Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 31 marca 2006, 11:36

autor: Szymon Błaszczyk

Resident Evil: Deadly Silence - recenzja gry

Willa, do której nas przywiało, przyprawia o dreszcze, a zarazem imponuje. Jest tajemniczo, a w każdej chwili powinniśmy być gotowi, aby odeprzeć atak, bo nigdy niewiadomo co czai się za rogiem.

Recenzja powstała na bazie wersji NDS.

Nienawidzę czekać. Równie niecierpliwej osoby próżno szukać. Kiedy czekam na dopiero co wydaną gierkę, ogarnia mnie euforia i mam ochotę rzucić się na listonosza, by przeszukać mu torbę w celu odnalezienia upragnionej paczki. Ok... może trochę przesadzam, aż tak źle ze mną jeszcze nie jest... jeszcze. Paczki krajowe to jeszcze nic, ale co z tymi przysyłanymi zza oceanu? Czas oczekiwania wydłuża się o dobre kilka dni. Cóż, czasami trzeba się pomęczyć, zanim przyjdzie przekazać w ręce czytelników ciekawą recenzję porządnego tytułu. W ostatnich miesiącach ukazało się wiele gier spełniających powyższe kryterium, jednak większość z nich stanowiła niezbyt znane exclusive’y na przenośną konsolkę Nintendo. Resident Evil: Deadly Silence do mało znanych z pewnością się nie zalicza.

Konwersja na Nintendo DS to strzał w dziesiątkę, a dodatkowe elementy przygotowane przez twórców świetnie wzbogacają rozgrywkę. Co ważne, gra nie utraciła klimatu, więc obleśna woń koszmarnej rezydencji daje się wyczuć nawet z drugiej strony ekraniku. Czy warto wydać sporą sumkę na konwersję przygotowaną przez Capcom? Zapraszam do lektury!

Fabuła

Do gry wprowadza nas klimatyczne oraz całkiem realistyczne intro. Ukazuje nam ono heroiczną walkę członków S.T.A.R.S. (oddział specjalizujący się w odszukiwaniu i ratowaniu zaginionych) z umarlakami. Niestety, widzimy, jak monstrualne bestie rozszarpują na drobne kawałeczki śmiałków, którzy odważyli się postawić stopy w Raccoon Forest. Bravo Team przechodzi do historii. Sfrustrowany i lekko podłamany dowódca jednostki decyduje się wysłać elitarną ekipę żołnierzy Alpha Team. W tym momencie wkraczamy do akcji i dokonujemy wyboru, w którą postać wcielimy się. Głównymi bohaterami są Jill Valentine oraz Chris Redfield. Ta pierwsza to zwinna i atrakcyjna policjantka – decydując się na przeżycie wraz z nią ekscytującej przygody musimy pamiętać o trzymaniu wrogów na dystans. ;-) Chris Redfield to kawał chłopa, jego najlepszym przyjacielem jest dużego kalibru pistolet. Do naszej dyspozycji są dwa tryby: Rebirth Mode oraz Classic Mode. Ten drugi to bardzo miła niespodzianka dla starych wyjadaczy, gdyż stanowi on zupełnie to samo, co mieliśmy okazję zobaczyć w wersji na PSX. Rebirth Mode to nieco udoskonalona rozgrywka. Jak przypuszczalnie domyśliliście się, pozwala ona w większym stopniu wykorzystać możliwości konsolki. Pozostaje nam nabrać powietrza w płuca, a stylusa mieć cały czas pod ręką. W każdym bądź razie – do tego wątku jeszcze powrócę.

Klimatyczne wprowadzenie kluczem do sukcesu...

Kontrolę nad wybranym bohaterem przejmujemy zaraz po tym, jak wkroczymy na teren rezydencji. Nasz skromny oddział składający się z trzech bojowników rozdziela się, by po chwili skurczyć się do imponującej liczby dwóch dzielnych poszukiwaczy. Pozostawiony na pastwę losu kumpel rozpływa się w powietrzu i spotyka go identyczna historia jak całe Bravo Team. Nie ma żadnych wątpliwości, że stał się on pokarmem dla wygłodniałych zombie. Zależnie od tego, jaką postacią gramy, rozgrywka będzie się trochę różnić, a w przypadku mężczyzny poziom trudności będzie wyższy. Tak czy inaczej, gonimy po tej samej wielgachnej chałupie. Adrenalina wzrasta, kiedy już w zasadzie na dobre rozstajemy się z kompanem i musimy samodzielnie walczyć o przetrwanie. W nocy klimat potęguje się i miejscami można się przestraszyć. Niemniej, takich chwil jest zdecydowanie zbyt mało – do Silent Hilla daleko.

Domostwo

Willa, do której nas przywiało, przyprawia o dreszcze, a zarazem imponuje. Jest tajemniczo, a w każdej chwili powinniśmy być gotowi, aby odeprzeć atak, bo nigdy niewiadomo co czai się za rogiem. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie praca kamer. Mimo że nie ułatwiają nam życia, budują nastrój jak żaden inny element gry. I co ważne, są gęsto porozmieszczane.

Rezydencja składa się z niezliczonej liczby pokoi. Jest jadalnia, gabinet, biblioteczka, poddasze czy pomieszczenie z wywieszoną galerią obrazów... Co więcej, wybierzemy się również na ponurą i spowitą w mgle otwartą przestrzeń. Każde miejsce jest niesamowite i ma w sobie coś, co pozwala jeszcze bardziej wczuć się w atmosferę niepewności. Nie daje mi spokoju kuchnia czy raczej jej brak – albo jakimś cudem do niej nie dotarłem, albo twórcy dali plamę i zapomnieli, że w poprzednich wiekach również nie jedzono surowego mięcha. Toaletę odnalazłem, ale nie chciałem do niej wracać po tym, jak objął mnie paskudny zombie, kiedy Jill przeglądała się w lustrze. W nagrodę wpakowałem w niego trochę kulek, a następnie odstrzeliłem mu wstrętną facjatę. Dlaczego opowiadam o tym tak dogłębnie? Bo właśnie takie zdarzenia przybliżają nas do zrozumienia fenomenu Resident Evil: Deadly Silence!

Zagadki

Większość zagadek zaczerpnięto wprost z życia, nawet taki laik w dziedzinie łamigłówek powinien rozwiązać każdą w ciągu kilku minut. Niech wspomnę o sytuacji, w której trzeba zrobić... sztuczne oddychanie konającemu współtowarzyszowi! Zgadnijcie, czego należy użyć do tego celu? Nie mylicie się – mikrofon znajdzie zastosowanie w RE:DS. Co ciekawe, jeżeli zaczniemy dmuchać z całych sił, jeszcze bardziej pogorszymy sytuację, gdyż rannemu flaki wyjdą na wierzch. W opcjach można zdefiniować czułość mikrofonu, więc... do baloników towarzysze! Bez dwóch zdań jedno z najfajniejszych zadań, jakie postawili przed nami twórcy.

Walka

Przemieszczając się z pomieszczenia do pomieszczenia spotykamy kolejnych zombie, których wyrzynamy bez skrupułów. O ile ślamazary są w zasadzie niegroźne, to z krwiożerczymi psami i rozskrzeczanymi wronami mogą być spore kłopoty. Co gorsza, zmutowane czworonogi pojawiają się zupełnie znienacka. Koniecznie musimy je szybko karmić ołowiem. Nie polubiłem również węży, wstrętne gady dają nam się we znaki zaraz po tym, jak wyjdziemy z budynku. Od czasu do czasu powalczymy z innym, silniejszym potworem – z bossem. W Rebirth Mode tryb walki często przestawi się na widziany z pierwszej perspektywy. Spotyka nas to zupełnie nieoczekiwanie, więc powinniśmy mieć patyczek cały czas pod ręką. W trakcie takiej potyczki poczwary możemy chlastać tylko i wyłącznie nożem. Zostało to rozwiązane wzorowo i nie wystarczy bezmyślnie rysować stylusem po ekranie, gdyż wróg skutecznie wybije nam z głowy takie działanie. Trzeba zadawać ciosy szybko i na różne sposoby.

Podstawowe narzędzia zagłady to: nóż, pistolet, rewolwer, strzelba i wyrzutnia rakiet. Kiepsko? I owszem, ale nic innego do szczęścia nie jest potrzebne. Podejrzewam, że jakakolwiek inna broń zepsułaby pieczołowicie budowany nastrój grozy. Nasz ekwipunek może się składać z maksymalnie ośmiu przedmiotów, przy czym nie zabrakło możliwości składowania zbędnych obiektów w skrzyni. Bardzo ciekawie rozwiązano zapisywanie stanu gry. Odbywa się to poprzez... wklepywanie danych na maszynie do pisania. Jednak nie możemy save’ować w nieskończoność, do tego celu potrzebny jest tusz. Słoiczki z atramentem są porozrzucane po całym Raccon, więc za bardzo na ich brak nie powinniśmy narzekać.

Jeszcze kilka słów o roślinkach leczniczych. W rezydencji możemy znaleźć rozmaite książki. Niektóre z nich to najzwyklejszy opis przeżyć wewnętrznych pewnych postaci, inne zawierają cenne wskazówki. Jedna z nich poświęcona jest alchemii, a ściślej mówiąc – sposobom na stworzenie unikalnych połączeń krzewów znalezionych w świecie gry. Warto czytać wszystkie starodruki, notatki, na jakie się natkniemy, gdyż twórcy przygotowali sporo sekretów, które możemy pominąć przez nieuwagę.

Mapa

Z wiadomych względów to na ekran dotykowy będziemy zerkali najczęściej. Z górnego ekraniku również zrobiono pożytek i przeznaczono go na plan rezydencji, który dzięki takiemu rozwiązaniu jest bardzo czytelny. Mapę odsłaniamy kawałek po kawałku, przemieszczając się pomiędzy kolejnymi pokojami. Istnieje jeszcze jeden sposób na ułatwienie sobie życia. W pewnych trudno dostępnych miejscach znajdują się szczegółowe plany kondygnacji. Jednakże aby takowe papierki sobie sprawić, musimy się trochę nagłowić. Podpowiem, że płomień wskaże wam drogę...

Audio-video

Spotkałem się z wieloma głosami niezadowolenia ze strony graczy sądzących, że grafika jest nienajlepsza. Tymczasem jest lepsza niż na PSX – mam na myśli postacie, gdyż statyczne otoczenie nie mogło być poprawione. Capcom dorzucił bohaterom trochę wielokątów i wyglądają oni rzeczywiście jak ludzie, nie prostokąty. Muszę się jednak doczepić do obleśnej, bryzgającej krwi. Po zapoznaniu się z widokiem tego czegoś, mam małe wątpliwości, czy krew aby na pewno jest cieczą – pikseloza kole w oczy! Nie inaczej jest w przypadku ognia. Bardzo brakuje mi w DS-ie przynajmniej szczątkowego rozmazywania elementów. O klimatycznym otoczeniu wspomniałem już nie raz, więc uwierzcie mi na słowo – w ruchu wygląda to tak jak powinno.

Dźwięki są dobrej jakości. Zombie jęczą jak najęci, wrony skrzeczą, a w tle słyszalne są nierzadko podnoszące ciśnienie brzdąkania. Błoga cisza świadczy o tym, że zaraz jakieś paskudztwo ruszy na nas z impetem. Dlatego też, miejcie się na baczności. Muzyka powinna się spodobać każdemu. Zmienia się ona zależenie od chwili. Są kawałki typowo przygodówkowe, ale i takie mające na celu przestraszenie nas czy zmobilizowanie do aktywniejszej walki, względnie szaleńczej ucieczki.

Podsumowanie

Z jednej strony jestem usatysfakcjonowany, gdyż to ten sam rewelacyjny Resident Evil, z drugiej czuję zaś pewien niedosyt, bo dodatków w Rebirth Mode jest za mało. Trochę poprawiono grafikę, dodano możliwość wykorzystania mikrofonu i ekranu dotykowego oraz dorzucono kilka bonusów (za ukończenie gry otrzymujemy jedną ze specjalnych postaci do gry multiplayer). Tylko czy to nie za mało, aby ponownie przyciągnąć rzeszę fanów Residenta? Moim zdaniem do takich gier warto powracać niezależnie od wszystkiego. Jakość pozostała ta sama, europejska premiera już wkrótce, więc nie widzę najmniejszych przeszkód, abyście już zarezerwowali swoje egzemplarze. Tak czy inaczej, ja wracam do gry.

Szymon „Sir Goldi” Błaszczyk

PLUSY:

  • dobra grafika;
  • niezłe udźwiękowienie;
  • Rebirth Mode;
  • gigantyczna grywalność;
  • imponujący świat gry;
  • klimat;
  • czytelna mapa.

MINUSY:

  • za mało nowości.
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.