Surviving Mars Recenzja gry
Recenzja gry Surviving Mars – i ty możesz sterraformować Czerwoną Planetę!
Po pokazaniu nam uroków życia dyktatora bananowej republiki, twórcy Tropico zabierają nas w podróż w kosmos – i jest to wyprawa, którą wspominać będziecie z przyjemnością.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Chciałbym umrzeć na Marsie.
– Elon Musk
Mars to nie tylko planeta. To także marzenie. Po lądowaniu na Księżycu w 1969 roku podbój kosmosu zatrzymał się wprawdzie na kilkadziesiąt lat, ale niedawno znalazł się człowiek, który postanowił, że na Marsa nie tylko poleci, ale też zamieszka na nim i tam... umrze. Elon Musk założył więc firmę SpaceX, która planuje posadzić statek na Marsie już w 2022 roku i zmierza ku temu celowi zaskakująco sprawnie. A co będzie, gdy pierwszym osadnikom uda się osiedlić na Czerwonej Planecie? O tym opowiada Surviving Mars, nowa gra twórców Tropico 5 wydana pod skrzydłami strategicznego kolosa, szwedzkiej firmy Paradox.
Zapnijcie pasy, bowiem prom kosmiczny Hyperion wyrusza właśnie na Marsa, a na miejscu nie będzie tak miło i przyjemnie, jak mogłaby sugerować wesoła oprawa graficzna tego tytułu. Surviving Mars to bowiem udana próba połączenia niełatwej strategii z lajtowym ekonomicznym tycoonem. Szkoda tylko, że twórcy popełnili kilka błędów i nie wykorzystali całego potencjału, jaki tkwi w grze.
Mars napada
Hej, hej – Mars napada
Dookoła ludzi gromada
- to nie jest banalny city-builder – w grze występuje sporo survivalu;
- pełna detali oprawa graficzna i muzyka w klimacie Stellaris;
- spore możliwości dostosowywania poziomu trudności;
- bardzo ciekawa początkowa faza rozgrywki;
- przyzwoita regrywalność;
- wsparcie dla modów;
- kolonizacja Marsa wciąga!
- poziom trudności czasem frustruje z powodu niskiej przejrzystości systemu ekonomicznego;
- środkowa faza gry chwilami się dłuży (aż chciałoby się jeszcze bardziej przyspieszyć upływ czasu);
- momentami za dużo mikrozarządzania (pojazdy).
Na pierwszy rzut oka Surviving Mars wygląda niczym klasyczna strategia ekonomiczna w stylu city-buildera –bliżej jej jednak do hardkorowej odmiany gatunku pokroju Banished, gdzie nasi osadnicy musieli stawiać czoła głodowi oraz zimie i często umierali, niż do hitowego Cities: Skylines, w którym głównym zagrożeniem dla metropolii gracza były... korki uliczne. Trudno się jednak dziwić – nikt przecież nie sądzi, że kolonizacja obcych planet będzie prosta.
Słowo „surviving” nie pojawiło się w tytule gry bez powodu – gdy przeoczymy jakiś błąd w łańcuchu produkcyjnym marsjańskiej kolonii, w pewnym momencie zacznie szwankować cały system. Przykładowo okaże się, że brakuje nam prądu, a skoro siadła elektryczność, to z czasem padną maszyny produkujące tlen i jego zasoby szybko się wyczerpią, zaś nasi dzielni pionierzy, jeden po drugim, zaczną odchodzić z rdzawoczerwonego padołu łez, odstraszając przy okazji innych chętnych do podróży na tę planetę. Tak, Surviving Mars potrafi dać w kość, bo momentami daleko mu do relaksującego city-buildera – to gra, w której trzeba się postarać, żeby mieć frajdę z rozwijania marsjańskiej kolonii (albo ustawić bardzo niski poziom trudności).
Zacznijmy jednak od początku – nasza pozaziemska przygoda rozpoczyna się na Ziemi. Wybieramy sponsora misji kolonizacyjnej (im lepszą oferuje linię kredytową, tym łatwiej będzie później), pakujemy manatki na rakietę i ruszamy w drogę. A raczej wyruszają roboty (przeurocze drony Mr. Handy, przypominające tachikomy z Ghost in the Shell), bo ludzi wyślemy na Czerwoną Planetę dopiero wtedy, gdy przygotujemy odpowiednie zaplecze, zaczniemy produkować wodę i tlen, a na koniec postawimy pierwszą kopułę, w której na co dzień będą żyć, pracować i rozmnażać się pionierzy podboju kosmosu (badania, jak niska grawitacja wpływa na ten aspekt życia, jeszcze trwają).
Gdy już uda nam się sprowadzić pierwszych kolonistów na Marsa, zaczynamy rozumieć, na czym polega trudność w grze. Co prawda surowców jako takich nie ma zbyt wiele (woda, tlen, metale, prąd, polimery czy beton to kilka z nich), ale zorganizowanie wydajnie działającego systemu ekonomicznego nie jest wcale takie proste. Po części z powodu losowych wydarzeń czy katastrof, ale także przez niską czytelność menusów (do czego jeszcze wrócę) czy również dlatego, że gra co jakiś czas rzuca nam różne wyzwania.
Kilka pierwszych godzin zabawy to chyba najfajniejsze doświadczenie – podobnie jak w innej produkcji Paradoxu, także o kosmosie, czyli Stellaris. Im dalej w las, tym bardziej przewidywalna staje się rozgrywka i coraz częściej marzyła mi się opcja ustawienia jeszcze szybszego upływu czasu niż ten, który oferuje gra. Wtedy na szczęście na ratunek przychodzą tajemnice rodem z klasycznego science fiction, które do pewnego stopnia minimalizują ten problem.
Na Marsie nikt nie usłyszy, jak zamarzasz
Kryształowa kula prawdę Ci powie...
Pracujesz sobie ciężko na Marsie w fabryce paliwa, a tu nagle pojawia się na niebie kryształowa kula (no dobrze, może nie trzeba było przy niej gmerać, gdy tkwiła w ziemi – krasnoludy z Morii coś by na ten temat miały do powiedzenia). Pół biedy, że nie wiadomo, kto i po co stworzył tę błyszczącą sferę. Problem w tym, że ustrojstwo kradnie prąd, dzięki któremu się mnoży. Po chwili w okolicy lata dziesięć takich szklanych „piłek”, które... wyziębiają kopuły mieszkalne. Zarząd kolonii najpierw ignoruje problem, a potem spanikowany ucieka pierwszym statkiem na Ziemię. A Ty umierasz. Gorzej być nie może.
Tak objawia się jedna z tajemnic, które stopniowo i bardzo powoli poznajemy, podbijając Marsa – te, z którymi się zetknąłem (łącznie jest ich dziewięć), oparte były na klasycznych tropach science fiction. W udany sposób urozmaicają one ciągnący się momentami środkowy i końcowy etap rozgrywki, podnosząc poziom trudności i wymuszając na nas odkrywanie przyczyn danego wydarzenia i reagowanie na nieprzewidziane zjawiska. W przypadku błyszczących kul, opisanych w powyższej ramce, polecam zabrać się szybko za badania nad nimi (ja to zlekceważyłem, co rychło doprowadziło do upadku kolonii) – nauczymy się je wtedy łapać, co uchroni osadników przed złowrogim zimnem, a także ułatwi dalszą analizę kul.
Nie jest to miejsce na opisywanie całej gry, ale kilka jej aspektów warto naświetlić. Koloniści, których sprowadzamy na Marsa, mają swoje cechy i potrzeby. Nie wystarczy zbudować im domy i dać pracę, bo – wyobraźcie sobie! – mają większe wymagania i z czasem zaczną się buntować, domagając restauracji czy sklepów z grami wideo. (Ach, ci milenialsi! Dobrze chociaż, że nie zażyczyli sobie tostów z awokado). Co więcej, naszych pionierów wyróżniają nie tylko specjalizacje – np. botanicy świetnie sprawdzają się na farmach – ale też pewne zalety i wady charakteru – np. mizantropi źle czują się w kopułach, w których mieszka ponad 30 osób. Wszystkich tych atrybutów jest sporo, a im większa będzie nasza kolonia, tym trudniej zabierać na Marsa wyłącznie ludzi z pozytywnymi cechami (pula kandydatów jest ograniczona i rośnie powoli).
Całkiem rozbudowane okazuje się też drzewko technologii, które oferuje dalsze budynki czy bonusy. Co ciekawe, kolejność ich odkrywania jest losowa, w związku z czym gra narzuca nam pewien styl. Gdy w jednej rozgrywce szybko natrafimy na niezniszczalne rury i kable, które znacznie ułatwiają zarządzenie surowcami, to w innej bardzo długo będziemy się męczyć z awariami. Dodajmy do tego elastyczny poziom trudności, możliwość wybierania różnych miejsc startowych i tajemnic do zbadania, a otrzymamy strategię z przyzwoitą regrywalnością. Może nie na poziomie Europy Universalis, ale na pewno większą niż w takim Banished.
Woda na Marsie
Hej, hej – Mars atakuje
Żadnej litości nie czuje
Doceniam podejście twórców do poziomu trudności. Pisałem, że Surviving Mars to gra niełatwa, co mnie cieszy, bo lepiej bawię się w skomplikowanych niż sandboksowych strategiach ekonomicznych. Trik polega na tym, że to, jak mocno Mars da naszym osadnikom w kość, zależy od początkowych ustawień – przygotowując wyprawę, wybieramy sponsora, a ten nie tylko zasila nasze konto konkretną gotówką, ale także dysponuje pewnymi atutami.
I tak SpaceY ma dodatkowe rakiety, a Indie gwarantują 20-procentową zniżkę na wszystkie budynki. Dodajmy do tego wybór miejsca, które może być spokojne i bogate w zasoby lub wręcz przeciwnie, pełne zagrożeń w postaci meteorytów, burz piaskowych czy fal zimna. W efekcie, jeśli wybierzemy najhojniejszego darczyńcę, zaciszne miejsce i zrezygnujemy z tajemnicy, to gra zmieni się bardziej w sandboksowy city-builder, w którym możemy skupić się na rozbudowywaniu kolonii, wznoszeniu kolejnych kopuł i uszczęśliwianiu mieszkańców Marsa. Z drugiej strony wybór najbiedniejszej Rosji i nieprzystępnego miejsca gwarantuje powolny i pełen przeszkód rozwój, stały brak różnych surowców, mniejszy dopływ kolonistów i ogólną biedę z nędzą. Nie polecam.
Gdy nie wiadomo, o co chodzi...
...to chodzi o pieniądze. I to właśnie one mają fundamentalny wpływ na poziom trudności gry. Kupujemy bowiem za nie materiały i gotowe budynki, które następnie wysyłamy na Marsa rakietami. W ten sposób, gdy mamy sporo na koncie, niestraszne nam problemy w postaci braku metalu, bo po prostu dokupimy go sobie na Ziemi. Gdy zaś brakuje gotówki, zaczynają się schody, a każdy błąd w systemie ekonomicznym może doprowadzić do śmierci kolonistów.
Czerwonym piaskiem po oczach
Grafika w grze jest niezła i świetnie się skaluje. Mars wygląda klimatycznie zarówno z wysokości, gdy niczym sonda kosmiczna obserwujemy obszar kolonizacji, ale także przy maksymalnym zbliżeniu, kiedy małe drony czy ludzie wypełniają ekran. Doceniam, że twórcy włożyli tyle wysiłku w dopracowanie wielu szczegółów – dobrze więc, że oddali nam do dyspozycji tryb fotograficzny, który pozwala uzyskiwać piękne ujęcia z Marsa.
Surviving Mars ma potencjał na bycie świetną grą ekonomiczną. Niestety, jest „tylko” strategią bardzo dobrą – a zawodzi głównie na poziomie prezentacji informacji; nie wykorzystuje też potencjału wszystkich rozwiązań, jakie oferuje. Zacznijmy od pierwszego problemu, bo w grze tak niewybaczającej błędów ten właśnie doskwiera najbardziej. Interfejs został nieźle zaprojektowany i po chwili wiedziałem już, gdzie znajdę to, czego szukam. Poza rozbudowanymi informacjami na temat ekonomii, bo tych akurat brakuje. Przykładowo orientujemy się, ile produkujemy prądu, ale jeśli mamy kilka niezależnych obiegów, to musimy się sporo naklikać, żeby zobaczyć, który wytwarza nadmiar energii, a w którym jedziemy już na zapasach – i zaraz je zużyjemy. Niska okazuje się też czytelność tego, kiedy skończymy odkrywać daną technologię czy budowę.
Klikania w grze w ogóle jest momentami za dużo. Na Marsa możemy ściągnąć trzy różne pojazdy – transportowy, który służy do przewożenia zasobów; naukowy, zajmujący się badaniami anomalii; oraz budowniczy, podróżujący z dronami, bez których nic na Czerwonej Planecie nie działa. O ile na początku ręczne kierowanie nimi jest nawet przyjemne, tak z czasem zaczyna denerwować. Zbieranie metalu z planety wymaga ręcznego wysłania pojazdu do skupiska, a potem nakazania mu powrotu, a przy tym wszystkim trzeba jeszcze kontrolować baterię, która może się nagle wyczerpać, unieruchamiając łazika w polu. Gdyby z czasem dało się odblokować technologie, które umożliwią im samodzielne działanie, byłoby spoko. Tak jednak nie jest.
Szkoda też, że twórcy nie wykorzystali w pełni potencjału kolonistów. To bardzo fajne, że zarządzamy ludźmi z krwi i kości, a jak schrzanimy sprawę, to zginą lub uciekną pierwszym statkiem na Ziemię. Cieszy, że musimy dbać o ich zdrowie i zadowolenie. Szkoda więc, że w gruncie rzeczy nie przejmowałem się osadnikami za bardzo – po postawieniu podstawowych budynków zajmowali się pracą, a na ich cechy czy specjalizacje szybko przestałem zwracać uwagę, zwłaszcza gdy ich liczba przekroczyła kilka setek. Myślę, że ten aspekt da się jeszcze rozbudować, czy to w aktualizacjach, czy w dodatkach lub modach.
Kolonizacja udana
Surviving Mars to przyjemna gra – od sterylnej, ale ładnej i szczegółowej oprawy, przez klimatyczną muzykę, kojarzącą się ze Stellaris (a to duży komplement), po wciągający model rozgrywki. Zakładanie kolejnych kolonii sprawiało mi dużą frajdę, szczególnie w początkowej fazie zabawy. Później trochę bolało, gdy z braku przejrzystości systemu ekonomicznego marsjańska osada wpadała w kłopoty, którym zazwyczaj trudno mi było zaradzić, bo uruchamiał się mechanizm domina, prowadzący do śmierci części kolonistów. Nie są to jednak problemy, które dotkną wszystkich w równym stopniu, a i aktualizacje, mody czy dodatki mogą wiele z nich rozwiązać. Nie psują też zabawy – gra ma po prostu potencjał, który twórcy nie w pełni wykorzystano, więc warto o tym wspomnieć.
Po 25 godzinach z grą wiem, że jeszcze sporo przede mną. Nie poznałem większości tajemnic, nie skolonizowałem najtrudniejszych obszarów Marsa, nawet nie postawiłem wszystkich budynków. Będę mieć Surviving Mars na oku. Ja już na Marsie umarłem – i to nie raz. Czas i na Was (bo Elon Musk musi jeszcze trochę poczekać).
O AUTORZE
Kolonizacji Marsa i głodzeniu kosmicznych pionierów poświęciłem ponad 25 godzin. Tak bardzo lubię gry ekonomiczne, że w strategiach skupiam się głównie na wydobywaniu surowców i zarabianiu złota. Czy wrócę do Surviving Mars? Będę się przyglądać modom i jeśli nie porwie mnie jedna z wielu strategii zaplanowanych na ten rok, to pewnie tak. Na razie czuję się pobytem na Czerwonej Planecie usatysfakcjonowany.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry Surviving Mars na PC otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy TriplePoint PR, obsługującej wydawcę, czyli Paradox Interactive.