Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 20 września 2005, 12:02

autor: Piotr Lewandowski

Resident Evil: Outbreak - File #2 - recenzja gry

W oczekiwaniu na Resident Evil w wersji na PS2, można pograć w Outbeak File#2. To stary/nowy tytuł z poprawkami oraz dodanym trybem online. Czy to wystarczy, aby ponownie wydać na niego kasę?

Recenzja powstała na bazie wersji PS2.

Resident Evil, te dwa słowa wystarczą, aby wielu osobom zrobiło się gorąco. Seria gier z zombiakami jest znana miłośnikom horroru na całym świecie. Na podstawie gry powstały już dwie części dość dobrego filmu. Zapowiedziane co jakiś czas są kolejne odsłony gier, z nowej generacji Resident Evil 5 na czele. U nas także produkt Capcom ma wierną i oddaną grupę fanów, którzy z niecierpliwością oczekują na kolejne produkcje spod znaku RE. Właśnie nadeszła taka chwila. Panie i Panowie, przed Wami ogromne oczekiwany i cudowny Resident Evil 4 w wersji na PlayStation 2! Niestety, jedynie chciałbym, aby tak było. Tym razem przyjdzie ocenić typowy nabijacz kasy pod postacią Outbreak File#2. Co to takiego?

Capcom ma w zwyczaju troszkę mieszać nam w głowach. Outbreak to pierwszy Resident Evil, w którego można popykać po sieci. Jak do tej pory przyjemność ta nie była dostępna dla nas, europejczyków. Outbreak File#2 jest drugą odsłoną tego tytułu, ponieważ pierwsza wersja dotarła do naszych sklepów z wyciętym trybem online. Po co robi zatem robi się grę sieciową, po czym wywala się z niej najlepszy tryb i rzuca na półki? Nie mam niestety pojęcia, może Capcom chce dwa razy zarobić niemal na identycznej gierce. W każdym razie File#2 wreszcie wygląda porządnie. Wszyscy dobrze wiemy, że tak powinno być od początku. Wypada powiedzieć: radujmy się bracia, radujmy. Amerykanie przecież mają ten tytuł od początku w takiej postaci. Czy my jesteśmy gorsi?

Grafika prezentuje się bardzo dobrze.

Zabawa zaczyna się od świetnego intra, przygotowanego z rozmachem i okraszonego świetną muzyką. Można powiedzieć, że jest to godny wstęp do dania głównego pod postacią samej gry. Tak więc, podczas zabawy ponownie przyjdzie kierować losami ósemki postaci. Są to dokładnie ci sami bohaterowie, których znamy z pierwszej wersji gry. Szkoda, miałem nadzieje na choć jednego bohatera dodatkowego. Po staremu, jest doktorek czy oficer policji. Każda z postaci ma swoje unikalne umiejętności i inną broń. W sumie obiektywnie patrząc w dal, w grze nie zmieniło się praktyczne niemal nic. Nie do końca można tak powiedzieć, jednak kolosalnych nowinek czy usprawnień gracz nie uświadczy. Pozostał więc ten sam system kamer i sterowanie. Dla niewtajemniczonych dodam, że jak zwykle Capcom dość dobrze dopracował niemal wszystkie elementy rozgrywki. Wystarczy powiedzieć, że przed nami widnieje klasyczny Resident Evil niemal w każdym aspekcie.

Jak się w to gra? Ano bardzo fajnie, niemal identycznie, jak w każdego Residenta. Jeśli mam na coś narzekać, to może na sterowanie? Osoby, które miały szansę pograć w RE4 od razu będą wiedzieć, o czym zaraz napiszę. Styl w prowadzenia postaci w Outbreak pozostał niezmieniony. To znaczy, nadal sterujemy szczotka na kiju czy jak kto woli Robocopem. Postać porusza się jak mucha w smole, obraca się w tempie zawodnika sumo, przy tym walka jest całkowicie pozbawiona dynamiki. „Czwóreczka” to zupełnie inny wymiar. Poza tym zdarzy się, że szwankuje system kamer. Liczyłem w tym aspekcie na jakieś zmiany. Jednak programiści z Capcomu uznali, że tak jest dobrze lub też po prostu zwyczajnie nie chciało im się popracować. O co chodzi? Pozycje kamery są statyczne i niekiedy w ogóle nie widać, co też znajduje się przed naszą postacią. Kurczę, nie dość, że chodzimy strachem na wróble, to jeszcze mamy walić na ślepo? Tryb single player wypada więc tak sobie.

Oto, do czego prowadzi picie.

Grafika albo nie uległa zmianie wcale, albo też ja tej poprawy nie widzę, choć nadal mamy przed oczami bardzo atrakcyjny wizualnie i dźwiękowo tytuł. Oczywiście, jak na możliwości PlayStation 2, można oprawę ocenić na szkolne cztery z plusem. Postacie są ładne, przy tym dobrze animowane. Poziomy szczegółowe, towarzyszy im świetna gra świateł i cieni. Już od dawna przyzwyczailiśmy się, że wnętrza pomieszczeń w grach z serii RE wręcz ociekają detalami i wyglądają niezmiernie klimatycznie. Do zalet tytułu trzeba zliczyć znacznie skrócone loadingi względem zwykłego Outbreaka. Jeśli ktoś ma życzenie, może je całkowicie wyeliminować. Wystarczy użyć do tego celu twardego dysku. Jednak nawet bez niego, jest zdecydowanie lepiej. Długi czas ładowania poziomów i beznadziejna AI były właśnie głównymi wadami pierwszej odsłony. Dobrze więc, że choć jedną z nich udało się niemal całkowicie wyeliminować. Byłbym zapomniał, w oprawie ponownie można bez trudu wychwycić znaczne niedociągnięcia. Najbardziej rzuca się w oczy przenikanie obiektów. Co jak co, lecz tacy profesjonaliści jak Capcom, nie powinni sobie pozwolić na tego rodzaju wpadki. Czasami nawet nasza postać stanie się zjawą i przeniknie przez nachodzącego na nią zombiaka.

Muzyka tradycyjnie przedstawia się podobnie do tej, znanej z innych części RE. Jest powolna, mroczna i ma za zadanie budować klimat grozy. Gdy wydarzenia na ekranie nabiorą tempa, ścieżka dźwiękowa odpowiednio przyspiesza dostosowując swój rytm do akcji. Działa ten system bardzo podobnie do tego, zaprezentowanego dość dawno w pierwszej części gry Unreal. Poza tym odgłosy wydawane przez zombiaki jak strzały są bardzo charakterystyczne, nie można im nic zarzucić. Tak więc, strona graficzna i dźwiękowa, poza przenikaniem obiektów, zdecydowanie na plus.

Capcom wymyślił sprytny sposób na wydłużenie gry. Tytuł standardowo został podzielony na scenariusze, które można zaliczyć jedną z ośmiu postaci. Różnią się one między sobą nie tylko wyglądem, lecz także na przykład posiadaną bronią. W każdym razie, przebieg gry jest różny dla każdego z bohaterów. Byłbym zapomniał, zabawa nie starcza na zbyt wiele godzin, tak więc fajnie, że pomyślano nad wydłużeniem rozgrywki. Troszkę to sztuczne, jednak lepszy rydz niż nic. W sumie zabawa w wielokrotne przechodzenie gry powinna ukontentować szczególnie osoby, które lubią odkrywać nowe ciuszki, filmiki czy inne bajery. Coś dla dziewczyn? Nie wiem, w każdym razie zadzwonił do mnie ostatnio podniecony kolega z informacją, że jego postać w którejś części Silient Hilla jest przebrana za coś przypominającego czarodziejkę z księżyca. Japończycy dziwny naród, widać ich przesłanie dociera do graczy w bardzo odległych krajach. A szczerze, poryczałem sobie do słuchawki gromkim śmiechem i zapytałem, co pił. Stwierdził ze spokojem, że tylko Kubusia.

Nowości w File#2 nie ma zbyt wiele, ot taka kosmetyka. Za przykład można podać możliwość chodzenia podczas strzelania. Wreszcie można karmić ołowiem zombiaka jednocześnie cofając się. To sprawia, że gra staję się odrobinę łatwiejsza i zarazem bardziej realistyczna. O ile można mówić o realizmie przy okazji przedstawiania gry z serii Resident Evil. W każdym razie, można także podnosić z ziemi przedmioty, gdy na niej leżymy. Dla przypomnienia, do tej pory było to niemożliwe. Wokół naszej postaci zbierała się grupka umarlaków i jedyne co można było, to czołgać się wołając o pomoc. Najczęściej jesteśmy jednak zdani na samych siebie. Sztuczna inteligencja chwilami wydaje się totalnie beznadziejna i mimo rozpaczliwego wołania o pomoc, nikt nie raczy z nią nadejść. Jeśli już ktoś przyjdzie, potrafi złożyć ofiarę sam z siebie, wpadając prosto w tłum zombiaków. Co tu kryć, kiepska sprawa. Ogólnie rzecz biorąc system komend w trybie single sprawdza się średnio, rozgrywka często jest dość toporna i widać, że gra od początku pisana była pod sieć.

Kupisz Rolexa?

Czas przejść do najciekawszego aspektu tej gry, czyli właśnie rozgrywki online. Słowem wstępu powiem tyle, że wypada ubolewać nad brakiem trybu sieciowego w zwykłym Outbreaku. Bowiem przez sieć gra się chwilami po prostu cudownie. Tryb kooperatywny dostarcza hektolitry wspaniałej zabawy. Szkoda jedynie, że nie przygotowano dla niego osobnych scenariuszy. Poza tym często zdarzy się, że podczas gry trafimy na jakiegoś czubka, któremu zwyczajnie nudzi się zabawa. Jak to bywa, są gracze normalni, są znający grę na wylot. Są także chcący przejść ją w tempie błyskawicy oraz inne przypadki. Co powiecie na kolesia, który lata i zabija dosłownie wszystkich, graczy też? Szkoda, że nie ma jakiegoś systemu banów. Człowiek chce bezstresowo pograć ze znajomymi, lecz niestety trafi się taki delikwent i po zabawie. Nawet nie można w takiej chwili potraktować przyjemniaczka pierwszą, jakże dosadną lekcją polszczyzny. Nawet jeśli nic nie zrozumie, to choć człowiek sobie ulży. Niestety, nic z tego, ponieważ Capcom nie dodał wsparcia dla headsetu. Jedyny ratunek to system komend. Można podziękować, przeprosić czy wołać o ratunek – to większość możliwości. Poza tym, doszła opcja powiadomienia, w jakim miejscu się znajdujemy. W sumie, poza wsparciem dla komunikacji głosowej, tryb online trzeba ocenić wysoko. Przecież nie mogę obniżyć oceny gry za to, w jaki sposób jest traktowana przez część graczy.

W sumie jaki jest Outbreak każdy wie. To bardo dobra gra i teraz, dzięki dodaniu opcji online powinna nabrać dodatkowego kolorytu. Jednak wypada zadać sobie jedno, konkretne pytanie: dlaczego mamy płacić za spatchowaną grę ponownie tyle kasy, co niemal za nowy tytuł? Fakt faktem, dodano nowe scenariusze, jakieś tam przedmioty, których nie było w pierwotnej wersji. Dodatkowo poprawiono wykryte błędy i niedociągnięcia. Niestety, jak dla mnie to stanowczo za mało, aby sięgnąć do kieszeni. Po prostu, widać tutaj jak na dłoni to, o czym napisałem powyżej. Czyli Capcom zbija ponownie kasę na niemal tym samym tytule. Sympatyków seria ma wielu, zapewne ktoś to kupi. Mnie w tym gronie osób nie będzie. W każdym razie, moim zdaniem, posiadacz Outbreaka w pierwszej wersji może sobie najwyżej popluć w brodę i darować sobie zabawę online. Ja tymczasem zajmę się moim obowiązkiem, czyli sprawiedliwym, ocenieniem gry.

Ognisko jest, kiełbasek nie dowieźli.

Resident Evil Outbreak File#2 to bez wątpienia dość wysokiej klasy tytuł, jeśli mamy możliwość zabawy online. Bardzo dobra oprawa, wysoka grywalność, świetny tryb online – czego chcieć? Poza tym, usprawniono rozgrywkę, poprawiono część niedociągnięć, skrócono czas ładowania etapów. Wszystko razem składa się na świetną propozycję dla sympatyków serii RE oraz także innych graczy, ponieważ gra ta jest na tyle dobra, że z powodzeniem może walczyć o nowych wyznawców. Ta gra powinna tak wyglądać od początku. Dla osób bez dostępu do sieci zmian, pomijając tryb online, jest zbyt mało. O wiele więcej potrafią dodać do gier firmy piszące tytuły na pecety w postaci jakiegoś patcha. Oczywiście zupełnie darmowo. Poza tym, programiści nie ustrzegli się kilku znacznych baboli, jednak nie wpływają one znacząco na grę. W multiplayerze sprawa słabego AI przestaje istnieć, jedyny defekt to przenikanie postaci. Sterowanie stare, do którego przez tyle lat się przyzwyczailiśmy, nadal ujdzie. Najważniejsze, co jednak z wieloma osobami, które mają już ten tytuł w swojej kolekcji w postaci pierwszej wersji gry? Proponuję kupić sobie inną pozycję lub oszczędzać gotówkę na RE4. Panowie z Capcomu nie popisali się, naprawdę jestem rozczarowany tego typu polityką. Kurczę, może jakaś niższa cena dla okaziciela zwykłego Outbreaka? Nic z tego, niestety. To nie zmienia faktu, że Outbreak File#2 jest gierką zdecydowanie godną polecenia, jednak głównie dla graczy ze stałym dostępem do Internetu.

Piotr „Bandit” Lewandowski

PLUSY:

  • grafika;
  • online;
  • Resident Evil w czystej postaci.

MINUSY:

  • sterowanie;
  • brak wsparcia dla headsetu;
  • to patch do Outbreaka;
  • dobra tylko do sieci.
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.