Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Xenoblade Chronicles: Definitive Edition Recenzja gry

Recenzja gry 27 maja 2020, 15:00

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Xenoblade Chronicles: Definitive Edition – Epicka przygoda, dobry remaster!

Xenoblade Chronicles to legenda dla fanów jRPG. Słusznie, bo gra zdecydowanie wybija się ponad średnią kapitalną fabułą i postaciami. Wrażenie nie psują nawet archaiczne rozwiązania rozgrywki.

Recenzja powstała na bazie wersji Switch.

PLUSY:
  1. Poprawiony wygląd modeli bohaterów;
  2. liczne poprawki w interfejsie użytkownika uprzyjemniające rozgrywkę;
  3. kapitalna, epicka fabuła z pełnowymiarowymi bohaterami;
  4. znakomity system walki pozwalający na dużą dozę doboru taktyk;
  5. bonusowa historia dziejąca się w rok po zakończeniu głównego wątku;
  6. zremasterowana ścieżka dźwiękowa.
MINUSY:
  1. przy dużych starciach animacja potrafi chrupnąć;
  2. jakość tekstur terenu właściwie nie różni się od oryginału;
  3. questy poboczne niczym w grze MMORPG.

Przesadzę jeśli napiszę, że Xenoblade Chronicles było dla konsoli Nintendo Wii tym, czym stało się Final Fantasy VII dla pierwszego PlayStation. Ale przesadzam tylko trochę. Firma Monolith Software znalazła mocne oparcie w ramionach giganta z Kyoto, serwując nam na przestrzeni kolejnych lat w sumie aż cztery tytuły związane ze swoją najsilniejszą marką. Jeszcze na dobre nie ochłonęliśmy po całkiem udanym Xenoblade Chronicles 2: TornaThe Golden Country, a do naszych rąk trafiła zremasterowana wersja pierwszej części – tzw. Definitive Edition. Niezwykła gratka nie tylko dla tych, których tytuł ten ominął na Wii, ale także dzięki drobnym usprawnieniom i dodaniu całkowicie nowego epizodu również dla wiernych fanów oryginału. Właściwie z góry zaznaczę, że z tą produkcją powinien zapoznać się każdy, kto na dźwięk słów jRPG nie ucieka od razu na drzewo. To po prostu świetna gra. I równie dobry remaster.

Epicka drama

Pisanie o fabule dziewięcioletniej gry nie ma najmniejszego sensu, bo ta została już wielokrotnie przedstawiona i przetestowana zarówno przez innych recenzentów jak i setki tysięcy graczy. Gdybyście jednak byli tu nowi i nie mieli pojęcia, o czym ona opowiada, to dodam, że jak zwykle chodzi o ratowanie świata. Ale nie tylko. To opowieść o chłopcu i potężnym mieczu Monado, przyjaźni i przede wszystkim nadziei. To historia pełna zwrotów akcji, dosyć skomplikowana i niezwykle efektownie przedstawiona. Oczywiście jak na możliwości remastera dziewięcioletniej produkcji. Xenoblade Chronicles to epicka drama, po ukończeniu której inaczej spojrzycie na inne jRPG-i. Odpowiednio zajarani? No to ostudźmy nieco emocje.

Wizualnie jest tak sobie

Nie miałem do czynienia z oryginalną wersją Xenoblade Chronicles na Wii, ale już kolejne części poznałem dzięki Wii U i Switchowi. I o ile do wyglądu występujących w grze postaci nie ma się o co przyczepić, bo dopasowano je do współczesnych standardów, zachowując przy tym spójną z pierwowzorem stylistykę, o tyle twórcy odpuścili sobie chyba zupełnie jakość tekstur otoczenia. Wyglądają bowiem niemal identycznie jak w oryginale. Być może zostało to spowodowane problemami z płynnością animacji, trudno powiedzieć, ale warto mieć na uwadze początkowe problemy, z którymi spotkało się Xenoblade 2. W rezultacie pachnący świeżością remaster pozostawia pod względem wizualnym wiele do życzenia, nie dorównując jakością części drugiej, która powstała przecież niemal na początku żywota Switcha.

Oczywiści, grafika nie jest na tyle paskudna, aby odrzucić. Absolutnie nie. Jest ona jak najbardziej w porządku, ale bez żadnych fajerwerków. Musimy zadowolić się podwyższoną rozdzielczością. Na ekraniku konsoli wygląda całkiem dobrze, choć zastosowany font mógłby być trochę większy, bo jako okularnik miałem czasem spore trudności z jej odczytaniem. Na telewizorze z kolei obraz jest nieco rozmyty z powodu zbyt niskiej rozdzielczości. Gdy jednak damy się pochłonąć opowieści, mankamenty te przestaną istnieć, a kolejne godziny przeminą jak z bicza strzelił.

Archaizmy

Xenoblade oferuje fantastyczną fabułę główną i całkowicie gubi się w zadaniach pobocznych. Jest dzieckiem swoich czasów, kiedy triumfy wciąż święciły World of Warcraft i inne gry MMORPG, w których nie brakowało zadań polegających na zabiciu X stworów. Dzieło Monolith podąża tą samą ścieżką, z bardzo nielicznymi wyjątkami. Są to zadania całkowicie opcjonalne, ale warto się nich podejmować, ponieważ aby podrasować statystyki drużyny, musimy zwalczać zamieszkujące świat zwierzęta i potwory, przy okazji inkasując nagrody w postaci gotówki lub dodatkowych punktów doświadczenia. Niemniej to największy z archaizmów towarzyszących rozgrywce. Wśród innych mogę wymienić tylko trzy sloty na zapisy własnych gier, plus jeden automatyczny. Bez problemu możemy tak grać, ale mimo wszystko czuć pewne ograniczenia. Na szczęście wszystkie świetnie wykonane cut-scenki możemy obejrzeć ponownie z poziomu menu głównego, a przy okazji przypomnieć sobie też fabułę, jeśli do zabawy powrócimy po dłuższym czasie.

Miód i drobne usprawnienia

Na tym właściwie moje zarzuty się kończą i resztę recenzji utrzymam w optymistycznym tonie. Zakochałem się w tej grze. Zakochałem z powodu fabuły, postaci, klimatu i mechaniki walki oraz systemu rozwoju postaci.

Oczywiście w remasterze żaden z tych elementów nie uległ zmianie i gra się dokładnie tak samo, jak przed laty. Twórcy pokusili się jednak o kilka usprawnień w interfejsie użytkownika, ułatwiając nieco w ten sposób zorientowanie się w tym, co dzieje się w trakcie potyczki z przeciwnikiem.

Choć w sumie w skład naszej drużyny może wchodzić aż siedem postaci, to jednocześnie do boju stają tylko trzy z nich, w tym główny bohater wyposażony w specjalny miecz – najpotężniejszą broń w grze. Pierwszą z decyzji taktycznych jest odpowiedni dobór składu do danej konfrontacji. Postacie różnią się między sobą sposobem walki i umiejętnościami – Sharla wyposażona w snajperkę jest świetnym medykiem, Reyn to typowy tank, Melia para się magią wspomagając grupę potężnymi zaklęciami etc. – ponadto nie każda z nich dostępna jest na każdym etapie gry.

Część towarzyszy poznajemy dopiero w dalszej części przygody, a nowych, specyficznych technik walki uczymy się nawet w trzydziestej godzinie rozgrywki. Przy okazji wspomnę też, że Xenoblade od początku zalewa gracza rozmaitymi samouczkami, co mniej cierpliwych może trochę zniechęcić do zagłębienia się dalej. Zapamiętanie wszystkiego jest długim procesem nauki, co jednak zostaje wynagrodzone wciągającą mechaniką walki.

Drobne usprawnienia poczyniono w trakcie samych starć. W serii Xenoblade przy ataku nie musimy każdorazowo wduszać przycisków na padzie, ponieważ zastosowano w niej system auto-ataku. Każda z postaci wymierza ciosy samodzielnie, my tylko poruszamy nią po polu walki, starając się ustawić w taki sposób, aby zadać możliwie największe obrażenia. W oryginale jeśli jednak chcieliśmy skorzystać z ataków specjalnych, musieliśmy uważnie obserwować sytuację na polu bitwy. Co zresztą nie było proste, ponieważ na ekranie dużo się działo i dokładne zlokalizowanie pozycji względem przeciwnika zabierało sporo uwagi. Skuteczność niektórych ciosów wymagała na przykład zajścia wroga z boku lub z tyłu. W remasterze w sukurs przychodzą nam znaczniki pojawiające się na ikonach umiejętności, sugerujące odpowiedni moment ataku lub skorzystania z innego talentu. Zmiana niby niewielka, ale jakże poprawiająca komfort zabawy.

Poprawy doczekał się system wskazujący kierunek do aktywnego questa. Zamiast strzałki u góry ekranu mamy teraz „prawdziwy” GPS pokazujący wykropkowany szlak na minimapie. Oszczędza to mnóstwo czasu. Twórcy zadbali również o bardziej czytelny system affinity, czyli współzależności pomiędzy naszym bohaterem, członkami drużyny i dziesiątkami NPC-ów zamieszkujących świat gry.

Xenoblade Chronicles posiadało wspaniałą muzykę, która w remasterze poddana została… remasteringowi. Tematy towarzyszące rozgrywce pozostały takie same, ale aranżacje wzbogacono i wydaje mi się, że brzmią teraz lepiej, jeszcze bardziej pompatycznie. A co za tym idzie przyjemnie, bo to jednak gra o epickiej skali.

Werdykt

Monumentalne dzieło Monolith Software pozostało nienaruszone. Co więcej, remaster wzbogacił je o dodatkową zawartość w postaci bonusowej historii zatytułowanej Future Connected, w której pierwsze skrzypce grają Shulk oraz Melia, wraz z grupą nowych towarzyszy. Nowa opowieść rozgrywa się w rok po zakończeniu głównego wątku fabularnego, stanowiąc jego zwieńczenie i zapewniając ładnych kilka godzin kolejnych ekscytacji, jednak z nieco zmienionym systemem walki, w którym zabrakło na przykład łańcuchowych ataków drużynowych. Być może również jego fabuła nie jest aż tak wciągająca jak główny wątek, ale to wciąż bardzo solidna porcja przepysznego dania. Co więcej, dodatek można uruchomić całkowicie oddzielnie, bez konieczności kończenia głównej opowieści, co zapewne docenią weterani tego tytułu.

Xenoblade Chronicles jest grą wyjątkową, miejscami wybitną, wartą zainteresowania nie tylko fanów jRPG. Przy okazji remastera na Nintendo Switch ma wielkie szanse na to, aby nie zniknąć w odmętach historii i szerzej zapisać się złotymi zgłoskami w sercach nabywców. Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji zagrać, należycie do grona tych szczęśliwców, których wkrótce czeka wspaniała zabawa. Już Wam zazdroszczę.

O AUTORZE:

Xenoblade Chronicles Definitive Edition nie jest moim pierwszym kontaktem z tą grą. Kilka lat temu starałem się ukończyć port przeznaczony na konsolę Nintendo 3DS, ale przyznam szczerze, że zostałem pokonany wówczas po zaledwie kilku godzinach. Trochę żartobliwie dodam, że epicka skala gry dalece wykraczała poza mały ekran, na którym rozgrywała się przygoda Shulka. Tymczasem na Switchu, do chwili napisania tego tekstu, przy dziele Monolith Software spędziłem ponad sześćdziesiąt godzin i wciąż mam tam sporo do zrobienia.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.

Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę
Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę

Recenzja gry

Kiedy dowiedziałem się, że Bethesda nie planuje przekazać kodów do Shattered Space przed premierą, zacząłem zadawać sobie pytania. Czy stan techniczny jest zły? A może historia jest zwyczajnie nudna? Moje obawy były uzasadnione, choć tylko częściowo.