Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 25 czerwca 2004, 11:59

autor: Jacek Hałas

Robin Hood: Defender of the Crown - recenzja gry

Robin Hood: Defender of the Crown to nowa odsłona hitu o tym samym tytule znanego jeszcze z czasów panowania Amigi (ponad milion sprzedanych egzemplarzy gry). Ponownie wcielamy się w postać walecznego Robin Hooda, który musi uratować króla Richarda.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Robin Hood, wraz z legendarną już grupą banitów, był bohaterem niejednego filmu i niejednej gry. W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z pozycjami lepszymi i nieco gorszymi. O ile młodszym użytkownikom komputerów, postać ta kojarzyć się może wyłącznie z Commandosopodobną „Legendą Sherwood”, to starsi z pewnością pamiętają jeszcze „Defender Of The Crown”. Tytuł ten ukazał się wiele lat temu, ja pogrywałem w niego na Amidze. „DotC” doczekał się poprawionej wersji, która jednak od pierwowzoru niczym szczególnym się nie różniła. Na szczęście, na tym tytule producenci gry, firma Cinemaware, nie poprzestali. Nie dość, że przez tych wiele lat zdołali utrzymać się na rynku, to na dodatek wydali nieoficjalną kontynuację gry, pod tym samym tytułem. Zobaczmy więc, czy stary, sprawdzony pomysł zdoła do siebie przekonać współczesnego gracza.

Pierwszy „Defender of the Crown” był tytułem łączącym typowe elementy strategii i gry zręcznościowej. O dziwo, jego najnowsza wersja pod tym względem pozostała praktycznie niezmieniona. Niektóre elementy po prostu rozszerzono, ale najważniejsze cechy gry pozostały praktycznie niezmienione. Po uruchomieniu gry wita nas dość przydługawe intro, pokazujące wybrane elementy rozgrywki. Szkoda, że autorom nie chciało się przygotować jakiegoś oddzielnego filmiku. Co więcej, nie można go przerwać. Jakakolwiek próba wciśnięcia któregokolwiek z klawiszy, kończyła się zawieszeniem gry. Wątpię żeby to była wina mojego sprzętu, bo na zbliżonej konfiguracji gra zachowywała się identycznie. Na szczęście we właściwej grze filmiki działają już bezproblemowo, a na dodatek pojawiają się stosunkowo często. Zabawę rozpoczynamy w lesie Sherwood. Jest to zarazem umiejętnie wkomponowany tutorial. Uczymy się wykonywania podstawowych czynności (o nich za chwilę), bez których nie byłoby szansy na zwycięstwo. Nie do końca podoba mi się natomiast to, iż niektóre elementy tutoriala ukazano w formie filmików FMV, na dodatek dość często kiepsko zmontowanych. Są to zwykłe nagrania poczynań testerów, którzy przeważnie nienajlepiej sobie radzą (np. bardzo rzadko trafiają do celu z łuku). O wiele lepiej byłoby przez cały czas podpowiadać graczowi (np. w formie komunikatów tekstowych), co powinien w danym momencie zrobić. A trzeba przyznać, iż nie ma się on prawa nudzić, przynajmniej przez kilka pierwszych godzin zabawy.

Działania osadzono na czymś w rodzaju mapy. Podzielono ją na sektory, a zadaniem gracza jest ich zdobywanie. Całość przypomina „Riska” czy „Jeopardy”. Ci, którzy mieli okazję spotkać się z tymi grami planszowymi, chyba już wiedzą o czym mówię. Cała zabawa zasadza się na umiejętnym rozmieszczeniu wojsk. Aby w ogóle móc je rekrutować, należy dysponować określoną sumą pieniędzy. Na szczęście, odpadają koszty ich utrzymania. Jest to co prawda nierealistyczne posunięcie, ale w ogromnym stopniu ułatwia zarządzanie większymi armiami. Gracz może wybrać, czy chce w danym sektorze utworzyć posterunek, czy dołączyć zakupione oddziały do armii. Po ukończeniu tutoriala, który wiąże się z upokorzeniem natrętnego szeryfa z Nottingham, gracz „zrzucany” jest na właściwą planszę, reprezentującą całą Anglię. Każdy sektor jest tu z kolei reprezentowany przez hrabstwo. Zabawę zaczynamy w jednym z nich (podbite okolice Sherwood). Końcowe zwycięstwo przychodzi wraz ze zdobyciem ostatniego pola lub wyeliminowaniem konkurentów.

Dość nietypowo zobrazowano wydawanie poleceń. Przez cały czas widzimy twarze naszych podopiecznych. Jest wśród nich oczywiście sam Robin Hood, istotną rolę odgrywają też Mały John oraz rycerz Ivanhoe, który był głównym bohaterem pierwszej odsłony „Defender of the Crown”. Teraz jest on jednym z „członków załogi”. Ivanhoe zajmuje się organizowaniem turniejów rycerskich (o nich już za chwilę) oraz budowaniem twierdz. O wiele ważniejsze są jednak umiejętności wymienionej przed chwilą dwójki banitów. Mały John odpowiada za zarządzanie armiami. To właśnie tu zakupujemy nowe wojska, a następnie rozmieszczamy je na planszy. Podległe oddziały podzielono na kilka grup, mamy tu między innymi rycerzy, katapulty, łuczników czy jazdę konną. Oczywiście, im silniejszy oddział tym więcej pieniędzy należy przeznaczyć na jego zakupienie. Kolejne typy wojsk pojawiają się w miarę zajmowania hrabstw. Gra sukcesywnie odblokowuje też nowe umiejętności, jak np. zwiększenie skuteczności w obronie przed wrogimi łucznikami czy ataku wybranego typu jednostek. Prędzej czy później dochodzi do starcia. Zostało ono ukazane na oddzielnej planszy. Autorzy połączyli podział na tury z walką w czasie rzeczywistym, przy czym większy nacisk położono tu na real-time. Poszczególne typy oddziałów są reprezentowane przez odpowiednie figurki (identycznie jak chociażby w serii „Heroes of M&M”). Musimy wydawać im odpowiednie polecenia. Możemy zadecydować o typie ataku i miejscu, z którego ma być przeprowadzony. Trzeba się jednak śpieszyć, ponieważ nieaktywne jednostki same nic nie zdziałają. Dopiero po wydaniu rozkazów, zajmą się ich wykonaniem. Niestety, starcia w ogromnej większości przypadków są bardzo chaotyczne. Czasu na wydanie poleceń jest naprawdę niewiele. Jeśli odpowiednio wcześnie nie pozna się znaczenia konkretnych ikonek, to można mieć spore problemy z opanowaniem swych wojsk. Na szczęście większość starć prowadzi się dysponując przeważającymi oddziałami, a ewentualne straty szybko można nadrobić. Zdobyte włości przynoszą zyski, ich ilość jest uzależniona od wielkości zajętego sektora. Co ciekawe, bardzo często nawet neutralne hrabstwa są bronione przez lokalne jednostki. Sytuacje, w których zajęcie pola odbywa się na drodze pokojowej, zaliczają się do rzadkości. Na zdobytych sektorach można, a nawet warto, tworzyć posterunki, przy czym istnieje ograniczanie maksymalnej ilości stacjonujących wojsk. Obowiązuje ono również podległą armię oraz twierdze. A właśnie, skoro już o nich mowa, to warto dodać, iż autorzy udostępnili możliwość ich zdobywania. Oblężenie składa się z dwóch elementów. Samo ostrzeliwanie twierdzy przy pomocy katapult (bez nich ich zdobycie jest praktycznie niemożliwe), to niezbyt skomplikowana minigra zręcznościowa. Przy pomocy kursorów ustalamy tor lotu pocisku. Atak odbywa się z czterech stron. Każda ze stron, to jeden dzień oblężenia. Dodatkowo gracz musi zmieścić się w wyznaczonym limicie czasowym. Przez ten czas musi wyburzyć mury i ewentualnie znajdujące się kawałek dalej budynki. Ułatwieniem jest możliwość posłania jednej „ognistej kuli”. Zniszczenie murów ułatwia zdobycie twierdzy, na szczęście nie jest to konieczne. Po zakończeniu oblężenia odpala się tradycyjna bitwa. W zależności od postępów gracza przeciwnik może być osłonięty lub nie, a także dysponuje różną ilością wojsk. Zdobycie twierdzy wroga wiąże się z jego usunięciem z głównej planszy. Od tej chwili podbite przez niego sektory stają się neutralne, co wcale nie oznacza, że można je, ot tak, zajmować. Nadal należy pamiętać o neutralnych obrońcach. Robin Hood zajmuje się organizowaniem zasadzek. Podzielono je na dwie grupy: ataki na kupców oraz wrogie twierdze. W tym drugim przypadku nie mamy jednak do czynienia ze zdobyciem zamku, a jedynie pozbawieniem jego skarbca określonej ilości złotych monet. Podobnie jak w pierwszym „DotC”, zrealizowano to na zasadzie prostej gry zręcznościowej. Sterując Robin Hoodem przebijamy się przez kolejne pomieszczenia wypełnione wrogimi oddziałami. Lewy przycisk myszy odpowiada za atak, a prawy to blok. W dalszej części gry pojawiają się „mutacje” tej minigry.

Z ciekawszych, warto wymienić pojedynek z szeryfem czy uwalnianie pięknych dam. Same pojedynki są dość banalne, bardzo szybko można wypracować skuteczną taktykę. Wystarczy na przykład w odpowiednim momencie odskoczyć, co spowoduje chwilową dezorientację przeciwnika, którą błyskawicznie będzie można wykorzystać. O wiele ciekawsze, a zarazem trudniejsze, są zasadzki na kupców. W tych misjach korzysta się wyłącznie z łuku. Tor lotu strzały został oddany dość dobrze (jak na grę zręcznościową). Mnie osobiście trafienie wrogiego rycerza sprawiało tu znacznie więcej problemów niż w takim „Thiefie”, gdzie odbywało się to prawie bezboleśnie. Dodatkowo należy uważać na wrogich łuczników. Na szczęście, w każdej chwili można się uchylić przed nadlatującymi strzałami. Wspomniany już Ivanhoe udostępnia możliwość organizowania turniejów rycerskich. Jest to kolejny ukłon w stronę miłośników pierwszego „Defender of the Crown”, tym bardziej, że sam pojedynek na kopie zrealizowano niemal identycznie. Walki te wymagają solidnego przygotowania, ale gdy już odkryje się o co w tym wszystkim biega, to stają się jedną z największych rozrywek, jakie gra może dostarczyć. Pozostałe postaci nie odgrywają już tak istotnej roli, tak więc nie warto się o nich rozpisywać.

Niewątpliwym atutem „DotC” jest to, iż fabuła gry nie zatrzymuje się po dotarciu na mapę Anglii. Średnio co kilka tur jesteśmy świadkami pogaduszek, które ucinają sobie nasi banici czy inni obecni na polu bitwy władcy. Autorzy gry przygotowali również całą masę misji dodatkowych, część z nich jest co prawda obowiązkowa (jak np. pojedynek z szeryfem), ale na szczęście do większości mniej doświadczony gracz nie musi przystępować. Nie oznacza to jednak, iż „DotC” jest prosty. Niestety, jest to kolejna gra, w której dość kiepsko zrównoważono poziom trudności zabawy. Poszczególne elementy gry pod tym względem dość znacznie się od siebie różnią. Pomimo tego, iż obleganie twierdz i pojedynkowanie się z wrogimi rycerzami nie sprawi większych problemów, to już sprawne urządzenie zasadzki czy operowanie podległymi jednostkami może niejednego gracza wprawić w niemałe zakłopotanie. Dodatkowym utrudnieniem jest to, iż stan gry można zapisać tylko podczas podglądu na główną mapę. Często zdarza się, iż po wyjątkowo ciężkiej bitwie gra od razu proponuje nową misję. W przypadku jej zawalenia trzeba się będzie sporo cofnąć. Niektórych graczy mogą też drażnić liczne konsolowe nawiązania. Po odpaleniu gry od razu zauważyłem, iż jest to „konsolówka”. Nie musiałem tego nawet sprawdzać - duże ikony połączone z gigantyczną czcionką, relatywnie niewielka ilość opcji i uproszczone sterowanie, które nie wymaga sięgania po myszkę zdradziły mi tę „tajemnicę” gry.

Muszę przyznać, iż miło zaskoczyła mnie oprawa audiowizualna. Dawno już nie miałem do czynienia z tak dopracowanym konsolowym produktem. W szczególności tyczy się to grafiki. Cieszą liczne nawiązania do tytułu, na którym nowy „DotC” bazuje. Identycznie, choć oczywiście z zachowaniem obecnych standardów, wygląda na przykład mapa. Świetnie zrealizowano również tytułowych bohaterów i to zarówno podczas podglądu na ich twarze (rozmowy na mapie głównej), jak i w trakcie rozgrywania zręcznościowych minigier. Szkoda tylko, iż wnętrza twierdz są niemalże identyczne. Na szczęście kamera ustawia się w różnych ciekawych miejscach, skutecznie tuszując te ograniczenia. Bardzo ładnie ukazano również niszczenie murów twierdz przy pomocy katapult. Na oprawę dźwiękową gry przede wszystkim składają się dobrze podłożone kwestie mówione. Aktorzy odgrywający główne postaci gry dobrze wczuli się w swoje role. Mnie osobiście najmilej słuchało się głosów Robina i Ivanhoe. Mam nadzieję, że polski dystrybutor „DotC” ich nie popsuje. Z racji tego, iż gra była tworzona w głównej mierze z myślą o PS2 i X-Boxie, można zapomnieć o rozbudowanych opcjach konfiguracji grafiki. „Robin Hood: DotC” nie ma na szczęście wygórowanych wymagań sprzętowych. Na mojej maszynie gra śmigała w wysokich rozdzielczościach i przy załączonym podwójnym anti-aliasingu (maksimum to x4), a nie dysponuję żadnym demonem szybkości :-)

„Robin Hood: Defender of the Crown”, to udany remake kultowego dla wielu starszych graczy tytułu. Obawiam się jednak, iż tym, którzy nie mieli kontaktu ze wspomnianą przed chwilą grą, może wydać się nieco ograniczony. Niektórych może też zrazić „falujący” poziom trudności. Gdyby autorzy więcej popracowali nad swym dziełem, to moglibyśmy mówić o świetnej strategii, a tak jest co najwyżej dobrze.

Jacek „Stranger” Hałas

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego

Recenzja gry

Nie, Ara: History Untold - wbrew hasłom marketingowym - nie będzie kolejną alternatywą dla serii Civilization. Jednak nie jest to wada, bo gra ma na siebie własny pomysł i realizuje go sprawnie, choć nie zawsze konsekwentnie.

Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki
Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki

Recenzja gry

Po 20 godzinach, które spędziłem z 63 Days, miałem w sobie mnóstwo sprzecznych emocji. Z jednej strony uważam, że to przeciętna gra z aspiracją do ponadprzeciętnej – z drugiej zaś liczba błędów i nielogicznych rozwiązań przeraża.

Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy
Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy

Recenzja gry

Gdy pierwszy raz uruchomiłem Frostpunka 2, byłem pełen obaw. Twórcy ewidentnie chcieli poeksperymentować z konwencją, zmienić formułę i zaoferować coś nowego. Czy jednak wyszło to grze na dobre?