Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Lucius Recenzja gry

Recenzja gry 5 listopada 2012, 13:20

autor: Piotr Rusewicz

Recenzja gry Lucius - zły Omen

Lucius łączy rozgrywkę rodem z Hitmana z klasyczną przygodówką, nasuwając przy okazji słuszne skojarzenia ze słynnym filmem Omen. Pomysł interesujący, ale jego realizacja pozostawia wiele do życzenia.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Lucius czerpie założenia z bardzo popularnej serii Omen, przekładając je na grę wideo. Oto bowiem, jako dziecię Lucyfera o uroczym imieniu Lucjanek, musimy pozbyć się wszystkich domowników i ich gości. Życie dorastającego antychrysta do łatwych jednak należeć nie będzie. Przekonujemy się o tym bardzo szybko, bo dokładnie w momencie, gdy dostajemy pierwszą wielką misję.

Czym jednak tak naprawdę jest Lucius? Mamy tu do czynienia z dziwną krzyżówką wielu nie zawsze pasujących do siebie elementów. Pomijając widoczne inspiracje wspomnianym wyżej filmem, w produkcję studia Shiver Games gra się jak w skrzyżowanie Hitmana z tradycyjną przygodówką point & click, co ma zarówno swoje wady, jak i zalety.

PLUSY:
  • świetny klimat czerpiący garściami ze starych horrorów, w tym głównie z filmu Omen;
  • ogromna rezydencja do zwiedzania;
  • zaskakująco oryginalna tematyka.
MINUSY:
  • całkowicie liniowa rozgrywka;
  • słaba fabuła;
  • kilka drobnych błędów technicznych.

Rzadko trafia się przełożenie zasad tytułu adventure na trzy wymiary w TPP, ze sterowaniem oraz interfejsem bliższym grom akcji niż przygodowym, dlatego miałem spore nadzieje co do tej produkcji. Niestety Lucius sprawa wrażenie niedopracowanego. Niby obszar działania w postaci ogromnej rezydencji potrafi oczarować, lecz z drugiej strony też przytłacza nasze małe szatańskie nasienie. Na dodatek rozkazujący nam Lucyfer niespecjalnie precyzuje, jak dobrać się do potencjalnej ofiary. Poza mapą pokazującą miejsce, w którym znajduje się nasz cel, często nie otrzymujemy żadnych konkretów, co na siłę utrudnia zabawę.

Nasz niegrzeczny bohater bardzo nie lubi, jak mu się przeszkadza. Przez większą część każdej z misji szukamy odpowiednich przedmiotów, które pomogą zlikwidować ofiarę, a następnie zatrzeć ślady zbrodni. Rzeczy podnosimy bezpośrednio lub z pomocą telekinezy – w tym pierwszym przypadku trzeba uważać, by nikt nas z nimi nie nakrył. Oprócz dorosłych mieszkańców posiadłości musimy też unikać krzyży, mocno osłabiających nasze zdolności oraz pozostawianych w trakcie wędrówki śladów. Momentami gra jest bardzo pomysłowa i bardzo okrutna – psujemy piekarniki, zabieramy kłódeczki, rzucamy kulami ognia czy uruchamiamy tasaki w naprawdę kreatywny sposób. Nie zmienia to jednak faktu, że każdą misję kończymy dokładnie w taki sam sposób, jaki przewidzieli ich twórcy.

I to jest największa wada tej produkcji. Wykorzystuje ona logikę przeciętnej przygodówki, odbierając graczowi kreatywność, jaką popisały się inne gry w planowanie i skradanie. Lucius zrobi A, B i C albo nie przejdzie dalej. Nie może kogoś zabić inaczej, innymi środkami lub w innej kolejności, niż wymyślił to sobie scenarzysta. Cała interakcja związana z podróżowaniem po sporym Dante Mansion ostatecznie i tak sprowadza się do wyszukiwania odpowiednich przedmiotów, a momentami nawet do polowania na piksele. Hitman, Thief, Tenchu czy niedawne Hotline Miami swój czar opierały m.in. na dowolności zabawy, czego tutaj po prostu brak. Na upartego występuje to jedynie w bezpośrednich starciach, które pojawiają się w grze późno, są chaotyczne, zepsute i dziwne. Takie wybory przy projektowaniu gry nie pozwalają wydobyć z niej pełnego potencjału – w końcu kto jak kto, ale mały antychryst powinien nie tylko posiadać szerszy wachlarz umiejętności i być chłopczykiem bardziej kreatywnym, ale i napotykać na swej drodze zmienne przeszkody wymagające nanoszenia korekt w planie.

Chociaż terenem akcji jest jedynie ogromna posiadłość, nie przeszkadza to, wziąwszy pod uwagę, że ma ona swoje sekrety i jest piękna, a sama gra nie okazuje się długa. Jeżeli nauczymy się jej logiki i pominiemy liczne próby w końcowych potyczkach, to każda z 18 misji potrwa około 15-30 minut. Prawda – niektóre z nich być może chętnie kiedyś powtórzymy, do tego atmosfera zaskakuje, jednak to krótka zabawa za wysoką cenę. W Luciusie najbardziej spodobała mi się właśnie atmosfera, czerpiąca garściami z cyklu Omen – mamy tutaj takie słodkie klisze jak data urodzin bohatera (6/6/66, a jego przebudzenie następuje oczywiście w wieku 6 lat), nazwę naszej siedziby lub pewne wątki fabularne, jak choćby odtworzona scena z rowerkiem z filmu. Poza tymi ocierającymi się aż o plagiat smakołykami w Luciusie znalazło się też kilka ciekawych nawiązań do kultowych gier, ale przyjemność ich odkrywania pozostawię potencjalnym nabywcom. Generalnie to klimatyczna pozycja, w której przydałoby się odrobinę więcej czarnego humoru i własnych pomysłów.

Oprawa nie zaskakuje w żaden sposób – jest poprawna i niezła, chociaż lekko przestarzała technicznie. Grafika ponownie skojarzyła mi się ze starszymi przygodami łysego zabójcy, a muzyka wydała momentami wyjęta żywcem z horrorów z lat minionych. Natomiast gra aktorów raczej niedomaga. Jedyny wokal zapadający w pamięć, i to ze względu na swoje przerysowanie, to głos ojca głównego bohatera, pana piekieł i nieprzeciętnego wesołka. W Luciusa raczej i tak zagrają osoby, dla których grafika to rzecz drugorzędna, więc im przeciętne modele postaci i średnia animacja nie powinny za mocno przeszkadzać.

Niestety logika przygodówki powoduje, że Lucius to – moim zdaniem – rozrywka na jeden raz. Praktycznie zawsze dostępna jest tylko jedna droga do celu, a w momentach gdy akcja, a nie kombinowanie, wysuwa się na plan pierwszy, gra robi się chaotyczna i dziwna. Nie ma wielkich powodów, żeby do Luciusa powracać – chyba że komuś zapadnie w pamięć któraś z misji. Tytuł kończy się bardzo rozczarowująco, ale raczej zwiastując kontynuację, stąd przypuszczam, że Lucius ma spore szanse na doszlifowanie z czasem swojej formuły. Póki co ta kuleje. To krótka gra z wysoką ceną i dziwnymi zasadami. Jednak pomysł ma przedni. Za odpowiednią kwotę dla koneserów gatunku może być to dobry przerywnik. Na danie główne za mało tu zawartości.

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.