Wargame: AirLand Battle Recenzja gry
Recenzja gry Wargame: AirLand Battle - zimna wojna niepokonana w multi
Wargame: AirLand Battle to sequel niebojący się zmian – studio Eugen Systems zaryzykowało potężną rozbudowę mechaniki gry i jej skali, dzięki czemu otrzymaliśmy tytuł wręcz eksperymentalny.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- Świetny, jeszcze lepszy niż w jedynce multiplayer;
- serwery dedykowane;
- dobrze wkomponowane w rozgrywkę samoloty;
- zbrojownia i tworzenie talii;
- widowiskowe bitwy.
- tylko jedna mapa 10 na 10;
- niedoróbki;
- dynamiczna kampania nie porywa i jest pozbawiona co-opa.
Recenzując Wargame: Zimną wojnę, byłem pod ogromny wrażeniem tego, jak płynnie Eugen System połączyło wciągającą rozgrywkę w czasie rzeczywistym z pseudorealizmem i zasadami współczesnego pola walki. Nie miałem jednak wątpliwości, że o ile gra błyszczy w trybie multiplayer, tak w trybie dla pojedynczego gracza aż prosi się o rozbudowę. Rok później otrzymujemy sequel, który stara się poprawić niedociągnięcia swego poprzednika, ale także rzuca się tam, gdzie mało który RTS ma odwagę – w stronę dynamicznej kampanii i multiplayera 10 vs 10 na dedykowanych serwerach. Czy to właściwe posunięcie?
Więcej zimnej wojny
AirLand Battle na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie powtórki z rozrywki z dodanymi samolotami. Jest to jednak tytuł, w którym postanowiono wykorzystać stworzone wcześniej zasoby i potraktować je jako fundament do przeskoczenia wyżej zawieszonej poprzeczki. Mamy zatem konkretne nowinki – chociażby w postaci 750 wymodelowanych pojazdów, którymi pasjonaci militariów mogą się zachwycać lub doszukiwać niedoskonałości. Ucieszą się także ci, którzy chcieli tworzyć „talie narodowe” – czyli np. wojska powstałe wyłącznie z jednostek polskich. Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, aby wykreować samowystarczalne siły dla danej nacji.
Równiny Europy Środkowej zostały w AirLand Battle porzucone na rzecz górzystej Skandynawii, zatem do naszej dyspozycji – oprócz tych znanych z poprzedniej części – oddano nowe armie: norweską, szwedzką, kanadyjską i duńską. Trzeba jednak powiedzieć, że są to wojacy drugiej kategorii, wyposażeni głównie w czołgi Leopard 1 i sprzęt nierzadko wątpliwej jakości w porównaniu z US Army czy Armią Czerwoną. O ile w rozgrywce sieciowej stanowią one ciekawostkę, tak w kampanii odgrywają znaczną rolę.
Skandynawia to również nowe mapy, a przynajmniej kilka nowych map, bowiem Eugen zdecydowało się na mały recykling. Niektóre pola bitew rozpoznamy jako lekko zmodyfikowane wersje plansz z poprzedniej części – jest to jednak mniejszość. Obszary walk są teraz znacznie bardziej górzyste, co sprawia, że okazują się idealne dla piechoty, która może poruszać po tym trudnym terenie, unikając groźniejszych pojazdów.
Dynamiczna kampania!
Dynamiczna kampania miała być główną atrakcją AirLand Battle i często w jej kontekście padały porównania do serii Total War, co okazało się lekką przesadą. Bliżej jej do tej z cyklu Close Combat – przesuwamy tu predefiniowane grupy bojowe po mapie strategicznej, a gdy dochodzi do bitwy, przechodzimy w tryb taktyczny, kojarzący się ze zwykłą rozgrywką skirmish. Idea była szczytna, efekt końcowy paradoksalnie sprawdza się jednak lepiej w multiplayerze 1 na 1.
Na każdą potyczkę mamy 20 minut i w tym czasie musimy spowodować u przeciwnika określone straty, sami ponosząc jak najmniejsze. Takie ograniczenie czasowe często pod koniec boju skutkuje remisem. Jeśli dochodzi do impasu, musimy przeczekać starcie, ponieważ brak tu opcji zawieszenia ognia. W sytuacji wysłania dwóch grup bojowych na jedną mapę toczymy na niej bitwę dwa razy, innymi siłami – nie ma więc niestety możliwości użycia jednostek dwóch grup w jednej batalii. Walka kilka razy pod rząd na tej samej planszy może być nużąca, szczególnie gdy zdobyty teren ma drugorzędne znaczenie.
Warstwa strategiczna gry wzbogacona została o polityczne, pogodowe oraz militarne wydarzenia, mające wpływ na mierzące się ze sobą armie. Jest to ten element, którego rozbudowanie zdecydowanie poprawiłoby odbiór single playera. Niestety gra ogranicza się do suchego tekstu i zdjęć, co sprawiło, że trochę zatęskniłem za przerywnikami filmowymi z poprzedniej części. Planując nasze ruchy na mapie, możemy również skorzystać z kilkunastu ataków lub akcji strategicznych, takich jak rozpoznanie satelitarne, sabotaż w wykonaniu sił specjalnych czy taktyczny atak jądrowy. Ponownie są to nowinki mile widziane, jednak ich prezentacja kuleje, a efekt jest czysto statystyczny.
Podstawą dobrego singla w grze RTS jest SI, to żadna tajemnica. Sztuczna inteligencja w AirLand Battle nie stoi w bezruchu – co już jest dobrą informacją, ponadto potrafi prowadzić całkiem niezły ostrzał artyleryjski, a nawet stawiać zasłonę dymną. Są jednak momenty, w których komputerowy przeciwnik kompletnie się gubi i możemy go rozstrzelać. Nie ma więc tu specjalnego wyzwania, ostatecznie starcia z SI okazują się co najwyżej dobre do poznania mechaniki rozgrywki i możliwości poszczególnych pojazdów.
Pomimo wcześniejszych zapowiedzi kampania nie jest grywalna w co-opie, co rozczaruje spore grono osób ostrzących sobie zęby na zabawę w takiej formie. Można ją natomiast rozegrać z pojedynczym żywym przeciwnikiem i tutaj rozrywka jest przednia. Taka rywalizacja sprawia bowiem, że bardziej skupiamy się na wykonywaniu właściwych ruchów na mapie strategicznej. Z racji tego, że skład grup bojowych został narzucony z góry, nie możemy ciągle grać pasującymi nam wojskami – dowodzenie np. słabą norweską jednostką jest zatem ciekawym wyzwaniem.
20 graczy na jednej mapie
Skala Wargame: AirLand Battle największe wrażenie robi w trakcie dużych bitew w multiplayerze na serwerach dedykowanych, np. 10 na 10. Rozmiar mapy oraz ilość pojazdów pokazują, że to, z czym mieliśmy do czynienia kiedyś, było zaledwie zabawą w piaskownicy. Taka batalia wymaga myślenia na zupełnie innym poziomie. Sukces w jednym sektorze może być niczym wobec przegranej na flance, a brak zaopatrzenia potrafi zatrzymać każde natarcie. Nowe sztuczki, takie jak stawianie zasłony dymnej czy poprawne użycie lotnictwa, stają się podstawami udanego ataku.
Wszystko byłoby pięknie gdyby nie fakt, że aktualnie starcia na dedykowanych serwerach możemy prowadzić tylko na mapie Ragnarok – pozostałe pola bitew dostępne są jedynie przy zakładaniu własnych rozgrywek P2P. Takich dziwnych ograniczeń jest w grze o wiele więcej, przykładem niech będą choćby mecze rankingowe. Te da się toczyć tylko 1 vs 1 lub 2 vs 2.
Zmiany na lepsze
AirLand Battle bazuje wprawdzie na mechanizmach z European Escalation, jednak diabeł tkwi w szczegółach. Zmiany poszły w dobrym kierunku – czołgi są o wiele mocniejsze, zaopatrzenie kończy się bardzo szybko, artyleria strzela pojedynczą salwę na rozkaz, a wyłączanie radarów to element zabawy w kotka i myszkę z samolotami. Trzeba również przyzwyczaić się do faktu, że piechota na skraju lasu może dość łatwo zostać zmasakrowana przez czołgi. Większość modyfikacji wyszła grze jednak na lepsze, w efekcie czego Wargame odświeżył swoją formułę rozgrywki, która teraz jest jeszcze ciekawsza.
Osoby, które w Wargame: European Escalation z trudem walczyły o gwiazdki pozwalające odblokowywać nowe nabytki do talii, ucieszy fakt, że zrezygnowano z tego rozwiązania w kontynuacji. Same talie składa się teraz o wiele wygodniej – dzięki przejrzystej zbrojowni 3D pozwalającej podejrzeć jednostki. Nasze wirtualne kompanie możemy aktualnie opierać na różnych bonusach. Przykładowo wybór narodowej talii polskiej, ograniczonej do wojsk spadochronowych, pozwala postawić na sporą liczbę samolotów kosztem czołgów. Możliwości jest naprawdę wiele i takie kombinowanie przy swoich małych armiach to świetna zabawa.
Wyjątkowo należy podkreślić zmiany w kontekście artylerii, bowiem była ona często krytykowana w European Escalation. Bateria wyrzutni rakietowych MLRS nie działa już na zasadzie: kliknij na mapę i wymaż wszystkie jednostki wroga z obszaru. Teraz artyleria bardzo szybko zużywa dostępne zaopatrzenie i służy głównie do ogłuszania wroga przed natarciem, neutralizacji obrony przeciwlotniczej lub do spowolnienia ataku. Możliwość postawienia zasłony dymnej pozwala także na zerwanie kontaktu z przeciwnikiem – zdarza się, że jest to bardzo przydatna opcja.
Interfejs w przypadku takiej gry jak Wargame to często jej być albo nie być. W pierwszej becie AirLand Battle spotkał się on z tak mocną krytyką, że Eugen Systems zdecydowało się nie forsować własnych rozwiązań, lecz pozostawić te kwestie w gestii graczy. I tak oto nowy Wargame pozwala nam samym zdecydować: czy chcemy symbole NATO, czy zwykłe ikonki pojazdów? Jak mają być duże i czy mają się łączyć? Czy kilka pojazdów ma być wyrażonych liczbą, czy też prostokątem? Wszystko to da się ustawić zgodnie ze swoimi upodobaniami i jest to zdecydowanie najlepsze możliwe rozwiązanie dla graczy.
Niestety, nadal nie doczekaliśmy się przycisku zmiany formacji, np. w przypadku czołgów. Na szczęście gra pozwala już na wydanie jasnego rozkazu jazdy wstecz czy też rozluźnienia szyku. Piechota nie wymaga teraz mikrozarządzania w mieście, żołnierze zajmują daną dzielnicę i starają się jak najlepiej odpierać pojawiających się przeciwników.
Lotnictwo to sztandarowa nowość AirLand Battle. Kilkadziesiąt typów samolotów możemy wezwać nad pole walki, aby atakowały cele naziemne, toczyły pojedynki powietrzne czy nawet stawiały zasłonę dymną. Samoloty krążą nad samym polem bitwy krótko, ale ich wpływ na wynik potrafi być decydujący. Jeśli EF-111 Raven unicestwi obronę przeciwlotniczą swoimi pociskami przeciwradarowymi, a za nim polecą dwa A-10, to możemy być pewni, że wielu radzieckich czołgistów będzie mieć bardzo zły dzień. Kierowanie lotnictwem nie należy do rzeczy łatwych, ale jego opanowanie pozwala przeprowadzać naprawdę widowiskowe akcje. Implementacja lotnictwa wzbudzała wiele obaw, na szczęście efekt końcowy jest świetny.
Zdaniem Łosia:
Czy Wargame: AirLand Battle okazał się lepszy od swojego poprzednika? W mym odczuciu, jak najbardziej tak. Przede wszystkim twórcy wzorowo wywiązali się najważniejszego nowego elementu gry – wprowadzenia lotnictwa. Nic nie zepsuto w dziedzinie prowadzenia bitew przy udziale jednostek lądowych – były co do tego uzasadnione obawy – a dodanie samolotów wzbogaciło rozgrywkę o nowy poziom. Wszystko ładnie się spina, a tryb multiplayer, czyli dla mnie najważniejsza część Wargame, jest jeszcze bardziej wciągający. Bardzo spodobała mi się również możliwość personalizacji interfejsu, nowa zbrojownia, mapy na których pojawiły się prawdziwe góry i doliny, a także nowości w konstruowaniu decków. Ogólnego wrażenia nie psują pewne błędy silnika (jak np. samoloty przelatujące przez góry), czy pomyłki w oznaczeniu niektórych jednostek. Imponuje mi również zacięcie z jakim deweloperzy słuchają fanów i już od fazy wczesnej bety wprowadzają sugerowane zmiany i poprawki. Rzadko kiedy widzi się tak dobrą interakcję ze społecznością.
Niestety gra poległa na tym samym co poprzedniczka, czyli kampanii jednoosobowej. To tytuł wybitnie multiplayerowy, gdzie kampanię należy traktować jako poligon - poznajesz broń, mapy, po czym przechodzisz do sedna – walki z żywymi ludźmi. Tutaj gra nie ma sobie równych.
Ocena: 9/10
Oprawa wizualna Wargame’a nie uległa większym zmianom. Najbardziej rzuca się w oczy – inna w stosunku do European Escalation – skandynawska, brązowa kolorystyka i efekt blur. Silnik IRISZOOM V3 pozwala wyświetlać jeszcze większe obszary niż poprzednio, jednak (podobnie jak w R.U.S.E) pociski artyleryjskie nadal potrafią przelatywać przez góry – tu jak widać nie ma co liczyć na zmiany. AirLand Battle to przede wszystkim nowe widowiskowe eksplozje bomb kasetowych czy spektakularne ogniste morza napalmu. Na maksymalnym zbliżeniu dostrzeżemy także walące się drzewa, przez co – oglądając powtórki – mamy ochotę powiedzieć „prawie jak ArmA”.
Świetlana przyszłość
Wargame: AirLand Battle to odważna próba pchnięcia serii do przodu, która nie obyła się jednak bez potknięć i niedoróbek. To właśnie te ostatnie powodują, że brakuje uczucia obcowania z naprawdę dopieszczonym produktem, jak to było w przypadku European Escalation. Ludzie z Eugen Systems wydają się być tego doskonale świadomi, ponieważ nowy Wargame jest poprawiany dosłownie codziennie. Efekt ich pracy już wypada imponująco i nie ma wątpliwości, że najnowsze dzieło studia to pozycja obowiązkowa dla graczy interesujących się wojskowością, a szczególnie zimną wojną. Biorąc pod uwagę, jak mocno Eugen wspierało poprzednią część gry, AirLand Battle będzie z miesiąca na miesiąc przemieniać się w lepszą produkcję o jeszcze bogatszej zawartości.