Risen - recenzja gry
Długo musieliśmy czekać na kolejną grę twórców słynnej serii Gothic. Czy Risen zaciera złe wrażenie, jakie pozostawiła po sobie trzecia odsłona wspomnianego cyklu i oficjalny dodatek do niej?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Od momentu pierwszej zapowiedzi gry Risen (jeszcze pod roboczym tytułem RPB), podejrzewaliśmy, że będzie to mocne uderzenie. Odpowiedzialne za powstanie tego programu studio Piranha Bytes miało w ostatnim czasiesporo do udowodnienia, nie tylko swojemu nowemu partnerowi – firmie Deep Silver – ale przede wszystkim zawiedzionym fanom serii Gothic, którzy po niezbyt udanej trzeciej odsłonie tego cyklu postawili na niemieckim producencie krzyżyk. Dziś możemy śmiało powiedzieć, że eksperyment o nazwie Risen powiódł się, a winą za poprzednią klęskę należy obarczać przede wszystkim firmę JoWooD. Austriacki wydawca zdążył się zresztą w międzyczasie skompromitować ponownie, wypuszczając do sklepów niedopracowany gniot, jakim był Zmierzch Bogów.
Początek gry Risen do złudzenia przypomina pierwszego Gothica, choć okoliczności pojawienia się głównego bohatera na nieznanym lądzie są nieco inne. Nowy Bezimienny nie jest bowiem skazańcem, ale rozbitkiem, który został wyrzucony na brzeg Farangi po katastrofie statku. Reszta jest już właściwie taka sama. Nasz podopieczny szybko nawiązuje kontakt z miejscową ludnością i chcąc, nie chcąc, zostaje poinformowany o tym, co dzieje się na tropikalnej wyspie. A dzieje się sporo. W trakcie intensywnych i niespotykanych w tej części świata anomalii pogodowych spod ziemi wyrosły nagle starodawne budowle, pełne cennych artefaktów oraz dzikich bestii. Tajemnicze świątynie wzbudziły ogromne zainteresowanie Inkwizycji, która przybyła na wyspę niedługo przed naszym śmiałkiem, ale zdążyła w tym czasie całkowicie zmienić układ sił na Farandze. Kapłani zajęli należący do magów klasztor, wygnali z portowego miasta bandytów, a także zaczęli sprawować kontrolę nad farmami, rozsianymi na terenie całej krainy. Wałęsanie się po wyspie zostało zabronione. Schwytani włóczędzy są natychmiast odsyłani do klasztoru i po długim treningu wcielani w szeregi Inkwizytorów.
Nowe porządki najmniej spodobały się upokorzonym bandytom, którzy po wypędzeniu z miasta osiedlili się na bagnach. Dowodzona przez don Estebana grupa rzezimieszków nie zamierza jednak tanio sprzedać swojej skóry i coraz głośniej przebąkuje o stawieniu czynnego oporu Inkwizytorowi Mendozie oraz jego ludziom. Konflikt pomiędzy obiema frakcjami wisi w powietrzu i jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, gracz zmuszony jest opowiedzieć się po którejś ze stron.
Wybory to w Risen rzecz powszechna. W początkowej fazie gry nieustannie stajemy przed szansą zaskarbienia sobie łask u zwalczających się wzajemnie frakcji, a to, na którą spojrzymy przychylniejszym okiem, ma ogromny wpływ na dalsze losy Bezimiennego. Wstąpienie w szeregi jednej ze stron konfliktu automatycznie zamyka dostęp do drugiej. Liczba zadań zostaje ograniczona, a niektóre ścieżki rozwoju znikają bezpowrotnie, czego dobrym przykładem jest kariera bandyty. Jeśli staniemy u boku don Estebana, żaden z członków Inkwizycji nie zdradzi nam sekretów zaawansowanej magii, przez co zabawa z zaklęciami ograniczy się wyłącznie do używania kosztownych zwojów.
Wyboru należy też dokonać w kwestii rozwoju postaci i to najlepiej już na samym początku zabawy. Risen został skonstruowany w taki sposób, że bohater nie ma szans nauczyć się wszystkiego. Samych umiejętności władania dostępnym orężem jest pięć, z czego każda ma aż dziesięć stopni rozwoju. W ciągu całej gry bohater jest w stanie dociągnąć do maksimum co najwyżej dwie z nich, o ile marzy o rozwinięciu innych zdolności, np. alchemii czy kowalstwa. Można, co prawda, skupić się wyłącznie na obsłudze broni, ale wówczas zamykamy sobie dostęp do wielu interesujących i bardzo przydatnych w trakcie zabawy aktywności. W Risen nie można nawet odłupać kawałka skały ze złoża rudy, jeśli wcześniej nie nauczymy się górnictwa.
W mechanice rozgrywki na każdym kroku widać wyraźne podobieństwa do Gothica. Autorzy bez skrupułów skopiowali praktycznie wszystko, co się dało, co ma oczywiście zarówno dobre, jak i złe strony. Największy plus odczują weterani poprzednich gier firmy Piranha Bytes, którzy w świecie Risen odnajdą się w kilka minut. Dla nich będzie oczywiste, że w tej grze odpoczywać można wyłącznie na łóżkach, a woda z beczki zawsze regeneruje nadwątlone siły witalne. Niezadowoleni będą natomiast ci gracze, którym pomysły Niemców na grę RPG nie przypadły wcześniej do gustu. Niech za pierwszy z brzegu przykład posłuży plecak bez dna. Bezimiennymoże targać ze sobą nieograniczoną ilość sprzętu, więc jeśli w Gothicu irytowała Cię obecność kilkudziesięciu mieczy w ekwipunku, Risen nie wpłynie na zmianę Twojego zdania.
Dla fanów serii Gothic ważne będzie przede wszystkim, że Piranha Bytes zrehabilitowała się i wiele mechanizmów rządzących rozgrywką, zwłaszcza tych spapranych w poprzedniej grze, poprawiła. Widać to np. w systemie walki, który w Gothic 3 ograniczał się w zasadzie do beznamiętnego wciskania lewego przycisku myszy. W Risen można w ten sposób wyprowadzić zaledwie trzy najprostsze i łatwe do sparowania ciosy. Żeby skorzystać z bardziej skomplikowanych uderzeń bądź bloków, należy wcześniej rozwinąć umiejętności odpowiedzialne za władanie bronią, a potem sprawnie reagować na poczynania rywali, wciskając odpowiednie kombinacje klawiszy.
Warto w tym miejscu podkreślić, że do samego końca potyczki w Risen stanowią spore wyzwanie. Wcielając się w rolę klasycznego wojownika, trudno doprowadzić do sytuacji, w której walki z zamieszkującymi Farangę stworami stałyby się dziecinnie proste (rzecz jasna, nie dotyczy to groźnych tylko na początku wilków i żądłoszczurów). Przeciwnicy stosują uniki, nieustannie parują ciosy i non stop wykorzystują popełnione przez bohatera błędy. Grając pierwszy raz w Risen, przeklinałem ostatni z czterech dostępnych rozdziałów, w którym walczy się praktycznie na okrągło. Każda próba pójścia na żywioł była bezlitośnie karana, dlatego często musiałem cierpliwie czekać na dogodny moment do ataku bądź uciekać się do różnych sztuczek.
Sporo dobrego można powiedzieć również o świecie gry, ale to akurat od zawsze był mocny punkt produktów firmowanych przez niemieckie studio. Co prawda Faranga nie poraża rozmiarami – dostępny teren jest wyraźnie mniejszy od tego, co oferował Gothic 3 – ale stosunkowo niewielki obszar rekompensuje duża liczba podziemi. Na wyspie znajduje się miasto portowe, ruiny opuszczonych dawno budowli, położony w górach klasztor, obóz na bagnach, a także kilka mniejszych farm. Generalnie jest na czym zawiesić oko, dlatego wszyscy fani lubujący się w swobodnej eksploracji bardzo ładnych pod względem wizualnym światów, nie będą w Risen narzekać na nudę.
Wędrówkę po Farandze umilają spotkania z bohaterami niezależnymi. Część z nich chętnie wymienia się towarami, inni pomagają w szkoleniu umiejętności, ale najczęściej po prostu zlecają naszemu śmiałkowi jakieś zadania. Questy związane z głównym wątkiem fabularnym są na tyle dobre, że do samego końca podtrzymują zainteresowanie produktem, ale oprócz nich w Risen obecna jest cała masa banalnych zleceń, które z reguły nie wymagają od gracza większego wysiłku. Dobrym tego przykładem są zadania z serii „przynieś mi”, rozwiązywane na ogół w kilka sekund. W jednej wypowiedzi rozmówca prosi o dziesięć roślinek, a w drugiej wręczamy mu poszukiwany towar, bo dzięki skrupulatnemu zbieractwu, mamy w plecaku pół tony zielska. Cóż, takie są uroki nieograniczonego inwentarza.
W zadaniach denerwowało mnie również to, że część z nich zaliczana jest zupełnym przypadkiem, tak jak w trzecim Gothicu. Wchodzimy do opuszczonego domu, otwieramy stojącą naprzeciwko drzwi skrzynię i niespodzianka – cudownym trafem rozwiązaliśmy quest. Szkoda, że powielono ten kiepski pomysł. Zabawa byłaby o wiele ciekawsza, gdyby nieznane Bezimiennemu zlecenia nie były nagradzane punktami doświadczenia. Pomijam już fakt, że takie zadania wprowadzają niepotrzebny zamęt podczas rozmów z bohaterami niezależnymi. Zdarza się przecież, że ci ostatni informują nas o istnieniu problemu, z którym my przez przypadek uporaliśmy się kilka godzin wcześniej.
Mimo niektórych kontrowersyjnych rozwiązań, w Risen gra się naprawdę znakomicie. Najnowsze dzieło naszych zachodnich sąsiadów posiada praktycznie wszystko, czego powinniśmy oczekiwać po nastawionym na akcję erpegu: wymagających wrogów, świetnie zrealizowany system walki, spore możliwości rozwoju postaci, ogromną liczbę questów oraz piękny świat, który po prostu chce się przemierzać. Dodatkowe smaczki, takie jak np. możliwość wykucia kilku rodzajów broni, warzenie mikstur alchemicznych czy przeprowadzanie kradzieży, tylko potęgują pozytywne doznania płynące z wizyty na Farandze. Risen – choć w rzeczywistości nie jest nawet w połowie tak rozbudowany jak większość pełnokrwistych gier z gatunku RPG – oferuje naprawdę sporo i przez kilkadziesiąt godzin nie pozwala się nudzić.
Wielu z Was interesuje zapewne fakt, w jakim stopniu Risen został odrobaczony. Prawda jest taka, że błędy są, ale w porównaniu z ostatnim Gothikiem możemy mówić o ogromnym postępie. Przede wszystkim da się normalnie grać bez łat, czego o poprzednim dziele Niemców powiedzieć nie można – produkt jest bardzo stabilny, nie sypie się w najmniej oczekiwanych momentach, a save’y zapisują się w mgnieniu oka. Generalnie większych usterek technicznych nie zauważyłem. Czasem wypowiedź bohatera nie pokrywa się z napisami, innym znów razem kwestia w ogóle nie zostaje wygłoszona, bo najwyraźniej w akcji zaginął plik dźwiękowy. O błędach związanych z grafiką wspominać nie ma sensu, bo sporadyczne problemy z wzajemnym przenikaniem się obiektów ma niemal każdy produkt, nawet te z najwyższej półki. Znalazłem za to punkt, w którym postać po prostu zacięła się i nie chciała zrobić kroku naprzód w jakimkolwiek kierunku – to akurat jest duże niedopatrzenie, ale na szczęście zdarzyło się to tylko raz. Podsumowując, progres olbrzymi i chwała za to, bo wymienione wyżej błędy można w spokoju wyeliminować łatkami. Miejmy tylko nadzieję, że te ostatnie faktycznie się pojawią i gry nie będą musieli poprawiać wierni fani.
Inne mankamenty? Można narzekać, że gra jest stosunkowo krótka. Przy pierwszym podejściu Risen ukończyłem w 35 godzin, zaliczając większość dostępnych zadań pobocznych i unicestwiając niemal wszystkie wałęsające się po Farandze stwory. Dla porównania, trzeci Gothic zajął mi ponad 100 godzin. Gdyby nie morderczy, ostatni akt, który kipi od ciągłych walk, byłoby jeszcze szybciej. Drażni też niewykorzystany potencjał dostępnego ekwipunku. W grze występuje cała masa broni, ale ze świecą szukać wśród nich magicznych mieczy czy toporów. Sytuację poprawia możliwość samodzielnej produkcji pierścieni i amuletów wykazujących cudowne właściwości, ale to trochę za mało. W Risen aż się prosi o oręż podnoszący współczynniki, ale takowego po prostu nie ma. To samo dotyczy pancerzy, które tradycyjnie już są jednoelementowe. Zbroi jest raptem kilka, natomiast hełmów widziałem trzy – przydałaby się większa różnorodność, w końcu jedną z fajniejszych cech tego typu produkcji jest możliwość ubrania bohatera w to, co najbardziej pasuje do naszego stylu rozgrywki, a nie w to, co akurat jest dostępne.
Na koniec parę słów na temat oprawy audiowizualnej.Grafika w Risen nie powala na kolana, ale może się podobać, w czym duża zasługa znakomicie zrealizowanego świata. Na drugim biegunie stoi nędzna animacja postaci – koszmarne skoki bohatera będą śnić się Wam po nocach. Trudno natomiast przyczepić się do bardzo klimatycznej muzyki. Tu jednak żadnych obaw nie było, bo Kai Rosenkranz to w końcu klasa sama dla siebie, o czym wie każdy weteran Gothica. Wypowiedzi bohaterów prezentują miejscami bardzo nierówny poziom, ale ogólnie angielskie dialogi wypadły dobrze. Warto zaznaczyć, że w ważniejsze role wcielili się znani szerszej publiczności aktorzy. Inkwizytora Mendozę zagrał Andy Serkis, natomiast don Estebana John Rhys-Davies.
Czas na podsumowanie. Gdybym miał odpowiedzieć jednym słowem, jaki jest Risen, powiedziałbym „piękny”. To wymarzony prezent dla wielbicieli Gothica, którzy w ostatnich latach nie byli rozpieszczani. Gra oczywiście ma swoje mniejsze i większe wady, można mieć też pretensje, że firma Piranha Bytes poszła po linii najmniejszego oporu, tworząc klasyczny klon swojego wielkiego hitu, ale jako całość Risen broni się bez większego trudu. Nie jest to jednak propozycja dla wszystkich. Jak już wielokrotnie wspominałem na łamach naszego serwisu, po niemiecki produkt powinni sięgnąć przede wszystkim fani przygód Bezimiennego – oni wyniosą z niego najwięcej. Pozostali odbiją się od archaicznych, często topornych rozwiązań, których w nowoczesnych erpegach znaleźć nie sposób. Powiem więc krótko – gra jest kapitalna, wszyscy fani Gothica będą wniebowzięci. Osoby nie zaliczające się do tej licznej rzeszy wyznawców Bezimiennego mogą śmiało odjąć od naszej oceny kilka bądź kilkanaście procent. To nie jest gra dla nich.
Krystian „U.V. Impaler” Smoszna
PS. Wersja recenzencka gry, którą otrzymaliśmy do testów, nie była spolszczona, nie została też w jakikolwiek sposób poprawiona łatami. Rodzimą edycją Risen mogliśmy pobawić się zdecydowanie krócej, ale na podstawie tego, co udało nam się zobaczyć, możemy z czystym sumieniem stwierdzić, że prezentuje bardzo solidny poziom. Warto nadmienić, że przetłumaczone zostały nie tylko tradycyjne dialogi, ale także wszystkie komentarze bohatera, które ten wypowiada po kliknięciu na jakikolwiek obiekt. W angielskiej wersji gry te napisy nie są dostępne.
PLUSY:
- pierwszy od lat udany „Gothic”;
- ciekawe zadania związane z głównym wątkiem fabularnym;
- przyjemna, choć oklepana fabuła;
- świetny system walki, wymagający przeciwnicy;
- wyraźny podział na frakcje i widoczne różnice w rozgrywce po wybraniu jednej z nich;
- bardzo ładny pod względem wizualnym świat;
- świetny klimat, nasuwający skojarzenia z pierwszymi Gothicami;
- typowo gothicowe urozmaicenia rozgrywki (gotowanie, kucie broni itd.);
- zmusza czasem do wysilenia mózgownicy.
MINUSY:
- brak magicznych broni, mały wybór pancerzy i hełmów;
- zaliczane przypadkiem zadania i pięciosekundowe questy;
- słaba animacja postaci;
- odrobinę za krótka.