Spyro Reignited Trilogy Recenzja gry
Recenzja gry Spyro Reignited Trilogy – wielki powrót smoczej legendy
Smok Spyro to kolejna po Crashu Bandicoocie legenda pierwszego PlayStation, która powraca w naprawdę wielkim stylu. Reignited Trilogy jest świetnym zestawem trzech gier, które zaoferują dobrą zabawę zarówno starym, jak i młodziutkim fanom platformówek.
- bajeczna, kolorowa oprawa wizualna – gra wygląda jak współczesny, generowany komputerowo film dla młodszych widzów;
- robiące gigantyczną pozytywną różnicę względem pierwowzorów zmiany w sterowaniu;
- drobne ulepszenia i poprawki, jak dodanie mapy i wyzwań do pierwszej części serii;
- Spyro 2 i Spyro: Year of the Dragon to nadal fantastyczne platformówki;
- wyważony poziom trudności – dobrze bawić się będą zarówno młodsi, jak i starsi gracze.
- przy wprowadzaniu poprawek nie ruszono sterowania pod wodą, przez co jest ono mocno archaiczne;
- pierwsza część cyklu wydaje się dość monotonna jak na obecne standardy i szybko się nudzi.
Wielki sukces zeszłorocznego Crasha Bandicoota: N. Sane Trilogy przetarł szlak remake’om platformówkowych ikon z czasów pierwszego PlayStation. Producenci dostali wyraźny sygnał, że gracze spragnieni są powrotów dzieł, na których wielu z nich się wychowało, dzięki czemu w przyszłym roku Sony wypuści nową wersję MediEvila. Natomiast już teraz możemy cieszyć się cyklem, za sprawą którego dwie dekady temu studio Insomniac Games wyraźnie zaznaczyło swoją pozycję na branżowej mapie – mowa o prezentującej przygody fioletowego smoczka trylogii Spyro the Dragon.
O ile jednak przy N. Sane Trilogy studio Vicarious Visions miało względnie proste zadanie, gdyż oryginalne produkcje z Crashem w roli głównej zestarzały się z wielką godnością i odświeżenia wymagała tylko oprawa wizualna, tak zespół Toys for Bob odpowiedzialny za odmładzającą kurację rzeczonego smoczka mierzył się z większym wyzwaniem. Czas nie obszedł się najlepiej z klasycznymi odsłonami Spyro, w efekcie czego gry te odrzucają dzisiaj nie tylko mało atrakcyjną grafiką, ale także archaizmami w rozgrywce i sterowaniu.
Na szczęście deweloperzy podeszli do tematu z wyczuciem, zarówno przepisując znane elementy na nowy silnik, jak i tu i ówdzie usprawniając inne niedomagające elementy pierwowzorów. Dzięki temu operacja plastyczna zakończyła się pełnym powodzeniem i Spyro Reignited Trilogy okazuje się prawdziwą gratką dla fanów platformówek – tak tych starszych, którzy tytułem tym interesują się przede wszystkim ze względu na sentyment, jak i młodszych, dla których będzie to dopiero pierwsze spotkanie ze smokami.
Z pierwszej i drugiej strony recenzji dowiecie się, jak remake wypadł pod względem technicznym i wizualnym. Począwszy od strony trzeciej, opowiadam natomiast, co konkretnie wchodzi w skład zestawu i jak się współcześnie gra w poszczególne pozycje.
Zaginiona animacja Pixara
Pierwsze, co oczywiście rzuca się w oczy po uruchomieniu Reignited Trilogy, to stworzona od podstaw na czwartej generacji silnika Unreal oprawa wizualna. Gra wygląda bajecznie. Graficy z Toys for Bob potraktowali tę sferę pierwowzorów analogicznie do tego, co rok temu zdziałali magicy odpowiedzialni za Crasha Bandicoota: N. Sane Trilogy, nie ruszając oryginalnego rozkładu poziomów i umiejscowienia przedmiotów, za to tworząc od podstaw wszystkie postacie czy obiekty.
W efekcie dawniej będące płaską teksturą podłoża teraz często porasta gęsta trawa, przypominające drzewiej proste bryły budynki nabrały dodatkowych kształtów, a gdzie nie popatrzymy, nasze oczy cieszą nieobecne kiedyś detale. Poziomy dość regularnie zmieniają stylistykę, dzięki czemu nie sposób się nudzić – trafiamy chociażby na bagno, by chwilę potem przenieść się na pustynne pustkowia, a kilkanaście minut później przemierzać mroźne góry.
Początek Spyro the Dragon w wersji z 1998 i 2018 roku.
Wiele pracy włożono w modele postaci – zarówno głównych bohaterów, jak i przeciwników spotykanych w poszczególnych lokacjach. Wszystkie te istoty wyglądają, jakby urwały się z jakiejś niewyemitowanej dotąd kreskówki Pixara, nie tylko prezentując się uroczo, ale do tego często będąc wyposażonymi w zestaw zabawnych animacji.
Najbardziej oczywiście zachwyca sam Spyro, którego prezencja inspirowana jest klasycznym projektem, a nie okropnym odświeżeniem, jakie zafundowano mu przy okazji serii Skylanders. Młody smok porusza się w bardzo naturalny, momentami lekko nieporadny sposób, który po prostu ujmuje.
Oprawa ma spójną baśniową, kolorową konwencję – pozycja ta wygląda niczym porządny, wygenerowany za pomocą komputera film dla dzieci. Przeprowadziłem nawet mały test – posadzony przed ekranem siedmioletni siostrzeniec nie mógł oderwać od gry wzroku, i tak się zapatrzył, obserwując moje poczynania, że nawet nie wpadł na to, by spytać, czy też może się pobawić.
SPYRO PO POLSKU
Gra otrzymała pełny polski dubbing, co ma sporo sensu, zważywszy na fakt, że jest to doskonała propozycja dla młodszych fanów wirtualnej rozrywki. Mniej sensu ma natomiast uniemożliwienie zmiany wersji językowej na inną czy nawet włączenia napisów, jeśli akurat sytuacja zmusza nas do grania bez dźwięku. Jeżeli wolimy oryginalną angielską wersję językową, w której głos Spyro ponownie podłożył Tom Kenny, nie obędzie się bez zabawy ze zmienianiem języka w ustawieniach konsoli.
Sam dubbing wydaje się w miarę OK. Polskie głosy ani niczym specjalnie mnie nie irytowały, ani też nie zdołały mnie porwać. Do poziomu dubbingów robionych przez Sony ta lokalizacja nie ma startu. Ponadto momentami dość wyraźnie widać brak synchronizacji ruchu ust postaci z mówionym tekstem. Szczególnie daje się to zauważyć w pierwszej części serii – w następnych już sam nie jestem pewien, czy problem stał się mniej widoczny, czy po prostu się przyzwyczaiłem. Jeśli chodzi o jakość tłumaczenia tekstu pisanego – a przełożono niemal wszystko, w tym nazwy poziomów i imiona wielu smoków – nie mam zastrzeżeń.
Kamera, akcja
Jak już wspomniałem, ekipa Toys for Bob nie ograniczyła się do odświeżenia oprawy graficznej, wprowadziła także pewne ulepszenia do rozgrywki. Najważniejsze z nich dotyczą pracy kamery. Do lamusa odeszła konieczność przesuwania widoku za pomocą przycisków R2 i L2 na padzie (choć jeśli ktoś chce się przekonać, jak to dawniej bywało, może wybrać quasi-klasyczny sposób sterowania) – teraz mamy pełną kontrolę nad kamerą za pomocą prawej gałki analogowej. Robi to gigantyczną różnicę – nie tylko jest zgodne z przyzwyczajeniami wyniesionymi ze współczesnych gier, ale pozwala też dużo bardziej płynnie i precyzyjnie się poruszać, nie mówiąc już o tym, że łatwiej jest się orientować w sytuacji. Ta zmiana była oryginalnym produkcjom niezwykle potrzebna i bardzo dobrze, że nie bano się jej wprowadzić.
Oprócz tego w części pierwszej zdecydowano się na kilka pomniejszych udogodnień, które pierwotnie dostępne były dopiero w kontynuacjach. W opcjach pojawiła się możliwość włączenia mapy, co znacznie ułatwia eksplorację, zwłaszcza że poziomy w „jedynce” są bardziej rozległe od tych z kolejnych produkcji. Poza tym gra została rozszerzona o zestaw opcjonalnych (dostępnych w menu) wyzwań – ich ukończenie odblokowuje specjalną galerię.
Nie poprawiono natomiast (co mnie mocno zdziwiło) sterowania głównym bohaterem w sekcjach podwodnych. Gdy Spyro nurkuje, kamera zaczyna ostro wariować, a kontrola nad bohaterem staje się niewygodna i utrudniona. O ile na powierzchni wszelkie sekwencje zręcznościowe to czysta przyjemność i nawet głupie bieganie po polach potrafi sprawiać radość, tak każda konieczność zanurzenia się wzbudzała we mnie lekkie zniechęcenie.
Osobiście w trakcie prawie osiemnastu godzin spędzonych z tymi trzema grami natrafiłem na raptem jeden problem techniczny – Spyro w pewnym momencie zablokował mi się przy balonie i musiałem zresetować grę, marnując w ten sposób jakąś minutę rozgrywki. W sieci pojawia się jednak dużo głosów, że o ile pierwsza część została dopracowana, tak „dwójka” i „trójka” są już mocno zabugowane. Choć podobne kłopoty nie stały się moim udziałem, czuję się w obowiązku o tym wspomnieć.
JAK UPADŁA LEGENDA
Pierwsze trzy odsłony cyklu Spyro the Dragon zostały wydane w latach 1998–2000 przez Insomniac Games (Ratchet i Clank, Sunset Overdrive, Marvel’s Spider-Man) i odniosły gigantyczny sukces. Gdy oryginalni twórcy serii postanowili skupić się na innych projektach, posiadająca prawa do marki firma Universal zaczęła rozwijać ją dwutorowo. Od 2001 do 2003 roku na Game Boyu Advance ukazała się trylogia izometrycznych platformówek Spyro: Season of Ice, Spyro: Season of Fire i Spyro: Attack of the Rhynocs, stworzonych przez Digital Eclipse. Gry te zostały przyjęte w miarę ciepło, choć daleko było im do sukcesu oryginalnej trylogii. Kolejne dwie odsłony cyklu Spyro – Spyro Orange: The Cortex Conspiracy z 2004 roku i Shadow Legacy z 2005 – stworzyły już inne studia i wypadły one znacznie gorzej, ostatecznie kończąc przygodę smoczka z handheldami.
Równocześnie w 2002 roku na PlayStation 2 i GameCube’a wyszedł Spyro: Enter the Dragonfly – stworzona przez Check Six Studios i Equinoxe Digital Entertainment pełnoprawna nowa odsłona serii, która jednak spotkała się z bardzo chłodnym przyjęciem. Nieco lepiej, choć również bez szału, poradził sobie przygotowany dwa lata później przez Eurocom Entertainment Software Spyro: A Hero’s Tail, wydany w wersjach na PS2, Xboksa i GameCube’a.
W latach 2006–2008, już pod szyldem Vivendi Games i Activision, seria została zrebootowana jako trylogia The Legend of Spyro, stawiająca bardziej na akcję i walkę niż na elementy platformowe. Saga ta wyróżniała się imponującą obsadą aktorską – głos Spyro podkładał Elijah Wood, w trakcie zabawy usłyszeć mogliśmy także Gary’ego Oldmana i Marka Hamilla. Projekt cieszył się umiarkowanym powodzeniem, zdecydowanie mniejszym, niż oczekiwano.
W efekcie w 2011 roku wystartowała seria Skylanders – linia platformówek z elementami RPG-owymi, które do zabawy wymagały dokupowania oddzielnie plastikowych figurek. Tu już sukces był gigantyczny, choć Spyro w tej wersji niespecjalnie przypominał samego siebie i z czasem został zepchnięty na boczny tor przez coraz nowsze postacie. Do czasu zapowiedzi Reignited Trilogy wyglądało na to, że fani fioletowego smoczka, którym w większości nowa formuła nie przypadła do gustu, nie mają co liczyć na jakiekolwiek inne jego wcielenia. Activision w zeszłym roku postanowiło jednak powrócić do klasyki, czego efekty możemy podziwiać dziś.
Dwa na trzy
Spore kontrowersje wzbudziła wieść, że pudełkowe wydanie gry na płycie zawiera wyłącznie pierwszą odsłonę serii – pozostałe dwie należy dociągnąć w formie uaktualnienia. Dziwny ruch dystrybutora staje się nieco bardziej zrozumiały, gdy przekonamy się, ile kolekcja ta zajmuje miejsca na dysku – Reignited Trilogy waży aż siedemdziesiąt gigabajtów, więc na płytce Blu-ray cała gra zwyczajnie by się nie zmieściła. Taka a nie inna decyzja była więc podyktowana chęcią zmniejszenia kosztów wydania pudełkowego – w końcu taniej wytłoczyć jedną płytę niż dwie.
A jak się właściwie w to wszystko gra? Zdecydowanie najgorzej próbę czasu zniosła pierwsza odsłona serii, Spyro the Dragon. To klasyczna trójwymiarowa platformówka, w której podróżujemy po dość różnorodnych wizualnie poziomach, stale mając ten sam cel – znaleźć kilka zaklętych w kryształy smoków i je uwolnić. Oprócz tego, możemy zbierać poukrywane po różnych zakamarkach kryształy, próbować odbić skradzione smocze jaja wyjątkowo irytującym i bardzo szybkim złodziejom i... tyle. Nie licząc kilku walk z bossami i zmian scenerii, pierwsza część dość szybko ujawnia wszystkie swoje atrakcje i nie mija wiele czasu, gdy zaczyna nam doskwierać monotonia. Na dzisiejsze standardy gra jest zwyczajnie nudnawa. Nie pomaga jej także skrajnie pretekstowa fabuła.
Na szczęście Spyro 2: Ripto’s Rage! (dawniej znany u nas jako Spyro 2: Gateway to Glimmer) jest już pozycją o wiele lepszą i po kuracji odświeżającej okazuje się wciąż szalenie grywalną platformówką. Poziomy stały się nieco mniejsze, za to wypełniono je szeregiem świetnie urozmaicających zabawę, pomysłowych minigier, główny bohater w trakcie rozgrywki zdobywa nowe umiejętności, co zachęca do powrotów do wcześniej odwiedzanych miejsc, a fabuła uległa porządnemu rozbudowaniu, oprócz motywacji do działań oferując także trochę humoru dla młodszych graczy. Osią zabawy tym razem jest zbieranie talizmanów i specjalnych kul magicznych, choć w tle wciąż mamy kolekcjonowanie klejnotów.
Część trzecia, Spyro: Year of the Dragon, zachowuje wszystkie zalety poprzedniczki, przywracając także kilka pomysłów z „jedynki” – m.in. większy rozmiar poziomów oraz rozgrywkę nastawioną na poszukiwania poukrywanych smoków (tym razem w formie jaj, a nie kryształów). Poza tym dodatkową frajdę sprawia kierowanie nowymi grywalnymi bohaterami, którymi gra się zupełnie inaczej niż Spyro – są to m.in. kangurzyca Sheila i Yeti Bentley.
W przeciwieństwie do remake’u trylogii Crasha Bandicoota, Spyro: Reignited Trilogy jest propozycją, którą z powodzeniem mogą testować zarówno dzieci, jak i dorośli. O ile wymaksowanie kolejnych części wymaga już pewnych umiejętności (choć absolutnie nie takich, jak przebicie się przez most w pierwszym Crashu...), tak ich zwyczajne ukończenie nie powinno być bardzo trudne dla umiarkowanie zaawansowanego gracza. Jeśli szukacie tytułu do wspólnej zabawy z dzieckiem dopiero zaczynającym przygodę z konsolą, to może być to bardzo dobry wybór.
CO JESZCZE MOŻNA BY ODŚWIEŻYĆ?
Crasha i Spyro już mamy, MediEvil na horyzoncie, ale na tym biblioteka klasycznych trójwymiarowych platformówek sprzed dwóch dekad się nie kończy. Na pewno wiele osób nie obraziłoby się, gdyby powrócił krokodyl Croc – bohater dwóch gier stworzonych w latach 1997 i 1999 przez studio Argonaut Software. Na wielki powrót czeka także wykreowana przez Crystal Dynamics jaszczurka Gex, która w latach 1994, 1998 i 1999 podróżowała po światach inspirowanych programami telewizyjnymi. W dalszej kolejności można by odświeżyć także bardziej przykurzone tytuły – jak Klonoa czy Tomba!
Bossowie nie są szczególnie trudni, ale walki z nimi trwają dość długo, a jak powinie nam się noga, musimy zaczynać od samego początku.
Wielki powrót
To zdecydowanie dobre czasy dla graczy wychowanych na klasycznych platformówkach z lat dziewięćdziesiątych. Spyro Reignited Trilogy w niczym nie ustępuje zeszłorocznemu Crashowi Bandicootowi: N. Sane Trilogy, będąc równie udanym remakiem trzech produkcji sprzed dwudziestu lat. I choć pierwszy Spyro the Dragon nie zestarzał się najlepiej i grając w niego dziś, możemy się szybko znudzić, pozostałe dwie odsłony serii z nawiązką to wynagradzają, oferując przynajmniej kilkanaście godzin świetnej zabawy.
Studio Toys for Bob wykonało kawał doskonałej roboty, nie ograniczając się wyłącznie do odświeżenia oprawy wizualnej dawnych gier, ale także unowocześniając ich sterowanie i wprowadzając drobne poprawki, dzięki którym dzieła te współcześnie bawią nie gorzej niż dwie dekady temu.
O AUTORZE
W sumie z Reignited Trilogy spędziłem siedemnaście i pół godziny, kończąc (choć nie maksując) każdą z dostępnych w zestawie gier. Pierwsze dwie części zajęły mi po pięć godzin i czterdzieści minut, przy ostatniej spędziłem sześć godzin i dziesięć minut. Z oryginalnymi odsłonami serii miałem do czynienia za czasów PlayStation, gdzie do gustu szczególnie przypadł mi Spyro 2 – jeśli pamięć mnie nie zawodzi, była to pierwsza gra, którą ukończyłem w 100%, robiąc w niej absolutnie wszystko, co się według mojej ówczesnej wiedzy zrobić dało. Tuż przed debiutem remake’ów przeszedłem też jeszcze raz pół pierwszego Spyro the Dragon, żeby móc lepiej dostrzec zmiany wprowadzone przez ekipę Toys for Bob.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry Spyro Reignited Trilogy otrzymaliśmy bezpłatnie od jej polskiego dystrybutora, firmy Cenega.