autor: Maciej Kurowiak
Resident Evil: Outbreak - recenzja gry
Czy wersja europejska, upośledzona względem wydań japońskiej i amerykańsiej brakiem opcji gry w sieci, jest w stanie obronić się trybem dla samotnego gracza?
Recenzja powstała na bazie wersji PS2.
Nawet dziecko w kołysce wie, że Resident Evil oznacza prekursora gatunku survival horror i zarazem jedną z najlepszych serii wśród gier. Znakomitą przeróbką części pierwszej i równie dobrym prequelem mogli cieszyć się dotychczas tylko posiadacze kostek, a właścicielom PS2 pozostawały jedynie Code Veronica X lub bardzo średni Dead Aim. Tym razem bossowie Capcom zadecydowali inaczej – czarnula dostanie absolutnie rewolucyjną nowość – Resident Evil w wersji on-line. Outbreak okazał się za Atlantykiem sporym sukcesem i mimo wielu braków, możliwość zagrania z innymi żywymi przeciwko armii zombie była dla graczy bardzo kusząca. Niestety, rynek europejski jest przez Japończyków traktowany w sposób mniej więcej taki, w jaki my traktujemy kraje Oceanii i wersję PAL, delikatnie rzecz ujmując, wykastrowano z opcji gry sieciowej. Żałosne, nieprawdaż? Życie toczy się jednak dalej i gra trafiła już do sklepów, ale czy zostało w Epidemii cokolwiek, co sprawiłoby, że warto po nią sięgnąć?
Zaczyna się świetnie, a intro jest jednym z lepszych, jakie ostatnio miałem przyjemność oglądać. Fantastyczny design, animacja, muzyka… Resident jak się patrzy. Spróbujmy zapomnieć na chwilę, że Outbreak to gra przeznaczona do rozgrywki przez sieć i potraktujmy ją jako normalną, następną część serii.
Do wyboru mamy osiem postaci, z których każda posiada inne umiejętności. Ot, doktor potrafi tworzyć medykamenty, oficer policji zaczyna od razu z bronią pod ręką, a Jim z obsługi metra, jest trudny do pochwycenia. Zaczynamy w knajpie, wieczór jak każdy inny – goście piją i rozmawiają. Spokój mąci dopiero wdzierająca się banda zombie. Robi się tłoczno, wszyscy gdzieś biegają i jeśli grałeś wcześniej w którąkolwiek z części Residenta zaczynasz się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi. W porządku, poruszamy się tak samo topornie jak we wcześniejszych częściach, ale dlaczego, do diabła, branie przedmiotów, używanie ich i w ogóle całe menu nie pauzuje gry? I tutaj wychodzi szydło z worka. Outbreak to gra o korzeniach stricte sieciowych, a Capcom nawet nie zatroszczył się by dostosować zasady rozgrywki do opcji dla jednego gracza. To jednak nie koniec problemów – wiadomo, że zombie są bezmyślne, ale to, co wyprawiają w Outbreak przechodzi ludzkie pojęcie. Jeśli akurat nie maszerują tępo w ścianę, to przechadzają się bez sensu po pokoju czasem zupełnie nie zwracając uwagi na żywych. Na deser jeszcze jedna niespodzianka – twórcy mieli chyba szczery zamiar zrobić z graczy buddyjskich mnichów, bo czas ładowania poszczególnych lokacji jest, delikatnie mówiąc, długi. Przechodząc z pokoju do pokoju tracimy grubo ponad piętnaście sekund, przy czym trzeba pamiętać, że lokacji jest dużo, a biegając po przedmioty trzeba je często zmieniać. Jakby frustracji było mało, to nawet na poziomie easy, gra nie ma dla nas żadnej litości, zombie są całe hordy, a nasi komputerowi przyjaciele (w wersji amerykańskiej wcielali się w nich żywi gracze), zamiast pomagać będą bełkotać coś bez sensu biegając dookoła lub strzelając bezładnie. System wydawania poleceń szwankuje i współpraca z nimi nie układa łatwo, tym bardziej, że zabierają nam sprzed nosa amunicję, zioła i inne przydatne rzeczy. Jeśli już jesteśmy przy ekwipunku, wciąż boleśnie świadomi faktu, że zmieniając opcje w menu czy też czytając notatki możemy zostać żywcem pożarci, to mamy miejsce tylko na cztery przedmioty (jedynie postać Yoko może mieć ich więcej). Takie rozwiązanie dosłownie woła o pomstę do nieba.
Technicznie, gdy zapomnimy o udręce związanej z przechodzeniem z lokacji do lokacji, Outbreak prezentuje się bardzo przyzwoicie. Gra ma ładną grafikę, może nieco zbyt stonowaną, ale przynajmniej dobrze wygładzoną (bez nieprzyjemnego „aliasingu”). Wprawdzie animacja postaci jest troszkę sztywna, a wygląd zombie dość uproszczony, to na szczęście nie ma zwolnień ani chrupania nawet przy dużej ilości wrogów w pomieszczeniu. Nieźle zrobione są też efekty świetlne i cienie. Do wyraźnych wpadek możemy zaliczyć przenikanie postaci przez drzwi lub inne postacie. Ogólne wrażenie jest jednak bardzo pozytywne, choć z pewnością nie jest to szczytowe osiągnięcie tego gatunku. Jeśli chodzi o oprawę dźwiękowa to jest ona dokładnie taka, do jakiej seria Resident Evil nas przyzwyczaiła. Mroczna, powolna muzyka sączy się z głośników, a gdy wymaga tego sytuacja, gwałtownie przyspiesza. By lepiej odczuć naszą frustrację, podczas długiego ładowania możemy wsłuchać się w bicie serca. Gra nie obsługuje niestety systemów dźwięku przestrzennego i do wyboru mamy tylko mono lub stereo.
Szczerze przyznam, że nie wiem, co skłoniło do wydania przez Capcom tak okaleczonego produktu, jakim jest Resident Evil Outbreak. Przeraża ewidentny brak jakiegokolwiek poszanowania dla graczy z tej części globu i prawdę powiedziawszy, ci ostatni powinni się trzymać z od tej gry z daleka. Brak opcji on-line, zupełnie nonsensowne zasady rozgrywki i absolutnie niemożliwy do zaakceptowania czas ładowania lokacji czyni z niej tytuł przeznaczony niemal wyłącznie dla zapalonych fanów serii, uzupełniającym swoją kolekcję. Wszystkim innym zdecydowanie odradzam.