Testament Sherlocka Holmesa Recenzja gry
autor: Katarzyna Michałowska
Recenzja gry Testament Sherlocka Holmesa - mroczna przygoda nie tylko dla fanów gatunku
Dobra passa twórców przygodówek trwa w najlepsze. Testament Sherlocka Holmesa to najlepsza gra z cyklu o słynnym detektywie.
- niesamowicie wciągająca i zaskakująca opowieść;
- niezrównani Holmes i Watson;
- posępny, przejmujący klimat;
- mnogość kapitalnych i zróżnicowanych zagadek;
- udoskonalona oprawa wizualna i jak zawsze nastrojowa muzyka;
- nawiązania do dawnych przygód Sherlocka;
- imponujący czas trwania zabawy.
- zbyt skąpe opisy zagadek;
- niekiedy długie loadingi;
- wyczerpujące labirynty.
Autorzy wirtualnej serii o Sherlocku Holmesie wcale nie mają lekko. Wydawałoby się, że przy tak dużej popularności tego bohatera jest z czego czerpać i można odnieść sukces niewielkim kosztem. Paradoksalnie jednak fakt, że wszyscy znają przygody najsłynniejszego detektywa, stanowi solidne wyzwanie. Powielenie ich bowiem w grze, a zwłaszcza w grze adventure, nie miałoby większego sensu. Tu musi być tajemnica, niespodzianka, zagadka. Gwoli ścisłości: mnóstwo zagadek.
Zastanawiałam się zatem, czymże teraz zaskoczą nas twórcy z Frogwares, tym bardziej że w dwu ostatnich odsłonach cyklu dali popis pomysłowości, konfrontując bohatera z równie jak on znanymi przeciwnikami. Kto zatem tym razem rzuca wyzwanie naszemu specowi od dedukcji? Tego akurat zdradzić nie mogę, powiem jedynie, że clou programu w najnowszej części serii nie stanowi osoba adwersarza, a fakt, że to Holmes zostaje oskarżony o kilka brutalnych morderstw. Tak, tak – Sherlock w roli ściganej zwierzyny, Sherlock, który musi się ukrywać, Sherlock, do którego zaufanie traci w końcu nawet Watson. To jest naprawdę coś!
Cała intryga rozwija się oczywiście stopniowo i początkowo sterujemy starym, dobrym, pewnym siebie czy wręcz bezczelnym Holmesem, który postanawia na własną rękę odkryć, kto stoi za zbrodnią popełnioną na biskupie Knightsbridge. Jednak dość szybko daje się zauważyć, że nasz ulubieniec, zazwyczaj z filozoficznym spokojem pykający fajeczkę, jest jakiś taki nerwowy, zdecydowanie bardziej skryty i skłonny do łamania przepisów prawa oraz nietłumaczenia się z niczego Watsonowi, nie mówiąc o unikaniu przedstawicieli Scotland Yardu. Pomału zatem sami zaczynamy nabierać podejrzeń, obserwując dziwne zachowanie detektywa i dając się wciągnąć w sieć niedopowiedzeń, niedomówień i zaskakujących oskarżeń pod adresem bohatera.
Testament Sherlocka Holmesa to już szósta część detektywistycznej serii (po Sherlock Holmes: Tajemnica mumii, Sherlock Holmes i tajemnica srebrnego kolczyka, Sherlock Holmes: Przebudzenie, Sherlock Holmes kontra Arsene Lupin oraz Sherlock Holmes kontra Kuba Rozpruwacz) i śmiało można rzec, że każda kolejna odsłona była lepsza od wcześniejszych. Nie inaczej jest i tym razem.
Gra klimatem bardzo przypomina poprzednią pozycję z cyklu, jest równie (jeśli nie bardziej) mroczna, a spora część akcji rozgrywa się w osławionym przez Rozpruwacza Whitechapel czy innych podobnie ponurych i obskurnych miejscach. Wytchnienie od ciemnej, szaroburej kolorystyki stanowi (tradycyjnie) mieszkanie obu panów oraz rezydencja pewnego sędziego (moja ulubiona lokacja ze względu na wystrój i świetne zagadki). Jednak generalnie jest straszno, niepokojąco i przygnębiająco, do czego przyczyniają się nie tylko mało radosne wnętrza i zewnętrza, ale i ścielący się dość gęsto trup, któremu w paru przypadkach musimy przyjrzeć się z bliska. Tymczasem autorzy – niestety dla estetów (czyli np. mnie), a stety dla wielbicieli makabry – zrezygnowali z umownego przedstawiania nieboszczyków (vide Kuba Rozpruwacz) i wzorem Przebudzenia musimy w zbliżeniu krok po kroku badać odrażające wręcz zwłoki. Jak na moje potrzeby mogłyby być one mniej naturalistyczne, ale zdaję sobie sprawę, że większość domorosłych śledczych będzie zapewne zachwycona. Zresztą – nie zamierzam ukrywać – mimo mojej niechęci do oglądania takowych widoków bez reszty dałam się porwać atmosferze gry, i to od pierwszych minut. Wiktoriańska Anglia, zarówno ta z wyższych sfer, jak i ta z brudnych uliczek pełnych przekupek i obdartusów ma swój wyjątkowy urok, któremu zawsze w tej serii ulegam. Nie mówiąc o uleganiu nonszalanckiemu wdziękowi Holmesa oraz ogromnej sympatii dla prostolinijnego Watsona.
Mimo że w Testamencie mamy jakby trochę mniej słownych przepychanek obu panów – widać Sherlock nie jest w nastroju do pokpiwania sobie z doktorka – ich rozmowy zachowały swój dawny charakter: dla wielkiego detektywa tradycyjnie oczywistych jest wiele kwestii, ze zrozumieniem których jego prostoduszny przyjaciel miewa problem. Dialogi to niewątpliwie jeden z atutów gry. Raz, że są one nieodzownym elementem całej serii, stanowiącym również o jej specyficznej aurze, dwa – wnoszą istotne informacje o fabule oraz sugestie co do naszych dalszych poczynań, trzy – dzięki wyraźnej poprawie oprawy wizualnej ogląda się je z prawdziwą przyjemnością.
Animacje bohaterów stały się bowiem zdecydowanie bardziej płynne, ich sylwetki mniej kanciaste i bardziej realistyczne, a mimika twarzy sugestywna i świetnie oddająca ich emocje. To naprawdę ogromna różnica w stosunku do wcześniejszych gier z serii. Dotyczy ona zresztą również lokacji, których tekstury uległy wyostrzeniu i zyskały nowe detale. Samo mieszkanie naszych bohaterów ma więcej szczegółów, z których część jest interaktywna i to nie tylko w związku z fabułą tej konkretnej historii, znajdujemy tu bowiem również przedmioty z poprzednich przygód Holmesa (za odkrycie ich wszystkich jest zresztą specjalne osiągnięcie). Z kolei ulice Whitechapel pełne są przechodniów, już poprzednio nie było na nich pusto, ale tym razem wręcz tętnią życiem, o ile można tak powiedzieć o dzielnicy biedoty. Niektóre ze snujących się tam i z powrotem czy wystających pod sklepami osób można zagadnąć i zamienić z nimi zdanie lub dwa. Niestety, coś za coś i na słabszym sprzęcie owa ulepszona grafika potrafi dać się we znaki długim ładowaniem zapisów czy przywracaniem z paska, do zawieszania się gry włącznie.
Powrót na pamiętne z poprzedniej edycji uliczki czy do nędznego szpitalika to nie jedyne nawiązania do innych historii z Holmesem i Watsonem w rolach głównych. W zbieranych przez nas dokumentach (konkretnie wycinkach z gazety) znajdujemy sporo odniesień do dawnych spraw Sherlocka, tak tych, w których uczestniczyliśmy, wcielając się w niego w grach, jak i tych znanych z książek czy filmów. Poza tym spotykamy postacie z wcześniejszych odsłon, jak chociażby panienkę Lucy, za to z kolei brak inspektora Lestrade’a.
Poza intrygującą, wciągającą opowieścią, która faktycznie nas nakręca i sprawia, że absolutnie chcemy wiedzieć, co wydarzy się dalej, ogromny plus należy się autorom za moc przeróżnych zagadek, wyzwań i minigierek. Tytuły z tej serii zawsze były ucztą dla lubiących łamać sobie główkę, ale tym razem mamy wręcz zatrzęsienie tego typu zadań.
Oczywiście tradycyjnie szukamy śladów z lupą i miarką w ręku, wyginamy różne pręty, robiąc z nich wytrychy, włamujemy się do kufrów, szaf, szafek, tajnych pomieszczeń i cudzych domów – czasem jednie przecinając kłódkę czy korzystając z łomu, a czasem rozpracowując skomplikowane mechanizmy. Pracowicie składamy też podarte kartki, wykazujemy się wiedzą na temat szachów, a nawet głowimy nad ciągami liczbowymi i równaniami, nie mówiąc o masie plansz z kulkami, które trzeba ustawić we właściwym położeniu czy przesunąć z jednego końca na drugi.
Nie zabrakło też zapoczątkowanych w Rozpruwaczu tabel dedukcyjnych (aż szkoda, że są tylko 3) czy kompletowania przebrań (ponownie kłania się Jack the Ripper), a także kapitalnych planszówek, w których na postawie posiadanych informacji musimy drogą eliminacji odkryć miejsce ucznia w ławce bądź nazwę bractwa (w stylu przypisywania szafek strażnikom w Tower w Arsenie Lupinie). Nowością są natomiast zadania chemiczne, polegające na wyodrębnianiu składników trucizn, oraz fakt, że w pewnym momencie wcielamy się w... psa. Zmęczyły mnie jedynie w końcu „labirynty”, które w różnej postaci trafiają się parę razy i naprawdę można w nich nieźle pobłądzić.
Do tego całego dobrodziejstwa świetnych i różnorodnych zagadek mam w zasadzie tylko jeden zarzut – niektóre łamigłówki są zbyt skąpo opisane i prawdziwą zagwozdkę stanowi nie tyle, jak to zrobić, ale – o co tu w ogóle chodzi. Tymczasem (jak to w Holmesach) poziom wyzwań jest dość wśrubowany i przydałoby się niekiedy ciut obszerniejsze objaśnienie. Szczęśliwie dla mniej wytrwałych w części zadań występuje opcja ich pominięcia.
Jak zawsze kierujemy i Sherlockiem, i Watsonem – przeważnie to program decyduje, którym z nich, ale w pewnym momencie mamy możliwość wyboru i pojawia się nawet coś w rodzaju współpracy pomiędzy panami. Podobnie jak poprzednio można grać w widoku trzecio- lub pierwszoosobowym, w razie potrzeby przełączając się na wygodniejszą dla nas w danej chwili perspektywę. W paru przypadkach jest to nawet konieczne, ponieważ niektóre czynności da się wykonać, jedynie badając lokację oczami bohatera, że tak to ujmę.
Ponieważ tę odsłonę tworzono nie tylko z myślą o PC, ale i o konsolach, na ekranie obserwujemy sporo dodatkowych ikonek, zwłaszcza przy minigierkach. Początkowo osoby nieprzyzwyczajone może to irytować, ale z czasem przestaje się owe wskaźniki zauważać, a niekiedy bywają one nawet pomocne.
Testament of Sherlock Holmes wyposażono w dużą ilość opcji konfiguracji gry. Sterowanie może odbywać się tylko za pomocą myszki lub tylko klawiatury, można też łączyć oba te warianty, a także podpiąć pad. Do wyboru mamy dwa poziomy trudności (normalny i wysoki) oraz dwa widoki TPP i FPP.
A propos pomocy – ujawnianiu hotspotów, określanemu w Testamencie mianem szóstego zmysłu, towarzyszą efekty dźwiękowe. Przyznaję, że trochę się w tym gubiłam i chyba wolałam wcześniejszą, prostszą opcję. Czasami trudno wyczuć, czy gra sygnalizuje jakiś przegapiony obiekt, czy też ten, który minęliśmy już z 5 razy, ale jeszcze nie jesteśmy w stanie nic z nim zdziałać. Nie ma tu bowiem tak, że natychmiast da się zabrać wszystko, co jest do zabrania, i można daną lokację opuścić w przekonaniu, iż została dokładnie spenetrowana. Pewne rzeczy stają się dostępne dopiero później, po dokonaniu przez bohatera konkretnych odkryć.
Do minusów muszę też dorzucić trafiające się wpadki spolszczenia, dzięki którym dowiadujemy się, że olej napędowy to oliwa, zębatka to sworzeń, a kolejkę linową przechrzczono na tramwaj. Na szczęście w obliczu całej zachwycającej reszty są to bzdurki, które co najwyżej kwituje się uśmiechem.
Reasumując - Testament Sherlocka Holmesa jest absolutnie klimatyczny w typowym dla tej serii stylu, historia okazuje się niebanalna i mocno intrygująca, główkowania mamy co niemiara i na najwyższym poziomie, a tej doskonałej rozrywki starcza na bardzo długo. Na dodatek tu i ówdzie grze zdarza się nas zaskoczyć. Moim zdaniem to najlepsza z odsłon detektywistycznej sagi i chyba ciężko będzie ją autorom przebić – ja (mimo kilku zarwanych nocek) rozstałam się z bohaterami z prawdziwym żalem.