Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 25 czerwca 2007, 13:10

autor: Artur Falkowski

SingStar ESKA: Hity na Czasie - recenzja gry

Tym razem zrobiono to, na co czekali polscy fani domowej zabawy w karaoke od czasu wydania SingStar’80s. SingStar: ESKA zawiera bowiem osiemnaście polskich utworów, które w ostatnich latach (2000-2006) przewinęły się przez rodzime listy przebojów.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2.

Większość recenzji dowolnej gry z serii SingStar rozpoczyna się opowieścią o tym, jak to autor posadził dziewczynę, względnie żonę i/lub kumpli przed telewizorem, podłączył konsolę, następnie doczepił do niej dwa mikrofony, uruchomił grę, zaśpiewał (a raczej wydał z siebie dźwięki, które przy dużej dozie dobrej woli można skojarzyć ze śpiewem) ku uciesze zgromadzonej publiczności, a po chwili wszyscy uczestniczyli we wspólnej zabawie, nie zważając przy tym na skargi sąsiadów. My jednak od tego nie zaczniemy, bo po co? SingStar jaki jest, każdy widzi, a to, że świetnie nadaje się na rozkręcanie imprez towarzyskich, wiadomo było już w 2004 roku, kiedy na rynek trafiła pierwsza odsłona serii. Twórcy z londyńskiego studia Sony najwyraźniej nie zdawali sobie wtedy sprawy z potencjału, jaki drzemie w ich produkcji, skoro wyposażyli ją w tryb kariery dla jednego gracza. Przy wydawaniu kolejnych edycji poszli po rozum do głowy i skoncentrowali się na tworzeniu typowej party game, a kolejne SingStary zaczęły sprowadzać się do mniej lub bardziej udanego wyboru utworów, które użytkownicy radośnie wykrzykiwali do mikrofonów, z różnym skutkiem próbując naśladować prawdziwych wykonawców. Takim właśnie zestawem piosenek były edycje tematyczne poświęcone latom osiemdziesiątym czy przebojom rocka, a także mniej jednolite pod względem gatunkowym produkcje pokroju Party, Legends czy Anthems. Do tej grupy należy również najnowsze dzieło opatrzone logiem SingStaraESKA: Hity na czasie.

Wśród zgromadzonych na płycie polskich hitów ostatnich lat nie mogło oczywiście zabraknąć hiphopolo.

Tym razem zrobiono to, na co czekali polscy fani domowej zabawy w karaoke od czasu wydania SingStar’80s. Tam bowiem po raz pierwszy zamieszczono kilkanaście polskich piosenek, pochodzących – jak sama nazwa wskazuje – z szalonych lat osiemdziesiątych. Wielu osobom zamarzyła się wtedy edycja gry zawierająca nowszą polską muzykę, prawdziwe hity ostatnich lat. Niestety kolejne edycje SingStarów posiadały jedynie utwory anglojęzyczne. Niektórzy stracili nadzieję, inni cierpliwie czekali. Jak się okazało, mieli na co. SingStar: ESKA zawiera bowiem osiemnaście polskich utworów, które w ostatnich latach (2000-2006) przewinęły się przez rodzime listy przebojów. Pozostałe dwanaście piosenek stanowią szlagiery wykorzystane w angielskiej wersji gry – SingStar: Pop Hits, która posłużyła za bazę do stworzenia polskiego odpowiednika.

Na czym polega rozgrywka, nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Wpinamy do portu USB konsoli specjalny adapter z podłączonymi do niego dwoma mikrofonami, uruchamiamy grę, wybieramy interesujący nas utwór, a następnie podziwiamy lecący w tle teledysk, próbując zaśpiewać solo lub w duecie piosenkę w sposób najbardziej zbliżony do oryginalnego wykonania. Po zakończeniu zostajemy ocenieni i przypisani do odpowiedniej kategorii, począwszy od mało nobilitującego „Drewnianego Ucha”, a na napawającej dumą „Supergwieździe” skończywszy. Otrzymujemy jeszcze możliwość odsłuchania naszego „występu”, co dla wielu osób jest przeżyciem nader traumatycznym i wolą nie korzystać z tej opcji. Jeżeli jednak mają na tyle odwagi, śmiechu jest przy tym co niemiara – przynajmniej ze strony publiczności, bo sam wykonawca zazwyczaj w takich momentach płoni się niczym panienka na wydaniu, czekając tylko, aż będzie mógł odegrać się na swoich niecnych znajomych. Oczywiście nie mogło zabraknąć trybu rozgrywki stworzonego specjalnie z myślą o spotkaniach towarzyskich. Dzielimy się w nim na zespoły, a następnie zmagamy z szeregiem zadań sprowadzających się do różnych sposobów wykonywania piosenek (solo, w duecie, na przemian etc.).

Nie oszukujmy się jednak. Wszelkie tryby rozgrywki i systemy oceniania mają niewielkie znaczenie w SingStarze. Prędzej czy później każdy dojdzie do wniosku, że liczy się przede wszystkim dobra zabawa i zgodnie ze słowami znanej piosenki: „Śpiewać każdy może, jeden lepiej inny gorzej”, nieważne jest to, jak śpiewamy, lecz to, że robimy to nie musząc się wstydzić przyłapania na nuceniu chwytliwej melodii podczas jazdy tramwajem czy pod prysznicem. Tutaj możemy dać z siebie wszystko, wykrzyczeć się do ochrypnięcia i po prostu dobrze się bawić.

Britney Spears występuje w grze w wersji nastoletnio-przedrozwodowo-przedodwykowej.

Żeby jednak wszystko zagrało (nomen omen) jak należy, trzeba jeszcze trafić na odpowiednie piosenki. Zgodnie z nieśmiertelną regułą inżyniera Mamonia, najważniejsze jest, by były znane. Na potrzeby SingStara powinniśmy dodać jeszcze: wpadające w ucho i uniwersalne. Niestety twórcom nie do końca udało się sprostać tej zasadzie. Większość zawartych na płycie piosenek ma charakter raczej sezonowych hitów i choć są rozpoznawalne, to zabrakło przebojów, które znane są wszystkim i łączą pokolenia. Prawdziwa party game, co pokazało Nintendo tworząc produkcje na Wii, powinna zachęcić do zabawy nie tylko młodych ludzi, świetnie odpowiadających wizerunkowi typowego gracza, lecz także trafić w gusta osób starszych, nie będących na bieżąco ze zmieniającymi się w błyskawicznym tempie trendami młodzieżowymi. Przykładowo do zabawy z SingStar’80s można było namówić rodziców, a nawet dziadków – co udało się autorowi niniejszej recenzji. W przypadku SingStar: ESKA nie będzie łatwo zgromadzić przed ekranem aż tak zróżnicowaną publiczność. Mimo wszystko jednak sporo osób świetnie będzie się bawić śpiewając zawarte na płycie utwory.

Trudno jest mówić o samych piosenkach, ponieważ w tym momencie nie da się zachować obiektywizmu. W końcu już w Starożytnym Rzymie mówiło się: „De gustibus non disputandum est”, co przekłada się na doskonale znane wszystkim powiedzenie, że o gustach się nie dyskutuje. Dlatego też nie będziemy pastwić się nad poszczególnymi utworami, lecz zamiast tego skoncentrujemy się raczej na luźnych spostrzeżeniach, których można było dokonać w trakcie kilkudniowego maratonu z nowym SingStarem.

Z piosenek, które z pewnością można uznać za najbardziej rozpoznawalne, należałoby wymienić „Beautiful Day” U2 oraz „Baby One More Time” w wykonaniu Britney Spears. Warto zwrócić uwagę na Evanescence i ich „Bring Me to Life”, jednak ze względu na to, że zespół mocno inspiruje się szeroko rozumianym metalem gotyckim, nie każdy słuchacz dobrze przyjmie ich muzykę. W przypadku Norah Jones i jej utworu „Don’t Know Why” mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją – znaną piosenkarką, znaną piosenką, ale z powodu jazzującego stylu niezbyt pasującą do imprezowego klimatu SingStara.

Czy piosenki takie jak ta mają szansę sprawić, byśmy zapragnęli zedrzeć na nich gardło? Cokolwiek wątpliwe.

W przypadku polskich utworów wybór może być zaskakujący. Zabrakło naprawdę doskonale znanych przez wszystkich piosenek. Zamiast tego skoncentrowano się na promowaniu nie gwiazd, lecz raczej sezonowych gwiazdek, których blask w niedługim czasie przygaśnie. Sytuację ratują nieco artyści o ugruntowanej już pozycji na rynku, pokroju Kayah czy Hey, jednak o ile wybór „Testosteronu” był niezłym pomysłem, to w dyskografii zespołu Kasi Nosowskiej z pewnością dałoby się znaleźć o wiele bardziej popularne utwory (niestety uwzględnienie najlepszych hitów grupy wymagałoby naruszenia ram czasowych, które narzucili sobie twórcy gry). Warto też wspomnieć o tym, że twórcy zamieścili na płycie aż dwa utwory Heya („A ty”, „Mimo wszystko”), podobnie jak dwie piosenki Kasi Cerekwickiej („Na kolana”, „Potrafię kochać”). Takie dublety mogą dziwić, bo burzą nieco różnorodność oferowanych przez SingStar: ESKA piosenek i zabierają dwa miejsca, które mogliby zająć inni wykonawcy.

W sporą konsternację mogą wprawić utwory z rapowanymi momentami. W tym momencie zostajemy zmuszeni do czytania napisów, które w szalonym tempie przemykają przez ekran. Mało tego – musimy przy tym zwracać uwagę na to, by nasz sposób mówienia zachował zgodną z oryginałem rytmikę. Przyznać trzeba, że do poradzenia sobie z tego typu piosenkami potrzeba sporej dozy samozaparcia. Niestety zbyt szybko znikające napisy są także bolączką niektórych bardziej melodyjnych utworów. Pozostaje wtedy albo nucić – co nie jest żadną zabawą – albo wyuczyć się słów na pamięć, co poza możliwością zaskoczenia znajomych umiejętnością szybkiego czytania, pozwoli nam nieco poćwiczyć szare komórki. To dopiero łączenie przyjemnego z pożytecznym.

Wspominaliśmy już o tym, że do dobrej zabawy nie wystarczą jedynie znane piosenki, ważne jest, by wpadały w ucho i dawały się zaśpiewać zwykłym śmiertelnikom. Niestety niektórych wokalistów, których piosenki znalazły się na płycie, nie da się tak łatwo naśladować, nie wspominając już o sytuacji, kiedy męska część towarzystwa próbuje wykonać typowo żeńskie utwory (jak na przykład wspomniany już „Dont’t Know Why” Norah Jones, czy też „Trudno mi się przyznać” Ani Dąbrowskiej). Dochodzi wtedy do zabawnych sytuacji, w których chłopaki albo poddają się i nie zważają na niskie wyniki, albo walczą do końca, wydając z siebie śmieszne piski, które – o dziwo – program dość często premiuje punktami za jakość wykonania (!).

U2 jak zwykle na poziomie. Jedna z niewielu piosenek, przy których można dać czadu.

Trudno jednoznacznie ocenić nowego SingStara. Z pewnością duży plus należy się twórcom za wydanie gry z polskimi piosenkami. Tym razem udało się zdobyć prawa do wszystkich teledysków, więc nie zostaliśmy skazani na oglądanie monotonnych, nieciekawych teł czy pokazów obrazków, znanych z edycji poświęconej latom osiemdziesiątym. Z drugiej strony nie wszystkim może przypaść do gustu dokonany wybór piosenek. To jednak nie dziwi, bo nie sposób stworzyć zestaw, który trafiłaby w gusta wszystkich zainteresowanych. O tym, że mimo wszystko nie jest tak źle, może świadczyć opinia mojej kuzynki, rodzinnego eksperta w dziedzinie trendów muzycznych, słuchającej tego, co aktualnie jest na topie. Pewnego dnia poprosiłem ją o konsultację w sprawie doboru muzyki w nowym SingStarze. Usiadła na fotelu, chwyciła pada i zaczęła przeglądać piosenki. Z każdym kolejnym utworem jej uśmiech był coraz większy i nie trzeba było nawet włączać poszczególnych teledysków, by usłyszeć, jak cichutko podśpiewuje sobie doskonale znane słowa piosenek. Jej werdykt brzmiał następująco: „Utwory są świetne”. Popatrzyliśmy na siebie z żoną porozumiewawczo, mając nieco odmienne zdanie, ale mieliśmy już pewność, że SingStar z nowymi, polskimi piosenkami to prawdziwy strzał w dziesiątkę, przynajmniej jeżeli chodzi o osoby pokroju naszej kuzynki. Po jej wyjściu podmieniliśmy płytę w napędzie i powróciliśmy do nieśmiertelnych lat osiemdziesiątych.

Artur „Metatron” Falkowski

PLUSY:

  • wreszcie znowu polskie piosenki!
  • gwarancja – jak zwykle w przypadku SingStara – świetnej zabawy.

MINUSY:

  • szwankuje dobór polskich utworów (niestety głównie gwiazdki zamiast gwiazd);
  • to ma być dobra zabawa, a nie konkurs szybkiego czytania.
Recenzja gry Super Mario Party Jamboree - jesteście zaproszeni na najlepszą imprezę roku
Recenzja gry Super Mario Party Jamboree - jesteście zaproszeni na najlepszą imprezę roku

Recenzja gry

Seria Mario Party nie należała nigdy do pozycji wybitnych, Super Mario Party Jamboree ma jednak szansę to zmienić. To napakowana akcją, aktywnościami i zawartością gra dla wszystkich - nie zawaham się jej polecić nawet niedzielnym graczom.

Recenzja gry Rocksmith 2014 - pogromca Guitar Hero powraca
Recenzja gry Rocksmith 2014 - pogromca Guitar Hero powraca

Recenzja gry

Reklamy Rocksmitha 2014 głoszą, że jest to „najszybszy sposób nauki gry na gitarze”. Tym razem produkcja Ubisoftu jeszcze bardziej odchodzi od schematów znanych z Guitar Hero, kładąc większy nacisk na walory edukacyjne.

Recenzja gry Rocksmith - Guitar Hero bez plastiku
Recenzja gry Rocksmith - Guitar Hero bez plastiku

Recenzja gry

Potencjalnie przełomowa gra muzyczna Ubisoftu zadebiutowała w końcu na naszym rynku. W recenzji sprawdzamy, czy szarpanie za struny prawdziwej gitary dostarcza tyle samo frajdy co zabawa plastikowymi atrapami.