Microsoft Flight Simulator Recenzja gry
Recenzja gry Microsoft Flight Simulator 2020 – największy sandbox w historii
Cała planeta pod jednym kliknięciem myszy, własny dom z lotu ptaka i światowe metropolie w next-genowej oprawie. Flight Simulator 2020 to preludium następnej generacji gier.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Dawno temu w świecie gier królowały symulatory lotnicze. Prawie każdy gracz wiedział, czym różni się A-10 od F-15 i Sparrow od Sidewindera. Simy okupowały listy przebojów i strony branżowej prasy, zgarniając najlepsze oceny w recenzjach. Gry z samolotami w swojej ofercie musiał mieć każdy: Electronic Arts, Ubisoft, Microsoft, Sierra oraz inni wielcy wydawcy z lat 90. Na nowy tytuł studia MicroProse czekało się równie niecierpliwie jak dziś na Far Crya czy Battlefielda.
Symulatory były też wyjątkowe pod jednym szczególnym względem. To często właśnie one inicjowały rozwój grafiki w grach. Praktycznie każdy kolejny tytuł okazywał się jakąś next-genową rewolucją. Obserwowaliśmy, jak kanciaste wektory i parę kolorów CGA zmieniają się w 256 barw VGA, potem w tekstury nieba w F-15 III, cieniowanie Gourauda w Harrierze, fraktalowe wąwozy i wzgórza w Comanche’u czy zdjęcia satelitarne jako teren we Flight Unlimited i Jane’s USAF. Wszystkie te tytuły powodowały opad szczęki z zachwytu i spustoszenie w portfelu, bo zwykle procesor lub pamięć RAM nie wyrabiały. Tak było kiedyś, a teraz to wróciło!
Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba. Nie ma to jak wyrwać się z paszczy burzowej chmury.
OD ARTYKUŁÓW W PRASIE PO ODTWORZENIE CAŁEGO ŚWIATA
Korzenie Flight Simulatora (jeszcze bez słowa „Microsoft” w tytule) sięgają 1976 roku i serii artykułów w branżowej prasie o możliwościach grafiki 3D w tamtym okresie. Czytelnicy byli tak zaciekawieni tematem, że zasypali czasopismo pytaniami o zakup takiego programu. Naczelny przekazał je autorowi – Bruce’owi Artwickowi – a ten w 1977 roku założył firmę subLOGIC i stworzył taki program do wirtualnego latania.
Początkowo oferował go w wersji na platformy Intel 8080, Altair 8800 i IMSAI 8080. W 1979 roku pojawił się pierwszy FS1 Flight Simulator na komputery Apple II. W 1982 roku firma sprzedała licencję na wersję IBM PC z kartami CGA Microsoftowi, który wydał Microsoft Flight Simulator 1.0. Co ciekawe, działał on na własnym specjalnym systemie operacyjnym.
Studio subLOGIC kontynuowało prace nad swoją wersją gry, wydając jeszcze Flight Simulatora II na komputery Apple II, Commodore 64, Atari 800, Atari ST i Amiga. Bruce Artwick w międzyczasie opuścił założoną przez siebie firmę i zaangażował się w rozwój Microsoft Flight Simulatora, począwszy od wersji 3.0 z 1988 roku.
Powrót króla
- generalnie wszystko, całokształt...
- ...a dokładnie to cały glob na jedno kliknięcie;
- świat wyglądający w większości przypadków zjawiskowo;
- genialny silnik odpowiedzialny za generowanie warunków pogodowych;
- przebogaty system pomocy i wskazówek dla początkujących;
- przydatne udogodnienia w dyskretnym pasku narzędzi;
- niesamowita immersja, autentyczny ruch lotniczy, obsługa lotniska uwijająca się wokół samolotu;
- niezwykle dopracowane kokpity i modele maszyn;
- sporo detali i smaczków związanych z realizmem modelu lotu w różnych warunkach pogodowych;
- ilość zawartości w standardzie, która do tej pory wymagała słonych dopłat.
- różne losowe problemy techniczne;
- niektóre drobiazgi, np. komiczny efekt dymu.
Microsoft Flight Simulator 2020 przypomniał mi o tych wszystkich rzeczach z przeszłości. Znowu dał się zauważyć szum w mediach i poruszenie wśród znajomych w związku z nowym simem, a po pierwszych testach upewniłem się, że nadszedł już czas na upgrade kilkuletniego peceta. W końcu wystartowałem do pierwszego poważnego lotu gdzieś na krańcu świata, w wybranym na chybił trafił miejscu. Wleciałem w chmurę burzową w targanej wiatrem awionetce. Deszcz spływał po szybach, wokół widziałem tylko „mleko”. Straciłem orientację, gdzie jest góra, gdzie dół. Uderzę w coś, czy jakoś się uda?
Nagle wyleciałem z tej burzy. Zobaczyłem niesamowitą ścianę z jasnych i ciemnych chmur, przenikające ją promienie słońca i majestatyczne góry gdzieś w oddali, jak w jakimś programie BBC Earth. To był długotrwały efekt „wow” – od samego pilotażu po obserwację mocy i piękna natury o niemal fotorealistycznej jakości. Poczułem się jak Han Solo mówiący: „Chewie, we’re home!”.
Flight Simulator zachwyca oprawą graficzną. Powala odtworzeniem dosłownie całego świata, i to w podstawowej wersji gry! Robi wrażenie silnikiem generowania pogody i fotogrametrią w detalach miast. A najlepsze jest to, że w zasadzie niczym nie rozczarowuje. Są jakieś drobiazgi w postaci kiepskiego efektu dymu, znaki rejestracyjne na samolotach nie wyglądają zbyt dobrze, no i mogą przydarzyć się błędy techniczne „wieku dziecięcego”.
Tak to przynajmniej wygląda z punktu widzenia miłośnika symulatorów. Tylko że od „złotych czasów” flight simów minęło wiele lat. Na świecie pojawiło się zupełnie nowe pokolenie graczy, a Flight Simulator 2020 z tym całym szumem wokół i przystępnością dla każdego w abonamencie Xbox Game Pass z pewnością zainteresuje wielu „zwykłych” miłośników grania. Co więc może im zaoferować?
Czy to jeszcze gra, czy już program do latania?
Wszystko zależy od tego, jak spojrzymy na Flight Simulator i jakie są nasze zainteresowania. Nie ma tutaj trybu tradycyjnej kariery, żadnej kampanii ani systemu progresu nagradzającego za postępy (choć są trofea!). Jest bezkresny sandbox całej kuli ziemskiej, w którym da się polecieć, gdzie się chce. Ale jeśli można miesiącami czerpać radość z mozolnego grindu punktów XP czy innego surowca w grze MMO, wciskając ciągle jeden przycisk, równie dobrze można mieć wielką frajdę z latania samolotem po świecie. Cieszyć się z nauki uruchomiania silników takich maszyn jak Cessna czy Boeing, używania właściwych komunikatów z wieżą, opanowania zależności pomiędzy regulacją mocy, mieszanki paliwa i kąta śmigła oraz z bezpiecznego wylądowania na końcu trasy.
Czasem po drodze są tylko piękne widoki, czasem pojawiają się problemy, jak chociażby niebezpieczne oblodzenie na kadłubie, zbyt wysoka góra jak na możliwości naszej maszyny, boczny wiatr przy lądowaniu czy migająca rezerwa paliwa. Tak, w powietrzu potrafi się sporo wydarzyć, a każde odstępstwo od normy powoduje o wiele więcej kłopotów i emocji niż awaria samochodu na drodze. Jeśli tylko odpowiednio wczujemy się w rolę pilota (w iście „erpegowym” stylu), można się naprawdę dobrze bawić. A wczuć się trzeba, bo nie ma tu żadnego zleceniodawcy lotów, żadnego „rozdawacza” questów.
TO MÓWISZ, ŻE MASZ DOBRY I DROGI JOYSTICK...
Seria Microsoft Flight Simulator została siedmiokrotnie wpisana do Księgi rekordów Guinnessa, m.in. za najdłużej wydawaną grę lotniczą, najlepszą grę lotniczą i najdroższy domowy kokpit zbudowany z myślą o komputerowym simie, na który pewien australijski przedsiębiorca wydał 200 tysięcy dolarów!
Jedyną namiastką tradycyjnej gry są wyzwania z lądowaniami na wyjątkowo trudno dostępnych pasach lub przy silnym wietrze. Trwają zaledwie po kilka minut, przechodząc od razu do najbardziej emocjonującej części lotu, a po wszystkim dostajemy punktowe noty i miejsce w globalnym rankingu lub wśród znajomych. Światowa topka jest raczej poza zasięgiem, ale z kumplami można się już wciągnąć w rywalizację. No i jest jeszcze szkółka latania, ale na razie to tylko kilka lekcji uczących naprawdę absolutnych podstaw na najprostszym samolocie.
Trzon rozgrywki we Flight Simulatorze 2020 chyba najłatwiej przyrównać do tego, co oferują gry z niesłychanie powolnym gameplayem, jak American Truck Simulator czy SnowRunner, tylko że bez żadnego wątku ekonomicznego. Jest to idealny tytuł do odprężenia się po ciężkim dniu. Ma iście relaksujące właściwości – o ile nie przydarzą się wspomniane wcześniej kłopoty. Gra wręcz zaprasza do puszczenia sobie w tle ulubionej muzyki lub podcastu. Połączenie tego z widokami, jakie zapewnia popołudniowy przelot z Edynburga do Glasgow, zahaczając po drodze o jezioro Loch Ness, stanowi niesamowitą mieszankę dla zmysłów. A szkocka trasa to tylko jedna z tysięcy możliwości!
Nowicjusze – nie gracze
Twórcy otwarcie mówią, że wszelkie decyzje o braku kariery i systemu progresu były celowe i dobrze przemyślane. Nie chcieli robić gry dla „zwykłych graczy”, ale już nowicjusze, czyli potencjalni przyszli fani symulatorów lotniczych byli dla nich bardzo ważni. I rzeczywiście to widać, bo liczba asyst i ułatwień, jakie można włączyć w samolocie, jest po prostu ogromna. Mam wrażenie, że uczynienie Flight Simulatora 2020 przystępnym dla nowicjuszy było o wiele ważniejsze niż hardcore’owy realizm dla weteranów.
Wszelkie trudniejsze czynności, jak ciągłe komunikaty z wieżą, ustawianie ciśnienia wysokościomierza, korekty steru, a nawet pilotowanie maszyny, można przekazać automatowi. Są opcje wyświetlania na ekranie parametrów lotu, punktów nawigacyjnych i ścieżek podejścia do lądowania na pasie. Świetne rozwiązanie stanowią checklisty podświetlające każdy element w kokpicie, jaki trzeba kliknąć na danym etapie. A na samym lotnisku widać tor kołowania i wielką „kopertę”, gdzie powinniśmy zaparkować samolot przed terminalem, niczym punkt odstawienia przyczepy w American Trucku. Nie ma również żadnych problemów ze sterowaniem samolotem tylko za pomocą pada (choć bez myszki i klawiatury się nie obędzie, w końcu to wersja na PC, a nie na Xboksa) – wcale nie trzeba od razu zaopatrywać się w joystick i przepustnicę.
Berlin Zachodni, Berlin Zachodni - tu sprzedają tablet Microsoftu co drugi chodnik… Restauracja Escados na dole również wygląda identico. Fotogrametria to przyszłość gier?
GRASZ PADEM? DOSTOSUJ CZUŁOŚĆ!
Jeśli latasz za pomocą gamepada, warto dostroić czułość lewej gałki sterującej samolotem. W menu przypisywania klawiszy do kontrolera znajdź gałkę sterującą lotem, wejdź w opcję czułości (sensitivity) i zmniejsz wartość suwaka przynajmniej o połowę. Samolot zacznie reagować na wychylenia sterów o wiele bardziej realistycznie i znacznie spokojniej, pozwalając na dużo precyzyjniejsze poprawki. To czynność niezbędna, przynajmniej jeśli chodzi o firmowy pad od Xboksa.
Naprawdę byłem pod wrażeniem bardzo płynnego przejścia od banalnego fruwania z użyciem pada i podziwiania widoczków do realistycznego pilotowania samolotu. Sami decydujemy, kiedy wyłączyć przeróżne opcje, sami ustalamy sobie stopień wyzwania. A tak naprawdę po pewnym czasie przekonujemy się, że latanie na najwyższym poziomie realizmu nie jest jakoś dużo bardziej skomplikowane, a oferuje więcej frajdy i immersji. Po części wynika to z tego, że we Flight Simulatorze 2020 nie znajdziemy na razie samolotów na poziomie „study-sim”, czyli symulujących większość dostępnych systemów. Maszyny w grze są nieco uproszczone i wiele przycisków w kokpicie ma opis „nie działa”, co wydaje się dość zrozumiałe przy dodaniu od razu kilkudziesięciu modeli.
Cały świat na jedno kliknięcie
Bez względu na stopień naszego zaawansowania i tak włączymy Microsoft Flight Simulator 2020 przede wszystkim po to, by polecieć nad własny dom, a potem do różnych słynnych miejsc na świecie. O systemie generowania terenów na podstawie zdjęć satelitarnych map Bing powiedziano już chyba wszystko. Tutaj mogę jedynie potwierdzić, że to naprawdę jest rewolucja i naprawdę robi wrażenie, zwłaszcza w miastach generowanych za pomocą fotogrametrii. Ale nawet w tych wykonanych proceduralnie przez sztuczną inteligencję można bez problemu nawigować „na pamięć”, zerkając na sieć ulic i miejsca znane z realu. Czegoś takiego na tak dużą skalę jeszcze nie było!
Faktem jest, że jakość wykonania lokacji bywa mocno zróżnicowana, tak jak różna jest jakość zdjęć satelitarnych poszczególnych rejonów na świecie. Biorąc jednak pod uwagę, że obszar lądów na Ziemi obejmuje jakieś 90 milionów kilometrów kwadratowych, twórcy z Asobo i Blackshark.ai poradzili sobie jak na pierwszy raz całkiem nieźle. Poza tym wszystko i tak wygląda wspaniale z góry, a to właśnie z tej pozycji mamy oglądać świat we Flight Simulatorze 2020.
Ja skupiłem się na zwiedzaniu tych świetnie odtworzonych miejsc i zostałem zaskoczony jeszcze bardziej niespodziewanymi detalami. W Los Angeles widać billboardy z czytelnymi markami producentów piwa czy samochodów i filmami z okresu robienia zdjęć. Przelatując nad Alexander Platz w Berlinie, zauważyłem z kolei szyld znanej mi z turystycznych wypadów restauracji i wielką reklamę na biurowcu z... tabletem Surface Pro 3. O urodzie przyrody widzianej z góry – zielonych pól Irlandii, majestatycznych Alp czy pustkowia Patagonii – nawet nie ma co opowiadać, to trzeba zobaczyć!
Zabawa w boga, czyli władca pogody
Jeszcze większe wrażenie niż satelitarne tereny robi edytor pogody dostępny w trakcie lotu po jednym kliknięciu. Pozwala on w pełni kontrolować świat gry i w czasie rzeczywistym zmieniać porę dnia, siłę wiatru, rodzaj chmur, wysokość ich poszczególnych warstw, natężenie opadów deszczu czy śniegu lub ilość błyskawic. Jesteśmy jak Bruce Wszechmogący regulujący aurę nad miastem jednym skinieniem!
Autorzy stworzyli pełną symulację astronomiczno-meteorologiczną Ziemi z cyklem dobowym i rzeczywistą prognozą pogody pobieraną z sieci. Ciemności będą zapadać o wiele szybciej w grudniu niż w lipcu (przynajmniej w Europie), deszcz pada tylko tam, gdzie jest deszczowa chmura, a jeśli opady spotykają się z promieniami słońca, powstaje tęcza. Bo tak działa silnik fizyczny gry, a nie jakiś skrypt z wskakującą teksturą. Możemy powtarzać tę samą trasę dwadzieścia razy, a i tak za każdym razem będzie wyglądać inaczej, jeśli zrobimy to w różnych porach dnia i przy zmiennej pogodzie.
W hangarze pełno, ale monotonnie
Ostatni będą pierwszymi – bo przecież Flight Simulator 2020 to nie jest gra o mapach czy o narzekaniu na proceduralny wygląd własnego domu, tylko przede wszystkim o nich – samolotach. Widać, że twórcy skupili się na kategorii tzw. lotnictwa ogólnego (General Aviation), które obejmuje wszelkie loty cywilne z wyjątkiem rejsowych. Dlatego w grze znajdziemy bogaty wybór przeróżnych awionetek i innych niedużych maszyn. Wielki Boeing 747 i Airbus 320 wydają się dodane na razie trochę jako bonus, bo w porównaniu z tymi pierwszymi da się dostrzec w nich o wiele więcej braków. Nie chodzi tu tylko o wspomniane systemy pokładowe, ale np. o wiele uboższy zestaw checklist.
Odniosłem też wrażenie, że małe samoloty mają lepiej dopracowany model lotu. Na pasażerskie liniowce narzekano już w czasie testów alfa i beta, a w wersji premierowej zauważyłem jedynie małe poprawki. Kilka razy zdarzyło mi się wykonać lądowanie jumbo jetem, które według wszelkich praw fizyki oraz zdrowego rozsądku nie powinno się udać, jednak jakoś bez szwanku mogłem posadzić kolosa na pasie.
Być może to wina słabego systemu wykrywania kolizji, ponieważ w grze nie ma modelu zniszczeń (takie były warunki producentów i właścicieli danych marek). Niemniej nawet i bez niego powinno być wyczuwalne chociażby twarde lądowanie oraz gwałtowne hamowanie tuż po przyziemieniu. Można to łatwo zasymulować pracą kamery, ale jakoś tego nie zauważyłem. O wiele lepsze odczucia są podczas pilotowania niewielkich maszyn.
Lista dostępnych samolotów to generalnie jedyna rzecz, na którą mógłbym sobie subiektywnie ponarzekać. Rozumiem, że twórcy celowali w popularne modele widywane często w USA w prywatnych rękach lub w szkółkach latania, bo sporo takich osób sięga potem po Flight Simulator. Wiadomo też, że chcieli zostawić sobie pewne niespodzianki do przyszłych aktualizacji i dodatków. Szkoda jednak, że zabrakło jakiejś wisienki na torcie, jakiejś ikonicznej klasyki w postaci chociażby takich modeli jak Spirit of St. Louis Charlesa Lindbergha, Lockheed Amelii Earhart czy też symbol bogactwa w USA w latach 80. – Learjet 28. Taką jedyną perełką wśród bliźniaczych maszyn jest Icon A5 – samolot, który w środku przypomina luksusowy samochód i może lądować na wodzie.
Niedoskonały, choć perfekcyjny
Czy więc rzeczywiście Microsoft Flight Simulator 2020 to taki wybitny, rewolucyjny tytuł, pozbawiony wad? W zasadzie tak, jeśli podzielamy filozofię, jaką kierowali się twórcy, decydując o braku trybu kariery czy jakiegoś dalekosiężnego celu. Jeśli zaakceptujemy sandboksowe zasady, jakimi rządzi się gatunek symulatorów lotniczych, który przecież nie zapadł się pod ziemię na 14 lat, tylko istniał przez cały ten czas i wypracował sobie takie, a nie inne standardy.
Gra Microsoftu jednak nie tylko wprowadza ładniejszą grafikę i większą mapę, ale i sporo innych ulepszeń, które w konkurencyjnych tytułach wymagały zakupu osobnych modułów czy nawet opłacania subskrypcji. Pogoda na żywo, uwijające się służby lotniskowe przy terminalu – to wszystko trzeba było dodatkowo nabyć i nawet w połowie nie wyglądało to tak dobrze. To, co oferuje MFS2020 w wersji standard, jest po prostu oszałamiające – tak pod względem jakości, jak i ilości!
Już można pędzić awionetką po wszystkich drogach na świecie. Jeśli w symulatorze latania tak wyglądają samochody, to jaka może być Forza World Horizon za kilka lat?
Trzeba też wspomnieć o sporych wymaganiach sprzętowych, bowiem gra nie tylko ma apetyt na moc obliczeniową procesora i karty graficznej oraz dowolną ilość RAM-u, ale i przyjmie każdą dostępną przestrzeń na dysku SSD i domaga się jak najszybszego łącza internetowego bez limitów. Dla graczy przyzwyczajonych do tego, że nowa produkcja powinna na współczesnym pececie hulać w 60 FPS-ach na ultra, może być to szokiem, ale symulatory w zasadzie nigdy nie poddawały się takim generalizacjom. Zawsze wybiegały naprzód, zawsze działały płynnie na ultra dopiero w długi czas po premierze. Biorąc pod uwagę historię serii Microsoftu, ta odsłona wyjątkowo śmiga jak szalona. Czasem mogą jedynie denerwować jakieś niezrozumiałe bugi techniczne, jak przyrost klatek po odłączeniu joysticka czy nagłe CTD.
Latanie małymi samolotami jest równie przyjemne, co widoki za szybą. I to niemal po każdym losowym kliknięciu na globie. MFS2020 jest jak własne BBC Earth.
Tower, Delta Mike – Golf Oscar Lima Papa Lima – airborne!
Microsoft Flight Simulator 2020 nie jest grą dla wszystkich, ale wszyscy powinni spróbować rozgrywki, by na własne oczy zobaczyć, jakie technologie ta produkcja oferuje. Mam wrażenie, że za kilka lat, przy jeszcze szybszym sprzęcie, jeszcze szybszym internecie i dokładniejszych zdjęciach satelitarnych, podobne rozwiązania znajdziemy w Forzy Horizon. Cały świat z proceduralnie generowanymi autostradami i drogami lokalnymi, gdzie zamiast patrzeć na swój dom z poziomu chmur zatrąbimy przed jego drzwiami.
Skoro w dobie pandemii, tylko tak można zwiedzać lotniska świata, to nie mam zastrzeżeń to tego, jak prezentują się w Flight Simulatorze. Oby skórki linii lotniczych pojawiły się szybko.
Na razie sam FS2020 jest już ogromną produkcją w dniu premiery i zarazem obiecującym fundamentem, który z czasem będzie stawać się jeszcze bogatszy w zawartość i jeszcze doskonalszy technicznie. Nawet jeśli teraz latanie nie wciągnie nas na długo, warto będzie zajrzeć do świata Flight Simulatora za kilka miesięcy, zobaczyć dodane budynki, sprawdzić nowe samoloty, pewnie kiedyś śmigłowce i wojskowe myśliwce. Nie trzeba już czekać do świąt na next-geny. Prawdziwy next-gen już jest.
O AUTORZE
Z Microsoft Flight Simulatorem spędziłem ostatnie trzy tygodnie, grając w zamkniętą betę i wersję premierową, między którymi były jedynie minimalne różnice. W tym czasie odwiedziłem sporo lokacji na świecie, spróbowałem latania wszystkimi typami samolotów, odbyłem kilka pełnych rejsów międzynarodowych i mnóstwo krótkich lotów lokalnych. Już wiem, że to początek mojej przygody z tą produkcją i będę w niej fruwać regularnie.
Uwielbiam samoloty od czasów obejrzenia filmu Top Gun w podstawówce. Przechodziłem etap sklejania modeli, a potem przyszedł czas na komputer. Symulatory lotnicze to jeden z moich ulubionych gatunków. Grałem nałogowo we wszystkie możliwe tytuły od czasów F-19 i F-117. Od dwóch lat zgłębiam tajniki latania maszynami bojowymi w grze DCS World, prowadzę nawet własny serwis internetowy o tej produkcji. Spędziłem też mnóstwo czasu jako pasażer w samolotach – w tych dużych, rejsowych maszynach oraz kilka razy w mniejszych – awionetkach i śmigłowcu.
ZASTRZEŻENIE
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy za darmo od jej wydawcy, firmy Microsoft.