Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

King's Quest Recenzja gry

Recenzja gry 30 lipca 2015, 13:39

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry King's Quest - dobry remake kultowej przygodówki

Ach, po latach w końcu wracamy stęsknieni do królestwa Daventry. King’s Quest nigdy nie umarł, między innymi dzięki amatorskim remake’om, aż wreszcie doczekaliśmy się oficjalnej kontynuacji.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4, XONE

Podobnie jak w przypadku innych gier, które zostały podzielone na publikowane w różnych odstępach czasu epizody, postanowiliśmy wstrzymać się z oceną do momentu wydania ostatniego rozdziału opowieści.

PLUSY:
  1. szacunek dla klasyki serii;
  2. świetne, staranne wykonanie;
  3. humor i znakomity dubbing;
  4. dobrze wplecione i nietrudne elementy zręcznościowe.
MINUSY:
  1. może troszeczkę za prosta;
  2. ciut za dużo biegania pomiędzy oddalonymi lokacjami;
  3. jakby nie było elementów zręcznościowych, fani pialiby z zachwytu.

Długo, oj długo musieliśmy czekać na kolejną odsłonę sztandarowej niegdyś serii firmy Sierra On-Line. I pewnie czekalibyśmy jeszcze dłużej, bo przez ostatnie lata Activision, które jest obecnie właścicielem tej marki, postawiło raczej na mało ambitny rynek strzelanin FPP i gier muzycznych, traktując gatunek przygodówek po macoszemu. Na szczęście znalazła się grupa dżentelmenów mocno podnieconych koncepcją przywrócenia do życia krainy Daventry, którzy na dodatek dotarli ze swoim projektem do samej Roberty Williams – mówmy o tej pani królowa gier przygodowych, bo to mile łechce wspomnienia moje i innych starszych graczy pamiętających pierwsze Questy – zyskując jej błogosławieństwo i możliwość kontynuowania prac. Przez ostatnie miesiące odnosiłem jednak wrażenie, że fani gatunku nie ufają twórcom, a ową nieufność tylko pogłębiały kolejne zwiastuny, przedstawiające bardziej produkcję z serii Dragon’s Lair niż klimatyczną przygodówkę spod znaku King’s Questów IVI. Części siódmej i ósmej nie liczę, ponieważ staram się sobie wmówić, że one po prostu nigdy nie zostały wydane.

Ze szczerością trzylatka wyznam, że ja również miałem do gry sceptyczny stosunek. I to nie tylko podsycany zwiastunami, ale także epizodyczną formą projektu, a przede wszystkim własną wizją kontynuacji serii, możliwie bliską oryginalnym rozwiązaniom – rysowane, dwuwymiarowe tła i poruszające się po lokacjach sprite’y, a do tego tradycyjny interfejs point-and-click. Byłem jednak świadom, że cos takiego w przypadku ogromnego koncernu wydawniczego i dość dużego jak na przygodówkę budżetu marketingowego nie ma racji bytu. Produkt musi zainteresować nowe pokolenie graczy oczekujących dynamicznej zabawy i poniekąd w ten rodzaj gustu celowali deweloperzy. Poniekąd, bo po jakichś sześciu godzinach z groszkiem, jakie zajęło mi przejście pierwszego odcinka, zatytułowanego A Knight to Remember, okazało się, że materiał źródłowy został potraktowany z szacunkiem. Czy w grze znajdują się elementy zręcznościowe? Owszem. Kilka razy mamy nawet do czynienia z niezbyt lubianym waleniem w przyciski zgodnie z ekranowymi wskazówkami (QTE).

Taka studnia na posesji to prawdziwy skarb.

King’s Quest będzie składać się z pięciu odcinków, z których każdy przedstawi odrębną historię z życia króla Grahama, opowiadającego wnuczce Gwendolyn o swoich przygodach. W pierwszym epizodzie poznajemy bohatera zmierzającego na turniej rycerski, w którym śmiałkowie muszą wykazać się siłą, szybkością oraz błysnąć intelektem. Graham nie jest mistrzem w żadnej z dyscyplin, w związku z czym ucieka się do różnych podstępów, aby pokonać rywali. Tym samym jesteśmy świadkami tego, w jaki sposób przyszły heros (ten ze starych gier z serii) zyskuje umiejętności i pewność siebie.

Smocze spojrzenie nie zabija, ale ostre zęby są gotowe na potrawkę z przyszłego króla.

Chwała władcom Daventry, że w grze nie umieszczono żadnego łopatologicznego samouczka. Interfejs jest prostszy niż budowa cepa, więc takie rozwiązanie tylko niepotrzebnie przeszkadzałoby w zanurzeniu się w klimat historii. A zaczynamy z wysokiego C, bo Graham udaje się do jaskini smoka celem wykradnięcia magicznego lustra. Weterani powinni od razu przypomnieć sobie, że fragment ten jest na nowo opowiedzianym zadaniem z pierwszej części serii. Potem cofamy się w czasie i wracamy do opisanego wyżej turnieju, ale tego typu nawiązania do klasyki zdarzają się niemal co krok.

Nowy King’s Quest od samego początku zachwycił mnie na tyle, że potrafiłem przymknąć oko na elementy zręcznościowe. W trakcie zabawy występują one kilka razy, ale w żadnym z przypadków nie stanowią wyzwania. Wspinanie się niczym Nathan Drake, taniec trolli w rytmie QTE czy strzelanie z łuku nie powinny sprawić najmniejszych problemów nawet osobom, które grają wyłącznie w klasyczne adventure, a pada unikają jak ognia. Tudzież sterowania postacią za pomocą klawiatury klawiszami W, S, A, D, choć osobiście uważam, że to gorsze rozwiązanie. No dobrze, przyznam, że jedna sekwencja ze strzelaniem do goblinów może być problematyczna, ale nawet jak bohater zginie – tak, tak, zupełnie niczym w starych grach Sierry – to punkty kontrolne są tak gęsto rozmieszczone, że nikt nie powinien zgrzytać zębami.

Magiczne lustro to kwintesencja klimatu King's Questa.

Elementów zręcznościowych nie ma się co bać, bo po pierwsze – zostały one podporządkowane opowiadanej historii i nigdy nie pojawiają się tylko po to, żeby być, a po drugie – w dużej mierze opierają się na tzw. „timingu”, czyli wymagają nie tyle zręczności, co wyczucia czasu. A nawet kiedy występują, to nierzadko ich powodzenie zależy od naszego sprytu polegającego na typowo przygodówkowych rozwiązaniach – vide zakończenie wyścigu.

Graham przemieszcza się po dość rozległych lokacjach i radzi sobie z charakterystycznymi dla gatunku problemami. Coś musi znaleźć, komuś zanieść, w zamian otrzyma coś jeszcze, co z kolei pomoże mu uzyskać następny przedmiot. Czyli oldskulowy standard, który na dodatek wspaniale pachnie odgrzewanym daniem ze starych Questów. Przecież o to właśnie chodziło! To nazywam szacunkiem dla materiału źródłowego. Nowe czasy przyniosły nowe rozwiązania w kwestii narracji, wyglądu gry i sterowania, ale rdzeń pozostał ten sam. Zupełnie niczym w bardziej współczesnych kontynuacjach serii Monkey Island i Sam & Max. Tylko ładniej i dynamiczniej. Można sobie trochę ponarzekać na brak możliwości łączenia przedmiotów w ekwipunku – w całej grze ani razu nie występuje taka konieczność, co zapewne jest też ukłonem w stronę mniej zaprzyjaźnionych z gatunkiem fanów. Mnie osobiście brakowało znanej z klasycznych gier Sierry punktacji, gdyż – uwaga, uwaga! – część zadań da się zaliczyć na kilka sposobów, a jakby tego było mało, to pierwszy epizod możemy ukończyć, nie wykonując nawet wszystkich questów. Także dokonywane podczas konwersacji wybory prawdopodobnie będą mieć jakieś konsekwencje w kolejnych częściach.

Dziadek Graham opowiada wnuczce o swoich przygodach.

Zainteresowani pewnie zapytają, co różni King’s Questa od gier Telltale Games. Wszystko to przygodówki, w dodatku korzystające z podobnych patentów w oprawie graficznej. Odpowiedź jest jednak prosta – w KQ nasycenie klasyczną przygodą z gatunku „wskaż i kliknij” okazuje się nieporównywalnie większe w stosunku do dowolnego dzieła konkurencji od czasu wydania pierwszego sezonu The Walking Dead. Telltale zagubiło się gdzieś w narracyjnych meandrach, produkując bardziej interaktywne filmy, podczas gdy twórcy z The Odd Gentlemen przygotowali grę, w której idealnie współgra pierwiastek zręcznościowy, przygodowy, a wszystko to jest okraszone całkiem niezłym poczuciem humoru. I świetnym dubbingiem z udziałem między innymi Christophera Lloyda w roli starego Grahama.

Gra w ruchu wygląda bardzo ładnie, nawet pomimo zastosowania przestarzałego UE3.

Czekałem długo, ale się doczekałem. Może nie kontynuacji idealnej, niemniej porządnego kawałka kodu, wyznaczającego pewien kierunek, w którym warto za twórcami podążać. Nie spodziewałem się wiele, a zostałem mile zaskoczony zarówno mechaniką rozgrywki, jak i pieczołowitością wykonania. To nie jest tytuł zrobiony na odwal się. Grafika, animacje postaci, dialogi i sam scenariusz zostały przygotowane niezwykle profesjonalnie. Pomimo użycia podstarzałego silnika Unreal Engine 3 King’s Quest robi bardzo dobre wrażenie. Z przyjemnością przeżyję wraz z Grahamem kolejne przygody.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego
Recenzja gry Life is Strange: Double Exposure - pokochałem Max na nowo, choć po latach straciła coś ważnego

Recenzja gry

Oto Life is Strange, na które czekałem prawie 10 lat. Mało istnieje bohaterek, do których przywiązałem się tak jak do Max, i jestem przeszczęśliwy, że mogłem poznać jej dalsze losy… acz Double Exposure nie trafiło mnie w serce tak celnie jak pierwszy LiS.

Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater
Recenzja gry Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club - kiedy wrogiem gracza jest bezmyślny główny bohater

Recenzja gry

Emio The Smiling Man: Famicom Detective Club to nowa odsłona ponad trzydziestoletniej serii kryminalnych gier visual novel. Tym razem badamy sprawę morderstw powiązanych ze zbrodniami sprzed lat – i z lokalną miejską legendą.

Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii
Recenzja gry Nobody Wants to Die. Polacy znów udowodnili, że są świetni w opowiadaniu historii

Recenzja gry

Po pokazie gameplayu dla prasy nie byłem przychylnie nastawiony do Nobody Wants to Die. Twórcom z Wrocławia udało się jednak złamać mój sceptycyzm już po kwadransie gry. Choć chwilami ziewałem, nieprędko zapomnę tę transhumanistyczną przygodę neo-noir.