Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

The Stanley Parable Recenzja gry

Recenzja gry 17 listopada 2013, 15:30

autor: Szymon Liebert

Recenzja gry The Stanley Parable - błyskotliwa dekonstrukcja gry czy tania komedia?

The Stanley Parable to produkcja, która stara się zdekonstruować gry i właściwą im narrację. Taka próba mogła skończyć się dwojako: błyskotliwym komentarzem lub tanią komedią. Gdzie dotarli twórcy ze studia Galactic Cafe?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • wspaniała grafika, świetna muzyka, bardzo dobry głos narratora;
  • mnóstwo wyborów moralnych, które mają znaczenie;
  • zakończeń prawie tyle co w Wiedźminie 2;
  • dobrze się gra za pomocą myszki i klawiatury.
MINUSY:
  • kończy się trochę za szybko – tylko parę godzin rozgrywki;
  • słaba interakcja z otoczeniem;
  • nagminne powtarzanie skryptów.

The Stanley Parable to intrygująca gra przygodowa, doprawiona sporą porcją humoru. Na plus zaliczyć należy ładną grafikę z realistycznie odwzorowanymi wnętrzami biurowymi, przyjemną dla ucha muzykę oraz dobre udźwiękowienie. Szczególne pochwały należą się za głos towarzyszącego graczowi narratora. Ukończenie tytułu zajmuje kilka minut, ale ma on wiele finałów i odkrycie wszystkich to zabawa na co najmniej kilka godzin. Spory minusem będzie dla wielu brak polskiej wersji językowej – nie pokuszono się nawet o lokalizację kinową, czyli napisy. Nie da się jednak zaprzeczyć, że studio Galactic Cafe odwaliło kawał dobrej roboty!

The Stanley Parable to jedna z najbardziej liniowych gier na rynku. - 2013-11-17
The Stanley Parable to jedna z najbardziej liniowych gier na rynku.

Zapewne tak powinna brzmieć standardowa recenzja The Stanley Parable, włącznie z plusami i minusami, które w tym tekście są zupełnie wyssane z palca. Ale produkcja studia Galactic Cafe standardowa nie jest. Wydaje się, że to normalna gra, bo przecież umieszczono ją na platformie dla graczy Steam i nawet zawarto w niej zestaw osiągnięć. Problem polega na tym, że jedno z nich wymaga niegrania w The Stanley Parable przez pięć lat. To doskonale opisuje styl tej produkcji. Studio Galactic Cafe obrało sobie za cel zdekonstruowanie współczesnej gry i stosowanej w niej narracji. Wynikiem jest produkcja, która stara się zrobić gracza w konia na każdym kroku lub – mówiąc językiem internetu – trolluje na potęgę. Czy warto dać się wpakować w takie tarapaty? Wszystko zależy od naszej tolerancji i poczucia humoru.

Recenzja gry The Stanley Parable - błyskotliwa dekonstrukcja gry czy tania komedia? - ilustracja #2The Stanley Parable jest samodzielną wersją moda z 2011 roku, który stworzył Davey Wreden. Autor nie ograniczył się tylko do poprawek wizualnych, ale przerobił też wiele elementów gry i wzbogacił ją o nowe wątki. Produkcja bazuje na silniku Source i koncentruje się na eksploracji – brakuje w niej więc typowych elementów wielu gier pierwszoosobowych, czyli strzelania lub rozwiązywania łamigłówek, jeśli nie liczyć samych zakończeń.

Klik

Styl i środki, jakie stosuje The Stanley Parable, sprawiają, że zdradzanie zbyt wielu szczegółów fabuły zupełnie mija się z celem. Po pierwsze - niektóre „zwroty akcji” są tak absurdalne, że bez odpowiedniego kontekstu tracą na sile. Po drugie - mówienie o nich popsuje zabawę osobom, które zdecydują się wcielić w Stanleya. Bo gra ma bohatera – pracownika biurowego – i właściwy początek. Stanley, sumienny „wklepywacz danych”, nagle odkrywa, że został w biurze absolutnie sam. Gdzie podziali się inni pracownicy? Czym w ogóle zajmuje się Stanley? I czemu o wszystkim, co dzieje się w jego życiu, informuje go głos narratora? To pytania wyjściowe, które prowadzą w najróżniejsze strony – od zwykłego finału przez szaleństwo aż po parodiowanie innych gier.

Ta liniowość ma jednak wiele zakrętów. - 2013-11-17
Ta liniowość ma jednak wiele zakrętów.

Struktura The Stanley Parable przywodzi na myśl jedną z moich ulubionych komedii amerykańskich – Dzień Świstaka, chociaż chodzi o podobieństwo tylko formalne. Po dotarciu do kolejnego zakończenia wracamy do punktu wyjścia, biura Stanleya, żeby szukać innych odnóg narracyjnych. Teoretycznie rzecz biorąc, powtarzamy więc w kółko wiele podobnych czynności, ale to raczej nie przeszkadza. Poszczególne finały są zabawne i przebiegłe, a ich odblokowanie wymaga różnych środków – skręcenia w inny korytarz niż wcześniej lub manipulowania grą. Powiem tylko, że przygotowano również wariant dla agnostyków – można zamknąć biuro Stanleya i zrezygnować próby poznania prawdy. Inna opcja wymaga... aktywowania i wpisania kodów.

Klik, klik

Po co robić taką grę? Bo gry stały się śmiertelnie poważne i sztywne. Studio Galactic Cafe stara się przekazać, że tak twórcy, jak i gracze utknęli w pewnych rozwiązaniach i nie potrafią się do nich zdystansować. Z wielkim trudem przychodzi nam wyrwanie się ze schematów i stworzenie lub zaakceptowanie czegoś innego. Widać to zarówno w treści gier, jak i ich marketingu. Na Kickstarterze miliony zdobywają projekty, które mają dać nam nowego Fallouta, Planescape Torment czy Baldur’s Gate. Tymczasem siłą każdej z tych pozycji było to, że okazały się inne od tego, co znaliśmy wcześniej. Stanowiły, jeśli nie rewolucję, to przynajmniej ewolucję gatunkową i wprowadziły nowe pomysły na to, jak budować iluzję spójnego świata, w którym gracz funkcjonuje, a nie odtwarza napisaną wcześniej rolę. Czemu więc mieliśmy je powtarzać?

Niektóre zakończenia mogą wprawić w zakłopotanie. - 2013-11-17
Niektóre zakończenia mogą wprawić w zakłopotanie.

Schematyczność ma się tak dobrze, bo spora część graczy lubi grać w to samo i nie chce uczyć się nowych rzeczy. Jest też nieszczególnie refleksyjna i traktuje gry w kategoriach pustej rozrywki. W tym znaczeniu, że rozrywka nie polega na zastanawianiu się, czemu klikamy lub wciskamy przycisk. Rozrywka polega na klikaniu lub wciskaniu przycisku, aż maszyna wyświetli komunikat z gratulacjami. Według The Stanley Parable takie pojmowanie gier jest głupie. To oczywiście uwaga słuszna, chociaż obstając przy niej, łatwo zostać odebranym jako ktoś nadęty i napuszony. Na szczęście studio Galactic Cafe nie forsuje swojego przekazu w sposób tak bezpośredni – raczej podaje zabawne przykłady, które bawią i przy okazji dają do myślenia.

Klik, klik, klik

Nadrzędnym problemem, z jakim The Stanley Parable bierze się za bary, jest interaktywność fabularna gier. Większość z nich mami nas przecież ułudą możliwości dokonywania wyborów, które podobno wpływają na przebieg historii. Ekipa Galactic Cafe stara się uwidocznić, że gry realizujące scenariusz nie robią nic więcej. Mogą mieć różne zakończenia, najróżniejsze ścieżki, ale i tak są zamkniętym systemem, w którym graczowi wydaje się, że robi, co chce, a tak naprawdę realizuje krok po kroku plan akcji rozpisany pewnie jeszcze na etapie tak zwanej przedprodukcji. Stanley jest ofiarą tego faktu, bo mimo wielu koordynowanych przez gracza starań wyjścia poza grę, wciąż w niej tkwi. Nie da się grać w grę bez grania w grę i opowiadać historii bez opowiadania historii. Twórcy The Stanley Parable nie twierdzą, że to coś złego, lecz zauważają, że przydałaby się większa świadomość tego stanu rzeczy i być może zbudowanie na tym pewnego dystansu do mitycznej interaktywności gier.

Na szczęście gra wie, jak zmotywować do osiągania coraz lepszych wyników. - 2013-11-17
Na szczęście gra wie, jak zmotywować do osiągania coraz lepszych wyników.

Po tej nieudolnej próbie interpretacji tytułu i rzuceniu paru mądrych słów recenzent stwierdza, że powinien zwolnić, bo jeszcze on sam lub któryś z odbiorców dostanie zadyszki. Porozmawiajmy więc o humorze w The Stanley Parable. Żarty, skecze i pomysły są dobre, chociaż czasami wydają się czerstwe, przewidywalne i odrobinę nachalne. Główny problem mam z narratorem, który jako taki jest zabawny, ale czasami gada za dużo. Lubię dobre występy aktorów dubbingowych i nawet opisy tekstowe, ale niekiedy zamiast tysiąca słów lepiej zaserwować przycisk, który wyda śmieszny odgłos. Autorzy The Stanley Parable są tego jak najbardziej świadomi, bo pozycja ta często żartuje sobie z konieczności słuchania narratora ze słowotokiem. Mimo to The Stanley Parable wpada w pułapkę „przesadnie gadatliwego strasznie śmiesznego narratora z brytyjskim akcentem”.

Klik, klik...

The Stanley Parable jest zabawne i ma mnóstwo błyskotliwych zwrotów akcji, a nawet trafnych uwag krytycznych pod adresem gier, graczy i innych pokrewnych tematów. A jednak zabrakło mi czegoś, co dawał chociażby Portal, produkcja, która w porównaniu z The Stanley Parable jest typowa i konwencjonalna. Portal potrafił wciągnąć do swojego świata i w pewnym momencie walnąć obuchem, pokazując, że wszystko, w co wierzyliśmy do tej pory, było ułudą. Wcześniej nie byłem świadomy, że gry mogą mieć siłę i finezję dobrych opowiadań science fiction (przynajmniej nie w tej postaci, bo scenariuszowo wiele z nich jest świetnych). W The Stanley Parable nie uświadczyłem momentu poszerzającego moje horyzonty postrzegania gier. Dzieło to tak często stara się wyjść poza własne ramy, że poszczególne „ciosy” nie mają wielkiej mocy. Są śmieszne, czasami nawet imponujące, ale brakuje im głębi, którą dawało uwierzenie w świat „szczurów laboratoryjnych” GLaDOS.

The Stanley Parable potrafi też nagrodzić za wysiłek. - 2013-11-17
The Stanley Parable potrafi też nagrodzić za wysiłek.

Wielką zaletą The Stanley Parable jest to, że pozycja ta nie stara się być czymś ważnym i raczej unika wskazywania palcem graczy lub ich zachowań, z których należy się śmiać. W pewnym momencie można zajrzeć za kulisy produkcji i dowiedzieć się, że autorzy zrezygnowali ze scenki parodiującej strzelanki pierwszoosobowe. Bo tu nie chodzi o to, że ten gatunek jest zły i należy go deprecjonować. Przesłaniem The Stanley Parable jest raczej chęć poznawania mechanizmów gier i zweryfikowania miejsca, do którego doprowadziły rozgrywkę. Czasem to miejsce dobre, innym razem małe piekło, które z braku alternatyw lub z przyzwyczajenia akceptujemy. Galactic Cafe nie mówi przy tym, że wszystkie gry muszą być inteligentne, zabawne i autoironiczne. Postuluje raczej, że takie twory też mają swoje miejsce na rynku, podobnie zresztą jak dzieła artystyczne, eksperymentalne i cała reszta.

Recenzja gry The Stanley Parable - błyskotliwa dekonstrukcja gry czy tania komedia? - ilustracja #2

Ostatnio pojawia się coraz więcej tytułów pierwszoosobowych, które rezygnują ze strzelania na rzecz opowiadania historii w mniej lub bardziej nietypowy sposób. Sławę zyskała produkcja Dear Esther, w której gracz eksploruje wyspę i słucha opowieści narratora. Wysokie oceny zebrało również niedawne Gone Home, opowiadające historię pewnej rodziny. Do podobnej kategorii można zaliczyć też Proteusa, grę rezygnującą z tekstu na rzecz symboliki i tajemniczości.

Klik, klik?

Nadszedł czas, żeby ocenić grę. Może na ósemkę? - 2013-11-17
Nadszedł czas, żeby ocenić grę. Może na ósemkę?

The Stanley Parable nie miało w moim przypadku takiej siły oddziaływania jak wspomniany tytuł Valve, ale i tak czas spędzony w biurze uważam za bardzo przyjemny. Studio Galactic Cafe zrobiło jedną z najlepszych parodii gier, która nie narzuca się ze swoim przesłaniem i potrafi rozbawić. Bardziej pomysłami na wykolejenie własnej struktury niż występem „przesadnie gadatliwego strasznie śmiesznego narratora z brytyjskim akcentem”. Zdecydowanie warto w to zagrać, bo po prostu fajnie poklikać w czymś, co nie udaje, że jest naszym przyjacielem. Nie wmawia nam, że punkciki wyskakujące na ekranie coś znaczą. Nie wpiera, że od naszych wyborów zależą losy czegokolwiek. The Stanley Parable po prostu śmieje się z gier i tego, jakie wartości im przypisujemy. Kreacja bohatera, nieliniowa rozgrywka, interaktywność? Spokojnie, to tylko gra.

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.