Super Mario 3D World + Bowser's Fury Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja Super Mario 3D World + Bowser's Fury - Nintendo zna się na recyklingu
Nintendo Switch wita kolejną grę z niezbyt imponującej biblioteki Wii U. Tym razem jednak poza daniem głównym, czyli odświeżoną wersją Super Mario 3D World, otrzymujemy również smakowity deser w postaci samodzielnej produkcji zatytułowanej Bowser’s Fury.
Recenzja powstała na bazie wersji Switch.
- świetny zestaw dwóch pełnoprawnych gier z Mario;
- drobne zmiany w mechanice Super Mario 3D World;
- Bowser’s Fury cechujące się zupełnie odmienną mechaniką.
- kamera w Super Mario 3D World.
Trójwymiarowe gry z serii Mario na stałe wpisały się w krajobraz najlepszych tytułów przygotowywanych przez Nintendo. Od czasów panowania Nintendo 64 każda kolejna platforma firmy z Kioto czarowała nas przygodami wąsacza, ale to, co dzieje się obecnie na Switchu, przechodzi wręcz ludzkie pojęcie. Zaczęło się oczywiście od genialnego Mario Odyssey, ale kilka miesięcy temu fani hydraulika otrzymali rocznicowy zestaw trzech wcześniejszych mega hitów pod postacią Super Mario 3D All-Stars, a teraz jeszcze dodatkowo dochodzi do tego Super Mario 3D World z Wii U i dodatkowy, całkowicie oddzielny nowy tytuł, czyli Bowser’s Fury. Oznacza to, że na „pstryczka” dostępne są prawie wszystkie produkcje z Mario w 3D. Prawie, z wyjątkiem tego jednego, najważniejszego, ale myślę że i na konwersję Super Mario Galaxy 2 przyjdzie odpowiednia chwila.
Super Mario na super konsolę
Super Mario 3D World + Bowser’s Fury to dwie zupełnie niezależne gry oferowane w cenie jednego produktu. Nintendo przyzwyczaiło nas już do udanych konwersji swoich hitów z wcześniejszych platform. Nie wyłączając wspomnianego zestawu Super Mario 3D All-Stars – hej, to w końcu trzy, wcale nie wyliniałe tytuły, w cenie jednego! – za każdym razem gracze zasypywani są nową zawartością. W recenzowanym pakiecie taką wisienką na torcie jest Bowser’s Fury, chociaż także we 3D World zdecydowano się na dokonanie kilku zmian, które wpłynęły na jakość rozgrywki. Jedną z nich jest nieco zwiększone tempo poruszania się postaci. Nowa edycja jest dość wyraźnie szybsza, co działa na jej korzyść, windując nieco poziom trudności. Drugą zauważalną zmianą jest podbicie rozdzielczości gry, ale to akurat jest stałym składnikiem tego typu edycji i nie powinno nikogo dziwić.
Jak zapewne pamiętają posiadacze konsoli Wii U, w etapach, w których naszym podopiecznym stawał się kapitan Toad, konieczne było korzystanie z dedykowanego kontrolera zawierającego sześciocalowy ekranik – choć całą pozostałą część gry można było obsługiwać na przykład za pomocą Pro Controllera. Siłą rzeczy wydanie na Switcha nie zmusza nas już do takich wygibasów i nie musimy nawet korzystać z Joy-Conów. Co mi bardzo odpowiadało, bo nie tyle nie przepadam za trybem mobilnym konsoli, co za tymi super-duper maluśkimi kontrolikami. Nie ma to jak porządny pad w ręku. Co więcej, etapy z Toadem doczekały się możliwości zabawy w czteroosobowej kooperacji, tak jak reszta gry. Pomimo że te kilka poziomów nie jest specjalnie wymagających nawet dla jednej osoby, to zawsze jest miło pomyśleć, że twórcy pomyśleli o tym, aby całość była bardziej spójna, a ewentualni partnerzy nie nudzili się w tym czasie jak mopsy.
To bym poprawił
Niestety, jeśli już muszę na coś narzekać, to będzie to sposób pokazywania lokacji przez kamerę. W tej kwestii nie poprawiono nic, a przez dziwaczny skrót perspektywy precyzja wykonywanych skoków pozostawia wiele do życzenia. Ileż to razy zginąłem, bo nie trafiłem w goomba czy inną paskudo-przeszkadzajkę! Czasem dosłownie z tego powody krew mnie zalewała i odzywały się we mnie mordercze instynkty, choć to przecież bardzo pozytywna i śliczna, kolorowa gierka. Przynajmniej jeśli chodzi o to, co oglądamy na ekranie telewizora, bo rosnący poziom trudności z czasem na każdym odciśnie piętno frustracji.
Co dwie gry, to nie jedna
Głównym daniem dla koneserów Mario jest jednak Bowser’s Fury, którego możemy uruchomić z ekranu tytułowego pakietu, bez konieczności żmudnego przechodzenia 3D World. A jest to kompletnie inna gra niż sąsiad, która zamiast następujących po sobie kolejnych poziomów, posiada w pełni otwartą strukturę. To właściwie otwarty świat, ale niezbyt duży, składający się z kilku wysepek o zróżnicowanej tematyce, na których będziemy szukać złotych słoneczek aktywujących latarnie.
Idylliczny, wysepkowy świat oblepia bowiem paskudna ropopodobna maź. Powodem tego zepsucia jest Bowser, który przeistoczył się we wredną, tym razem naprawdę złowrogą, bestię pochodzącą wprost z japońskich filmów o kaiju, czyli przeogromnych potworach w stylu Godzilli lub Baragona, będących dla mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni personifikacją nuklearnej zagłady. Na początek wystarczy Wam wiedza, że Bowser jest tak zły, że boi się go nawet Bowser Jr., który łączy siły z Mario, stając się nieodłącznym towarzyszem zabawy.
Coś z zupełnie innej beczki
W młodego Bowsera może wcielić się drugi gracz, ale jeśli nie mamy kompana do zabawy, wtedy jego rolę przejmuje sztuczna inteligencja. W zależności od naszej woli możemy ustawić jej trzy stany zachowania – agresywny, pomocny lub pasywny. Zwolennicy robienia wszystkiego solo niech z góry ustawią sobie ten ostatni tryb działania, bo młody jest rezolutny i potrafi całkiem nieźle radzić sobie z przeciwnikami. Ja bawiłem się na środkowym ustawieniu i nieraz zdarzyło się, że udana interwencja juniora ratowała mnie przed skuchą. Poza tym w trakcie gry możemy wskazywać Bowserowi za pomocą żyroskopu w padzie miejsca, z których wypadną znajdźki i kostiumy dla głównego bohatera.
Dzięki wąsatym bogom, nad ruchami kamery mamy pełnię władzy i przekłamująca rzeczywistość perspektywa odeszła w zapomnienie.
W grze kostiumy pełnią pierwszorzędną rolę, ponieważ zapewniają bohaterowi specjalne umiejętności niezbędne, aby dotrzeć do niektórych miejsc i słoneczek. Mario może przechowywać po pięć kostiumów z każdego z kilku ich rodzajów. Jest to wystarczająca liczba – w każdym razie wydała mi się idealna przy moich umiejętnościach na tyle, abym nie miał ani za łatwo, ani za trudno. Zapewne mistrzowie małpich dłoni będą radzić sobie znacznie lepiej i nawet nie zauważą, że nagle któryś z kostiumów się skończy. W każdym razie jeśli nawet, to ich ponowne zdobycie nie jest aż tak trudne i przejście gry nie stanie się nagle nierealnym osiągnięciem.
Każda wyspa wymaga osobnego podejścia do rozgrywki. Gra korzysta tutaj z bogatego arsenału mechanik znanych już z wcześniejszych odsłon o przygodach hydraulika. Są więc zapadnie zmieniające położenie po skoku bohatera, jest ganianie się z Bullet Billami, są etapy na czas rozgrywane na grzbiecie Plessie i wiele, wiele innych. Po wcześniejszym ponownym ukończeniu 3D World miałem co prawda wrażenie deja vu, bo gra jednak pod pewnymi względami czerpie również z tej odsłony, to jednak nigdy nie było ono specjalnie męczące czy zniechęcające do zabawy. W trakcie rozgrywki pojawiają się też nawiązania do mniej lubianego przeze mnie Super Mario Sunshine, ale na szczęście nie jest to wodny odkurzacz, bo obawiam się, że tego mógłbym tak łatwo nie przełknąć.
Bowserzilla
Najciekawiej robi się, kiedy Bowser wybudza się z letargu i zaczyna szaleć. Rozpętuje się burza, z nieba lecą kamienne bloki i leje się lawa, pośród których szaleje wielki niczym wieżowiec niemilec. Kiedy już do tego dojdzie mamy dwa wyjścia: albo tak manewrować Mario, aby nie dać się zabić, albo jeśli posiadamy wystarczającą liczbę odnalezionych słoneczek, stawić mu czoła. Mario wtedy również powiększa się do gigantycznych rozmiarów i następuje starcie bossów. W trakcie całej gry stoczymy kilka takich pojedynków – każdy kolejny o rosnącym stopniu trudności. Choć tu muszę zaznaczyć, że pojedynki z bossami nigdy w Super Mario nie były specjalnie skomplikowane i w tym przypadku jest podobnie.
Kotlet może i odgrzany, ale jaki smaczny
Chyba nie ma co specjalnie ukrywać, że Bowser’s Fury jest lepem, który ma zachęcić do ponownego zakupu Super Mario 3D World osoby będące już posiadaczami tej gry w wersji na Wii U. Ale jest to lep bardzo, hmm… kleisty, tłumaczący ponowny wydatek za ten tytuł. Dodatkowa, samodzielna – co warto podkreślić – gra, korzystająca z odmiennej mechaniki jest równie atrakcyjna co sąsiad, choć nie tak obszerna. Spokojnie da się ją ukończyć w około 8-10 godzin, co i tak jest całkiem niezłym wynikiem. Mówi się, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, więc poprzestańmy tylko na tym, że owo uzębienie nie wymaga uwagi specjalisty i z całą pewnością odgryzie nam to czy owo. Z czego niezmiernie się cieszę, bo sam bawiłem się co najmniej świetnie. I to pomimo tych kilku minusów, które wymieniłem wyżej w tekście.
Złośliwcy powiedzą, że Nintendo odgrzewa na Switcha kotlety. Po części trudno nie zgodzić się z tą opinią, chociaż dzieje się tak chyba głównie dlatego, że Wii U nie cieszyło się specjalną popularnością i trochę szkoda żeby dostęp do tak znamienitych gier był tak mocno ograniczony. Ja lubię odgrzewane mięso, szczególnie jeśli jest zanurzone w tak znakomitej panierce, jak Bowser’s Fury.
O AUTORZE:
Lubię i szanuję Nintendo od wielu lat. Miałem okazję ukończyć do tej pory wszystkie trójwymiarowe gry z cyklu Super Mario, choć przyznam się, że tę pierwszą odsłonę poznałem dopiero po latach za sprawą niedawno wypuszczonej rocznicowej składanki.
Zastrzeżenie
Grę otrzymaliśmy od firmy Conquest, oficjalnego reprezentanta Nintendo w Polsce.