LEGO Gwiezdne wojny: Saga Skywalkerów Recenzja gry
Recenzja gry LEGO Skywalker Saga - beztroska rozrywka na trudne czasy
LEGO Star Wars Skywalker Saga, choć nieidealne, dostarcza na rynek cenny ładunek, którego chyba wszyscy teraz potrzebujemy: czystą rozrywkę pozbawioną ciężkiej fabuły i trudnych emocji. Suchy humor, ulubione uniwersum i tysiące znajdziek.
Nie ma chyba na tym świecie serii gier, z którą byłabym związana mocniej niż z LEGO. To one pozwalały mi na nowo przeżywać ulubione filmy z dzieciństwa, były źródłem nieskończonej nostalgii, przypomnieniem młodzieńczej beztroski, dawały możliwość ponownego odkrywania ulubionych uniwersów – już nie w rzeczywistości filmowej, a growej.
Przez lata grania we wszystkie „legosowe” tytuły wypracowałam sobie z nimi relację, nauczyłam się ich poczucia humoru, działania zagadek i mechanik. W LEGO Gwiezdnych wojnach: Sadze Skywalkerów oczywiście wszystko to ma zastosowanie, ale ta produkcja jest tak okrutnie ogromna, że tryb swobodnej rozgrywki, w której fabuła nie prowadzi za rączkę, trochę mnie przeraża. Do tej pory „wymaksowanie” gry z tej serii zajęło mi najdłużej około 90 godzin systematycznego czyszczenia lokacji za lokacją. Sagę Skywalkerów dociągnę do 100% pewnie za jakieś trzy miesiące. I będą to ciągłe podróże między kolejnymi miejscami i aktywnościami, by zminimalizować ryzyko przesytu. Bo musicie wiedzieć, że szanse na zmęczenie się rozgrywką są duże.
Przerost bossów nad treścią
JULIA, ALE CZYM JEST TA GRA?
LEGO Saga Skywalkerów to gra na podstawie dziewięciu filmów, czyli trzech trylogii Gwiezdnych wojen – na tyle, na ile to możliwe, wierne odwzorowanie najważniejszych momentów z tych dzieł połączone z walkami i zagadkami środowiskowymi. Możecie zaliczać rozdziały według kolejności wychodzenia filmów, a możecie po prostu od pierwszego. A od pewnego momentu – jak Wam się żywnie podoba.
Każdy film to osobna część, a zwieńcza je wszystkie moduł swobodnej gry, od której nie polecam zaczynać – będziecie potrzebować różnych postaci, a odblokujecie je tylko w fabule.
Dodatkowo produkcja ta oferuje ogrom misji pobocznych, wyścigi, wyzwania i całą masę znajdziek, które zajmą Was na dziesiątki godzin.
- humor;
- piękny świat;
- mnóstwo eksplorowania;
- lekka formuła;
- znajdźki, znajdźki i jeszcze raz znajdźki;
- gra po skończonej fabule naprawdę długo się nie nudzi;
- urozmaicona walka;
- możliwość wyłączenia dialogów na rzecz pomruków;
- poziom trudności w przypadku zbierania znajdziek jakby trochę wyższy niż dotychczas.
- za dużo bossów, z którymi walki wyglądają tak samo;
- momentami szwankująca praca kamery;
- nieco przytłaczająca wielkość świata;
- w trybie kooperacyjnym gra się gorzej niż w pojedynkę;
- wysoki próg wejścia dla świeżych graczy;
- poszatkowana fabuła ze stosunkowo małą liczbą zagadek i krótkimi misjami.
W Sadze Skywalkerów walka została zasłużenie urozmaicona – przeciwnicy dostali nad głowami paski życia, a my, z czasem, możliwość zwiększenia zadawanych obrażeń. Nastrzelacie się, nim zdejmiecie wroga. Mordobicie również idzie wolniej. Albo przynajmniej mniej monotonnie. Nie wystarczy już dusić jednego przycisku ile wlezie. Przeciwnik nauczy się, że bijecie go kwadratem, i zacznie blokować ciosy. Gra zachęca, by tłuc go też innymi przyciskami. No i jest mój ulubieniec – cicha eliminacja. Jednym się to wszystko spodoba, innym nie. Ja się plasuję gdzieś pośrodku, bo koniec końców jestem w „LEGO team zagadki”, a nie „LEGO team walka” – wolę eksplorować, niż bić.
Rozprawianie się z szeregowymi wrogami zajmuje więcej czasu i może być lekko frustrujące, zwłaszcza że w Sadze Skywalkerów starć jest baaardzo dużo. I niestety – moim zdaniem jest to największy minus tej pozycji. Dlaczego? W grach LEGO pojedynki z bossami wyglądają podobnie. Mogą się toczyć na innych obszarach, a sposoby pokonywania „szefów” różnić od siebie, niemniej zawsze sprowadza się to do: zrób X i powtórz. Obwiąż kolosa sznurem trzy razy, a pomiędzy tymi razami unikaj obrażeń albo walcz z mniejszymi oponentami. Poczekaj, aż sypnie ci klockami, byś mógł zbudować coś, co zada mu obrażenia, i powtórz to dwa razy. Trzy razy przejmij rzucany przedmiot i rzuć nim w bossa. I tak dalej, i tak dalej. Jest to żmudna i nużąca praca oraz najsłabszy punkt tych gier, ale warto chwilę się pomęczyć, by zaraz znów wrócić do eksploracji.
No i problem tkwi w tym, że tutaj bossów mamy od groma, a walki zawsze wyglądają tak samo. Najpierw miecze świetlne, potem wytrzymywanie ataku, później gorączkowe blokowanie ciosów z prędkością światła, znów miecze świetlne i może na koniec trzeba znaleźć jakiś sposób, by wróg wrócił na arenę. I powtórz. Raz, trzy, pięć, a nawet i więcej razy, bo bossowie różnią się liczbą żyć.
Trudno mieć za złe twórcom, że dali nam tylu złoli do tłuczenia – to przecież Gwiezdne wojny. Wydaje mi się jednak, że można było podejść do tego z większą dozą kreatywności i przewidzieć, że gracza znudzi prowadzenie w kółko tych samych starć, tyle że z klockiem w innym przebraniu. Udało się to osiągnąć z Kapitan Phasmą i do pewnego stopnia z Jabbą (bardzo przyjemna potyczka, swoją drogą).
Nie lubię rushować gier, można się nabawić przesytu i mniej skupić na przeżywaniu całości jako fajnego doświadczenia. Biorę więc pod uwagę, że gdybym rozłożyła sobie przejście głównego wątku fabularnego na dziewięć dni (jeden film na jeden dzień), a nie na dwa, może nie nudziłabym się podczas walk. Może to Was pocieszy.
Coop czy nie coop
Co-op to dla wielu istotna część gier LEGO; niektórzy ogrywają je tylko w ten sposób. Pewne aspekty tego trybu pozostały bez zmian: ekran podzieli się na dwa pionowe obrazy, a Wy będziecie mogli razem przechodzić kolejne misje, ścigać się i pomagać sobie w zbieraniu klocków i rozwiązywaniu łamigłówek. A zmiany? Twórcy zapewnili jeszcze więcej swobody w trybie swobodnym, i jak zwykle – ma to swoje plusy i minusy. Już tłumaczę.
Jedno z Was może wsiąść w gwiezdną taksówkę i przelecieć na drugi koniec danej mapy, by tam rozrabiać. Drugie zostaje na miejscu i robi to samo. Do tej pory, gdy któryś z graczy oddalił się od swojego kompana, to gra „ściągała” ich z powrotem niczym lassem. Zrezygnowanie z tej funkcji tworzy na przykład takie nieprzyjemne sytuacje: jedna osoba wchodzi do pomieszczenia z muzyką numer jeden, a druga do pomieszczenia z muzyką numer dwa. Efekt? Konieczność wyciszenia dźwięku.
Powyższe w połączeniu z podzielonym obrazem oraz przepastnymi lokacjami sprawia, że co-op przestaje być na tych mapach co-opem i zaczyna być dwiema niezależnymi rozgrywkami prowadzonymi po prostu w tym samym momencie na jednej konsoli czy PC. I to rozgrywkami dość chaotycznymi, bo trudno ogarnąć okolicę z ograniczonym pionowym polem widzenia. Odniosłam wrażenie, że niektóre lokacje zupełnie się do wspólnej gry nie nadają, no chyba że wolicie grać właśnie tak – razem, ale osobno. Na szczęście map jest od groma – na większości z nich wspólne granie idzie o wiele płynniej i przyjemniej. Koniec końców bawiliśmy się z partnerem bardzo dobrze, ale początki były ciężkie.
Saga Skywalkerów mniej niż wcześniejsze gry z serii angażuje obu graczy jednocześnie. Misje nie wymagają stałego skupienia współgraczy, nie zatrzymują na miejscu koniecznością wykonywania czynności, których druga postać nie może wykonać. Rzadko wymagają też robienia czegoś w jednym momencie. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie właśnie to było kwintesencją ogrywania LEGO w co-opie. Mając skończoną fabułę i część aktywności pobocznych, w trybie kooperacyjnym gram właściwie tak samo jak wcześniej, tylko z pionowym ekranem i, przyznaję, nie jest to zmiana na lepsze. Ale jeśli wezmę kampanię dla pojedynczego gracza w nawias, bawię się naprawdę dobrze.
Nie ma kotów, ale też jest super
Jak widać, nie jest to gra bezbłędna. Ogromny świat został mocno poszatkowany i podróż w niektóre miejsca w trybie fabularnym wymaga przesiadki. Poszatkowane są też dość krótkie misje – w efekcie ciągle biegamy za znacznikiem i aktywujemy następne części fabuły i poziomy, a każda lokacja to kolejny loading. Zaburza to płynność rozgrywki. Praca kamery bywa irytująca – raz zablokuje się na wąskim polu widzenia, raz zacznie chaotycznie przeskakiwać w trakcie walki. Członkowie drużyny często plączą się pod nogami i zagradzają drogę przesuwanym przedmiotom lub zasłaniają przeciwników. Interfejs po aktywowaniu ulepszeń lokalizujących znajdźki dodaje dużo pstrokacizny na ekranie, a cały świat jest tak ogromny, że przytłacza i łatwo się pogubić. Nie będzie to prosta gra dla osób mających niewielkie doświadczenie z produkcjami z serii LEGO lub niemających go wcale.
Ale i tak przeważają plusy.
Zacznijmy od tego, że Saga Skywalkerów jest po prostu piękna i na tyle, na ile to możliwe, nie ustępuje w tym aspekcie filmom. Pomyślicie: jak bajkowa gra z klocków może być estetyczna? Może. Widać setki czy tysiące godzin pracy, dopieszczenie szczegółów. W wywiadach twórcy opowiadali, jak ważne były dla nich dodające realizmu drobiazgi typu zakurzone ubrania postaci na piaszczystych czy bagiennych mapach. Ja to oczywiście bardzo doceniam, najbardziej ujął mnie jednak moment, kiedy postrzeliłam szturmowca w nogę, a on złapał się za stopę i zaczął podskakiwać. Z podobną dokładnością i wizją deweloperzy podeszli też do projektowania lokacji. To nowa jakość i marzy mi się, że pewnego dnia (mój ulubiony) Harry Potter i inne starsze produkcje również dostaną podobną szansę. Gry LEGO weszły w nową prędkość.
Zatracicie się w aktywnościach pobocznych, w rozwalaniu wszystkich klockowych elementów w drobny pył, w odblokowywaniu kolejnych postaci, szukaniu rozwiązań dla następnych łamigłówek.
ZNAJDŹKOWA AC VALHALLA?
Jeśli boicie się, że swobodna eksploracja Wam się znudzi i wjedzie na podobne tory jak „maksowanie” Asasynów, czyli odhaczanie kolejnych banalnych i powtarzalnych do bólu znajdziek, to spieszę uspokoić: przez długi, naprawdę długi czas Wam to nie grozi.
Oczywiście, jeśli zostaniecie zbyt długo w jednej lokacji, by wyczyścić ją do zera, nuda i przesyt mogą się pojawić dość szybko. Ale jeśli będziecie dużo podróżować, zmieniać rodzaje aktywności i stronić od powtarzalności, jesteście bezpieczni. Ciągle będziecie odblokowywać i znajdować nowe misje poboczne, odkrywać naprawdę trudne zagadki, głowić się, jak dostać się w przeróżne zakamarki z klockiem, jak skończyć wyzwania.
Gra swobodna to dopiero początek.
Kiedyś dzieliłam te gry na te z dialogami i te śmieszne. O ile LEGO Star Wars: Skywalker Saga daje możliwość darmowego przełączenia się z gwiezdnowojennych kwestii na pomruki, tak scenariusz dobrze sobie radzi i nie zabija klimatu, a legendarne już ucinane i odpadające dłonie, Chewie o delikatnym sercu czy paker Kylo Ren sprawiają tyle samo radości.
Saga Skywalkerów jest dokładnie tym, czego nauczyliśmy się oczekiwać od gier LEGO; tym, co wszyscy najbardziej w nich cenimy. Odwzorowaniem ulubionych filmów, oczywiście, ale również suchym i specyficznym poczuciem humoru; dziesiątkami godzin spędzonych na rozwiązywaniu łamigłówek, wspinaczkach, rozwalaniu wszystkiego, co się napotka na drodze. Satysfakcjonującym „maksowaniem” kolejnych poziomów i zbieraniem milionów monet z szalonymi mnożnikami. Sprawdzaniem z poradnikiem w ręku, gdzie, do cholery, przeoczyliśmy ten jeden element potrzebny do odblokowania ostatniego minizestawu. Tym, że po 50 godzinach podróżowania po różnych zakamarkach znajomych światów wywołujących przypływ miłych uczuć nadal możemy natknąć się na coś (drobiazg albo i na całą lokację), na co nie zwróciliśmy uwagi wcześniej. Radością z podołania trudnemu zadaniu czy zdobycia trudnej do odnalezienia znajdźki.
Jest też czymś, czego – nie wiem jak Wy, ale ja ostatnio bardzo – potrzebuję: nieprzytłaczającą fabułą, która nawet jeśli czasem bywa smutna, to już dawno się z nią oswoiliśmy, a w grze i tak pokazana jest z przymrużeniem oka. Jest rozrywką beztroską, a poznawszy opowiadaną w niej historię, nie będziemy emocjonalnymi wrakami. Da odpocząć po ciężkim dniu w szkole, w pracy, po przytłoczeniu złymi informacjami.
To wszystko ma LEGO Star Wars: Skywalker Saga, a w połączeniu ze świetną grafiką, muzyką i stabilną liczbą klatek (przynajmniej na PS5) dostajemy coś, czego jeszcze w tej serii nie uświadczyliśmy. Nawet jeśli z wadami.
O AUTORCE
Pod względem humoru wygrywa u mnie LEGO Piraci z Karaibów. Jako całokształt – obydwie części Harry’ego Pottera (mimo że to drewno). Saga Skywalkerów jest godnym konkurentem tego pierwszego, z kolei jedyna w swoim rodzaju muzyka Williamsa, który tworzył soundtracki i do Pottera, i do Gwiezdnych wojen, brzmi dla mnie niczym syreni śpiew. Tylko że taki, który nie niesie ze sobą przykrych konsekwencji, a wyłącznie te miłe. Uwielbiam gry LEGO, zupełnie się w nich zatracam i po prostu ogromnie się cieszę, że w tych przygnębiających czasach ta premiera zapewni mi wiele godzin lekkiej (ale też czasem wymagającej), zabawnej i relaksującej rozrywki.
ZASTRZEŻENIE
Przedpremierowy dostęp do gry otrzymaliśmy od Cenegi.