autor: Krzysztof Godziejewski
The Legend of Zelda (NES Classics) - recenzja gry
Po osiemnastu latach od premiery Zelda wyraźnie zmalała w oczach gracza. Poza zmniejszonym kartdridżem, obdarowano nas dość krótką grą. Jednak magia tytułu jest niesamowita...
Recenzja powstała na bazie wersji GBA.
W czasie najlepszego popytu Game Boy Advance’a, Nintendo pozwało swe starsze tytuły do ponownego bytu. Obecnie niewielkiego w nich można doszukać się zachwytu, gdyż pomimo ich dawnego rozchwytu, niewiele w nich zmieniono. Gry jakimi się stały, takimi ostały.
Do nowowydanej serii ‘Nintendo NES Classics’ na GBA, należą największe hity z NES’a. Konsola była swego czasu przełomową na rynku, za równo pod względem ceny, jak i generowanej grafiki, przez co znalazła wiele milionów nabywców na obszarze całej kuli ziemskiej. Okres jej istnienia i panowania to druga połowa lat osiemdziesiątych – czasy, gdy na rynku królowały głównie ośmiobitowe systemy. Jednak NES był najpotężniejszym z nich i to on dyktował warunki. To na niego wyszła większość prekursorów dzisiejszych znanych nam wszystkim serii gier, takich jak Zelda, Mario, czy Donkey Kong. Praktycznie każda z nich sprzedała się w ponad milionowym nakładzie, co stanowiło wówczas niesamowite osiągnięcie. Nintendo mając to na oku, odważyło się na ponowne wydanie tych najbardziej popularnych z nich, mając nadzieję przypomnieć starszym graczom swoje dzieciństwo, jak i młodszym dać okazję zapoznania się z grami stanowiącymi grunt, na którym wyrósł dzisiejszy rynek. Pośród nowo wydanej serii znajdziemy między innymi pierwszą z Zeld, która pierwotnie miała swą światową premierę w 1986 roku i od razu stała się Legendą.
Po osiemnastu latach od premiery Zelda wyraźnie zmalała w oczach gracza. Poza zmniejszonym kartdridżem, obdarowano nas dość krótką grą. W między czasie zostaliśmy przez takie gry jak, The Legend of Zelda: A Link to The Past Four Swords (GBA), czy The Legend of Zelda Oracle of Seasons(GBC) przyzwyczajeni do rozległych terenów, rozmaitych lokacji i wielorakich przeciwników. Ta gra jest, owszem, obfita w te wszystkie cechy, lecz mogą one być niewystarczające, zważywszy iż po prawie dwudziestu latach zupełnie nie ewoluowały. W środku czekają nas te same przygody, w tych samych świątyniach, przy tych samych melodyjkach, co w latach osiemdziesiątych. Jest to zwyczajny port ze starszej konsoli na nowszą. Gra jest opleciona wokół ogólnie znanej graczom historii, stanowiącej o uratowaniu porwanej księżniczki Zeldy ze złych rąk Ganona, króla zła. Aby tego dokonać, musimy odzyskać wpierw osiem elementów, na które rozpadł się jeden z trójkątów składających się na Triforce’a. Każdemu z nich jest przypisana jedna ze świątyń, które z kolei są umieszczone w zupełnie różnych od siebie miejscach w powszechnie rozpoznawanym świecie Hyrule. Z samego początku nasz główny bohater, Link, jest całkowicie bezbronny. Musimy nim zdobyć kolejno miecz i tarcze, by móc wyruszyć w świat po kolejne przedmioty. Je z kolei znajdziemy w świątyniach, bądź do nabycia u napotkanych handlarzy. Na mapie znajdziemy ukryte w różnych miejscach sklepy z przedmiotami, tudzież znany z późniejszych części ćwiartki serduszek, z których, przy posiadaniu okrągłej czwórki dochodzi jedno całe w pasku życia. Do uzupełniania tego paska posłużą nam zarówno pozostawione po zabitych przeciwnikach serduszka, jak i nabyte napoje bądź znalezione wróżki.
Gra jest oparta o nieskomplikowaną grafikę, która może się kojarzyć z pierwszymi odsłonami Pokemonów. Na ekranie mamy niewiele kolorów, nie więcej niż 16 na raz, gdyż na tyle pozwalała wówczas moc konsoli NES. Przeważnie spotykamy na swej drodze nie więcej niż dwóch, czy trzech wrogów różnego typu. Poziom trudności rośnie wraz z postepem scenariusza gry. Z czasem gdy mamy więcej życia i lepsze uzbrojenie, będą na nas czyhać mocniejsi wrogowie. W świątyniach czekają na nas coraz to inne zagadki, w czym także znajdziemy teleporty. Mogą nam one sporo namieszać jeżeli chodzi o orientację w terenie. Może się zdarzyć, że w jednej jaskini jest ich osiem i każdy prowadzi do innego pokoju. Gdy w takim momencie brakuje jednego kluczyka z dwudziestu, służącego do otwarcia ostatnich drzwi, znalezienie go może się okazać sporym problemem. Pod koniec każdej jaskini czeka na nas boss. Bossów jest kilka, ale niektórzy się z drobnymi modyfikacjami np. dodatkową odpornością na zadawane przez nas ciosy. Tradycyjnie po pokonaniu takowego wpada nam w łapsko cząstka elementu Triforce’a, zaś do licznika dochodzi kolejne miejsce na serce.
Dla wymagających i pamiętliwych graczy warto wspomnieć iż w porównaniu do pierwotnej wersji w której zapamiętanie stanu gry stanowiło nie lada problem, tutaj zostało ono znacznie ułatwione. Możemy w dowolnej chwili za pauzować grę i zasave’ować, gdy tylko tego potrzebujemy. Do miodności nie sposób jest się przyczepić. Link posłusznie wykonuje każde zlecone przez nas zadanie, przez co gra nie straciła nic na swej płynności, co nie odjęło jej swoistego klimatu. Ostatnią zaletą obstawie cenę. Gra jest faktycznie połowę tańsza od pozostałych. Podsumowując, jeżeli grałeś kiedyś w Zeldę na NES’a i odczuwasz do niej nostalgię, bądź nie miałeś okazji nigdy na niej zagrać, a nie wiesz o co poprosić na urodziny – poproś o Zeldę.