Warhammer: Chaosbane Recenzja gry
Recenzja gry Warhammer: Chaosbane – takie casualowe Diablo 3
Czy Warhammer osadzony w Starym Świecie doczeka się w końcu dobrej produkcji RPG, której nie będzie można niczego zarzucić? Jest na to spora szansa, ale w mglistej przyszłości. Teraźniejszość jest bowiem dalece niezadowalająca.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
W obrębie praktycznie każdego gatunku gracze ustanawiają swoje święte trójce gier, uznawane za alfy i omegi. W przypadku hack’n’slashy śmiało do tej puli można zaliczyć Path of Exile. Ja w moim rankingu nie brałbym już pod uwagę Diablo II i postawił raczej na Titan Questa oraz Grim Dawn. Mimo jednak całego uznania dla tych tytułów, bardzo chciałem spróbować czegoś nowego.
Z tego powodu z radością powitałem Warhammera: Chaosbane, który miał wnieść do rodziny hack’n’slashy swoje bogate uniwersum wraz z monstrami ze Starego Świata. Miałem jednak na uwadze, że już raz zawiodłem się w podobnej sytuacji (zabugowany i niedopracowany Warhammer: Vermintide 2 wciąż odbija mi się czkawką), dlatego ostatecznie podszedłem do tej produkcji z pewną rezerwą. Jak się okazało – całkiem uzasadnioną.
Warhammer i hack’n’slash – co mogło pójść źle?
- przyjemna i płynna walka;
- cztery zróżnicowane klasy;
- pełna detali oprawa graficzna;
- prostota i przystępność dla nowych graczy.
- zbyt prosty i banalny dla miłośników gatunku;
- brak zróżnicowania przeciwników, ekwipunku i map;
- dodatkowe drzewko talentów w DLC;
- tragicznie niski stopień trudności;
- wąskie alejki oraz liniowa struktura poziomów;
- kompletnie niewykorzystany potencjał uniwersum Warhammera.
Za Chaosbane odpowiada studio EKO Software, którego macie prawo nie znać. Gdy przeglądałem listę jego dzieł, przez głowę przemknęła mi myśl: „Z jakiej racji ten zespół chce robić grę o wyrzynaniu setek potworów?”. Jego dorobek to postapokaliptyczne How to Survive, które jest swego rodzaju hybrydą hack’n’slasha i survivalu, ale poza tym są to głównie produkcje sportowe i szereg pozycji takich jak Garfield – Lasagna World Tour i Bratz Kidz „Slumber Party”. „No ale” – pojawiła się kolejna myśl – „może Chaosbane pozwoli w końcu tej firmie zabłysnąć?”.
Najwidoczniej i Games Workshop uznało podobnie, udzielając licencji na użycie marki Warhammer ekipie EKO Software. Czy studiu temu udało się wykorzystać Stary Świat i Chaos, by dostarczyć pełnokrwistą młóckę, która zawstydziłaby Blizzarda i jego Diablo 3? Nie, ale o tym ostatnim tytule wspomnę niejednokrotnie przy okazji omawiania Warhammera: Chaosbane. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – Chaosbane to takie okrojone Diablo 3.
Jeśli ktoś grał w ostatniego „Diabełka”, poczuje się jak w domu. Uprzedzam jednak, że zamiast Władcy Grozy i Deckarda Caina mamy tu zdecydowanie mniej charakterystyczne postacie, o których nie będziecie pamiętać po skończeniu zabawy. No chyba że jesteście zadeklarowanymi fanatykami Warhammera. W takim przypadku powinniście odnaleźć się w Chaosbane, bowiem mrugnięć do fanów tutaj nie brakuje.
PAY-TO-WIN, CZYLI KUP DROŻEJ I BAW SIĘ LEPIEJ
Warhammer: Chaosbane dostępny jest w kilku edycjach. Droższe wersje zapewniają nie tylko szybszy dostęp do gry, ale również pakiet przedmiotów kosmetycznych oraz dodatkowe zdolności pasywne. Na pierwszy rzut oka nie wydają się one czymś specjalnym, ale szybko przekonujemy się, że dodatkowa szansa na drop odłamków bądź 50% więcej szansy na znalezienie lepszego ekwipunku są niezwykle przydatne. Sam zresztą odczułem różnicę, gdy chciałem ubrać moją elfią łuczniczkę w bardziej wypasiony sprzęt.
Dramat w czterech aktach
Niestety, moja znajomość tego świata nie jest zbyt imponująca, dlatego nie byłem w stanie docenić w pełni wszystkich poukrywanych smaczków. Niemniej podstawową wiedzę posiadam, więc to nie tak, że czułem się tu zupełnie obco. Z tego powodu zaskoczyło mnie to, że Warhammer: Chaosbane tak słabo wykorzystuje swoją bogatą historię. Fabuła podzielona została na cztery akty, których przejście zajmuje około ośmiu godzin. Jeśli postanowicie zwiedzić wszystkie zakamarki i uprzecie się zabić każdego niegodziwca na mapie, wydłużycie ten czas do około dziesięciu godzin.
Czy to zbyt krótko? Moim zdaniem nie, w końcu sedno hack’n’slashy stanowi końcowy etap, a warstwa fabularna to jedynie pretekst do zabawy. Z drugiej strony odczuwałem spory niedosyt po tych ośmiu godzinach. Dwa pierwsze akty były zdecydowanie dłuższe od pozostałych, w związku z czym początkowo oczekiwałem wydłużonej rozgrywki. Odniosłem też wrażenie, że całość na siłę przyśpieszono, a opowieść mogłaby spokojnie toczyć się dalej.
Jak wspomniałem – w tym gatunku fabuła nie jest tak istotna, toteż podam ją w telegraficznym skrócie. Na dwieście lat przed panowaniem Karla Franza armie i floty Chaosu atakują Imperium ludzi ze wszystkich stron. Szlachcic Magnus i elfi mag Teclis jednoczą wszystkich pod swoim sztandarem, by odeprzeć wroga. Bitwa zostaje wygrana, lecz w tym świecie zło zawsze czai się w ciemnościach. Po krótkim okresie spokoju wiedźma rzuca na Magnusa śmiercionośną klątwę. Chaos powraca, a Imperium osuwa się w mrok i zamęt, my zaś musimy przebić się przez rosnące siły zła i uratować ostatnią nadzieję ludzkości.
FABUŁA SKOŃCZONA, ZATEM: CO DALEJ?
Co zatem robić w Warhammerze: Chaosbane, gdy zaliczymy wszystkie cztery akty? Na ten moment są dostępne trzy rodzaje aktywności. Ekspedycje, czyli losowo generowane mapy z przeciwnikami. Można również podjąć walkę z bossem w danym akcie, aby zdobyć konkretny ekwipunek. Najlepsze są jednak polowania na relikty, będące riftami znanymi z Diablo 3.
Dostępne są ich trzy typy, odpowiadające wyższym poziomom trudności. Każdy zawiera losowy modyfikator i im droższe polowanie na relikt wybierzemy, tym cięższy dostaniemy etap. Nasze zadanie jest proste – wyeliminować przeciwników oraz małego bossa na końcu. W nagrodę zgarniamy odłamki oraz fajniejszy sprzęt. To najskuteczniejszy sposób, aby szybko ubrać naszą postać oraz wzbogacić się w materiały do ulepszeń i drzewka talentów.
Miłe złego początki, a koniec żałosny
Do dyspozycji mamy cztery postacie: żołnierza Imperium, krasnoludzkiego wojownika, leśną elfkę strzelającą z łuku i władającego magią elfa wysokiego rodu. Różnią się one między sobą umiejętnościami, talentami oraz historią. Co ciekawe, tę poznajemy jedynie na początku w formie przyjemnej komiksowej scenki. Miałem nadzieję, że zabieg ten zostanie zastosowany ponownie w środku kampanii, ale deweloperzy postanowili wstrzymać się z tym aż do zakończenia fabuły.
Szkoda, bo w ciągu ośmiu godzin złapałem się na tym, że zwyczajnie przeklikuję dialogi i nie wczytuję się w opowieść. W przypadku takiego Diablo 3 czułem się częścią wydarzeń fabularnych, które stanowiły urozmaicenie zabawy. Tutaj zaś byłem tylko ich biernym uczestnikiem – moja Elessa wałęsała się po zakątkach Praag czy Nuln z zadaniem likwidacji zagrożeń, które czyhały na ludność, i tyle. To znaczy, tak wynikało z opowieści w obozie, bowiem poza HUB-em NPC spotykałem tylko wtedy, kiedy trzeba było kogoś uratować.
Pochwalić jednak muszę oprawę graficzną Warhammera: Chaosbane. Co prawda fani mrocznej stylistyki będą narzekać, że jest za jasno i za mało juchy widać na monitorze, mnie się jednak podobało to, co oglądałem na ekranie. Tła są bogate w detale, a otoczenie przykuwa uwagę. Szkoda tylko, że dosłownie nic z tego nie wynika, gdyż środowisko nie jest zniszczalne, a pędząc przez setki wrogów, mamy zbyt mało okazji, by zachwycić się widokami.
Nie oceniaj książki po okładce?
Równocześnie żałuję, że tak bardzo zadbawszy o tło, nie pokuszono się o dopracowanie oponentów. Ja rozumiem, że w hack’n’slashu powtarzalność to norma, ale przez trzy akty miałem wrażenie, że walczę z czterema lub pięcioma rodzajami wrogów. Między aktami różnili się oni jedynie kolorem aury oraz ubraniami. Raz na jakiś czas pojawiał się unikatowy przeciwnik dla danego aktu, ale to zdecydowanie za mało. Zwłaszcza że finałowy akt czwarty jedynie zmienia wszystkich poznanych do tej pory nieprzyjaciół w ich bardziej mackowate odmiany. Brakowało tylko któregoś z Lovecraftowskich Przedwiecznych…
Na obronę twórców muszę jednak powiedzieć, że Warhammer: Chaosbane ma najprzyjemniejszy gameplay, z jakim miałem do czynienia w ostatnich latach w hack’n’slashu. EKO Software pod tym względem spisało się na medal i przyznaję, że obserwowanie ruchów Elessy to duża przyjemność. Elfka niestrudzenie płynie przez morze wrogów, animacje ataków robią wrażenie, a sama walka sprawia radochę.
To w zasadzie największy atut Chaosbane – dynamika rozgrywki, dzięki której nawet rzucanie kuli ognia jako mag Elontir nie sprowadza się do stania w miejscu i czekania, aż z naszych rąk wyleci płonący pocisk. W tym konkretnym przypadku uważam wręcz, że takie Path of Exile mogłoby uczyć się od Warhammera: Chaosbane.
To, czego brakuje, można podpatrzeć u konkurencji
Chaosbane nie zapomniało także skorzystać z dorobku starszego kolegi. Mam na myśli drzewko talentów. Nie jest tak rozbudowane jak w hack’n’slashu Grinding Gear Games (Path of Exile), ale oferuje kilka możliwość wyboru paru ścieżek rozwoju. Za jego pośrednictwem da się zdobyć dwie boskie umiejętności aktywne oraz trochę pasywnych. Poza tym każdy wydany punkt oznacza konkretne wzmocnienie statystyk. W tym wszystkim należy jednak pamiętać, że możemy wybrać jedynie 50 talentów, bowiem taki jest maksymalny poziom postaci. Trzeba zatem planować rozsądnie.
Szkoda tylko, że szybko okazuje się, iż w rzeczywistości drzewko talentów jest zwyczajnie ubogie. W zasadzie inwestuje się w nie po to, by zdobyć potrzebne do naszego buildu zdolności. Bonusy do statystyk wbrew pozorom nie są już aż tak istotne. Wstyd się przyznać, ale po 42 poziomie nie zaglądałem do niego, bo i tak miałem już to, czego potrzebowałem. Jest zresztą też drugi powód takiej decyzji.
Kupno talentu wymaga zainwestowania koron (złoto w grze) oraz odłamków. Wszystko to pozyskujemy, wykonując misje, mamy też szansę na „wydropienie” materiałów z potworów. O ile koron zdecydowanie nie brakuje, tak szybko przekonałem się, że gra skąpi nam odłamków. Występują one w różnych kolorach i każdy punkt talentu wymaga zainwestowania odpowiedniej ilości wszystkich typów tego materiału. W efekcie, aby móc w pełni skorzystać z Boskiego Drzewa, musiałbym grindować.
Problem w tym, że odłamki pod koniec gry okazały się surowcem niezbędnym również w przypadku innego elementu rozgrywki. W Warhammerze: Chaosbane możemy ulepszać, a raczej „błogosławić” ekwipunek. Potrzebne są do tego specjalne odłamki, kamienie łączące oraz wspomniane wyżej zwykłe odłamki. Najprościej przyrównać je do klejnotów z Diablo 3, bowiem pełnią identyczną funkcję.
Błogosławiąc przedmiot, wkładamy wybrane odłamki do socketów i w zależności od koloru otrzymujemy bonus. Błogosławić możemy, ile chcemy, za każdym razem podmieniając końcowy bonus, więc dopóki mamy potrzebną ilość materiałów, dopóty możemy eksperymentować. Aby uzyskać jeszcze lepszy efekt, wkładamy kamienie łączące (trójkątne) w odpowiednie pola pomiędzy socketami, zyskując w ten sposób wzmocnione odłamki.
Brzmi skomplikowanie? Gwarantuję, że tak jest jedynie na papierze, bowiem w praktyce system ten okazuje się prosty i wystarczy zapamiętać, który kolor odpowiada za jaką statystykę. Tych nie ma zbyt wiele, więc problem praktycznie nie istnieje. No, może poza tym, że trzeba wyposażyć się w tonę odłamków.
Hack’n’slash bez łupów jest jak żołnierz bez karabinu
Skoro już sobie radośnie narzekam, pomarudzę również na liczbę przedmiotów, jakie wypadają z przeciwników. Wydawało mi się do tej pory, że w hack’n’slashach sprzęt liczony jest hurtowo i w zasadzie doskwiera nam jego nadmiar. W Warhammerze: Chaosbane na każdej mapie wymieniałem dwie lub trzy części ekwipunku, w plecaku niosąc garść znalezionych gratów. Nawet ich nie nazywam, bowiem wyposażenie podzielone zostało tu na kilka kategorii setowych i w zasadzie końcówka nazwy definiuje bonus.
W przypadku Diablo 3 pokuszono się o losowy generator tychże nazw, a w Chaosbane mamy ich kilka na krzyż, co przy dłuższym posiedzeniu wygląda dość komicznie. W ciągu godziny okazuje się bowiem, że zdobywamy ten sam łuk, ale na różnych poziomach i z nieco innymi statystykami. Ekwipunek podzielony został na cztery kategorie jakości, przy czym ostatniej, czerwonej, nie ujrzycie zbyt szybko. A szkoda, gdyż na tle pozostałych wypada najlepiej – zapewnia bowiem pasywne umiejętności dodatkowe.
Ze sprzętem ogólnie miałem taką nietypową zagwozdkę. Otóż w pewnym momencie zauważyłem, że siła mojego ataku spadła. Ekwipunku nie wymieniłem, zwyczajnie przeszedłem do kolejnego aktu i awansowałem na wyższy poziom. Współczynnik obrony był ten sam, ale liczba określająca moją siłę zmalała. Cyferki na ekranie również były jakby mniejsze, jednak przeciwnicy padali tak samo szybko jak wcześniej.
Wyznam szczerze, że bolało mnie to nietypowe skalowanie, bowiem w hack’n’slashach lubię czuć moc mojej postaci. Tutaj miałem wrażenie, że jestem tak samo silny jak na początku gry. To o tyle problematyczne, że poziom trudności w Warhammerze: Chaosbane okazuje się stosunkowo niski. Po dziesięciu minutach zabawy musiałem zmienić poziom trudności z normalnego na wyższy, bowiem zwyczajnie ziewałem z nudów, a nie jestem wymiataczem, który w Path of Exile gra w trybie hardcore z zamkniętymi oczami.
Powtarzalność nie powinna być widoczna gołym okiem
MODUŁ SIECIOWY
Niestety, z racji testowania Chaosbane przed ogólnym dostępem gry dla wszystkich miałem ograniczoną sposobność sprawdzenia modułu sieciowego. Wiem, że można bawić się ze znajomymi lokalnie lub wyszukiwać kompanów w necie. System powinien dobrać nam towarzyszy dostosowanych do naszego poziomu, ale w moim przypadku coś nie zadziałało. Mimo 50 levelu trafiłem na osoby dopiero rozpoczynające zabawę. Do tego nie było opcji zwiększenia stopnia trudności, więc męczyliśmy się ze sobą.
Ułatwienia to coś, co widocznie jest w grze EKO Software na każdym kroku. W ustawieniach graficznych praktycznie niczego nie da się przestawić i wygląda to jak konsolowy port. Nasz ekwipunek niby ma statystyki, ale w rzeczywistości sprowadza się to do wybrania sprzętu, który ma więcej procent wzmocnienia współczynnika ataku lub obrony. Zresztą gra nas o tym niemal natrętnie informuje. Więc przemierzając świat Chaosbane i natrafiając na jakiś zagubiony napierśnik, sprawdzałem tylko, czy atak lub obrona zaświeciły się na zielono. Szybka podmianka i leciałem dalej.
O przepraszam, nie „dalej”, tylko wciąż w to samo miejsce, bowiem Chaosbane cierpi na uciążliwą powtarzalność lokacji. Każdy akt to niby inne otoczenie, ale jest ono tak bardzo monotonne, że człowiek szybko ma dość. O ile dwa pierwsze akty zostały pod tym względem zaprojektowane przyzwoicie, tak w kolejnych coraz bardziej daje się we znaki powtarzalność, nie wspominając o liniowości oraz ciasnocie.
Po godzinie zabawy w mroźnym lesie odniosłem wrażenie, że każda część historii składa się z dokładnie trzech rodzajów zakrętów, w których w jednym i tym samym miejscu znajdują się skrzynie z łupami. Deweloperzy nie pokusili się o losowe generowanie poziomów w kampanii, choć – co ciekawe – jest ono dostępne w osobnym trybie endgame’owym. Przez to rozwiązanie nawet finałowy etap, który moim zdaniem był najpiękniejszy, szybko mi się przejadł.
Średnia gra, co nie znaczy, że zła
W zasadzie chyba każdy aspekt Warhammera: Chaosbane cechuje pewne niedopracowanie. Mogło być ciekawie, ale pokuszono się o zrzynkę rozwiązań z innych hack’n’slashy i na tym poprzestano. Zresztą cały czas miałem wrażenie, że gram w nieco ładniejsze, niemniej zdecydowanie uboższe Diablo 3. Nie jestem w stanie wymienić postaci, które spotkałem, co najwyżej bossów, z którymi walczyłem. Tych – nawiasem mówiąc – było jak na lekarstwo, bowiem raptem czterech.
Dwóch pierwszych zapamiętałem dzięki mechanikom. Były przyjemne, gdyż nie sprowadzały się do stania przed większym niegodziwcem i traktowania go wszystkim, co mamy na wyposażeniu. Trzeba reagować na to, co dzieje się na ekranie, dzięki czemu starcia trwają dłużej. Dwóch ostatnich, a już zwłaszcza finałowy, sprawiło mi jednak wielki zawód. Zresztą związana z nimi otoczka fabularna również nie powala. W trzech pierwszych aktach gonimy pretendenta, który chce zostać czempionem Chaosu i ucieka przez całą mapę, by na końcu zmienić się w bossa.
Dużo tego marudzenia, ale to nie tak, że wszystko, co Chaosbane miało do zaoferowania, okazało się słabe. Zdecydowanie przypadł mi do gustu system umiejętności, który nie pozwala na posiadanie wszystkich zdolności. Trzeba zatem w przemyślany sposób inwestować punkty, a do tego dochodzą też te pasywne oraz zdobyte z Boskiego Drzewka.
Ponadto występuje tu mechanika o nazwie Żądza Krwi. Raz na jakiś czas horda potworów zostawia sferę, która regeneruje nasze życie oraz zapełnia ową Żądzę Krwi. Początkowo mamy tylko jej podstawową wersję, ale wraz z postępami w kampanii otrzymujemy dostęp do wersji wzmocnionej. Gdy zbierzemy odpowiednią liczbę kulek i zapełnimy pasek, możemy aktywować zdolność specjalną. Przydaje się ona do likwidowania przeciwników specjalnych lub na wyższym poziomie trudności, gdy wrogów jest zwyczajnie zbyt wielu.
Dodać należy do tego aktywną spację, do której przypisana została zdolność taktyczna, unikatowa dla każdej klasy. Mojej elfce zapewniała przewrót, dzięki któremu mogłem sprawnie uciekać z zasadzek oraz odpowiednio się pozycjonować.
Takie casualowe Diablo 3
DLC, CZYLI CO CZEKA NAS W PRZYSZŁOŚCI
Jeszcze Warhammer: Chaosbane dobrze nie wyszedł, a EKO Software już zapowiada DLC oraz przepustkę sezonową. Wiemy, że gra wzbogacona zostanie w kosmetyczne emotki oraz towarzyszące nam zwierzaki. Do tego pojawi się piąty akt, który nie będzie związany z główną linią fabularną. Ponadto udostępnione zostaną nowe Boskie Drzewka dla postaci, by móc rozwijać je w różny sposób. Oczywiście, wszystkie powyższe rzeczy będą płatne.
Jeśli nie posiadacie przepustki sezonowej lub nie planujecie zakupić DLC, nie irytujcie się niepotrzebnie – pojawi się bowiem darmowa aktualizacja do Chaosbane. Znajdzie się w niej tryb hardcore oraz nowe poziomy trudności. Wprowadzony zostanie również system rozwijania postaci po osiągnięciu maksymalnego levelu. Znów skorzystam z terminologii Diablo 3 – ma być to taka warhammerowa wersja systemu Paragon. W przyszłości otrzymamy też heroiczne zestawy ekwipunku, związane z nowymi, cięższymi wyzwaniami.
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że wbrew pozorom bawiłem się nieźle. Głównie za sprawą płynnej rozgrywki oraz dynamiki walki. Niemniej nie jest to gra warta pieniędzy, jakich życzy sobie za nią deweloper. Zwłaszcza gdy na rynku mamy darmowe Path of Exile czy nie takie drogie Grim Dawn. Powiem więcej, lepiej nawet zainwestować w Diablo 3 – wyjdzie taniej, a otrzymamy bogatszą zawartość.
W moim odczucie Warhammer: Chaosbane to taki casualowy hack’n’slash, idealny dla osób, które nie znają gatunku, ale chcą bezboleśnie w niego wejść. W przyszłości może okazać się, że tytuł ten zostanie rozbudowany, ale biorąc pod uwagę zawartość zapowiadanych DLC, będzie to raczej droga inwestycja. Szkoda, że dostaliśmy kolejnego przeciętnego Warhammera, zwłaszcza że mogło być tak dobrze. Na ten moment chętniej dołączyłbym do sił Chaosu, zamiast z nimi walczyć, ponieważ samą grę można podsumować jako takie uproszczone Diablo 3 i w zasadzie nic więcej.
O AUTORZE
Nie jestem fanatykiem hack’n’slashy, ale zarówno z Diablo 3, jak i Path of Exile spędziłem w sumie grubo ponad 100 godzin. Jasne, to żadne osiągnięcie, bowiem prawdziwi wymiatacze wykręcają czterocyfrowe wyniki. W przypadku Warhammera: Chaosbane wiem jednak, że jeśli nie będę musiał, to nie będę wracał. Kampanię przeszedłem w 8 godzin, a ubranie postaci w czerwony ekwipunek zajęło mi dodatkowe 7, czyli łącznie Stary Świat zatrzymał mnie przy sobie na 15 godzin. Co jest smutne, bowiem „ukończyłem” grę przed jej premierą, a to o hack’n’slashu nie świadczy zbyt dobrze.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry Warhammer: Chaosbane otrzymaliśmy bezpłatnie od jej polskiego wydawcy, firmy CDP.