The Elder Scrolls V: Skyrim Special Edition Recenzja gry
autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry The Elder Scrolls V: Skyrim Special Edition na PS4 – nowe szaty króla
„Umarł król, niech żyje król!” – zakrzykną fani sandboksowych dzieł Bethesdy. „Do wora z nim!” – odpowiedzą im znudzeni ciągłym wydawaniem remasterów inni gracze. I zwykli hejterzy.
- wreszcie Skyrim na konsolach w stabilnych 30 klatkach na sekundę;
- znacząca poprawa jakości oprawy audiowizualnej względem edycji na maszyny siódmej generacji;
- 64-bitowy rdzeń programu;
- wsparcie dla modów na konsolach...
- ...ale dlaczego z takimi ograniczeniami na PlayStation 4?
- brak wyeliminowania starych błędów;
- usunięta możliwości grania z angielskimi głosami i polskimi napisami.
Bethesda, jak każda duża firma z ambicjami, radzi sobie raz lepiej, raz gorzej. W tym roku Amerykanom nieźle wiedzie się na polu wydawniczym, czego przykład stanowi Doom i – miejmy nadzieję – Dishonored 2. Z RPG-ami wychodzącymi spod ręki Todda Howarda i spółki też bywa różnie. Znajdują one chyba tyle samo fanów, co zajadłych przeciwników, ale bezspornym faktem jest, że sprzedają się znakomicie, przez długi czas pozostając na czołowych lokatach wszelkich list przebojów. Nie inaczej było w przypadku wydanego niemal równo pięć lat temu Skyrima, który całkiem zasłużenie stał się jednym z niewielu tytułów mających na koncie GOL-ową dziesiątkę. Słuszność tej oceny potwierdziły kolejne lata, kiedy to przygoda zapraszająca do mroźnej prowincji świata Tamriel rozrosła się dzięki setkom modów usprawniających zarówno rozgrywkę, jak i wygląd gry. The Elder Scrolls V stało się ogromną platformą umożliwiającą dzielenie się własnoręcznie wyprodukowaną treścią, z wierną, bardzo dobrze zorganizowaną społecznością.
Pięć lat po premierze o niektórych grach nie pamiętają nawet sami ich twórcy. Tymczasem zapowiedź pojawienia się odświeżonego Skyrima podgrzała emocje i jasno pokazała, że to tytuł, wobec którego trudno pozostać obojętnym. W tym tekście nie będziemy jednak skupiać się na ponownej recenzji całej gry, a jedynie na usprawnieniach, które zadecydowały o jej powtórnym wydaniu.
reMASTER po pięciu latach
Mimo że z pecetowym Skyrimem spędziłem po jego premierze wiele, wiele godzin, uruchamiając na PlayStation 4 kopię specjalnej edycji szybko poczułem, że ponownie wsiąknę w setki opowieści, czekających na mnie w północnej prowincji Cesarstwa. I nawet niespecjalnie musiałem korzystać z upiększających grę modów, które dopiero co zaczynają mierzyć się z potężnym dziełem Bethesdy. To jeszcze bardziej zmotywowało mnie, by ponownie podążyć drogą smoka. Tym razem jednak przede wszystkim na konsoli i choć z częściowym wsparciem sceny moderskiej.
Szczerze mówiąc, uruchamiając po raz pierwszy remaster, spodziewałem się bardziej znaczącej poprawy grafiki. Jadąc wozem zakuty w kajdany razem z pozostałymi skazańcami, autentycznie poczułem rozczarowanie jakością wizualnego poziomu gry. Owszem, w porównaniu z wersją na konsole siódmej generacji rozdzielczość 1080p i płynne trzydzieści klatek na sekundę są kosmiczną zmianą. Także lepsze tekstury, zwiększony zasięg rysowania, ulepszone oświetlenie i shadery wody, zwracające uwagę nie tylko samym wyglądem jej powierzchni, ale także kierunkiem nurtu zależnym od pojawiających się na drodze przeszkód, takich jak kamienie czy powalone konary drzew – to wszystko rzeczy warte odnotowania.
Sam początek przygody pozbawiony jest przytupu czy walnięcia gracza pięścią między brwi. Czegoś, co mogłoby wprawić w autentyczny podziw dla remastera. Ten przychodzi powoli, kiedy już wychyniemy z pierwszej ciemnej nory na otwarty świat i z czasem zaczynamy dostrzegać te wszystkie niuanse: smugi księżycowego światła przedzierającego się przez gałęzie drzew, głębię ostrości poprawiającą plastykę obrazu, odległe animowane obiekty i parę innych drobnych usprawnień. Im dłużej wędrowałem po krainie Skyrim, tym większe robiła ona na mnie wrażenie. Było to trochę jak spotkanie ze starym przyjacielem, z którym nie widziało się od lat i na początku brakuje nieco wspólnych tematów do rozmowy. Trzeba przełamać lody. Potem już poszło z górki.
Rozczarowaniem dla wielu osób będzie z pewnością animacja działająca na PS4 jedynie w trzydziestu klatkach na sekundę. Faktycznie, w stosunku do wersji PC, która bez problemu osiąga solidne sześćdziesiąt klatek na komputerach ze średniego segmentu, nieposiadających potężnych procesorów i7 i najnowszych kart graficznych, nie wygląda to różowo. Z drugiej strony należy jednak przyznać, że nie jest to tytuł, który by absolutnie tego wymagał.
MODny konsolowiec
Po solidnej dawce grania w podstawową wersję postanowiłem wypróbować na konsoli mody. Operacja wymaga wcześniejszego stworzenia na komputerze konta w serwisie bethesda.net (o ile ktoś go wcześniej nie posiadał), co potraktowałem jako drobną niedogodność. Uniemożliwienie przeprowadzenia tego procesu za pomocą samej konsoli jest niezrozumiałe tym bardziej, że inni wydawcy nie rzucają nam tego typu kłód po nogi.
Po kilku minutach droga do modów na PS4 stanęła przede mną otworem. W momencie pisania tego tekstu dostępnych było około stu modyfikacji – w większości niewielkich programików zmieniających efekty środowiskowe czy zachowanie zwierząt, a także oferujących dodatkowe budowle, możliwość szybszego levelowania bądź kufry pełne wypasionych artefaktów. Z tego też zapewne powodu twórcy zdecydowali się na wyłączenie trofeów w sytuacji korzystania z jakiegokolwiek moda. I o ile jest to logiczne posunięcie, o tyle w przypadku osób lubiących zbierać pucharki wypacza ono sens sięgania po tego typu udogodnienia.
Modyfikacje, a przynajmniej te z nich, które wypróbowałem, nie sprawiły mi żadnych problemów technicznych. Szkoda tylko, że niektóre z nich psują dobre wrażenie, jakie robi remaster. Na przykład program Waves, którego zadaniem jest upiększenie fal przyboju na wybrzeżu krainy Skyrim, powoduje przypominają one raczej uderzające o brzeg oleiste plamy.
64-bitowe serce
Dla sceny moderskiej najważniejszy jest jednak fakt, że Special Edition posiada 64-bitowy rdzeń. Pozwala to uniknąć pewnych ograniczeń związanych z ilością pamięci RAM dostępnej dla modyfikacji. Do tej pory były to jedynie 4 GB, które bardzo łatwo dawało się zapełnić dodatkowymi teksturami lepszej jakości lub obiektami. Prawdopodobnie jednak pozytywne zmiany nie obejmą posiadaczy konsol, a przynajmniej nie tych spod znaku Sony. Japońska firma narzuciła drakońskie ograniczenia dotyczące przydzielonej modom pamięci i o ile nie zmieni w tej kwestii zdania, dodatkowa zawartość na tę platformę będzie bardzo ograniczona. Już teraz na Xboksa One można znaleźć znacznie więcej modów, a ostatnie informacje dotyczące znanej kampanii o nazwie Falskaar, która trafi jedynie na maszynę Microsoftu, tylko pogłębiają rozgoryczenie.
Szkoda, że wydanie Special Edition, zarówno na konsole, jak i na pecety, zostało pozbawione wyboru wersji kinowej z napisami w języku polskim. Można bawić się albo tylko z polskim dubbingiem i polskimi napisami, albo tylko z angielskim i angielskimi napisami. To wyraźny krok wstecz względem pierwotnej edycji tytułu. Z punktu widzenia gracza takie decyzje są niezrozumiałe i powinny być piętnowane. Więc piętnuję, wyznając jednocześnie, że mnie w Skyrimie polskie głosy nie przeszkadzają, a nawet się w pewniej mierze podobają. Ale chyba lepszą decyzją byłoby pozostawienie możliwości wyboru nabywcom gry, nieprawdaż?
Król czy żebrak?
Przed premierą nie byłem pewien czy Bethesdzie uda się ponownie rozpalić we mnie choćby iskierkę zainteresowania Skyrimem. Na szczęście myliłem się i prawdę mówiąc, rozgorzał we mnie istny ogień. Dopiero po kilku godzinach gry wstępnej, ale jednak. I to koniec końców – zupełnie bez modów. Chrzanić je, wolę trofea. Trochę wstyd, że Amerykanie nie podeszli do sprawy kompleksowo i pozostawili te same błędy, które od początku irytowały w standardowej edycji. Jeżeli ukradnę konia w jednym miejscu i przejadę na nim nawet pół świata, a następnie zsiądę z niego i ponownie dosiądę na oczach jakiegoś strażnika, ten z miejsca zacznie mnie gonić przez kilkaset metrów, wymachując mieczem na prawo i lewo. Czysty idiotyzm, wpisany w mechanikę serii The Elder Scrolls.
Czy grze udało się przetrwać próbę czasu? W zasadzie tak, aczkolwiek wiele w niej archaizmów, z których – miejmy nadzieję – twórcy zrezygnują w kolejnej części. Bo tego, że Special Edition jest jednym z próbnych balonów wypuszczonych przed zapowiedzią szóstej odsłony „Zwojów”, powinniśmy być więcej niż pewni. The Elder Scrolls Online nie radzi sobie najlepiej i chyba już najwyższa pora, by zabrać się za to, w czym jest się naprawdę dobrym. Być może najlepszym.
Nie ma się co oszukiwać. Zremasterowany Skyrim nie spełnia obecnych standardów, jeśli chodzi o oprawę graficzną. Jest zaledwie ładny, a to dla wielu osób o wiele za mało. Niemniej wydanie to stanowi wyraźny ukłon w stronę konsolowców – zarówno tych, dla których będzie to pierwsze spotkanie z brutalnym światem Nordów, jak i osób pamiętających kulawe wersje na siódmą generację sprzętu. Na PC, o ile posiadało się poprzednią edycję wraz z dodatkami, nowe wydanie można było otrzymać za darmo. To uczciwe posunięcie ze strony Bethesdy.
Lubię sandboksy. Szczególnie takie, których autorzy nie próbują prowadzić mnie za rękę. Skyrim Special Edition jest właśnie takie. Na pierwszy rzut oka to jeszcze jeden niepotrzebny remaster. Jeśli jednak bez zbędnych uprzedzeń pozwolisz jego klimatowi ponieść się poprzez zakurzone ścieżki i zaśnieżone granie północnej prowincji, wcześniej czy później musi ugodzić Cię w samo serce.