Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series Recenzja gry

Recenzja gry 18 kwietnia 2017, 06:00

Recenzja pierwszego epizodu Marvel's Guardians of the Galaxy: The Telltale Series – otwarcie bez polotu

Jeśli ktoś liczył, że adaptacja Strażników Galaktyki autorstwa Telltale Games będzie równie szaloną przejażdżką co Tales from the Borderlands, srogo się zawiedzie. Pierwszy epizod jest solidny i bez polotu.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, XONE

PLUSY:
  1. jest akcja, jest humor, czyli to, co w Strażnikach Galaktyki najważniejsze;
  2. gra nie schodzi poniżej typowego dla Telltale Games poziomu;
  3. pełna kawałków sprzed pół wieku ścieżka dźwiękowa.
MINUSY:
  1. to tylko solidna, rzemieślnicza robota, która w żadnym momencie nie wzbudza prawdziwego zachwytu;
  2. Gamora jako postać została paskudnie skrzywdzona;
  3. sztywne animacje ruchu w sekcjach eksploracyjnych.

Adaptacja Strażników Galaktyki to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie projektów twórców The Walking Dead i The Wolf Among Us. A głównym powodem tego wyczekiwania nie była nawet sympatia, jaką darzę komiksowe i filmowe przygody szalonej ekipy Star-Lorda. Czynnikiem najbardziej przyciągającym mnie do tej gry był fakt, że Guardians of the Galaxy to franczyza nacechowana solidną dawką humoru. Tak jak Telltale Games od lat robi poważne tytuły według tego samego szablonu, tak w tych luźniejszych, przygodowo-komediowych seriach, jak Tales from the Borderlands czy Minecraft: Story Mode, specjaliści od epizodycznych przygodówek pozwalają sobie na znacznie więcej urozmaiceń, kreatywności i polotu.

Niestety, nie tym razem. Niby humor w pierwszym epizodzie Marvel’s Guardians of the Galaxy jest obecny, a i kilka scen akcji się znajdzie, ale bynajmniej nie jest to jazda bez trzymanki superszybkim, pełnym pętli i ostrych zakrętów rollercoasterem, jaką zafundowały nam wizyty na Pandorze oraz w świecie zbudowanym z brył. To raczej komfortowa przejażdżka bezpieczną kolejką górską dla całej rodziny, z porządnymi pasami bezpieczeństwa i brakiem ograniczeń wiekowych.

Humor nie jest najwyższych lotów, ale w kilku momentach nie sposób się nie zaśmiać.

I am Groot?

Twórcy postanowili zaprezentować nam swoją własną wizję Strażników, niezwiązaną ani z komiksem, ani z filmem. Jednak, prawdę mówiąc, na wielkie odstępstwa się nie odważyli i zespół oraz świat przedstawiony w grze jest niemal identyczny jak ten w filmie – różnice sprowadzają się głównie do kilku niezgadzających się faktów z przeszłości oraz poukrywanych tu i ówdzie komiksowych nawiązań. No i do kompletnie nieprzypominającej siebie Gamory, która nie zachowuje się jak zahartowana w boju zabójczyni, tylko jak opiekuńcza i wiecznie zamartwiająca o Star-Lorda niania. Jeśli ktoś jest wielkim fanem tej postaci, to lepiej niech od gry trzyma się z daleka, bo będzie przez większość czasu zgrzytać zębami.

Wierność filmowi ma tę zaletę, że gra zakłada, iż odbiorca dobrze zna ekipę, i od razu rzuca nas w wir akcji, nie marnując czasu na przedstawianie poszczególnych postaci i relacji między nimi. Zabawa zaczyna się od mocnego uderzenia – oddział Korpusu Nova prosi Strażników o pomoc w starciu z samym Thanosem. Strażnicy oczywiście reagują i mierzą się z Szalonym Tytanem, a oprócz tego w ciągu odcinka udaje im się też wplątać w poważną aferę związaną z tajemniczym kosmicznym artefaktem i grupą wojowniczych Kree.

Słowem, dzieje się niemało, choć – jak wspomniałem na początku recenzji – wydarzenia w żadnym momencie nie nabierają takiego tempa jak w najlepszych seriach Telltale Games. Jak na sagę opowiadającą o gadającym szopie i humanoidalnym drzewie przystało, jest tu też sporo humoru, aczkolwiek gagi nie grzeszą przesadną oryginalnością. Kilka razy w trakcie odcinka się zaśmiałem, ale to na pewno nie jest poziom filmu czy chociażby Deadpoola.

Tutejsza wersja Gamory kompletnie nie zasługuje na przydomek najniebezpieczniejszej kobiety we wszechświecie.

Wybory moralne do najtrudniejszych nie należą i najczęściej dotyczą tego, jak chcemy traktować pozostałych członków drużyny.

I am Groot!

Jeśli chodzi o kwestie mechaniki, to ze standardowego dla Telltale Games zestawu „wybór kwestii dialogowych + sekwencje akcji, w których musimy szybko naciskać pojawiające się na ekranie przyciski + bardzo proste sekwencje eksploracyjne” minimalnie urozmaicony został tylko ten ostatni element. Star-Lord, którym – z jednym niewielkim wyjątkiem – sterujemy podczas całego odcinka, posiada silniki odrzutowe, w związku z czym może latać. W trakcie sekwencji eksploracyjnych pozwala to na badanie lokacji na kilku „piętrach”, między którymi da się swobodnie przemieszczać. Nic niezwykłego, ale akurat w grach tego dewelopera nawet takie drobne zmiany są na tyle rzadkie, że warto je punktować.

W kwestii wyborów moralnych żadnej rewolucji nie stwierdziłem. Większość decyzji sprowadza się do tego, którego członka zespołu postanowimy wesprzeć w jakiejś drobnej kłótni albo czy będziemy dla kogoś mili, czy też nie, więc do bezsennych nocy raczej nikogo poszczególne akcje nie doprowadzą. W dwóch sytuacjach możemy minimalnie wpłynąć na kilka czy kilkanaście kolejnych minut opowieści, zatem w jakimś stopniu da się ją kształtować, ale nie są to zmiany tak znaczące, by po przejściu epizodu chciało się go powtarzać.

Codex to kopalnia nawiązań i żartów – szkoda, że dostęp do niego uzyskujemy tylko w jednym momencie odcinka.

We are Groot

Pod względem wizualnym Guardians of the Galaxy to chyba najbardziej komiksowa gra Telltale Games od czasu The Wolf Among Us. O ile jednak adaptacja Fables inspirowała się realistycznie rysowanymi powieściami graficznymi, tutaj postawiono na większą kreskówkowość. Efekt jest całkiem przyjemny dla oka, choć moim zdaniem nie wszystkie projekty postaci się udały – mnie do gustu nie przypadł na przykład wygląd Gamory oraz Groota. Podobała mi się natomiast ścieżka dźwiękowa, podobnie jak w filmie pełna kawałków będących na topie pół wieku temu.

W Marvel’s Guardians of the Galaxy powrócił, niestety, problem, który dawniej regularnie występował w grach tego dewelopera, ale od przeszło roku wydawał się rozwiązany – sztywne animacje ruchu. W sekcjach eksploracyjnych Star-Lord porusza się paskudnie nienaturalnie, jakby był robotem. Nie zauważyłem natomiast artefaktów graficznych czy większych spadków płynności, jakie trapiły recenzowanego przeze mnie jakiś czas temu Batmana.

Silniki rakietowe w butach wprowadzają odrobinę urozmaicenia do segmentów eksploracyjnych.

Sceny akcji to standardowe wciskanie pojawiających się na ekranie przycisków.

Otwarcie najnowszego serialu Telltale Games mnie zawiodło. Tak jak od lat firma ta najmocniej błyszczała, gdy brała się za bardziej luźne serie, tak pierwszy odcinek Strażników Galaktyki okazał się zupełnie nienatchnionym, rzemieślniczym produktem. Tytuł nie schodzi poniżej typowego poziomu reprezentowanego przez tego producenta, ale też kompletnie niczym nie wyróżnia się na plus. Na tę chwilę jest to pozycja tylko dla największych fanów Marvela oraz epizodycznych przygodówek – miejmy nadzieję, że kolejne odcinki podkręcą nieco tempo. A póki co polecam raczej powrót na Pandorę.

O AUTORZE

Zaliczenie pierwszego odcinka Marvel’s Guardians of the Galaxy: The Telltale Series zajęło mi około półtorej godziny. Lubię przygodówki Telltale Games i na bieżąco przechodzę wszystko, co firma ta wypuszcza od czasu sukcesu The Walking Dead, choć uparte trzymanie się tych samych mechanizmów powoduje, że kolejne jej tytuły sprawiają mi coraz mniejszą przyjemność. Wyjątek stanowią jedynie wspomniane w tekście gry o lżejszym klimacie, które są moimi ulubionymi produkcjami tego studia od lat.

ZASTRZEŻENIE

Pierwszy epizod Marvel’s Guardians of the Galaxy: The Telltale Series na PlayStation 4 otrzymaliśmy nieodpłatnie od firmy Marchsreiter Communications, obsługującej Telltale Games.

Michał Grygorcewicz

Michał Grygorcewicz

W GRYOnline.pl najpierw był współpracownikiem, w 2023 roku został szefem działu Produktów Płatnych, a od 2024 roku zarządza działem sprzedaży. Tworzy artykuły o grach od ponad dwudziestu lat. Zaczynał od amatorskich serwisów internetowych, które sam sobie kodował w HTML-u, potem trafiał do coraz większych portali. Z wykształcenia inżynier informatyk, ale zawsze bardziej go ciągnęło do pisania niż programowania i to z tym pierwszym postanowił związać swoją przyszłość. W grach przede wszystkim szuka opowieści, emocji i immersji, jakich nie jest w stanie dać inne medium – stąd wśród jego ulubionych tytułów dominują produkcje stawiające na narrację. Uważa, że NieR: Automata to najlepsza gra, jaka kiedykolwiek powstała.

więcej

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.