Primordia Recenzja gry
autor: Szymon Liebert
Recenzja gry Primordia - postapokalipsa i totalitarny świat robotów
Przygodówka w świecie robotów, w którym próżno szukać ludzi, automatycznie kojarzy się z Machinarium. Primordia, nowa propozycja firmy Wadjet Eye Games, jest jednak inna. To podana z humorem, choć nieunikająca trudnych tematów opowieść science fiction.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Wadjet Eye Games ma pełne ręce roboty. Dosłownie, bo nowa gra tego wydawcy, czyli Primordia, przedstawia świat, w którym schedę po dążących do własnej destrukcji ludziach przejęły roboty. Produkcja przygotowana przez Marka Yohalema próbuje przypodobać się fanom cięższego science fiction, jednocześnie nie rezygnując z widowni, która w przygodówkach szuka ciekawej historii, humoru i pomysłowych zagadek. Czy wypada stroić sobie żarty z pozbawionego ludzi i opanowanego przez maszyny postapokaliptycznego świata?
Bez prądu
- niebanalna historia i uniwersum;
- dobrze pomyślane zagadki i mechanizmy;
- interesująca miniaturka science fiction z kilkoma zakończeniami;
- ważne tematy poruszone w lekki sposób.
- oprawa wizualna jest klimatyczna, ale niektórych może odrzucić;
- pewna toporność interfejsu;
- spłycenie niektórych kwestii – mniej poważna opowieść, niż mogłoby się wydawać.
Primordia to klasyczna przygodówka typu point-and-click (wskaż i kliknij) rozgrywająca się w świecie robotów. Pierwsze skojarzenia są oczywiste i bardzo pozytywne: Machinarium! Jednak nowa produkcja firmy Wadjet Eye Games i Wormwood Studios przypomina dzieło studia Amanita Design tylko pozornie. To wyprawa do świata podobnego, ale skonstruowanego za pomocą innych środków. Filozofii słowa, a nie tylko artyzmu oprawy wizualnej i radosnego podrygiwania wszystkiego, czego się dotkniemy. Opowieść jest więc nieco poważniejsza i powinna zainteresować przede wszystkim fanów science fiction, którzy oczekują podjęcia pewnego dialogu. Historii, która pyta, nie dając jednocześnie żadnych jasnych odpowiedzi.
Firma Wadjet Eye Games zasłynęła swoją serią przygodówek Blackwell oraz wydaniem paru innych ciekawych tytułów, tworzonych przez zewnętrznych deweloperów. Wystarczy chyba przypomnieć Gemini Rue czy Resonance. Obecnie producent ten pracuje nad konwersją Gemini Rue na system iOS, a później zamierza zrobić sobie przerwę od wydawania gier, aby skoncentrować się na następnej części Blackwell.
„To chip wodny, wymienię go na G.E.C.K.” – mówi Leopold, obwoźny kupiec z Metropol, kiedy wskazujemy na któryś z oferowanych przez niego przedmiotów. To nawiązanie do serii Fallout jest jednym z easter eggów, jakie ukryto w Primordii. Na szczęście nie są one nachalne i nie psują klimatu.
Opowieść zaczyna się bez zbędnych wstępów. Horatio i zbudowany przez niego latający przyjaciel Crispin szukają sposobu na naprawienie zniszczonego statku tkwiącego pośrodku pustyni. Nagle, pojawia się napastnik, który kradnie źródło energii bohaterów. Dla robotów energia to życiodajne paliwo – zastępuje potrzebę jedzenia i picia razem wziętych. Horatio musi więc odzyskać bezcenny przedmiot i przy okazji wyjaśnić pewne wątpliwości dotyczące jego przeszłych wersji, wspomnienia o których utracił. Przypadłość bohatera, którą z braku lepszych określeń można nazwać częściową amnezją, to świetny pomost między graczem a intrygującym światem gry. Rzeczywistością, w której człowiek stał się zapomnianym bogiem lub mitem.
„Litość to złośliwe oprogramowanie”
Primordia dotyka takich kwestii jak relacja między człowiekiem a maszyną w kontekście przyszłości gatunków (bo tu maszyny są świadomą i inteligentną formą życia). Mroczny, brunatno-szary świat postczłowieczy potraktowany został dość humorystycznie (na zasadzie: „co by było, gdyby roboty…”) i raczej jako tło dla innych wątków. Na przykład dyskusji na temat ustroju i budowania nowej rzeczywistości. Centralnym miejscem akcji gry jest Metropol, miasto robotów zarządzane przez urbanistyczny moduł kontroli metra, który wyznaje zasady socjalistycznego utylitaryzmu, przetwarzając poddanych i moc ich procesorów na zasoby służące do budowania lepszej codzienności dla ogółu. Ten totalitarny system jest ewidentnie wadliwy, ale w kontekście zrujnowanej planety i braku alternatyw może wydawać się jedynym sensownym rozwiązaniem.
Primordia ma ciekawy dodatek dla osób, które interesują się tworzeniem gier – komentarze ze strony twórców. Po aktywowaniu tej opcji w menu na każdej z plansz producenci opowiadają o różnych aspektach swojej pracy i problemach, jakie napotkali.
Fabuła potrafi wciągnąć, bo bazuje na pewnych niedopowiedzeniach i tajemnicach, z których większość udaje się odkryć. Jeżeli oczywiście odpowiednio pokierujemy tokiem zdarzeń, bo w paru momentach pojawiają się opcjonalne zagadki i co najmniej dwa warianty działań. Nie jest tego tak dużo jak w typowym odcinku The Walking Dead, ale w połączeniu z paroma zakończeniami otrzymujemy ciekawą całość, nieprzerywaną raczej typowo przygodówkowymi zacięciami na absurdalnych skrótach myślowych. Mimo – nazwijmy to – specjalistycznej tematyki większość łamigłówek można zrozumieć i rozwiązać samemu. Wydają się one przy tym sensowne i pomysłowe, tylko sporadycznie zakłócając logikę i spójność świata.
W systemie binarnym
Sukcesem gry jest to, że przy nagromadzeniu poważnych tematów nie jest ona w ogóle nadęta. Primordia to ciężka stylistyka podana w możliwie lekki sposób. Autorowi udało się uniknąć popadnięcia w moralizatorstwo, uparte przekonywanie do konkretnych racji czy chociażby pompatyczność niektórych opowieści science fiction. To zasługa między innymi zestawienia bohatera – posthumanisty i raczej milczącego mistyka – z latającym gadatliwym „tosterem”, który sypie sucharami na prawo i lewo, narzekając, że jego twórca nie wyposażył go w parę rąk. W tym postapokaliptycznym, z ludzkiego punktu widzenia świecie, znajdujemy dzięki temu sporo ludzkich emocji. Nawet jeśli Horatio stara się zachować je dla siebie.
Problem polega na tym, że przez chyba zrozumiałą próbę uprzyjemnienia i podania fabuły Primordii w lekki sposób, traci ona nieco na swojej głębi. Zbytnie poleganie na humorze sprawia, że nie jest to tak poważna i ekscytująca podróż science fiction, jak można by było oczekiwać. Producent gry, Mark Yohalem, przyznał nawet w jednym z wywiadów, że lubi sobie poopowiadać i wpadać w długie wywody, ale stara się to ograniczać. Pod tym względem Primordia zaskoczyła mnie najbardziej – spodziewałem się przesytu informacji, trudnego uniwersum czy wręcz bełkotu w stylu E.Y.E: Divine Cybermancy. Z jednej strony dobrze, że twórca skoncentrował się na prostych formach narracji. Gra jest dzięki temu przejrzysta w odbiorze. Z drugiej – trochę szkoda, że nie sięga głębiej w swych pytaniach o naturę istnienia.
Polowanie na metaliczne piksele
Przygodówki rządzą się swoimi prawami i tu Primordia nie zamierza niczego zmieniać, raczej szlifując styl kojarzący się z wcześniejszymi tytułami Wadjet Eye Games niż wymyślając cały mechanizm od nowa. Tytułami, które powstały na bazie ogólnodostępnych narzędzi (słynnego Adventure Game Studio), oferujących wiele możliwości, ale i ograniczeń. Gra jest toporna i miewa gorsze momenty w stylu przycięć czy niedziałających fragmentów plansz. Polowanie na piksele jest tu na porządku dziennym i byłoby irytujące, gdyby nie to, że fabuła okazuje się stosunkowo niewielka. To kameralna historia opowiedziana na zaledwie kilkunastu ekranach i przy udziale kilku(nastu) postaci. Wbrew pozorom wychodzi to jej na dobre, bo dzięki temu jest bardziej konkretna, skondensowana i czytelna od takiego Resonance.
Toporność wizualna i manualna tej produkcji w zasadzie jest na miejscu, bo wpisuje się w jej tematykę. Z tego względu odrobina walki z interfejsem nawet pasuje do klimatu – w końcu praktycznie to samo robi nasz bohater, składający potrzebne mechanizmy z czego popadnie. Wchodząc bardziej w szczegóły systemu rozgrywki – ważnym motywem jest prosty komputer, zastępujący mapę i zbierający istotne informacje (np. kody). Często korzystamy też z pomocy Crispina, robota pozbawionego kończyn, ale za to potrafiącego latać. Podobało mi się to, że do tego dość typowego repertuaru autorzy Primordii dodali parę pomysłów, które budują klimat większej całości. W jednej z moich ulubionych scen odczytujemy kilka współrzędnych, żeby sprawdzić je przez teleskop. W innej zaglądamy na moment do ukrytego przed mieszkańcami powierzchni podziemnego miasta. To buduje wrażenie, że Primordia jest czymś większym niż tylko losy Horatio, którego przykład pokazuje, z jak niestabilnym i chaotycznym światem mamy do czynienia.
Jest moc
Primordia to kolejna dobrze skrojona miniaturka science fiction firmy Wadjet Eye Games. Brzydka, pod wieloma względami klasyczna i raczej krótka. A jednocześnie intrygująca, zbudowana w przemyślany sposób i w pewnym sensie literacka. Gra, która stara się zwrócić naszą uwagę na poważne tematy, unikając wpadania w pompatyczność. Skromna i oszczędna w środkach, ale wielka duchem. Dobrze, że dostajemy podobne tytuły, i fajnie, że podobają się one tak wielu graczom. Bo w tych przygodówkach, odartych z imponującej oprawy wizualnej, liczą się inne elementy. Treść, pomysłowość scenariusza, klimat czy stylistyka – to tylko kilka z przykładów. Primordia zdaje egzamin w niemal każdej z wymienionych kategorii, chociaż – jak pisałem wcześniej – nie jest dziełem przełomowym czy poruszającym kwestie, z powodu których nie będziemy mogli zasnąć.