Lucius Recenzja gry
autor: Piotr Rusewicz
Recenzja gry Lucius - zły Omen
Lucius łączy rozgrywkę rodem z Hitmana z klasyczną przygodówką, nasuwając przy okazji słuszne skojarzenia ze słynnym filmem Omen. Pomysł interesujący, ale jego realizacja pozostawia wiele do życzenia.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Lucius czerpie założenia z bardzo popularnej serii Omen, przekładając je na grę wideo. Oto bowiem, jako dziecię Lucyfera o uroczym imieniu Lucjanek, musimy pozbyć się wszystkich domowników i ich gości. Życie dorastającego antychrysta do łatwych jednak należeć nie będzie. Przekonujemy się o tym bardzo szybko, bo dokładnie w momencie, gdy dostajemy pierwszą wielką misję.
Czym jednak tak naprawdę jest Lucius? Mamy tu do czynienia z dziwną krzyżówką wielu nie zawsze pasujących do siebie elementów. Pomijając widoczne inspiracje wspomnianym wyżej filmem, w produkcję studia Shiver Games gra się jak w skrzyżowanie Hitmana z tradycyjną przygodówką point & click, co ma zarówno swoje wady, jak i zalety.
- świetny klimat czerpiący garściami ze starych horrorów, w tym głównie z filmu Omen;
- ogromna rezydencja do zwiedzania;
- zaskakująco oryginalna tematyka.
- całkowicie liniowa rozgrywka;
- słaba fabuła;
- kilka drobnych błędów technicznych.
Rzadko trafia się przełożenie zasad tytułu adventure na trzy wymiary w TPP, ze sterowaniem oraz interfejsem bliższym grom akcji niż przygodowym, dlatego miałem spore nadzieje co do tej produkcji. Niestety Lucius sprawa wrażenie niedopracowanego. Niby obszar działania w postaci ogromnej rezydencji potrafi oczarować, lecz z drugiej strony też przytłacza nasze małe szatańskie nasienie. Na dodatek rozkazujący nam Lucyfer niespecjalnie precyzuje, jak dobrać się do potencjalnej ofiary. Poza mapą pokazującą miejsce, w którym znajduje się nasz cel, często nie otrzymujemy żadnych konkretów, co na siłę utrudnia zabawę.
Nasz niegrzeczny bohater bardzo nie lubi, jak mu się przeszkadza. Przez większą część każdej z misji szukamy odpowiednich przedmiotów, które pomogą zlikwidować ofiarę, a następnie zatrzeć ślady zbrodni. Rzeczy podnosimy bezpośrednio lub z pomocą telekinezy – w tym pierwszym przypadku trzeba uważać, by nikt nas z nimi nie nakrył. Oprócz dorosłych mieszkańców posiadłości musimy też unikać krzyży, mocno osłabiających nasze zdolności oraz pozostawianych w trakcie wędrówki śladów. Momentami gra jest bardzo pomysłowa i bardzo okrutna – psujemy piekarniki, zabieramy kłódeczki, rzucamy kulami ognia czy uruchamiamy tasaki w naprawdę kreatywny sposób. Nie zmienia to jednak faktu, że każdą misję kończymy dokładnie w taki sam sposób, jaki przewidzieli ich twórcy.
I to jest największa wada tej produkcji. Wykorzystuje ona logikę przeciętnej przygodówki, odbierając graczowi kreatywność, jaką popisały się inne gry w planowanie i skradanie. Lucius zrobi A, B i C albo nie przejdzie dalej. Nie może kogoś zabić inaczej, innymi środkami lub w innej kolejności, niż wymyślił to sobie scenarzysta. Cała interakcja związana z podróżowaniem po sporym Dante Mansion ostatecznie i tak sprowadza się do wyszukiwania odpowiednich przedmiotów, a momentami nawet do polowania na piksele. Hitman, Thief, Tenchu czy niedawne Hotline Miami swój czar opierały m.in. na dowolności zabawy, czego tutaj po prostu brak. Na upartego występuje to jedynie w bezpośrednich starciach, które pojawiają się w grze późno, są chaotyczne, zepsute i dziwne. Takie wybory przy projektowaniu gry nie pozwalają wydobyć z niej pełnego potencjału – w końcu kto jak kto, ale mały antychryst powinien nie tylko posiadać szerszy wachlarz umiejętności i być chłopczykiem bardziej kreatywnym, ale i napotykać na swej drodze zmienne przeszkody wymagające nanoszenia korekt w planie.
Chociaż terenem akcji jest jedynie ogromna posiadłość, nie przeszkadza to, wziąwszy pod uwagę, że ma ona swoje sekrety i jest piękna, a sama gra nie okazuje się długa. Jeżeli nauczymy się jej logiki i pominiemy liczne próby w końcowych potyczkach, to każda z 18 misji potrwa około 15-30 minut. Prawda – niektóre z nich być może chętnie kiedyś powtórzymy, do tego atmosfera zaskakuje, jednak to krótka zabawa za wysoką cenę. W Luciusie najbardziej spodobała mi się właśnie atmosfera, czerpiąca garściami z cyklu Omen – mamy tutaj takie słodkie klisze jak data urodzin bohatera (6/6/66, a jego przebudzenie następuje oczywiście w wieku 6 lat), nazwę naszej siedziby lub pewne wątki fabularne, jak choćby odtworzona scena z rowerkiem z filmu. Poza tymi ocierającymi się aż o plagiat smakołykami w Luciusie znalazło się też kilka ciekawych nawiązań do kultowych gier, ale przyjemność ich odkrywania pozostawię potencjalnym nabywcom. Generalnie to klimatyczna pozycja, w której przydałoby się odrobinę więcej czarnego humoru i własnych pomysłów.
Oprawa nie zaskakuje w żaden sposób – jest poprawna i niezła, chociaż lekko przestarzała technicznie. Grafika ponownie skojarzyła mi się ze starszymi przygodami łysego zabójcy, a muzyka wydała momentami wyjęta żywcem z horrorów z lat minionych. Natomiast gra aktorów raczej niedomaga. Jedyny wokal zapadający w pamięć, i to ze względu na swoje przerysowanie, to głos ojca głównego bohatera, pana piekieł i nieprzeciętnego wesołka. W Luciusa raczej i tak zagrają osoby, dla których grafika to rzecz drugorzędna, więc im przeciętne modele postaci i średnia animacja nie powinny za mocno przeszkadzać.
Niestety logika przygodówki powoduje, że Lucius to – moim zdaniem – rozrywka na jeden raz. Praktycznie zawsze dostępna jest tylko jedna droga do celu, a w momentach gdy akcja, a nie kombinowanie, wysuwa się na plan pierwszy, gra robi się chaotyczna i dziwna. Nie ma wielkich powodów, żeby do Luciusa powracać – chyba że komuś zapadnie w pamięć któraś z misji. Tytuł kończy się bardzo rozczarowująco, ale raczej zwiastując kontynuację, stąd przypuszczam, że Lucius ma spore szanse na doszlifowanie z czasem swojej formuły. Póki co ta kuleje. To krótka gra z wysoką ceną i dziwnymi zasadami. Jednak pomysł ma przedni. Za odpowiednią kwotę dla koneserów gatunku może być to dobry przerywnik. Na danie główne za mało tu zawartości.