzący na swym koniu wzdłuż znaku firmowego producenta gry – firmy In Utero. Szybko docieramy do menu początkowego i nasz entuzjazm na chwilę opada. Pomysł z wykorzystaniem motywu stron komiksu może i jest całkiem ciekawy, ale z pewnością mało czytelny. Denerwuje nas fatalna obsługa menu i praktycznie brak jakichkolwiek opcji. Po dłuższych zmaganiach z trudem zauważamy napis „New Game” i przechodzimy dalej. Nasza frustracja powoli mija i oglądając intro ponownie dajemy się porwać klimatowi gry.

Na początku czeka nas powtórka z historii. Zostajemy cofnięci do roku 1808, kiedy to Hiszpania znajdowała się w obrębie wpływów francuskich. Po tym jak Napoleonowi Bonapartemu udało się usunąć z tronu hiszpańską rodzimą dynastię i osadzić na nim swego brata Józefa, w całym kraju wybuchło powstanie przeciwko najeźdźcy. Wojska napoleońskie krwawo tłumiły wszelkie oznaki buntu. Jakby na potwierdzenie tego, po chwili przenosimy się do Saragossy by stać się świadkami sceny wziętej żywcem z obrazu „Rozstrzelanie powstańców madryckich” Francisco Goyi. Widzimy klęczących ludzi, pluton egzekucyjny oraz oficera napoleońskiego przemawiającego do skazanych.

Następnie zostajemy przeniesieni do roku 1822, kiedy to ma miejsce właściwa akcja gry. W miasteczku Pueblo de Los Angeles trwają przygotowania do przyjęcia nowego dowódcy miejscowego garnizonu – kapitana Fuertesa. Don Alejandro, ojciec Don Diega (Zorro), rozpoznaje w nowoprzybyłym dowódcy zbrodniarza wojennego, znanego też jako „Rzeźnik z Saragossy”. Skąd wziął się w Kalifornii? Co planuje? I kimże jest ta młoda dama u jego boku? Oczywiście to my wcielając się w Zorro musimy znaleźć odpowiedź na wszystkie te pytania.

Jak widać fabuła nie jest zbyt skomplikowana, ale na tyle ciekawa, że wciąż z zainteresowaniem siedzimy przed monitorem. Co prawda samo intro nie wzbudza zachwytu – postacie są groteskowe, poruszają się w bardzo nienaturalny sposób, a ich oczy robią takie wrażenie, że aż chciałoby się sprawdzić, czy bohaterowie nie mają przypadkiem śladów igły na rękach. Ale co tam intro – liczy się sama gra. Na razie jest jeszcze dobrze. Z zapartym tchem czekamy na to, by wcielić się w zamaskowanego mściciela i z gracją nakreślić szpadą pierwszą literę „Z”. Niestety – po chwili nasz entuzjazm całkowicie opada. Okazuje się bowiem, że „The Shadow of Zorro” to wzorcowy przykład tego, jak łatwo można zmarnować dobry pomysł na grę.

Już animacja wprowadzająca nas w treść pierwszej misji może wzbudzać wątpliwości. Co prawda oczy bohaterów nie są już takie błędne, ale za to całkowicie martwe, natomiast same tekstury pod względem jakości odbiegają nawet od tego, co dwa lata temu uznawano za standard. O dziwo sama gra, jeżeli chodzi o stronę graficzną, prezentuje się znacznie lepiej, ale i tak daleko jej do wielu współczesnych produkcji będących ucztą dla oka.

Pierwsze na co zwracamy uwagę, to oczywiście postać głównego bohatera. Zorro całkiem fajnie biega, fajnie się skrada, ale niestety jest uosobieniem całkowitego sztywniactwa jeżeli chodzi o normalny sposób chodzenia. To jednak nic w porównaniu z innym mankamentem, który boleśnie daje się odczuć zaraz po wykonaniu kilku pierwszych ruchów naszą postacią. Otóż wszystko wskazuje na to, że nad poruszaniem się głównego bohatera i ustawieniami kamery w trakcie gry pracowały dwa oddzielne zespoły. Po prostu te dwa elementy nijak ze sobą nie współgrają. Programiści z In Utero nie potrafili się chyba zdecydować, czy chcą, by kamera podążała w ślad za bohaterem, czego najbardziej popularnym przykładem jest „Tomb Raider”, czy też żeby pokazywała nieruchomo poszczególne części danej lokacji, jak to mogliśmy zobaczyć w takich seriach, jak „Alone in the Dark” albo „Blair Witch Project”. W każdym razie wyszło na to, że poruszanie się Zorro to istny koszmar. Kamera ciągle zmienia położenie, ale w efekcie ustawia się tak żebyśmy mieli jak najgorszy ogląd obszaru gry. Co drugiego przeciwnika nie zobaczymy do momentu aż znajdziemy się parę centymetrów od niego, co automatycznie uruchamia tryb walki.

Właśnie – tryb walki. Zorro to przecież bohater, którego głównym atrybutem, oprócz czarnej maski i peleryny, jest szpada. Widowiskowe pojedynki powinny być wizytówką tej gry. Powinny – ale nie są. Stanowią natomiast kolejny mankament, co najmniej tak duży jak sposób sterowania bohaterem. Metoda prowadzenia potyczki należy do najgorszych jakie można sobie wyobrazić w grach komputerowych. Zorro staje vis a vis swojego przeciwnika, po czym na dole ekranu pojawia się sekwencja „strzałek”, którą należy szybko i poprawnie odtworzyć żeby nasz mściciel zadał cios. Jeżeli nam się to uda, jesteśmy świadkami animacji pokazującej mistrza szpady w akcji. W przeciwnym wypadku, to Zorro zostaje zraniony. W ten sposób walka, która powinna być esencją gry, sprowadzona została do poziomu klikania w klawisze kursorów w odpowiedniej, narzuconej nam kolejności.

Pojedynków czeka nas bardzo dużo i niczym się one od siebie nie różnią. Po kilku pierwszych staramy się omijać strażników szerokim łukiem byle tylko nie musieć klikać tych głupich „strzałek”. Nie jest to wcale łatwe, gdyż twórcy wyszli z założenia, że w grze nie może paść ani jeden trup. Każdy z pokonanych przez nas przeciwników po ok. 30 sekundach dochodzi do siebie bez względu na to, czy pokonaliśmy go na szpady, czy też do niego strzeliliśmy z broni palnej! Na dodatek bardzo często sytuacja jest taka, że biegając po danej lokacji zmuszeni jesteśmy wielokrotnie przechodzić przez to samo miejsce, przez co nieraz z jednym delikwentem toczymy klika identycznych nudnych walk.

„The Shadow of Zorro” jest grą typu action-adventure. Jak widać w kwestii „action” autorzy zupełnie się nie popisali i niestety w części przygodowej również czeka nas spory zawód. Ciekawe zagadki, napięcie, zwroty akcji – tego w tej grze nie znajdziemy. Naszym pierwszym zadaniem jest odnalezienie pieniędzy z podatków, które zaginęły w tajemniczych okolicznościach. Wspomnianą kwotę znajdujemy w drugim w kolejności pomieszczeniu, czyli po ok. 2 minutach gry. Następnie idziemy dalej przed siebie i tylko domyślamy się, że naszym celem jest wydostanie się na zewnątrz. Po dłuższym czasie parcia do przodu i toczenia denerwujących pojedynków tylko przypadkiem uruchomił się ekran z obecnym celem gry. Okazało się, że kolejnym zadaniem jest podsłuchanie konwersacji pomiędzy kapitanem Fuertesem i jego towarzyszką. Ale dlaczego, po co i gdzie – tego już nie wiadomo. Tak mniej więcej prezentuje się cała gra.

Gwoździem do trumny „The Shadow of Zorro” jest kiepskie AI przeciwników. Zdarza się, że przebiegają tuż obok i wcale nas nie zauważają. Albo zdarzają się sytuacje, że spotykamy strażnika śpiącego na służbie, ogłuszamy go po cichu, ten po chwili przytomnieje, przez chwilę zastanawia się kto to mógł zrobić, po czym znowu ucina sobie drzemkę. A my go znowu ogłuszamy itd.

Ja naprawdę chciałbym móc powiedzieć coś dobrego o tej grze. Owszem – lokacje prezentują się całkiem nieźle, muzyka i dźwięki też, ale czy to wystarczy? Niestety ta gra dostarcza więcej frustracji aniżeli rozrywki. I wierzcie mi – to wszystko nie byłoby takie straszne, gdyby panowie z In Utero stworzyli produkt „X” o bohaterze „Y” i to by im nie wyszło. Trudno – zdarza się. Ale autorzy porwali się na taki temat, który zobowiązuje. Przecież na tę grę czekali przede wszystkim ci gracze, którzy czytali w dzieciństwie książki i komiksy o przygodach słynnego bohatera w masce, oglądali filmy i seriale. I oczekiwania tych właśnie graczy firma In Utero po prostu zawiodła.

Krzysztof „Sukkub” Szulc

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.