Star Wars: The Old Republic - Shadow of Revan Recenzja gry
autor: Luc
Recenzja gry Star Wars: The Old Republic – Shadow of Revan. Wrócił klimat z KotOR-a
Wielu próbowało już konkurować z potęgą World of Warcraft i jeszcze nikt z tej batalii nie wyszedł zwycięsko. Podobnie było i z The Old Republic, choć gra po ostatnich zmianach i najświeższym dodatku zaczęła nareszcie kroczyć własną, niewydeptaną ścieżką.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- Nowy, wciągający rozdział historii;
- Filmowy klimat wręcz wylewa się z ekranu;
- Dużo ułatwień dla graczy preferujących samotną rozgrywkę;
- Dwie nowe i ciekawie zaprojektowane planety;
- Uproszczony i bardziej klarowny system rozwoju postaci;
- Mnóstwo nowego uzbrojenia, pojazdów oraz przedmiotów kosmetycznych;
- Usprawniona ścieżka zdobywania przyzwoitego ekwipunku dla postaci oraz kompana.
- Kilka drobnych, charakterystycznych dla każdego MMO błędów;
- Mocno niegrywalne rajdy.
The Old Republic od momentu premiery przeszło chyba wszystkie możliwe stadia rozwoju. Zaczynając jako MMO w pełnej cenie wymagało dodatkowo abonamentu, później na krótko mocno obniżono cenę pudełkowej wersji, aż w końcu gra przeszła na model free-to-play z opcjonalnymi płatnościami. Możliwość subskrypcji wprawdzie wciąż istniała, ale wszyscy chętni mogli już w rok od wyjścia tytułu zakosztować międzygalaktycznych wojaży bez wydawania złotówki. Dosyć niespodziewana zmiana w finansowaniu produkcji wyszła grze na dobre – liczba aktywnie logujących się każdego miesiąca znacznie przekroczyła wyniki osiągane w chwilę po premierze, a same zyski błyskawicznie się podwoiły. Uzbierane w ten sposób fundusze inwestowano oczywiście w dalszy rozwój produkcji, czego efektem było kilka darmowych rozszerzeń oraz całkiem niezły dodatek Rise of the Hutt Cartel, który po raz pierwszy mocno zmodyfikował rozgrywkę.
Kolejną tak spektakularną – i o dziwo jeszcze bardziej udaną – zmianę zaserwowano graczom wraz z łatką 3.0 i premierą kolejnego rozszerzenia, tym razem nawiązującego do głównego bohatera kultowego Knights of the Old Republic. I choć prawdopodobnie żadnej produkcji nigdy nie uda się dobić do poziomu rozgrywki, jaką zaserwowało nam studio BioWare w 2003 roku, to Shadow of Revan absolutnie nie ma się czego wstydzić.
Revan kontratakuje
Tym, co od samego początku miało wyróżniać The Old Republic na tle innych MMO, był oczywiście nacisk na szczegółową narrację i głęboką fabułę, wspartą przez liczne filmowe przerywniki. Trend ten, mimo że początkowo bardzo ciepło przyjęty, okazał się niestety nie wystarczać do zapewnienia grze odpowiedniej popularności i przez pewien czas można było zaobserwować, że BioWare postanowiło skupić się na innych elementach rozgrywki. Podążanie śladami World of Warcraft to jednak kompletnie nietrafiony pomysł i szczęśliwie twórcy w porę się zorientowali, że nie tędy wiedzie droga do ich sukcesu. Filmowość wykonanych misji ponownie wróciła do łask w pierwszym, płatnym dodatku, a w Shadow of Revan jest widoczna bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Biorąc pod uwagę to, jaki wątek znalazł się w centrum opowiedzianej historii, ciężko wyobrazić sobie lepsze posunięcie.
The Old Republic w momencie przejścia na model free-to-play wprowadziło specjalny sklep określany mianem „Carel Market”, w którym gracze za prawdziwe pieniądze mogą kupować kosmetyczne przedmioty, przyspieszać progres swojej postaci oraz odblokowywać poszczególne funkcje. Niemal każdy z tych elementów można oczywiście pozyskać także za zdobywane podczas rozgrywki kredyty, jednak nałożone na graczy niepłacących abonamentu limity znacznie ten proces wydłużają. Niemniej, wątki fabularne poszczególnych klas oraz oryginalna kampania są dostępne dla wszystkich bez żadnych opłat.
No dobrze, ale o czym tak właściwie najnowsze rozszerzenie w ogóle jest? Nie wdając się w szczegóły, aby nie popsuć Wam potencjalnej zabawy z odkrywania kolejnych sekretów, zdradzę jedynie, że uwielbiany przez wszystkich Revan wraca do świata żywych wraz ze swoimi wszystkimi talentami. Genialny zmysł strategiczny i potęgę Mocy wykorzystuje jednak tym razem w całkowicie innym celu – nieco przewrotnie rozumianego zbawienia galaktyki, do którego to prowadzi zniszczenie zarówno Imperium, jak i Republiki. Mając na swoich usługach wierny Zakon Revanitów, z każdym krokiem jest bliżej zrealizowania tego złowieszczego planu. Zadaniem naszego bohatera jest oczywiście zapobieżenie katastrofie, choć szybko okazuje się, że pomimo usilnych starań nie będziemy w stanie dokonać tego samodzielnie.
Nowa nadzieja dla pojedynczego gracza
Dodatek całą tę epicką opowieść dzieli na dwa całkowicie nowe podrozdziały. W jednym z nich próbujemy rozszyfrować plany Revana, infiltrując szeregi najemników na nieodwiedzanej wcześniej planecie Rishi. W drugim zagłębiamy się w tajemnice skrywane na powierzchni Yavin 4, napotykając na swojej drodze nie tylko starożytną rasę wojowniczych Massasich, ale i strzeżone przez nich mistyczne świątynie, przepełnione wręcz niewyobrażalną potęgą Mocy. Podczas swoich przygód trafimy także i w znane wcześniej miejsca – m.in. na wodny Mannan czy chociażby Lehon, czyli rodzimą planetę rasy Rakata. Co ciekawe, większość z nowych misji rozgrywamy w innej niż dotychczas formule – zamiast typowych zadań dla pojedynczego gracza, twórcy sporą część narracji umieścili w tzw. Flashpointach, czyli grupowych wyprawach, w których napotykamy najpotężniejszych przeciwników.
Tych, którzy wzdrygają się na myśl konieczności szukania odpowiedniego zespołu, aby pchnąć fabułę do przodu, pragnę jednak od razu uspokoić – na potrzeby historii w Shadow of Revan po raz pierwszy zyskaliśmy możliwość rozgrywania Flashpointów w trybie solowym. W przypadku wyboru takiej opcji otrzymujemy do pomocy nie tylko naszego głównego towarzysza, ale także i wyjątkowo przydatnego robota bojowego, z którym nawet najcięższe walki idą sprawnie. Pomimo wszystkich zalet najnowszego dodatku, położenie nacisku na rozgrywkę dla pojedynczego gracza to prawdopodobnie najjaśniejszy punkt rozszerzenia. Oczywiście Ci, którzy szukają wyzwania, wciąż mogą rozgrywać Flashpointy grupowo, ale samotne wilki nareszcie otrzymały coś dla siebie. I trzeba przyznać, że dzięki temu prostemu zabiegowi The Old Republic zaskakująco mocno zbliżył się w swoim charakterze do gry singlowej, chwilami przypominając wręcz kolejną odsłonę The Knights of the Old Republic. Jeżeli dodamy do tego świetnie wykonane przerywniki, kilka interesujących zwrotów akcji i niezwykle satysfakcjonujący (aczkolwiek lekko przewidywalny) finał, otrzymujemy historię, która wciągnęła mnie niczym ruchome piaski na Tatooine. Jedynym, do czego można się przyczepić jest fakt, że bez względu na to, jaką klasą gramy, historia toczy się w niemal identyczny sposób. Tę różnicę odczują jednak tylko gracze rozdzielający swój czas na kilka charakterów.
Wiele z nowych lokacji przywodzi na myśl to, co widzieliśmy w pierwszym Knights of the Old Republic.
Pierwszy z fabularnych dodatków, czyli Rise of the Hutt of Cartel, wprowadzał początkowo do rozgrywki tylko jedną nową planetę – Makeb. Naszym głównym zadaniem było przede wszystkim niedopuszczenie do kompletnej destrukcji owego świata i przejęcie z rąk Huttów wyłączności na wydobywanie tamtejszego wyjątkowo potężnego surowca. W jednej z kolejnych łatek do rozszerzenia odblokowano także możliwość podróżowania do nowej lokacji – przepełnionego mrocznym zepsuciem Oriconu, znajdującego się pod kontrolą sześciu potężnych lordów określanych mianem Dread Masters. Do dyspozycji graczy, oprócz rozwinięcia historii, trafiły także nowe zestawy ekwipunku, kilka dodatkowych Flashpointów oraz Operacje. Obecnie gracze opłacający abonament otrzymują to rozszerzenie za darmo.
Pora wybrać swoją ścieżkę
Wraz z dodatkiem, oprócz nowej kampanii, otrzymaliśmy także i całkowicie zmieniony system rozwoju postaci. Obowiązujące do tej pory drzewka zostały wyparte przez tzw. dyscypliny, których wybór warunkuje specjalizację naszej postaci. Jakkolwiek całość jest wprawdzie dosyć mocno jednotorowa i mamy minimalną możliwość wpływania na ostateczny zestaw umiejętności herosa, to przyznać trzeba, że rozwiązanie w praktyce sprawdza się nie najgorzej. Hybrydy już stworzyć się nie da i musimy jednoznacznie określić swoją ścieżkę – w żaden sposób nie psuje to jednak zabawy. W teorii posunięcie takie miało ułatwić twórcom zbalansowanie poszczególnych klas, jednak po dobiciu do nowego, maksymalnego 60 poziomu, szybko okazuje się, że na tym polu wciąż daleko do ideału. Zmiany, jakie wprowadzono w łatce 3.0, wywróciły niemal wszystko do góry nogami, jednak odwieczna reguła gier MMO niestety także i tutaj pozostała w mocy – niektóre klasy są po prostu silniejsze od pozostałych, co widać jak na dłoni w szczególności podczas rozgrywek PvP. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości uda się to odpowiednio wypośrodkować.
Nowe system rozwoju postaci choć nie daje wielkiego pola do popisu, szybko okazuje się sensownym rozwiązaniem.
Szczęśliwie w starciach w ramach grupowego PvE praktycznie wszyscy są równie przydatni, choć i w tym przypadku Shadow of Revan od czasu do czasu lekko kuleje. Nie chodzi jednak o sam poziom ich wykonania (bo ten jest od strony projektowej bardzo wysoki), lecz o stronę techniczną. Same Flashpointy rozgrywamy bez większych problemów, jednak dwie nowe Operacje są wręcz naszpikowane błędami – pomijając „klasyczną” wręcz kwestię niepojawiania się bossów, niezwykle uciążliwa wydaje się ich… optymalizacja. Podczas szesnastoosobowych rajdów silnik gry najwyraźniej kompletnie sobie nie radzi w nowych lokacjach i nawet przy doskonałej łączności wszyscy członkowie zespołu notują potężne spadki w ilości wyświetlanych klatek. Choć cenię sobie w grach każde wyzwanie, kilkugodzinne zmaganie się z pokazem slajdów było niestety ponad moje siły i zmuszony zostałem te epickie batalie kończyć w trybie solowym. A wielka szkoda, bowiem grupowe podejścia, choć znacznie trudniejsze, zapewniają w końcu w ramach nagrody o wiele potężniejszy ekwipunek.
Nigdy nie lekceważ potęgi przedmiotów
Dzięki wprowadzonym w Shadow of Revan nowym schematom crafting przedmiotów ponownie zaczął być opłacalny – gracze specjalizujący się w poszczególnych profesjach mogą tworzyć znacznie potężniejsze modyfikacje do broni oraz nowe uzbrojenie, które przynajmniej na początku powinno ułatwić walkę. Najwyższe ceny niezmiennie osiągają jednak kosmetyczne przedmioty nabyte za pośrednictwem Cartel Market – rzadko kiedy schodzą poniżej kilkuset tysięcy kredytów, a kwoty rzędu kilku milionów są na porządku dziennym.
No właśnie, kwestia samego sprzętu. Zwiększony pułap punktów doświadczenia to oczywiście okazja do podreperowanie arsenału. Wraz z Shadow of Revan gracze, oprócz nowych receptur, otrzymali również mnóstwo nowego opancerzenia oraz kilka wyjątkowo potężnych broni, odblokowywanych poprzez PvP i PvE. Choć mojej postaci wciąż jeszcze daleko do niezniszczalnej, a najlepszy ekwipunek dopiero czeka na odkrycie, podczas przechodzenia kampanii rzuciła mi się w oczy pewna dosyć istotna zmiana. Oprócz tego, że nasz heros wyjątkowo często otrzymuje znacznie usprawnione odpowiedniki dotychczasowego sprzętu, o wiele prościej jest również wyposażyć naszego towarzysza. To, co przez długi czas było zmorą wszystkich skupiających się na PvE, nareszcie przestało być problemem. Towarzyszący mi Xalek błyskawicznie stał się przydatnym pomocnikiem i to bez wydawania z mojej strony setek tysięcy kredytów w domu aukcyjnym. Jeśli dodamy do tego obficie sypiące się wymienialne tokeny, za które możemy bez większych problemów wykupić bardzo przyzwoity sprzęt, otrzymujemy system nie tylko niezwykle przyjemny, ale i przyjazny graczom preferującym rozgrywkę w samotności.
Faktycznie – jeżeli mamy taką ochotę, możemy całość gry ukończyć „we dwójkę”, wspierani jedynie przez naszego kompana.
W kwestii samych kompanów pewnym rozczarowaniem jest jednak praktycznie zerowa interakcja. Choć oczywiście nasze decyzje wciąż wpływają na poziom ich zaufania, a oni sami sporadycznie wtrącają się podczas dialogów w istotnych sprawach, praktycznie nie uświadczymy żadnych rozmów poza klasowym wątkiem. Być może w przypadku doboru innych towarzyszy, sytuacja wygląda inaczej, jednak Ci, z którymi od czasu do czasu podróżowałem (wspomniany Xalek oraz Talos Drelik) przypominali przez większość czasu bezduszne machiny. Fakt, są o wiele bardziej przydatni, ale biorąc pod uwagę, jak istotną rolę w The Old Republic odgrywa narracja, spodziewałem się odrobinę większego zaangażowania z ich strony. Lekko zawiódł także brak nowych postaci, które moglibyśmy zwerbować dla naszej sprawy, dotychczasowa pula pomocników wydaje się już bowiem lekko wyeksploatowana.
Rishi może i jest kolebką przestępców oraz galaktycznych piratów, ale prezentuje się szalenie klimatycznie.
Oprócz płatnych dodatków Rise of the Hutt Carel oraz Shadow of Revan, The Old Republic już jakiś czas temu otrzymało dwa całkowicie darmowe DLC. Pierwsze z nich wprowadzało bitwy kosmicznych myśliwców toczone przeciwko innym graczom, drugi pozwalał na zbudowanie i wyposażenie własnej twierdzy. Najnowsze rozszerzenie większych zmian w obu tych aspektach nie wprowadziło, dodając jedynie kilka kosmetycznych przedmiotów i ulepszeń dla statków oraz naszych apartamentów.
Przebudzenie mocy
Pomimo pewnych drobnych wad przy Shadow of Revan bawiłem się jednak doprawdy znakomicie. Po ostatnich przygodach z WildStar, który niestety w błyskawicznym tempie z świetnej produkcji zamienił się w cmentarzysko oraz po przesycie klimatem World of Warcraft, z miłą chęcią wróciłem do gwiezdno-wojennego uniwersum, które po raz kolejny udowodniło, że wciąż ma szalenie dużo do zaoferowania. W chwilę po premierze The Old Republic zarywałem niezliczone noce, z wypiekami na twarzy śledząc opowiadaną historię i choć w kilka miesięcy później mój entuzjazm znacznie opadł i do produkcji wracałem jedynie sporadycznie, najnowszy dodatek będzie jeszcze długo przykuwał mnie do monitora.
Dzięki mocniejszemu postawieniu na filmowość oraz umożliwienie swobodnej rozgrywki w samotności, Shadow of Revan wprowadziło tytuł na całkowicie nowy poziom, niezdobyty do tej pory przez żadną inną produkcję. Wszystko wskazuje na to, że w trzy lata po premierze gra nareszcie odnalazła swoją własną, oryginalną tożsamość i tak długo, jak podążać będzie obraną ścieżką, powinna idealnie trafiać w gust widowni głodnej sieciowych przygód z głębszą narracją. Cóż, trzeciej odsłony KotOR z pewnością jeszcze długo nie ujrzymy, jednak w obecnej formie The Old Republic stanowi dla fanów Gwiezdnych Wojen równie smakowity kąsek.