Secret Files 3: The Archimedes Code Recenzja gry
autor: Katarzyna Michałowska
Recenzja gry Secret Files 3 - co Archimedes wiedział o końcu świata?
Niepokojące sny, wstrząsające wizje, enigmatyczni Strażnicy i świat ponownie stojący w obliczu zagłady, oto czemu w The Archimedes Code muszą stawić czoła bohaterowie Secret Files 3.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- intrygująca historia i zaskakujące zwroty akcji;
- trzy różne epoki;
- świetny soundtrack;
- cztery zakończenia;
- bonusy (osiągnięcia, filmiki, artworki, dalsze losy postaci).
- bohaterowie stracili nieco na poczuciu humoru (a przy okazji i na urodzie);
- troszkę zbyt zagmatwana fabuła;
- niedosyt plenerów;
- krótsza od poprzednich.
Oklepany motyw ratowania świata i sztampowa historia pary bohaterów, którzy poznają się i zakochują w sobie, rozstają, schodzą i wreszcie decydują na ślub. Oto, co od samego początku serwują nam autorzy Tajnych Akt. Ach, jakiż to banał! Ileż to już razy widzieliśmy podobne perypetie na ekranach kin, telewizorów i monitorów. Jednak – co z tego? Jeśli myślicie, że twórcy cyklu, konstruując go w oparciu o te popularne schematy, po prostu poszli na łatwiznę, mocno się mylicie. Wykazali się oni bowiem doskonałą znajomością upodobań miłośników tzw. kultury masowej.
Seria Secret Files momentalnie odniosła sukces i stała się jedną z ulubionych marek przygodówkowiczów. Tytułem, którego kolejnych odsłon wyczekuje się z utęsknieniem. Po emocjonujących wydarzeniach nawiązujących do pamiętnego wybuchu w okolicach Tunguzki (w części pierwszej) przez glob przetoczyła się seria niespodzianych kataklizmów (w części drugiej), by wreszcie (w części trzeciej) postawić nas niemal w obliczu końca świata, a to za sprawą tajemniczego kodu liczby pi i próbujących wykorzystać go do niecnych celów paru osobników o niezbyt szlachetnych pobudkach.
Jako się już rzekło, Nina i Max znów są razem, a nawet za kilka dni zamierzają zawrzeć związek małżeński. Ceremonia ta może jednak stanąć pod wielkim znakiem zapytania z powodu... nieobecności pana młodego, który w dość spektakularnych okolicznościach zostaje uprowadzony przez ekipę wyglądającą na profesjonalne siły specjalne. Tak oto niedoszła oblubienica pozostaje na placu boju sama, za to z wielką determinacją, by dociec, w co też wplątał się jej ukochany. Otrzymawszy dość enigmatyczną wskazówkę, rzuconą jej w pośpiechu przez oskarżonego o terroryzm narzeczonego, Nina przez większość gry próbuje go odnaleźć oraz dojść, kto stoi za jego porwaniem i co to wszystko ma wspólnego z odkryciem Archimedesa.
Przyznam, że fabuła trzeciej odsłony serii jak na moje potrzeby została chyba ciut nadto pogmatwana, ale może to kwestia tego, że niekoniecznie trafiają do mnie akcenty „obcocywilizacyjne” i „innowymiarowe” w grze, która nie jest klasycznym SF. Cała opowieść w pewnym sensie zatacza koło, nawiązując do części pierwszej i zakapturzonych przybyszów, kontaktujących się z ojcem Niny, a potem z nią samą. Dowiadujemy się, że od tamtej pory dziewczynę dręczą koszmary, w których owi Strażnicy najwyraźniej próbują pokazać jej wizję przyszłości Ziemi, niekoniecznie różową, niestety.
Tajne Akta to cykl gier autorstwa niemieckiego studia Animation Arts pracującego pod skrzydłami znanego wydawcy – Deep Silver. Pierwsza część serii, czyli Tunguska, ukazała się w roku 2006, druga – Puritas Cordis – w 2008 (w Polsce z prawie rocznym opóźnieniem), najnowsza odsłona, o podtytule The Archimedes Code, wyszła we wrześniu 2012 roku i jak na razie o jej premierze w naszym kraju nic nie wiadomo – a szkoda!
Na szczęście wszystkie te zawiłości związane z sekretem liczby pi znajdują bardzo udane odzwierciedlenie w rozgrywce – akcja The Archimedes Code, wartka i pełna zaskakujących akcentów, toczy się bowiem nie tylko współcześnie, ale i w starożytnej Aleksandrii czy renesansowej Italii, a nawet w sceneriach postapokaliptycznych, co stanowi spore urozmaicenie i dodatkowy smaczek zabawy. Kapitalnym pomysłem są sny Niny potraktowane jak każdy typowy rozdział, tym bardziej że za pierwszym razem absolutnie nie mamy świadomości, iż to wszystko nie dzieje się naprawdę. Niesamowicie spodobał mi się motyw kilkakrotnego zaczynania jednego z fragmentów od nowa, swego rodzaju gry w grze, kiedy to bohaterka uparcie powraca do konkretnego momentu zabawy, za każdym razem z większą wiedzą, umożliwiającą jej posuwanie się krok po kroku naprzód. To bardzo sympatyczne nawiązanie do specyfiki gier i konieczności cofania się do ostatniego zapisu.
Tradycyjnie autorzy przeganiają nas przez pół świata: zaczynamy w Egipcie, by na moment wpaść do Francji, a potem do Berlina, po czym przelecieć się do Turcji, a stamtąd do USA, zahaczając po drodze o Włochy, następnie wylądować w Hiszpanii i ostatecznie trafić do Szwajcarii, robiąc w międzyczasie mały wypad na Santoryn. Zabrakło mi jedynie w tym wszystkim pięknych plenerów, pokroju syberyjskich pejzaży z pierwszej części czy kojącego kolorystycznie paryskiego zoo z drugiej. Tym razem większość akcji rozgrywa się we wnętrzach, a jeśli nawet jesteśmy na otwartej przestrzeni, to akurat budynki walą się nam na głowę, więc trudno mówić o podziwianiu sielskich widoczków, he, he.
Wizualnie gra przypomina Puritas Cordis, co oznacza, że jest bardzo przyzwoicie, i nie odniosłam wrażenia, by zaszły tu jakieś technologiczne zmiany. Natomiast Nina i Max tradycyjnie przeszli pewien lifting – moim zdaniem raczej na niekorzyść – Max przestał być blondynem o zniewalającym uśmiechu, a Nina jest blada i jakaś taka zmarnowana na twarzyczce, ale może to akurat był celowy zamysł. W końcu nie ma dziewczyna lekko: jakby nie było – ciężar odpowiedzialności za losy świata spoczywa w zasadzie na niej samej. Maxa tym razem w grze jest jak na lekarstwo (za to mamy okazję posterować innym panem), a moment, kiedy nim kierujemy, trwa w sumie może parę minut. W związku z tym nie pojawia się bardzo fajna opcja, obecna w obu poprzednich odsłonach, a związana z przełączaniem się pomiędzy postaciami i wymianą przedmiotów.
Skoro już tak sobie marudzę, to wyznam jeszcze, że ta część jest chyba jakby trochę mniej zabawna od poprzednich – ja rozumiem powagę sytuacji: ukochany zmył się niemal sprzed ołtarza (choć nie do końca z własnej woli), a świat ewidentnie chyli się ku upadkowi (ale czy to pierwszy raz?), jednak nigdy w tej serii nie stanowiło to przeszkody w raczeniu nas żartobliwymi komentarzami postaci czy ich humorystycznymi słownymi przepychankami. Tymczasem z mnóstwa dialogów i monologów zapamiętałam jedynie stanowczą wypowiedź Niny sprzeciwiającej się wpakowaniu jej chrzcielnicy do kieszeni. Plus taki, że nadrabiają to nieco dalsze losy postaci, tradycyjnie prezentowane po zakończeniu gry.
Mamy za to sporo absorbującego główkowania – jak zawsze zbieramy wszystko, co tylko da się zabrać, i kombinujemy, co z czym połączyć, tworząc różne przydatne do dalszej eksploracji przedmioty. Poza tym włamujemy się do skrytek i otwieramy tajemnicze wrota, wdrapujemy na mury albo schodzimy do podziemi, rozpracowujemy układanki i przesuwanki, pływamy batyskafem, bujamy się na posągu i wyprowadzamy w pole stróżów prawa, na dodatek w trzech epokach.
Obok typowo przygodówkowych zadań w grze występują też minigierki, w tym jedna odrobineczkę zręcznościowa, inna z kolei to nieźle dający w kość labirynt – niemniej jeśli ktoś nie przepada za tym rodzajem wyzwań, spokojnie może wybrać ich łatwiejszy wariant. Pod względem poziomu trudności zagadki w zasadzie nie ustępują tym z poprzednich wersji, no – może jednak są ciut prostsze. W zasadzie nie miałam specjalnie powodu, by zawracać głowę narratorowi (przez co nie zdobyłam jednego z osiągnięć). Sam fakt, że – podobnie jak w dwu wcześniejszych grach – lewy kursor myszki robi się zielony na obiektach, z którymi można coś zdziałać, jest już wystarczającą podpowiedzią, czego użyć na czym, by nie utknąć i bawić się bez przestojów. Ta część zdaje się też być nieco krótsza niż „jedynka” i „dwójka”.
Wyjątkowo udany jest za to soundtrack, szczególnie podniosłe chóralne śpiewy rozbrzmiewające we francuskim kościołku czy przepiękny motyw na Santorynie. W Turcji z kolei słuchamy melodii orientalnych, a w decydujących finałowych momentach w CERN dynamicznych, symfonicznych wstawek. Moją uwagę zwrócił także bardzo przyjemny temat w menu.
Trzeba twórcom oddać, że wykazali się dużą inwencją w obdarowywaniu nas dodatkowymi atrakcjami. Począwszy od ankiety przed rozpoczęciem właściwej rozgrywki, wypełnienie której decyduje o wyglądzie głównego menu, przez dokonywanie wyborów wpływających na zakończenie całej historii, po podsumowujący nasze dokonania certyfikat oraz osiągnięcia – zupełną nowość w tej serii.
Tajne Akta 3: The Archimedes Code mają naprawdę świetny soundtrack autorstwa Thorstena Engela, który poprzednio popełnił muzykę do innej produkcji tego studia – Lost Horizon. Na oficjalnej stronie najnowszej części cyklu można posłuchać trzech utworów z gry.
Autorzy postanowili zaskoczyć nas też aż czterema zwieńczeniami fabuły. Wyjątkowość tego rozwiązania polega na tym, że wszystko nie rozstrzyga się (jak w większości przygodówek, które oferują taką możliwość) w ostatnich minutach zabawy. To, który z finałów stanie się naszym udziałem, zależy od podejmowanych w trakcie rozgrywki decyzji, zatem by sprawdzić wszystkie opcje, trzeba w zasadzie cofnąć się do zapisu zrobionego niemal w połowie gry. Inna sprawa, że warianty te nie dotyczą głównej intrygi – po prostu za każdym razem dowiadujemy się, iż losy pierwszoplanowych postaci potoczyły się zupełnie inaczej.
The Archimedes Code zachowuje charakterystyczny dla całej serii bardzo sympatyczny klimat, zasadzający się na dystansie do opowiadanej historii, przedstawianych wydarzeń i samych bohaterów. Na ekranie sporo się dzieje, niekiedy jesteśmy świadkami wręcz dramatycznych sytuacji, a mimo to ani przez sekundę nie przychodzi nam na myśl, że któremuś z naszych ulubieńców mogłoby stać się coś złego. Bardzo podoba mi się właśnie takie podejście do gier, czyniące z nich przyjemną rozrywkę, niespędzającą snu z powiek i nienaruszającą naszej pogody ducha. To po prostu doskonały relaks w czystej postaci.
Nie da się nie zauważyć, że twórcy wyraźnie się postarali, jeśli chodzi o innowacje i urozmaicenie zawartości najnowszej odsłony cyklu, co – niestety – może sugerować, iż jest to ostatnia część naszej ulubionej serii. Ja jednak mam nadzieję, że będzie im równie ciężko rozstać się ze swoimi bohaterami jak nam, fanom Tajnych Akt.