Silence Recenzja gry
autor: Mateusz Trochonowicz
Recenzja gry Silence – baśniowy samograj
Silence to jedna z najbardziej uroczych baśniowych gier przygodowych, jakie pojawiły się w ostatnich latach – do wzruszenia się, do pośmiania, do zasmucenia, niekoniecznie do wielkiego główkowania.
- baśniowa oprawa audiowizualna;
- fantastycznie wykreowane postacie;
- urozmaicony gameplay;
- świetny klimat;
- rewelacyjna gra aktorska w angielskiej wersji językowej.
- niedosyt fabularny;
- banalne zagadki.
Zapowiedziana pod koniec 2013 roku przez studio Daedalic Entertainment kontynuacja ciepło przyjętego The Whispered World zdążyła przejść zmianę oprawy graficznej oraz tytułu – Silence: The Whispered World 2 stało się po prostu Silence.
Silence to nadal sequel pełną gębą, który jest dość mocno powiązany z The Whispered World. Mowa nie tylko o bohaterach, ale i pewnej kanwie, pozwalającej zrozumieć związek przyczynowo-skutkowy między niektórymi postaciami, sporą część dialogów czy też po prostu odnaleźć się wśród wydarzeń. Historia toczy się wiele lat po zakończeniu „jedynki” – świat, w którym egzystują główni bohaterowie, a więc Noah i jego siostra Renie, dotyka wojna i w wyniku nalotu bombowego jeden z pocisków trafia w schronienie rodzeństwa. Nagle przenosi się ono do magicznego uniwersum Silence, w którym również trwa konflikt – grupa rebeliantów chce obalić Fałszywą Królową, pragnącą zawładnąć wszystkimi krainami.
Zniszcz lub napraw lustro
Fabuła nowej gry studia Daedalic Entertainment może pozostawiać z niedosytem. Początek nie nastraja zbyt optymistycznie, gdyż sprawia wrażenie nadto rozciągniętego i dopiero mniej więcej w połowie zabawy całość nabiera rozpędu – niestety, zbyt dużego. Tempo akcji znacznie przyspiesza, ograniczając kilka interesujących kwestii (jak np. działania Janusa oraz pozostałych buntowników) do paru krótkich ujęć i ostatecznych decyzji Noah. Na szczęście finałowe sceny dobrze zamykają wszystkie wątki.
Druga sprawa to specyfika samej rozgrywki – dla jednych mogąca okazać się największą wadą, dla drugich czymś, co doskonale wpisuje się w konwencję. Ten element można (a nawet trzeba) rozpatrywać dwojako. Z jednej strony mamy naprawdę banalne zagadki środowiskowe. Silence praktycznie przechodzi się samo, brak tutaj ekwipunku w jego klasycznej formie, a wszelkie przydatne przedmioty co prawda chowane są przez sterowanego bohatera, lecz nie możemy skorzystać z nich w dowolnym momencie – gra sama podsuwa rozwiązanie.
Ponadto łamigłówek nie cechuje specjalnie wysoki poziom trudności, więc mamy tu drugą stronę medalu – utrzymanie stałej narracji i nieprzeszkadzanie graczowi w odkrywaniu historii przedstawianej w Silence. Model znany z produkcji studia Telltale można albo kochać, albo nienawidzić. Trudno jednak zaklinać rzeczywistość i przymknąć oczy na uproszczenia względem poprzedniej części.
Samograj?
Niewątpliwym urozmaiceniem zabawy w Silence jest możliwość kierowania trójką bohaterów – wspomnianymi Noah oraz Renie (różnice są kosmetyczne), a także Spotem, czyli przesympatyczną gąsienicą, która potrafi przybierać odmienne kształty i zyskiwać nowe zdolności – od całkowitego spłaszczenia się, przez nadmuchanie i występowanie w formie balonu, po umiejętność napicia się dowolnej substancji – np. lawy – i plucia nią.
Dopiero ta ostania postać wpływa na różnorodność rozgrywki, ale nie narzekałbym na monotonię, ponieważ produkcja udanie przeplata elementy charakterystyczne dla przygodówek z etapami zręcznościowymi, w których sukces zależy wyłącznie od naszych umiejętności manualnych.
Na wielki plus deweloperom zaliczyć trzeba też fantastyczny klimat Silence. Zmieniono stylistykę – projektanci postawili na dwuwymiarowe otoczenie z trójwymiarowymi postaciami. Tła namalowano w innym stylu, co w połączeniu z odpowiednią ścieżką dźwiękową nadało grze bardzo baśniowy i przyjemny nastrój. Na immersję wpływa również fantastyczna gra aktorska i dobór głosów do wirtualnych sylwetek. Renie, słodziutka i niewinna dziewczynka, powoduje, że z ekranu wycieka sam miód, a delikatne popiskiwania Spota łamią najtwardsze serca. Bohaterowie zostali świetnie wymyśleni, a ich charaktery oraz projekty graficzne doskonale współgrają z całą resztą.
Decyduj o życiu lub śmierci
Silence w ostatecznym rozrachunku to kawał urzekającej baśni, która i wyciśnie łzy (co wrażliwszym), i wywoła uśmiech, a także niejednokrotnie zasmuci niepokojącym rozwojem wypadków. Niemniej to tylko jedna warstwa złożonej aplikacji, jaką jest gra wideo – rozgrywka wpasowuje się koncepcję niezobowiązującej opowieści, ale zatwardziali fani przygodówek point & click będą narzekać na jej trywialność. Łamigłówek z prawdziwego zdarzenia tutaj nie uświadczycie, a ekwipunek i „łączenie wszystkiego ze wszystkim” to dla ludzi z Daedalic Entertainment pieśń przeszłości. Niemniej gra przyciąga fantastyczną oprawą audiowizualną, doskonale wykreowanymi bohaterami oraz nieziemskim klimatem. I chyba w ten sposób powinniśmy postrzegać najnowsze dzieło Niemców.
Druga opinia
Mimo że w pierwszej części przyzwyczailiśmy się do Sadwicka jako dziecinnego, śmiesznego klauna, z którym nastoletni Noah, jeśli chodzi o wygląd, nie ma zbyt wiele wspólnego, a Renie w ogóle jest nową postacią, natychmiast przywiązałam się do tej dwójki. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że starający się być „dorosłym”, odpowiedzialnym starszym bratem Noah nawet mocniej chwyta za serce niż Sadwick, a jego siostrzyczka jest wręcz przeurocza – zabawna, dzielna i bardzo niezależna.
Rozsmakowawszy się zatem tak w perypetiach tej dwójki, jak i w magicznym (nieznośne rozbrykane lumi są boskie!), choć noszącym ślady zniszczenia świecie, że o przepięknej, nastrojowej muzyce nie wspomnę, zostałam z niego stanowczo za szybko wyrwana. Zła jestem na twórców za to, że gra okazała się dużo krótsza, niż się spodziewałam, zdecydowanie krótsza niż TWW. Mam też spory niedosyt kontaktów z postaciami drugoplanowymi – wojowniczą Kyrą i misiowatym Samuelem. Wprawdzie uważna eksploracja Silence przynosi pewne dodatkowe informacje na temat młodej przywódczyni rebeliantów, ale to i tak stanowczo za mało. Byłam bardzo ciekawa, jak rozwinie się jej relacja z Noah (bo na to się zapowiadało), a tu jakoś wszystko się rozmyło w obliczu spraw dla obojga ważniejszych. Na dodatek zakończenie (są dwa) jak dla mnie niczego nie kończy, a dokładnie – nie wiadomo, jak kończy, bo jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właściwsze wydaje się to, które pozwala baśniowej opowieści trwać dalej, a to drugie tylko uzupełnia stan naszej wiedzy o losach rodzeństwa.
Szczerze mówiąc, mam wielką nadzieję, że tak właśnie jest (inaczej byłoby bardzo niefajnie) i że niezbyt imponująca długość gry wynika z faktu, iż zaraz dostaniemy kolejną część, w której Noah ponownie wyruszy do Silence – w końcu zdecydowanie ma po co. Nie muszę chyba dodawać, jak bardzo ucieszyłaby mnie następna odsłona cyklu – mimo narzekania na czas trwania zabawy i marudzenia z powodu inszych kwestii jestem absolutnie oczarowana tym światem, postaciami i wzruszającą (jak zawsze w przypadku Daedalica) historią.
Polska wersja językowa
Po usłyszeniu w akcji anglojęzycznych aktorów pomyślałam, że ekipie odpowiedzialnej za polski dubbing będzie ciężko przebić oryginał. I to się rzeczywiście nie udało, ale nie jest też źle. Kreujący Noah Bernard Lewandowski okazał się całkiem zdolnym chłopakiem i słucha się go bez irytacji, choć początkowo trudno było mi się przyzwyczaić do jego dużo młodziej brzmiącego głosu niż jego angielskiego odpowiednika. Milena Gąsiorek jako Renie poradziła sobie ciut gorzej, ale też przyzwoicie. Reszta naszej obsady również wypadła OK (wyjątkowo dobrze aktorka dubbingująca Kyrę). Nieco więcej zastrzeżeń mam do słowa pisanego, bowiem wypatrzyłam w tekście nawet błąd ortograficzny („nieważne” zaserwowane oddzielnie), drugi w tytule osiągnięcia na Steamie, poza tym zastanowiło mnie dziwne potraktowanie nazw własnych i niekoniecznie własnych. Te, które uznałabym za określenia rodzaju stworów, a więc za pospolite, czyli „poszukiwacze” i „lumi”, opatrzono akurat wielką literą, z kolei Pożeracz Światów – będący jedynym takim monstrum w grze, co stwarza wszelkie kwalifikacje do litery wielkiej – został stanowczo zlekceważony i pisany był małymi. Najdziwniej nasi tłumacze obeszli się z tajemniczą postacią zwaną Wielkim Graczem, bowiem wielką literą wyróżniono tylko samo słówko „gracz” (może jednak nie był on wcale tak wielki, jak głosi legenda...?). Ponadto w paru miejscach tekst mówiony nie zgadzał się z pisanym, ale to już incydentalne niedopatrzenia. Reasumując, lokalizację PL oceniłabym w szkolnej skali na czwórę z minusem.
Kayleigh