autor: Katarzyna Michałowska
Runaway: Przewrotny Los - recenzja gry
Ucieczki, pomyłki, podstępy, szachrajstwa. Wariaci, UFO, kurczaki i mafia. Nienormalne pomysły i tona śmiechu. Słowem - w tym szaleństwie jest metoda, czyli ostatnia odsłona Runaway.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Na prawdziwie dobrą przygodówkę składa się kilka elementów: fabuła, która potrafi zaintrygować i sprawić, że koniecznie chcemy dowiedzieć się, co będzie dalej; bohaterowie, którzy są jacyś i dzięki temu nabieramy do nich osobistego stosunku; zagadki, które są na tyle trudne, by zmusić gracza do myślenia i na tyle łatwe, by można było czerpać satysfakcję z ich samodzielnego rozwiązywania; grafika, która nadaje światu gry indywidualny, adekwatny do klimatu historii styl, i wreszcie muzyka, która stwarza odpowiedni nastrój, podkreśla charakter toczących się na ekranie wydarzeń i wpada w ucho tak, że brzdąka nam gdzieś tam w głowie nawet po wyłączeniu komputera. Często wystarczy, że tylko jedna z owych wytycznych zostanie zrealizowana na tyle wybitnie, iż przyćmiewa średni poziom pozostałych i już mamy sporą frajdę z zabawy. Strach się bać, co za dzieło powstanie, kiedy nieoczekiwanie zagra wszystko...
Runaway: A Twist of Fate to trzecia (i – jak zarzekają się twórcy – ostatnia) odsłona perypetii byłej striptizerki Giny Timmins i jej chłopaka Briana Basco. Pierwsza część zjednała tej sympatycznej dwójce wielu fanów, którzy z utęsknieniem wyglądali kontynuacji. Runaway: The Dream of the Turtle okazało się absolutnie godnym następcą Runaway: A Road Adventure, choć krótki czas rozgrywki i urwanie jej w najbardziej emocjonującym momencie wydarły z gardeł graczy zbiorowy jęk zawodu. Tym bardziej wszyscy wyczekiwali kolejnej porcji przygód przystojnego blondyna i uroczej brunetki, pary, która ma niewątpliwy talent do pakowania się w każdą możliwą kabałę.
Pendulo Studios rozpoczyna akcję Przewrotnego losu mocnym uderzeniem. Uczestniczymy w pogrzebie głównego bohatera, a sceny z tej smutnej ceremonii (piękna i elegancka Gina w czerni) przeplatają się z fragmentami procesu Basco oskarżonego o... morderstwo. Nie mamy zielonego pojęcia, w jaki sposób sprawy przybrały tak fatalny obrót. Wszak, kiedy rozstawaliśmy się z naszymi ulubieńcami, to Gina spoczywała na dnie jeziora, w tajemniczym statku Trantorian, a Brian dwoił się i troił, by uratować ukochaną. A tu nagle, ni stad, ni zowąd, następuje nieoczekiwana zamiana miejsc i oto panna Timmins zmuszona jest wydostać (i to dosłownie) swego mężczyznę z solidnych tarapatów. Początek jest zatem megaintrygujący, rodzi w głowie fana serii setki pytań i oczywiście palącą potrzebę dowiedzenia się, co tu rzeczywiście zaszło. W dalszej części zabawy atmosfera staje się jeszcze bardziej gorąca. Jeśli wydaje się Wam, że robiliście już w przygodówkach rzeczy dziwne i szalone, nie graliście jeszcze w ostatnie Runaway.
Choć z pewnością nie zagadki są tym, co w tej produkcji wybija się na plan pierwszy, oczekiwania twórców względem gracza są i tak niemałe. Na żądanie nieszczęsnego pogrzebańca musimy włamać się do grobu, pewnej stukniętej parapsycholog dać sygnał z zaświatów, umożliwić dwóm wariatom podróż na ranczo Cucamonga, sfotokopiować nasze pośladki, odciąć nogę ogromniastemu kurczakowi i parę innych drobnostek, przy których ucieczka z psychiatryka czy efektowny zjazd z dachu wieżowca to już w ogóle pikuś.
By sprawiedliwości stało się zadość, muszę jednak zaznaczyć, że tym razem zupełnie brak łamigłówek planszowych (czyli różnego rodzaju układanek czy kombinowanek w zbliżeniach) oraz zadań typu logiczno-matematyczne (jak to o czterech jednonogich piratach ze Snu Żółwia).
Nowością jest to, że sterujemy na zmianę obydwojgiem bohaterów, a w pewnej chwili wcielamy się nawet na krótko w jedną z drugoplanowych postaci. Autorzy dość swobodnie operują czasem i np. wydarzenia z drugiego i czwartego rozdziału rozgrywają się dużo wcześniej niż te z pierwszego czy trzeciego, za to w piątym cofamy się jeszcze dalej, do momentu będącego bezpośrednim nawiązaniem do końcówki Snu żółwia (nareszcie!). Wtedy też wszystkie niejasności się wyjaśniają, co powinno uspokoić osoby zaniepokojone pogłoskami, jakoby „trójka” miała mieć zupełnie odrębną fabułę, niepowiązaną z poprzednimi zajściami. Przeciwnie – w grze spotykamy niemal wszystkich dawnych adwersarzy, twórcy nie odmówili sobie też żartobliwego przypomnienia A Road Adventure, a zważywszy na to, komu bohaterowie podpadają w scenie finałowej, można pokusić się o stwierdzenie, że w pewnym sensie historia opowiedziana we wszystkich trzech częściach zatoczyła koło. W sumie rozdziałów jest, podobnie jak w drugiej odsłonie, sześć, co oznacza, że czas trwania A Twist of Fate zbliżony jest do długości (czy raczej krótkości) The Dream of the Turtle, a to, niestety, fanów raczej nie zachwyci.
A zatem – w miarę rozwoju akcji wszystko łączy się w sensowną (oczywiście na miarę zwariowanej przygodówki) całość i nic dziwnego, skoro główni przeciwnicy naszych bohaterów są wciąż ci sami. Pojawia się za to cała plejada nowych sojuszników, znając szczęście Giny i Briana do różnego typu dziwaków – zabawnych, niebanalnych i często nie do końca normalnych. Pierwsze skrzypce gra tu niejaki Gabbo, jeden z pensjonariuszy zakładu Szczęśliwa Dolina, zdobywca tytułu miss i amator materiałów wybuchowych. Nie można też nie wspomnieć o Erniem, grubaśnym strażniku i wielbicielu Elvisa, o ofiarnym doktorze Bennecie, o realizującym się jako kelner niespełnionym aktorze Jonahu Jonsonie czy kolekcjonerze Złotych Kogutów scenarzyście Tomie Finneganie. Ta plejada barwnych i charakterystycznych typów świetnie wpasowuje się w szalony koloryt całej przygody.
Runaway: A Twist of Fate jest jednym z tych tytułów, w których wszystkie elementy tworzą kompletną całość. Styl graficzny doskonale pasuje do oryginalnych bohaterów i niesamowitych wydarzeń na ekranie, a oprawa muzyczna jest tym „migdałowym sercem w kokosowym kremie” (żeby raz dać odetchnąć różnym wisienkom na torcie). Zakochałam się w motywie z prosektorium (jakkolwiek dziwacznie to brzmi), świetna jest też finałowa piosenka (w wykonaniu – rzecz jasna – Very Dominguez), którą wszyscy zapewne znają z trailera, jest też parę innych sympatycznych jazzujących i energetycznych kawałków (w tym podkład do, uwaga! uwaga! – striptizu Giny). Wizualnie gra jest prześliczna, począwszy od szczegółowych, kolorowych, nie do końca realnych (zwłaszcza, gdy oglądamy je z dalszej perspektywy) lokacji po świetnie animowanych i zapadających w pamięć bohaterów. Gina jest słodka i seksowna, Brian szelmowski i czarujący, Gabbo szurnięty, siostra Palmer zimna jak lód. Liczne przerywniki to prawdziwa uczta dla oczu a mimika postaci kapitalnie oddaje ich przeżycia i stan emocjonalny. Kilkakrotnie podziwiamy ciekawe ujęcia, np. moment zasypywania grobu obserwujemy z perspektywy grzebanego, a grudki ziemi spadają wprost na ekran. Kiedy indziej sterujemy Brianem, patrząc na niego przez okratowane okienko i na pierwszym planie mając parapet z martwym karaluchem.
Absolutną rewelką jest wszechobecny humor, widoczny w kresce, kolorystyce, samych postaciach czy rozgrywających się wydarzeniach. Przesiąknięte są nim nie tylko dialogi czy komentarze, ale nawet wystosowywane do gracza polecenia, które często są rozbudowane, jak chociażby w scenie, kiedy Brian ma okraść śpiącego mężczyznę i zamiast zwykłego „weź” czy „zabierz”, po kliknięciu na pożądany przez nas obiekt, czytamy: „przyjmij ten hojny datek”. Kiedy bohater zmuszony jest posłużyć się toksyczną substancją, ubrany w przekomiczny hełm spawacza czy inszego strażaka wygłasza patetyczną przestrogę: „Chłopcy, dziewczęta nie próbujcie robić tego sami w domu. A już w żadnym wypadku z 10 milionami dolarów!”. Autorzy po raz kolejny pokusili się o żartobliwą aluzję do przygód Indiany Jonesa. Pamiętacie motyw z kulą, pejczem i kapeluszem ze Snu Żółwia? Tym razem musimy wykonać inną akcję w stylu słynnego archeologa, a jej główną atrakcją jest niejaki Zloty Kogut. Nie jest to zresztą jedyny tego typu smaczek w grze, znajdziemy tu np. nawiązanie do Nieśmiertelnego.
Sporą ciekawostką, oprócz standardowego już dla produkcji z tego gatunku systemu ujawniania aktywnych obiektów, jest opcja pomocy, w której szalony naukowiec Joshua jako pracownik Działu Rozwiązywania Rebusów i Radykalnej Rozgrywki udziela nam porad na okoliczność utknięcia w grze. W menu znajdziemy również skrót dotychczasowych wydarzeń, w którym każda z grywalnych w danym rozdziale postaci w dwunastu kadrach opisuje swoje niesamowite przeżycia. Warto też odnotować, że przedmioty w ekwipunku są trójwymiarowe (spokojnie – sama gra to klasyczne 2,5D) i kliknięte ikonką oka obracają się i prezentują z różnych stron. Natomiast przyspieszone przez nas podwójnym klikiem postacie, nie biegają, ale materializują się we wskazanym miejscu.
Jak widać, autorom na pewno nie brak pomysłów, tym bardziej zdumiewa decyzja o zakończeniu serii, którą – mam nadzieję – wielbiciele Briana i Giny wybiją twórcom z głowy. Trudno wyobrazić sobie, że nie spotkamy się już więcej z tą zwariowana parą i ich szalonymi znajomymi, nie ubawimy serdecznie i nie zaskoczymy tym, co Pendulo Studios może jeszcze wyszykować ku uciesze graczy. Byłaby to wielka, nieodżałowana strata, solidnie zaniżająca poziom głupawki we wszechświecie. Myślę jednak, że Joshua jako naczelny świr całej serii po prostu do tego nie dopuści...
Katarzyna „Kayleigh” Michałowska
PLUSY:
- zakręcona i wciągająca historia;
- niedający się nie lubić bohaterowie;
- humor, żart i relaks w czystej postaci;
- przeurocza grafika;
- nastrojowa muzyka;
- mnóstwo zwariowanych akcji;
- świetne cut-scenki;
- ciepły klimat;
- i tak się trudno rozstać...
MINUSY:
- niestety raczej krótka niż długa;
- częste i dość irytujące loadingi;
- brak łamigłówek planszowych;
- z rzadka – zazębiające się wypowiedzi postaci.