autor: Borys Zajączkowski
Tangoo & Ullashong - recenzja gry
Tangoo & Ullashong to dynamiczna gra platformowa stworzona z myślą o najmłodszych graczach - dynamiczna, kolorowa z przyjemną dla ucha muzyką...
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Jak bardzo by gry platformowe nie należały do przeszłości, wciąż istnieją dla nich dwie nisze, które chętnie przyjmują taką właśnie nieskomplikowaną rozrywkę – gry na telefony komórkowe oraz gry dla dzieci. Obie z nich stawiają sobie za cel nie tylko wykorzystanie starych pomysłów, ale również edukację nowych odbiorców, którzy przeważnie niewiele do czynienia z grami zdążyli w życiu mieć. Stąd gry na telefony przeszły już stadium „Space Invaders” tudzież „Worm” i obecnie pojawiające się gry pisane w javie stoją już o piętro (platformę) wyżej. Gry dla dzieci zaś wiecznie oscylują pomiędzy platformówkami i przygodówkami. Inna rzecz, że z niepojętych dla mnie powodów (o ile lenistwo jest takie niepojęte) współcześnie powstające platformówki nijak się mają do swoich poprzedniczek wydanych dziesięć czy dwadzieścia lat temu. W ich szczytowym okresie rozwoju mieliśmy już kilka oddzielnie przesuwających się planów, płynny scrolling i generalnie wielkie poziomy do przejścia. Obecnie zaś wracamy do początków – gier, które swoim rozmachem i grywalnością wiele od „Jumping Jacka” nie odstają i jedynie grafika bywa bardziej lub mniej zauważalnie lepsza. Może za czas jakiś znowu pojawią się tytuły przypominające disneyowskiego „Aladdyna” lub nie mniej grywalnego „Króla Lwa”? Póki co jednak daleko im do pamiętnych poprzedniczek, chociaż (elementarnej) grywalności odmówić się im nie da.
„Tangoo & Ullashong” zawiera w sobie bodaj wszystkie podstawowe elementy każdej gry platformowej z tymi wyjątkami, iż każdy poziom zajmuje jeden ekran i tym samym ani scrolling ani wieloplanowość nie ma tu szans zaistnieć. Gierka ewidentnie celuje w młodziutkiego odbiorcę wychowanego na japońskich kreskówkach, gdyż jej mangowość odczuwalna jest wszędzie. Począwszy od grzmiącej, zwiększającej zapotrzebowanie na adrenalinę muzyki, poprzez mechaniczne postaci, którymi gracz steruje, na dynamice rozgrywki skończywszy. Do wyboru dostajemy trzy stworki-robociki, z których każdy znacząco różni się od pozostałych wyglądem oraz sposobem unicestwiania przeciwników – jakkolwiek technika walki nimi pozostaje taka sama. Każdy z robotów jest w stanie obezwładnić wroga na niewielką odległość i zamienić go w żałującą za swoje grzechy kuleczkę. Kuleczka ta dodatkowo służyć może za niezłą broń, gdyż kopnięta uderza ze znacznie większą siłą, niźli gracz jest w stanie z siebie samego wydobyć.
Na każdym poziomie czeka na pokonanie kilka lub kilkanaście stworków, które wybuchając zamieniają się w ciastka, batoniki i pieniążki – standardowy już ekwiwalent krwi w grach dla dzieci. To wszystko należy pozbierać. Jeżeli gracz zbyt długo się grzebie z ukończeniem poziomu, pojawia się groźny, latający diabełek i bodzie go widełkami. Co kilka poziomów zaś przybywa szczególnie groźny przeciwnik – boss – dysponujący nie tylko dużą siłą i odpornością na obrażenia, lecz także ciekawymi technikami walki. Jest wielki wiatrak, który stara się zdmuchnąć gracza z platform na kolce, jest duży i ciężki robot, który na chwilę go obezwładnia za pomocą mini trzęsienia ziemi.
Do przebycia dziecko dostaje kilka krain, a każda z nich oferuje kilka poziomów. Poziom trudności rośnie w miarę posuwania się naprzód i choć z początku jest nieprzyzwoicie niski, już za kilka etapów staje się kłopotliwy dla zwapniałych stawów. Jeśli jednak gra w pojedynkę okaże się dla dziecka zbyt trudna, pozostaje możliwość wzięcia do pomocy kolegi, gdyż każdą planszę przejść można we dwójkę, nawzajem się wspomagając i jest to fajne. Z braku kolegi może się okazać, że tata nie będzie miał nic przeciwko wspomożeniu w bojach swojej pociechy, gdyż elementarne rozrywki mają to do siebie, że cieszą niezależnie od wieku. Oczywiście jeśli nie straszne mu jej groźne miny, gdy zawali sprawę.
Grafika gry jest ciut nierówna, aczkolwiek miła dla oka – na tradycyjnie rysowanych tłach i platformach pojawiają wyrenderowane w komiksowym stylu potworki. Dla dziecięcego oka jest z pewnością bardzo atrakcyjna, gdyż po pierwsze stworki są różnorodne i ciekawe, a po drugie całość jest bardzo kolorowa, czyli taka jaką małe tygryski lubią najbardziej.
Udźwiękowienie gry i jej oprawa muzyczna nie pozostawia wiele do życzenia. Jest dobrej jakości i całkowicie uzupełnia wszystko to, co się dzieje na ekranie. Oczywiście rodzice, którzy przeważnie dysponują już bardziej wyrafinowanym słuchem od swoich pociech mogą po godzinie dobywającej się z głośniczków kakofonii radosnych bum-tra-la-la zatęsknić za odrobiną bluesa przy zimnym piwku, ale dzieci z pewnością będą zadowolone.
Suma sumarum, „Tangoo & Ullashong” to solidna zabawka dla kilkuletnich dzieci. Z pewnością pociechy zbyt szybko nie znudzi, ani nie zniechęci, gdyż opiera się na sprawdzonych schematach powstałych dwadzieścia lat temu przynajmniej. Poziom jej wykonania również jest jak najbardziej przyzwoity i jedynie można mieć zastrzeżenia do jej mangowego charakteru, który lubimy uznawać za maksymalnie kiczowaty. Żadnych nowinek jednak też się spodziewać nie należy i jako piąta z rzędu platformówka może nie być najlepszym pomysłem na prezent, ale jako pierwsza jak najbardziej. Rodzime jej tłumaczenie również jest w porządku, jeśli godzi się chwalić poprawne przetłumaczenie kilkunastu słów, w porywach...
Borys „Shuck” Zajączkowski