Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Kingdom Hearts III Recenzja gry

Recenzja gry 1 kwietnia 2022, 12:00

Recenzja Kingdom Hearts 3 - nienawidzę kochać tej serii

Jest wiele światów, ale dzielą wspólne niebo. Jedno niebo, jedno przeznaczenie. W Kingdom Hearts 3 słowa te w końcu stają się rzeczywistością – twórcy po wielu latach zamykają wątki rozsiane po zbyt wielu grach i zbyt długo czekające na epilog.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji PC, XONE, Switch

PLUSY:
  1. światy są o wiele większe niż w poprzednich odsłonach i sporo w nich treści;
  2. gra świetnie odtwarza klimat disneyowskich i pixarowych produkcji, mieszając je z jRPG-owymi motywami;
  3. fabuła to wielka uczta dla oddanych fanów serii, pełna nawiązań do innych odsłon cyklu, wspaniałych momentów i zamykająca wiele urwanych przed laty wątków;
  4. oprawa wizualna jest prześliczna, a niektóre sceny trudno odróżnić od animacji Pixara;
  5. system walki okazuje się prosty, przyjemny, szalenie efektowny, a jednocześnie całkiem rozbudowany.
MINUSY:
  1. fabuła trafia do fanów, ale za to jest mocno niezrozumiała dla osób, które nie znają tego cyklu na wylot;
  2. gra długo się rozkręca – pierwsze światy są mało ciekawe;
  3. historia bywa bardzo głupiutka i miewa tendencje do chodzenia na skróty;
  4. Gummi statki to tradycyjnie najmniej emocjonująca część zabawy.

W Ameryce funkcjonuje popularne określenie „przeskoczyć rekina”. Odnosi się ono do dzieł popkultury, głównie seriali, których twórcy nie chcą zarżnąć kury znoszącej złote jaja i zamiast zamknąć fabułę w sensownym momencie, sztucznie i na siłę przeciągają ją coraz bardziej absurdalnymi pomysłami, rozmieniając pierwotny sukces na drobne. Kingdom Hearts przeskoczyło bardzo wiele rekinów. Seria zadebiutowała 20 lat temu na PS2 i jej pierwsza część była wyjątkowo świeżą mieszanką motywów oraz postaci rodem z japońskich gier fabularnych (z Final Fantasy na czele) z magią klasycznych animacji Disneya. Dwa lata później dostaliśmy niezłą karciankę Chain of Memories na Game Boya Advance, w 2006 roku fenomenalne Kingdom Hearts 2. A potem wszystko zaczęło się psuć.

Lata mijały, a dalszego ciągu porywającej historii wciąż nie było widać. Zamiast tego cykl zaczął puchnąć wszerz, zyskując coraz dziwniejsze spin-offy (żeby nie było – niektóre, jak Birth by Sleep, były doskonałe). Rozrzucone po różnych platformach sprzętowych, skonstruowane tak, by każdy, nawet pozornie skrajnie odległy, był w jakiś sposób istotny dla głównej linii fabularnej i obowiązkowy do poznania przez fanów. Siedem lat po debiucie Kingdom Hearts 2 rozbudowywana bez umiaru o nowe wątki historia była już mocno napęczniała od niewyjaśnionych przez tak długi czas tajemnic, zawieszonych w próżni postaci i – nie bójmy się użyć tego słowa – często idiotycznych zawiązań akcji. Podróże w czasie, deus ex machiny znikąd, retcony wydarzeń z poprzednich części – Kingdom Hearts zaserwowało wszystkie najtańsze i najgorsze zagrywki scenariuszowe popkultury.

A fani to wszystko wciąż łykali. Często świadomi tych problemów, psioczący na Tetsuyę Nomurę i Square Enix cynicznie żerujących na ich sentymencie, kupowali kolejne odsłony (i remastery, dużo, dużo remasterów), z coraz mniejszą nadzieją licząc, że w końcu doczekają się prawdziwej części trzeciej. Wiem, bo sam byłem jednym z tych fanów. Ja też nie mogłem uwierzyć, jak niemożebnie durne były finałowe plot twisty Dream Drop Distance. Ja też nie rozumiałem, kto mógł wpaść na pomysł, by stworzyć film objaśniający fabułę gry mobilnej, który do zrozumienia wymaga znajomości wspomnianej gry.

I ja też zapomniałem o tych wszystkich problemach serii i poczułem się znów jak nastolatek, gdy Kingdom Hearts 3 po 14 latach od debiutu „dwójki” w końcu wpadło w moje ręce. Popełniające te same błędy co poprzednie części, obarczone balastem zbyt wielu spin-offów i zbyt zagmatwane, by mogło być zrozumiałe dla kogokolwiek oprócz najwierniejszych fanów. Naiwne. Głupiutkie. Pełne tej samej magii, którą kocham od prawie 20 lat. I której kochać nienawidzę niewiele krócej.

System walki bywa szalenie efektowny.

Myślę o Tobie, gdziekolwiek jesteś

Zanim przejdziemy dalej, chcę podkreślić to raz jeszcze, na wypadek gdyby w moim nieco przydługim wstępie nie wybrzmiało wystarczająco mocno. Kingdom Hearts 3 jest skrajnie nieprzystępne dla osób, które nie mają bardzo dobrego rozeznania w tej serii. Gra bez litości nawiązuje do bogatej historii cyklu, niczego w toku opowieści nie tłumacząc i zakładając, że gracz doskonale rozumie takie niuanse jak to, czym jest Replica, Nobody i Heartless, dlaczego Ven i Roxas wyglądają tak samo, a Ansem i Ansem to zupełnie różne postacie albo z jakiego powodu połowa złoczyńców w grze to niejaki Xehanort. Dostępne z poziomu menu głównego filmiki tłumaczące fabuły poprzednich odsłon serii są zbyt krótkie i nieprecyzyjne, by cokolwiek objaśnić. O ile nowicjusz będzie w stanie się połapać w minihistoriach snutych w poszczególnych odwiedzanych przez gracza światach, o tyle spajająca całość opowieść będzie dla niego jednym wielkim niezrozumiałym bełkotem. To nie będzie jak oglądanie zagmatwanego fabularnie serialu, zaczynając od środkowego sezonu – raczej jak zaczynanie go od siedemnastej minuty dwunastego odcinka dziewiątego sezonu.

Jeśli jednak macie za sobą KH, KH2, Chain of Memories, 358/2 Days, Birth By Sleep, Dream Drop Distance, A Fragmentary Passage i całą resztę – a przynajmniej jej większość – odpalając Kingdom Hearts 3, poczujecie się, jakbyście wrócili do dawno nieodwiedzanego domu. Ekipa Tetsui Nomury olała nowych graczy, ale w zamian skupiła się na dostarczeniu oddanym fanom wszystkiego, co pokochali. Oraz na – w końcu, po wielu latach – zamknięciu zawieszonych w próżni wątków i napisaniu epilogów dla wielu ukochanych przez fandom postaci, takich jak Aqua, Ven, Terra, Roxas czy Namine. Szkoda tylko, że jednocześnie nie wyzbyto się dawnych nawyków i zamiast porządnie oczyścić sobie pole, już tutaj zaczęto kreślić nadmiar wątków na przyszłość. Cierpi na tym zakończenie gry, cierpieć będą też kolejne odsłony serii, które znowu do zrozumienia potrzebować będą bagażu poprzedniczek.

Świat z Tangled całkiem nieźle streszcza fabułę filmu.

Modlimy się o koniec naszych smutków i mamy nadzieję, że nasze serca się zagoją

Struktura gry trzyma się tradycyjnego dla tej serii schematu. Podczas zabawy eksplorujemy różnorodne, głównie inspirowane popularnymi animacjami Disneya światy (a w tej odsłonie także Pixara). W każdym czeka zamknięta fabuła, remiksująca znane z kin opowieści albo będąca ich luźną kontynuacją. Wątki te przeplatają się z główną historią. Do tego jest tu sporo walki i eksploracji, a od czasu do czasu uczestniczymy również w przeróżnych minigrach. Pomiędzy światami podróżujemy natomiast statkami kosmicznymi, co zrealizowane zostało w formie zręcznościowej strzelanki i tradycyjnie dla cyklu stanowi najsłabszy element gry.

Fabuła kontynuuje wątki z Dream Drop Distance. Bohaterowie przygotowują się do ostatecznego starcia między światłem a ciemnością. Sora, Donald i Goofy wyruszają w kolejną podróż po światach, tym razem w celu odzyskania utraconych sił oraz znalezienia sposobu na przebudzenie Roxasa. W międzyczasie Riku i Mickey starają się odszukać zaginionych sojuszników, a Axel i Kairi uczą się walczyć Keyblade’ami. Nowa Organizacja XIII natomiast, jak to ma w zwyczaju, knuje, miesza, przeszkadza i realizuje cichcem swoje tajemnicze plany. Brzmi konfundująco? Cóż, ostrzegałem, że to gra dla fanów.

Przez obecność tego misia o małym rozumku gra miała wcale nie takie małe kłopoty w Chinach.

Opowieść jest dość nierówna. Początek okazuje się zwyczajnie nudny – pierwsze światy wypadają mało ciekawie, główny wątek trochę się wlecze, bohaterowie są zagubieni, a historie przedstawione we wspomnianych światach nie zachwycają. Im jednak dalej, tym sytuacja zaczyna się poprawiać i po kilku godzinach zabawy Kingdom Hearts III w końcu pokazuje pazur. Miłośnicy Disneya i Pixara zachwycą się, odtwarzając historię z filmu Zaplątani, podziwiając Elsę śpiewającą Let It Go czy ratując zabawki Andy’ego u boku Buzza Astrala i Chudego. Niektóre światy, jak ten ze wspomnianych Zaplątanych, to całkiem zgrabne streszczenia filmu. W innych fabuła potraktowana została trochę zbyt pretekstowo i bez znajomości pierwowzoru mogą być niezrozumiałe. Wszystkie jednak bardzo udanie odtwarzają klimat materiałów źródłowych.

Dla fanów serii najważniejsze będzie jednak to, że obietnica w dużej mierze zostaje spełniona i Kingdom Hearts III faktycznie zamyka wiele z ciągniętych od lat wątków. Trudno się nie wzruszać, poznając po tylu latach oczekiwania epilogi historii z Birth by Sleep czy 358/2 Days. Lub nie czuć ekscytacji, gdy Kairi dołącza do boju z własnym Keyblade’em, gdy dochodzi do ponownych spotkań dawno niewidzianych postaci albo gdy Donald wyjaśnia ostatecznie wszelkie spory dotyczące tego, kto jest najpotężniejszym magiem w grach Square Enix.

W natłoku wydarzeń wprawdzie nie wszystkie wątki i bohaterowie dostają wystarczająco miejsca, by zaistnieć odpowiednio mocno, fabuła tradycyjnie dla cyklu lubi też korzystać z bardzo brzydkich skrótów fabularnych i momentami przypominać stek bzdur. Ale mam wątpliwości, czy ten gmatwany przez kilkanaście lat supeł w ogóle dałoby się rozwiązać, bez zastosowania tu i ówdzie tanich chwytów, więc chyba trzeba się po prostu z tym pogodzić. Zresztą, nie ma co się czarować – skoro dotarliście do tego momentu tekstu, to znaczy, że dalej interesujecie się tą serią, czyli przywykliście do dziwactw Nomury. I że macie do tego cyklu pewien sentyment. A fabuła Kingdom Hearts 3 oferuje aż nadto ikonicznych scen, postaci i nostalgii, by rekompensować swoje głupotki.

Simba to jeden z najpotężniejszych summonów w grze. Serio.

Zrobię krok naprzód, by zrealizować to życzenie

Jeśli chodzi o rozgrywkę, największą zmianą w stosunku do poprzednich odsłon serii jest rozmiar światów. Uległy one znacznego powiększeniu i teraz naprawdę jest co zwiedzać czy nawet gdzie się zgubić. O ile niektóre mają mocno korytarzową strukturę (królestwo Korony), trafiamy też do lokacji będących w zasadzie małymi piaskownicami – przykładowo Karaiby (te od Jacka Sparrowa) to potężny ocean, po którym możemy swobodnie pływać okrętem i opuszczać go, by eksplorować napotykane wyspy.

W wielu z tych światów czekają na nas różnorodne atrakcje – o pływaniu statkiem już wspomniałem, oprócz tego przychodzi nam też zjeżdżać ze stoków górskich w Arendelle czy pobawić się kilkunastoma prostymi minigrami na tutejszym smartfonie. Gdy dodać do tego pokaźną liczbę poukrywanych znajdziek oraz mechaniki craftingu, na brak atrakcji raczej nikt nie powinien narzekać.

W świecie z Frozen nie mogło obyć się bez tej piosenki.

Głównym punktem zabawy jest natomiast walka. Autorzy postanowili wymieszać ze sobą mechaniki z różnych odsłon serii i w efekcie stworzyli szalenie dynamiczny i efektowny, oferujący bardzo duży wachlarz możliwości, ale jednocześnie całkiem prosty w użyciu na najbardziej podstawowym poziomie system toczenia potyczek. Większość walk możemy wygrać, po prostu nawalając bez opamiętania przycisk ataku, ewentualnie od czasu do czasu dorzucając do tego kontekstowe, wyjątkowo potężne ciosy. Ale jeśli mamy ochotę poeksperymentować albo zostajemy przyparci do muru przez któregoś z bossów (ci w późniejszych etapach potrafią mocno zaleźć za skórę, jeśli nie jesteśmy odpowiednio przygotowani), to możemy korzystać z magii, potężnych summonów (w tej roli m.in. lew Simba, syrenka Arielka, Ralph Demolka) czy transformacji broni głównego bohatera.

Podobnie zbudowany został erpegowy aspekt gry. Jeśli chcemy, możemy go niemal całkowicie zignorować – postacie będą sobie levelować w tle, a my skupimy się po prostu na pojedynkach. Gdy jednak zajrzymy pod maskę, znajdziemy całkiem sporo możliwości optymalizacji Sory oraz jego towarzyszy – różnorodny ekwipunek, dobór aktywnych i pasywnych umiejętności, personalizację skrótów klawiszowych czy nawet konfigurację tego, jak mają zachowywać się nasi kompani (nigdy nie rozumiałem memów o tym, że Donald jest bezużyteczny i nas nie leczy – jednorazowa wizyta w menu zachowań postaci w większości odsłon wystarcza, żeby zmienić go w bardzo przydatnego pomocnika). Nie ma tu tego tyle, ile w „pełnoprawnych” grach fabularnych, ale opcji jest dość, by w razie potrzeby kilkoma modyfikacjami zauważalnie zwiększyć swój potencjał bojowy.

Karaiby to chyba najciekawszy świat dostępny w grze - pływanie statkiem jest super!

Recenzja Kingdom Hearts 3 - nienawidzę kochać tej serii - ilustracja #7

Przy pomnij się

Niemal równo po premierze Kingdom Hearts III doczekało się dużego DLC Re Mind. Na PC i Switchu dodatek ten dostajemy wraz z grą, na konsolach PS i Xbox trzeba za niego zapłacić ponad 100 zł.

Dziwne to rozszerzenie, sprawiający wrażenie zlepku kilku mniejszych DLC. Wprowadza m.in. specjalne menu pozwalające ułatwić bądź utrudnić sobie podstawową grę, tryb robienia pozowanych zdjęć oraz dodatkowe epizody fabularne.

Najważniejszy z nich, tytułowy Re Mind, to swoisty epilog fabularny podstawowej gry, dzięki któremu możemy jeszcze raz przeżyć wydarzenia z jej finału, choć tym razem przedstawione w innym kontekście i rozbudowane o dodatkowe sceny. O ile ten inny kontekst jest bardzo bzdurny i naciągany (tak, jeszcze bardziej niż najgłupsze pomysły z „podstawki”), tak dodatkowe sceny wypadają całkiem nieźle, łatają sporo dziur fabularnych i generalnie powinny były znaleźć się w Kingdom Hearts III od razu.

Oprócz epizodu Re Mind mamy tutaj też dwa inne, które fabularnie są dość skąpe, ale za to pozwalają zmierzyć się z wyjątkowo trudnymi bossami – prawdopodobnie najtrudniejszymi w historii serii. To solidne wyzwanie dla największych fanów. I tylko dla nich – poziom trudności jest tak wyśrubowany, że większość graczy odpuści sobie te pojedynki.

Powiedziałbym, że Re Mind to DLC tylko dla najzagorzalszych sympatyków cyklu i inni gracze nie mają czego tu szukać. Ale ponieważ dokładnie to samo dotyczy też podstawowej wersji gry, która ewidentnie adresowana jest do miłośników serii i tylko do nich, właściwsze byłoby stwierdzenie: jeśli skończyliście KH3, bierzcie się i za DLC. Tylko w przypadku PS i Xboksa niekoniecznie za standardową cenę, lepiej poczekać na promocję.

Skala wielu walk nie pozostawia wątpliwości, że mówimy o wielkim finale.

I kto wie: rozpoczęcie nowej podróży może nie być takie trudne, może ona nawet już trwa

Kingdom Hearts III ma już trzy lata na karku i nawet nie posiada oddzielnej wersji dedykowanej nowym konsolom, ale nie widać tego po tym tytule – to wciąż jedno z najładniejszych RPG akcji na rynku. Wygląd postaci i poszczególnych światów niewiele ustępuje temu, co mogliśmy oglądać w kinach, co twórcy zresztą chętnie akcentują, np. odtwarzając kultową już scenę śpiewania Let It Go w całości na silniku gry. Doskonałe wrażenie robią też sekwencje walk, pełne oszałamiającej ilości rozbłysków, przeskoków czy efektownej pracy kamery.

Gorzej wypada natomiast udźwiękowienie. Ścieżka muzyczna jest świetna – mamy tu klasyczne motywy z serii, muzykę znaną z filmów, kilka nowych bardzo udanych utworów, w tym piosenkę skomponowaną przez Hikaru Utadę – Don’t Think Twice, która w końcu zastąpiła mocno nadużywane przez spin-offy Simple and Clean i Sanctuary.

Problemem jest dubbing. O ile większość głosów wypada bardzo dobrze (w sumie trudno, by było inaczej, skoro w obsadzie znaleźli się m.in. Mark Hamill i Haley Joel Osment), tak niektóre prezentują się, cóż, okropnie. Niechlubny prym wiedzie tu znana z Piratów z Karaibów Elizabeth Swann, w przypadku której aktorka głosowa została wyjątkowo źle dobrana. Do tego część postaci drugoplanowych z jakiegoś powodu nie została zdubbingowana, mimo że pojawiają się w scenach przerywnikowych i ewidentnie coś w nich rzec powinny – wypada to bardzo sztucznie.

Często towarzyszą nam postacie z poszczególnych światów, na przykład Baymax z Big Hero Six.

Kingdom Hearts, where is your heart?

Kingdom Hearts 3 miało uporządkować bałagan fabularny i zamknąć sagę Xehanorta. Z zadań tych się bardziej bądź mniej starannie wywiązało, ale jednocześnie zaczęło już szykować grunt pod kolejne odsłony cyklu. Czego możemy się spodziewać?

Niestety, wygląda na to, że nie wyciągnięcia wniosków z poprzednich błędów i uczynienia fabuły łatwiejszą do śledzenia. Trzy lata po debiucie KH3 seria już otrzymała nie tylko ważne w kontekście przyszłości cyklu DLC Re Mind, ale także kolejny zbędny spin-off – grę muzyczną Kingdom Hearts: Melody of Memory. Ta, a jakże, zawiera kilka istotnych wskazówek co do tego, co czeka Sorę i spółkę w kolejnych latach. Kolejną enigmatyczną wskazówkę dotyczącą dalszych losów serii mogli poznać również najwierniejsi fani, którzy... wykupili nocleg w specjalnym pokoju w hotelu Tokyo Disney Ambassador, dostępnym od stycznia do kwietnia 2022 roku.

O pełnoprawnej czwartej odsłonie cyklu natomiast wciąż nic nie słychać. Wygląda na to, że jego przyszłość to na razie kolejne spin-offy, gromadzenie wątków i czynienie całości jak najtrudniejszą do testowania na bieżąco. Ech, ciężkie jest życie fana Kingdom Hearts. Wspominałem już, że nienawidzę go kochać?

Gra bardzo, bardzo skutecznie gra na emocjach fanów.

Jest wiele światów, ale dzielą wspólne niebo – jedno niebo, jedno przeznaczenie

Byłem dzieckiem mniej więcej w wieku Sory, gdy pierwszy raz poznałem magię Kingdom Hearts. Wiele lat później jestem kimś zupełnie innym, w zupełnie innym punkcie życia, a mimo to, grając w KH3, czułem dokładnie tę samą magię, która towarzyszyła mi podczas pierwszych wizyt w Hollow Bastionie czy Traverse Town. Dlatego, choć nad dziwnymi pomysłami Nomury, nie do końca zrealizowanym potencjałem pewnych scen czy polityką wydawniczą Square Enix mógłbym się jeszcze długo pastwić i próbować zaniżać z ich powodu końcową ocenę, zamiast tego „pozwolę sercu być moim drogowskazem”. A ono nie ma wątpliwości, że Kingdom Hearts 3 to wspaniały list miłosny do fanów, który oferuje im coś znacznie więcej niż samą rozrywkę. Przynosi oczekiwane od lat domknięcie.

O AUTORZE

Kingdom Hearts zajmuje specjalne miejsce w moim sercu. Tu nie chodzi tylko o sentyment do gry, ale również do ludzi z polskiego forum dyskusyjnego poświęconego tej serii, wraz z którymi latami polemizowaliśmy, teoretyzowaliśmy i udowadnialiśmy w głosowaniach, że latający dywan Aladyna to najlepsza postać w cyklu. Jeśli jest jakaś szansa, że to czytacie, chcę powiedzieć, że to dzięki Wam, ludziom z Way to the Dawn, Kingdom Hearts już zawsze będzie dla mnie czymś więcej niż tylko serią gier. Dzięki!

O popkulturze – w tym oczywiście o Kingdom Hearts – piszę i rozmawiam na swoim Twitterze.

Michał Grygorcewicz

Michał Grygorcewicz

W GRYOnline.pl najpierw był współpracownikiem, w 2023 roku został szefem działu Produktów Płatnych, a od 2024 roku zarządza działem sprzedaży. Tworzy artykuły o grach od ponad dwudziestu lat. Zaczynał od amatorskich serwisów internetowych, które sam sobie kodował w HTML-u, potem trafiał do coraz większych portali. Z wykształcenia inżynier informatyk, ale zawsze bardziej go ciągnęło do pisania niż programowania i to z tym pierwszym postanowił związać swoją przyszłość. W grach przede wszystkim szuka opowieści, emocji i immersji, jakich nie jest w stanie dać inne medium – stąd wśród jego ulubionych tytułów dominują produkcje stawiające na narrację. Uważa, że NieR: Automata to najlepsza gra, jaka kiedykolwiek powstała.

więcej

Recenzja gry Metaphor: ReFantazio - piękna baśń na 100 godzin zachwyca systemem walki, choć razi moralizatorstwem
Recenzja gry Metaphor: ReFantazio - piękna baśń na 100 godzin zachwyca systemem walki, choć razi moralizatorstwem

Recenzja gry

Metaphor: ReFantazio to ogromne, naprawdę ogromne jRPG, w którym przepiękna oprawa audiowizualna idzie w parze z angażującym systemem walki i genialnymi projektami przeciwników - szkoda, że w warstwie fabularnej nie wszystko zagrało tak, jak powinno.

Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.