Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 czerwca 2002, 15:24

autor: Artur Okoń

RIM: Bitwa o Planetę - recenzja gry

RIM: Battle Planets to gra strategiczna przenosząca graczy do odległej przyszłości. Ziemski statek badawczy Solarius przemierzając przestrzeń gwiezdną natrafia, w strefie nazywanej Outer RIM, na ślady starożytnej, wysokorozwiniętej cywilizacji.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Grę Rim: Bitwa o Planetę instalowałem z ironicznym uśmiechem na ustach. Wszystkie znaki na niebie i ziemi przemawiały za tym, iż po raz kolejny będę miał okazję ponarzekać na programistów, dystrybutora, nietrafione pomysły i kiepskie wykonanie. Czym bowiem może zaskoczyć mnie która kosztowała 20zł i zapowiadana była jako kolejny RTS rozgrywający się w kosmosie? Już wyszukiwałem sobie synonimy słówek „kiepsko” i „nic ciekawego” z których przewidywałem zbudować tą recenzje ;). Zaskoczenie które przeżyłem po 2h gry było więc podwójne! Po pierwsze RIM okazał się całkiem przyzwoitą grą, a po drugie nie jest żadnym RTS-em! Ale do tego jeszcze dojdziemy, zacznijmy więc od początku..

Daleko, daleko stąd gdzieś na skraju wszechświata przestrzeń kosmiczną przecina statek RSS Solarius. Na jego pokładzie znajduje się człowiek o jakże swojskim nazwisku - Adamski. To właśnie on będzie głównym bohaterem tej historii. RSS Solarius został wysłany z misją badawczo-zwiadowczą na teren Pierścienia Zewnętrznego. Ten szalenie niebezpieczny rejon przez długi czas był niedostępny dla wszelkich statków kosmicznych, a nawet teraz nawigacja jest bardzo utrudniona. Zapewne nikt rozsądny nie zapuszczałby się w ten zakątek galaktyki, gdyby nie fakt, iż to właśnie tutaj prowadzą ślady Starych - mistycznej rasy która dysponowała niezwykła technologią. Ten kto ją zgłębi zdobędzie panowanie nad galaktyką, nic więc dziwnego, że każda z ras zamieszkujących wszechświat uczyni wszystko by ją zdobyć. Rozpoczyna się wyścig w którym wszystko się może zdarzyć...

Moje pierwsze wrażenie po zapoznaniu się z RIM było dość mieszane. Zupełnie nie tego oczekiwałem! RIM zapowiadany był jako klasyczny RTS, podczas gdy okazał się czymś zupełnie innym. Ci w was którzy spodziewali się nadejścia kolejnego klonu legendarnego już Starcrafta przeżyją ogromy szok! Ta gra ma ze Starcraftem tyle wspólnego co koleś spod budki z piwem z odkryciem Ameryki! Dobrze, wiemy już czym nie RIM nie jest, pora więc poszukać odpowiedzi na pytanie „co to za zwierz”.

Zacznijmy od tego, iż RIM jest klasyczną grą turową. Polski dystrybutor którym jest Lemon Interactive uparcie jednak pisze na swojej stornie www tu cytat: „RIM: Battle Planets to strategia czasu rzeczywistego...”. No tak, w końcu Einstein dowiódł, że czas jest pojęciem względnym ;). Do dyspozycji mamy 6 zupełnie różnych ras (od ludzi- Rey, poprzez podobnych do mrówek Slazaków, a na robalopodobnych Nurach kończąc) którymi będziemy mogli dowodzić wraz z rozwojem kampanii lub podczas starć w trybie gry wieloosobowej. Razem daje to blisko 70 jednostek. Główną częścią gry jest kampania składająca się z 28 bardzo długich misji. By ukończyć RIM potrzeba dużo czasu i cierpliwości ;). Wszystkie misje połączone są w logiczną całość za pomocą epickiej opowieści która jest nam opowiadana pomiędzy poszczególnymi starciami. Bardzo chcę podkreślić, iż to właśnie fabuła jest największa zaletą RIM - nie przypominam sobie gry strategicznej w której czuło się tak bardzo, iż ma się wpływ na przyszłe wydarzenia! Wprost znakomita historia która przykuwa do monitora i nie pozwala się od niego oderwać. Szkoda tylko, że sama rozgrywka jest w stanie zanudzić człowieka na śmierć! ;)

W RIM dowodzimy grupą jednostek i cała zabawa sprowadza się do wydawania im dwóch rozkazów - jedź i zabij ;). Nie ma tu, żadnego czynnika ekonomicznego - brak rozbudowy bazy, rozwoju technologii, kolekcjonowania surowców etc. Ot wyłącznie walka, walka i raz jeszcze walka. Zastosowany został tu system rozgrywki który znam jeszcze z lat 90, czyli podział na fazy. Całą rozgrywkę możemy podzielić więc na trzy oddzielne etapy które ciągle po sobie następują. Pierwszym z nich jest faza ruchu. Jak sama nazwa wskazuje przesuwamy w niej nasze jednostki na wybrane pozycje. Gdy przemieścimy wszystkie wojska możemy przejść do drugiej fazy - ataku. Podczas niej wskazujemy naszej armii cele które ma zniszczyć, ewentualnie korzystamy ze specjalnych możliwości jednostek (np. włącznie osłon). I wreszcie podczas fazy ostatniej biernie oglądamy wypełnienie naszych rozkazów ataku- ot, tu coś w kogoś strzeli, tam coś wybuchnie. I wszystko zaczyna się od początku, czyli ruszamy się, atakujemy, oglądamy. Podobny system rozgrywki był zastosowany 10 lat temu w grach spod znaku Battle Isle czy też History Line. Podobny, ale nie identyczny! Tu dochodzimy do największej różnicy RIM - zachowania przeciwnika.

W czasie gdy my się ruszamy - on również się rusza. Gdy my atakujemy - on też atakuje! I o ile nie ma tu nic dziwnego gdy akcja rozgrywa się w czasie rzeczywistym, to w trybie turowym jest to pewna innowacja. Moim zdaniem pomysł jest zupełnie chybiony! Spójrzmy na przykładową sytuacje. Natrafiamy na jednostki nieprzyjaciela. Gra znajduje się w fazie ruchu. Zarówno my jak i przeciwnik przemieszczamy się w tej samej chwili. Jeśli poczekamy i on ruszy się pierwszy, to uzyskamy olbrzymią przewagę ustawiając nasze oddziały tak by znajdowały się poza zasięgiem strzału jego wojsk, a jednocześnie same mogły zadać obrażenia! Komputer głupi jest ;) więc ruszy się pierwszy, ale co się stanie gdy zmierzymy się z żywym przeciwnikiem który stosuje tę samą metodę? Będziemy sobie stać aż któremuś się nie znudzi ;). To jednak nie koniec udziwnień, bo podczas fazy ataku pojawia się kolejny smaczek. W teorii jednostki atakują jednocześnie. Wygląda to jednak tak, że najpierw strzelamy my, pokazuje się za ile trafiliśmy wroga, później strzela wróg i pokazuje nam za ile zostaliśmy trafieni. Często zdarza się więc, iż przeciwnik po naszym strzale powinien zginąć, a tymczasem on mimo wszystko odda swój strzał. I kolejna sytuacja - mamy dwie jednostki - czołg i artylerie. Przeciwnik ma jedną, trochę już „ranną” jednostkę. Wydajemy rozkaz ataku - najpierw ma strzelać nasz czołg i na wszelki wypadek wydajemy rozkaz artylerii by dobiła nieprzyjaciela. Nasz czołg zaliczył celne trafienie i zniszczył wroga. Mimo to nasza artyleria i tak będzie w niego strzelać! Eh, bardzo mi się to nie podoba! Na koniec warto skreślić kilka słów na temat samego przemieszczania wojsk. Po zaznaczeniu jednostki ukaże się nam obszar na który możemy ją przemieścić i jednocześnie zobaczymy na jaką odległość może razić wroga. Po najechaniu na obcą jednostkę uzyskamy identyczne dane dzięki czemu możemy dokładnie przemyśleć nasze działania. Niestety zabrakło mi tu dwóch opcji, przez które rozgrywka robi się wręcz nieznośna. Po pierwsze nie ma grupowego wydawania rozkazów - każdą jednostkę musimy przesuwać pojedynczo, co przy licznej armii trwa bardzo długo. Po drugie jednostkę możemy przesunąć wyłącznie o odległość dostępną w danej turze. Nie można wytyczyć jej drogi którą będzie sama podążać w turach kolejnych. Braku tak elementarnej opcji nie mogę zrozumieć.

Przyjemność z gry jest niestety znikoma. O ile pierwsze misje mogą wydawać się jeszcze ciekawe, o tyle później zabawa z RIM zaczyna szybko stawać się męcząca. Jak długo można wydawać rozkazy: przesuń, strzel? Przy liczniejszych armiach jesteśmy zmuszeni przesuwać dziesiątki jednostek - pochłania to stanowczo za dużo czasu. Gdy już uda się nam napotkać wroga i rozpocząć potyczkę nasze emocje też zbytnio nie wzrosną. RIM oferuje za niski poziom skomplikowania walki. Ot, prosta technika- ustawić się tak by razić przeciwnika podczas gdy on nie może nas zranić. Cały geniusz taktyczny polega na tym by spróbować wziąć jednostkę nieprzyjaciela w ogień krzyżowy i zadać jej większe niż standardowo obrażenia. Dla mnie to o wiele za mało, by piętnasta stoczona z kolei potyczka wciąż była emocjonująca. Zabrakło tu wprowadzenia większej ilości czynników (np. morale, szyków, zaopatrzenia). Twórcy gry dodali jednostkom wyłącznie możliwość zdobywania doświadczenia, za które możemy zakupić ich ulepszenia. Pomysł całkiem ciekawy, ale mi bardziej przypadało rozwiązanie klasyczne, czyli, że każda jednostka zdobywa własne doświadczenie, a jej możliwości rosną wraz z zabiciem każdego kolejnego przeciwnika.

Tradycyjnie krótki rzut okiem na czynniki czysto techniczne. Na tym polu RIM prezentuje się zadziwiająco dobrze. Ścieżka dźwiękowa jest bardzo przyjemna dla ucha i współgra z klimatem gry. Smętna melodia, podmuchy wiatru hulającego po powierzchni obcej nam planety tworzą znakomity nastrój. Podobały mi się również głosy postaci które brzmią wiarygodnie. Bardzo dobrze, że nie zostały one zamienione na polskie odpowiedniki, a dystrybutor ograniczył spolszczenie do wyświetlenia napisów. Poza tym dzięki temu można nauczyć się trochę języka uznawanego powszechnie za obcy ;). By nie było tak cukierkowo, przyczepie się od odgłosów wybuchów które brzmią jakoś nieprzekonująco. Pod względem graficznym RIM wygląda poprawnie choć na kolana nie rzuca. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę, iż gra działa już na Pentium II 300 wyposażonym w zaledwie 16 MB kartę graficzną, to programistom należą się brawa. Świat jest w pełni 3D i mamy pełną swobodę w manipulowaniu kamerą. Jednostki wykonane są bardzo starannie, a olbrzymią premię powinna otrzymać osoba odpowiedzialna za dobór kolorów i projektowanie powierzchni nieruchomych. Gwiaździste niebo i widok planet które unoszą się nad horyzontem rzuca wręcz na kolana! Ogólnie nie jestem zwolennikiem pięknie wykonanych graficznie strategii więc to co prezentuje RIM w zupełności mnie zadowala. RIM oferuje kilka trybów wyświetlania i 32 bitowa głębie kolorów (True Color), choć ja osobiście grałem w „staromodnym” 800x600. Mimo Pentium 4 i karty Geeforce 2 64MB w wyższych rozdzielczościach troszkę zostaje zachwiana płynność sterowania. RIM też zadziwiająco często wieszał mi się pod Windows 2000. Całe szczęście, że pod Win 98 działał bez zarzutów.

Czas na podsumowanie. Jak już pisałem we wstępie po czytaniu zapowiedzi które ukazywały się przed premierą, od RIM oczekiwałem czegoś zupełnie innego. Miał to być kolejny głupkowaty RTS który zanudzi mnie po pierwszej godzinie rozgrywki, bo w porównaniu ze Starcraftem trudno wypaść choćby poprawnie. Na szczęcie RIM okazał się przyzwoita grą turową. Można długo dyskutować, czy lepszy jest rzeczywisty czas gry, czy też staromodne tury. Ja osobiście jestem zwolennikiem tej pierwszej możliwości (jako tej która bardziej zwiększa realizm), ale miło jest czasami wrócić do korzeni i pograć w coś opartego na zasadach na których się wyrastało. RIM można krytykować za bardzo wiele, jednak ta gra ma w sobie „to coś” dzięki czemu przynajmniej u mnie budzi pozytywne odczucia. Prawdopodobnie jest to genialna fabuła która niezwykle motywuje do gry. W każdym z nas mieszka mały odkrywca rządny przygód, gotowy wyruszyć w nieznane. Dla osób które fascynowały się filmem Star Trek, RIM jest jego pewną kontynuacją. Obce planety, nieznane rasy i my pośrodku tych wydarzeń. Desperacka walka o przetrwanie, o podporządkowanie sobie tych nowych i nieprzyjaznych terenów. RIM najzwyczajniej ma dusze! Niestety rozwiązania czysto strategiczne są lekko mówiąc kiepskie i po kilkunastu godzinach gry brakuje sił by znów wydawać schematyczne rozkazy. Po raz kolejny udowodniono, że dobry pomysł nie wystarcza by odnieść sukces. Zabrakło elementu najważniejszego- grywalności! Gra ma jednak prawo się podobać. O ile weterani komputerowych rozgrywek nie mają tu raczej czego szukać (poza wspomnianym już klimatem), to od właśnie takich gier powinno zaczynać się swoją zabawę ze strategiami. By później móc docenić piękno takiej perełki jak np. Combat Mission! Jednym zdaniem - RIM na pewno jest wart każdej z 20 złotówek które trzeba za nią zapłacić. Hitem jednak nie jest.

Artur „MAO” Okoń

Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego
Recenzja gry Ara: History Untold - marketing oszukał mnie, że to kolejny klon Civki, a to coś całkowicie innego

Recenzja gry

Nie, Ara: History Untold - wbrew hasłom marketingowym - nie będzie kolejną alternatywą dla serii Civilization. Jednak nie jest to wada, bo gra ma na siebie własny pomysł i realizuje go sprawnie, choć nie zawsze konsekwentnie.

Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki
Recenzja gry 63 Days - to nie Niemcy są tu największym wrogiem, ale absurdy, błędy i brak logiki

Recenzja gry

Po 20 godzinach, które spędziłem z 63 Days, miałem w sobie mnóstwo sprzecznych emocji. Z jednej strony uważam, że to przeciętna gra z aspiracją do ponadprzeciętnej – z drugiej zaś liczba błędów i nielogicznych rozwiązań przeraża.

Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy
Recenzja gry Frostpunk 2 - polityka bywa gorsza od apokalipsy

Recenzja gry

Gdy pierwszy raz uruchomiłem Frostpunka 2, byłem pełen obaw. Twórcy ewidentnie chcieli poeksperymentować z konwencją, zmienić formułę i zaoferować coś nowego. Czy jednak wyszło to grze na dobre?