Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Kenshi Recenzja gry

Recenzja gry 12 grudnia 2018, 12:00

autor: Sebastian Purtak

Recenzja gry Kenshi – Mount and Blade dla fanów Gothica

Z jednej strony model rozgrywki, który powinien stanowić wzór i inspirację dla wszystkich, którzy chcą robić prawdziwe erpegowe piaskownice dla pojedynczego gracza. Z drugiej natomiast festiwal gliczy niczym z najgłębszych odmętów steamowego piekła.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Kenshi to produkcja ogromna niczym biblijny Lewiatan. W podstawowych założeniach stanowi połączenie RPG ze strategią czasu rzeczywistego, na dodatek z elementami survivalu. Skojarzenia z Mount and Blade są jak najbardziej na miejscu, choć Kenshi utrzymane jest w odmiennych, dalekowschodnich klimatach.

Dzieło studia Lo-Fi Games różni się jeszcze jednym od swego duchowego ojca– otóż poziomem złożoności i skalą Kenshi przewyższa Mount and Blade w każdym aspekcie. Niestety, niekoniecznie musi być to zaletą. Widać bowiem wyraźnie, że przez 12 lat produkcji twórcy usilnie próbowali sprostać swoim wygórowanym ambicjom. Były one wielkie niczym wspomniany Lewiatan i ostatecznie pożarły deweloperów razem z ich grą.

Otrzymaliśmy tytuł tak ogromny, że trudno się w nim odnaleźć. Jego potencjał i liczbę oferowanych możliwości przebija jedynie ilość gliczy i niedoróbek, które niekiedy niemal uniemożliwiają komfortowe granie. Prawdziwi hardkorowcy pokochają ten świat i wsiąkną w niego na bardzo długie godziny, jednak cała reszta się od niego odbije.

Zaczynamy skromnie – na kapelusz i plecak musiałem zapracować.

Skromne początki wielkiej przygody

PLUSY:
  1. niemal nieograniczone możliwości zabawy;
  2. świat, który chce się zwiedzać;
  3. niezwykły, czasem nieco surrealistyczny klimat;
  4. dobrze zrealizowany system rozwoju postaci;
  5. wciąga na długie godziny;
  6. bez względu na to, jak gramy, zawsze mamy do dyspozycji rozbudowane mechaniki;
  7. poziom trudności potrafi irytować, ale jednocześnie sprawia satysfakcję.
MINUSY:
  1. archaiczna grafika przy współczesnych wymaganiach sprzętowych;
  2. mnóstwo frustrujących gliczy;
  3. interfejs użytkownika wprost z radzieckich samochodów osobowych;
  4. bardzo wysoki próg wejścia;
  5. bywa monotonna, wymagając przy tym mnóstwa czasu.

Zacznijmy od tego, co w Kenshi jest dobre. A dobra mamy tu dużo. Standardowo wita nas ekran kreacji postaci, gdzie decydujemy o wyglądzie i pochodzeniu naszego bohatera. Opcji modyfikacji występuje naprawdę sporo i przy odpowiedniej dozie cierpliwości możemy sobie wyrzeźbić dowolnego awatara. Mnie na przykład udało się stworzyć najbardziej wyprostowanego człowieka świata, co dało dość niepokojący efekt. Nie ukrywam jednak, że nigdy nie miałem specjalnego talentu do obsługi kreatorów postaci. Decydujemy też o rasie (tych do wyboru jest cztery) i pochodzeniu naszego protagonisty, co ma już bezpośrednie przełożenie na to, w jakich warunkach rozpoczniemy rozgrywkę.

W zależności od tego, jakie tło fabularne wybierzemy dla naszej postaci, zaczynamy zabawę w różnych miejscach świata i z różnymi przedmiotami. Możliwe jest nawet rozpoczęcie jej nie w pojedynkę, a z gotową drużyną śmiałków, dzięki czemu od początku mamy szansę skupić się na zakładaniu osady i bardziej strategicznych aspektach gry.

Pośrednio wybór początkowego scenariusza wpływa też na stopień trudności, gdyż w niektórych przypadkach dostajemy na starcie więcej pieniędzy lub mamy lepsze relacje z określoną frakcją. Na tym jednak ustalanie poziomu wyzwania się nie kończy, gdyż w dalszych etapach rozgrywki świat gry okazuje się równie bezlitosny dla każdego – bez względu na to, czy zaczynaliśmy jako bogaty kupiec, czy też biedny wędrowiec. Mimo to warto się dobrze zastanowić nad tożsamością i przeszłością naszego protagonisty, gdyż właśnie ta decyzja przekłada się na początek historii naszej postaci.

Trzeba wiedzieć kiedy pauzować.

CO NOWEGO W WERSJI PREMIEROWEJ

Kenshi miało oficjalną premierę 6 grudnia 2018 roku, po mniej więcej 12 latach produkcji. Wyjściu z wczesnego dostępu nie towarzyszył jednak ogrom zmian. Twórcy dodali kolejne języki (polski wciąż nie jest dostępny), a w wersji 0.99 delikatnie zmodyfikowali ekonomię gry. Ze względu na skalę projektu są to nowinki raczej niemożliwe do zauważenia przez nowego gracza. Studio Lo-Fi obiecuje jednak, że po premierze wsparcie dla Kenshi się nie skończy.

W początkowych etapach gry starcia nawet z losowymi przedstawicielami fauny potrafią być niezwykle wymagające.

Nowy wspaniały świat

Po dokonaniu wszystkich początkowych wyborów, co wbrew pozorom nie zajmuje tak dużo czasu, trafiamy do świata Kenshi. Ten jest naprawdę ogromny i przyznam, że początkowo w ogóle nie zdawałem sobie z tego sprawy. Po wylądowaniu na mapie nikt nam nie mówi, co mamy robić. Rozpoczęcie rozgrywki nie wiąże się z żadnymi dramatycznymi wydarzeniami. Żaden tajemniczy zakon nie próbuje skrzywdzić naszych bliskich, po niebie nie latają zionące ogniem smoki i nikt nawet nie wspomina o starożytnych przepowiedniach czy mającym zbawić glob wybrańcu.

Zamiast tego lądujemy na ulicy jednego z pobliskich miast, najczęściej mając przy sobie ledwie kilka złotych monet, i absolutnie nikogo nie obchodzi, co ze sobą poczniemy. Pierwsze chwile w Kenshi przypominają trochę moment, w którym wysiadamy z pociągu w zupełnie nowym mieście – towarzyszy temu lekkie uczucie dezorientacji i pytanie, co robić dalej.

Pomimo archaicznej grafiki krajobrazy potrafią zachwycić.

Pierwsze wrażenie jest więc dość nietypowe i zakładam, że może nawet odrzucić graczy przyzwyczajonych do jasno określonych celów gry. Mnie jednak ta wolność przypadła do gustu i postanowiłem z niej skorzystać. W położonej niedaleko kopalni miedzi zarobiłem trochę pieniędzy, za które kupiłem podstawową broń, zbroję i plecak, a następnie ruszyłem w świat. Nie miałem żadnego celu ani wytyczonej trasy, po prostu szukałem ciekawych miejsc. Wtedy to właśnie po raz pierwszy uderzył mnie ogrom produkcji studia Lo-Fi Games.

Dystans równy mniej więcej długości całej mapy pokonywałem trzy dni (!), przy czym każdego dnia grałem solidnie przynajmniej cztery godziny. Oczywiście nie był to speedrun, nigdzie mi się nie spieszyło, a po drodze miałem wiele przygód. Parokrotnie straciłem sporo czasu, starając się wydostać z terenów, na które zdecydowanie nie powinna wchodzić postać z moim poziomem, no i zatrzymywałem się w praktycznie każdym większym mieście, by uzupełnić zapasy. Odkrywając nowe tereny i poznając zamieszkujące je frakcje, powoli chłonąłem świat Kenshi. Zanim postanowiłem osiąść gdzieś na stałe, odbyłem naprawdę klimatyczną podróż, pełną ciekawych historii, które w zasadzie pisały się same, gdyż po drodze nie przyjąłem ani jednego questa.

Kenshi ma też najbardziej wykręcone owce jakie w życiu widziałem.

MAMY NADZIEJĘ, ŻE LUBICIE CHODZIĆ

Recenzja gry Kenshi – Mount and Blade dla fanów Gothica - ilustracja #6

Świat Kenshi ma 870 kilometrów kwadratowych. Jest to wyspa, a raczej cały kontynent zapełniony przez szereg różnorodnych biomów. Swoją przygodę rozpocząłem na skalistej pustyni, po przejściu której dotarłem do rozległych bagien. Po kilku nieudanych próbach przeprawy zdałem sobie sprawę, że bagna należy sobie na razie odpuścić, i ruszyłem w drugą stronę, by po jakimś czasie znaleźć się w górach – przedziwnych, psychodelicznych i opanowanych przez krwiożercze żyrafy…

Ogromny i różnorodny świat zamieszkują naprawdę fantastyczne, choć zarazem przerażające stworzenia. Podobno gdzieś na północy leży cały kraj władany przez kanibali – nie wiem tego, ale podczas swoich wędrówek trafiłem za to na ziemie istot przypominających humanoidalne termity, żyjące w ogromnych kopcach.

Ogrom możliwości

Prawdę powiedziawszy, wcale nie miałem ochoty porzucać wędrówek. Chciałem ruszyć na północ, może się gdzieś zaciągnąć albo zorganizować własną bandę koczowników. Wiedziałem jednak, że gra oferuje też zupełnie inne style zabawy, a żeby je poznać, warto gdzieś osiąść na stałe. W trakcie swoich wojaży znalazłem jedno dogodne miejsce, do którego postanowiłem wrócić i tam założyć osadę. Tu Kenshi po raz kolejny objawiło swoją skalę. Nic bowiem nie stało na przeszkodzie, by dalej w pojedynkę przemierzać świat, prowadząc rozgrywkę w stylu klasycznego solowego RPG. Skoro jednak zdecydowałem się na budowę bazy, otrzymałem pełnoprawną strategię ekonomiczną.

Proszę tu te płytki wyrównać bo krzywo będzie!

Budowa samowystarczalnej osady wcale nie jest zadaniem łatwym i poza wybraniem odpowiedniego miejsca musiałem też zatrudnić ludzi, którzy posiadali przydatne umiejętności. Nowi członkowie ekipy muszą mieć oczywiście regularny dostęp do pożywienia, co z kolei oznacza, że potrzebowałem stałego dopływu gotówki.

Aby systematycznie zarabiać, część swoich ludzi oddelegowałem do pracy przy wydobyciu i sprzedaży surowców. Jak widać, szybko pojawił się szereg łańcuchów zależności, tak charakterystycznych dla typowych gier ekonomicznych. Wszystko to dodatkowo komplikuje fakt, że każdy z zatrudnionych towarzyszy to pełnoprawna postać opisana takim samym zestawem statystyk jak stworzony przez nas bohater. Dzięki temu przywiązujemy się do członków naszej ekipy i strata kogoś doświadczonego okazuje się naprawdę bolesna. Z drugiej jednak strony – z czasem musimy dbać o rozwój nie jednej, a kilku, a nawet kilkunastu postaci jednocześnie.

O NIE, SPADŁ MI PASEK ŻYCIA LEWEGO BIODRA!

Doskonały przykład tego, jak rozbudowane jest Kenshi, stanowi system zdrowia naszego bohatera. Mamy tu nie jeden, a dziewięć pasków zdrowia, z których każdy odpowiada za inną część ciała protagonisty. Spadek każdego z nich wiąże się z innymi konsekwencjami, przez co na przykład postać ranna w nogę będzie kuleć i raczej nie da rady uciec z pola walki.

Ponadto stan zdrowia objawia się również poprzez stan naszej świadomości. Zwykle gdy bandyci napadali na mnie na szlaku, to nie próbowali mnie zabić, a jedynie ogłuszyć i okraść. Zdarzyło się również, że w wyniku ran odniesionych w walce mój bohater zapadł w długotrwałą śpiączkę. Możemy nawet udawać martwego, co bardzo się przydaje na ziemiach termitów...

Budowa farmy czy kamieniołomu to jedno, ale naszą bazę należy jeszcze odpowiednio zabezpieczyć, tak by nie stała się łatwym łupem krążących po mapie band. Możemy więc wznosić mury obronne i umieszczać na nich ciężki sprzęt czy strażników. Po za tym, jeśli mamy odpowiednią siłę ognia, sami możemy napadać na obozy bandytów, zmniejszając poziom zagrożenia w okolicy.

Z czasem obowiązków i możliwości pojawia się tak wiele, że nie ma absolutnie szans, by wszystko to ogarnąć. Na szczęście twórcy dali nam do dyspozycji narzędzia, które znacznie ułatwiają zarządzanie rozrastającą się osadą. Przede wszystkim całą naszą ekipę da się podzielić na mniejsze oddziały, z których każdy może działać na zupełnie innym terenie.

Nic nie stoi na przeszkodzie, by w tym samym czasie nasi farmerzy zbierali plony, a inżynierowie stawiali nowy budynek, podczas gdy na drugim końcu mapy oddział komandosów infiltruje bazę jakichś religijnych fanatyków. Twórcy oferują do tego system automatyzacji pracy, w którym to SI przejmuje kontrolę nad naszymi ludźmi i steruje nimi przy wykonywaniu powtarzalnych czynności. Pozwala to skupić się jedynie na interesujących nas aktywnościach, nie zaniedbując przy tym własnej kolonii.

Nie brakuje tu tez lokacji w klimacie Mad Maxa czy Fallouta.

UCZ SIĘ, UCZ

Rozwój postaci w Kenshi przypomina nieco to, co znamy z serii The Elder Scrolls. Nie zdobywamy tu kolejnych poziomów doświadczenia i nie rozdajemy za każdym razem punktów umiejętności. Za to statystki naszej postaci rosną samoczynnie w zależności od tego, co aktualnie robimy. Dzięki temu gra niejako dostosowuje się do naszego stylu zabawy.

W trakcie opisanej wyżej podróży nawet przez chwilę nie miałem wrażenia, że tracę czas, bo powinienem właśnie „farmić expa” w jakiejś odpowiedniej do tego lokacji. Zwiedzając nowe ziemie, cały czas rozwijałem atletykę, chcąc trochę zarobić i kopiąc cenne surowce, zyskiwałem umiejętności związane z pracą, a za każdym razem, gdy zbierałem się z ziemi po przegranym starciu z bandytami (tak, tu nawet porażka uczy), wzrastał mój współczynnik „twardziela” (odporność itp.).

Gdy wreszcie zdecydowałem się zakończyć wędrówkę i wróciłem do miejsca, w którym chciałem założyć osadę, faktycznie czułem, że moja postać jest doświadczonym podróżnikiem gotowym przejąć dowództwo nad jakąś lokalną bandą i zmienić układ sił w okolicy.

A czasem potrafi być też dramatycznie.

Dużo nie zawsze znaczy dobrze

Założenie własnej osady to też zaledwie początek nowej przygody. Z czasem możemy posiadać tylu ludzi, że możliwe staje się przejmowanie miast, a nawet podbój całych krain. Co ważne, świat gry dynamicznie reaguje na nasze poczynania – ludzie wzięci w niewolę będą chcieli z niej uciec, a wrogie frakcje będą starały się odbić zajęte przez nas miasta. Z drugiej strony nic nie stoi na przeszkodzie, by odpuścić sobie wojaczkę i zająć się handlem czy pokojową rozbudową miasta, bo Kenshi oferuje również takie style zabawy.

Praktyczny brak optymalizacji czy komiczne, a czasem też frustrujące bugi to niestety kolejne oblicze Kenshi.

Może się więc wydawać, że produkcja Lo-Fi Games to sandbox idealny, stwarzający niemal nieskończone możliwości. Niestety, taki ogrom zawartości ma też negatywne skutki i są one w Kenshi bardzo uciążliwe. Pominę już uczucie początkowej dezorientacji czy fakt, że często musimy pokonywać niezwykle duże odległości, co zabiera odpowiednio dużo czasu. Problemem jest to, że w tej grze wszystko trwa niezwykle długo.

Bez względu na to, jaki styl rozgrywki wybierzemy, zanim posiądziemy choćby podstawowe umiejętności, miną długie godziny. Swoją pierwszą osadę założyłem mniej więcej po 15 godzinach zabawy, a myślę, że mógłbym poświęcić drugie tyle na poznawanie mapy i nie byłbym jeszcze w pełni gotowy, by gdzieś osiąść. Twórcy twierdzą, że chcieli w ten sposób zwiększyć realizm w grze, oddając poniekąd trudy prawdziwego życia.

Dla niektórych może to być zapewne zaleta, ja jednak, patrząc, jak moja postać przez 15 minut macha kilofem, żeby zarobić jakieś marne grosze, zwyczajnie się nudziłem. Rozumiem zamysł, ale Kenshi to jednak tylko gra, a takie ślamazarne tempo rozgrywki może od niej odrzucić, zwłaszcza że sporo czynności bywa mozolnych i powtarzalnych.

Moja pierwsza osada szybko zaczęła nabierać uroku postsowieckiego blokowiska.

Jest to zresztą jeden z wielu czynników, które składają się na to, że próg wejścia jest w przypadku dzieła Lo-Fi Games naprawdę wysoki. Absolutnie nie wyobrażam sobie, że w Kenshi jest w stanie dobrze się bawić przypadkowy niedzielny gracz. To tytuł dla hardkorowców i nie chodzi mi bynajmniej o wyśrubowany poziom trudności. W tym ogromnym otwartym świecie sami musimy się odnaleźć, a gra w żadnym razie nam tego nie ułatwia.

Do tego dochodzi toporne sterowanie i nieczytelny interfejs, który jest przy tym po prostu brzydki. Wszystko to wygląda, jak wyjęte żywcem z 1995 roku, i nieraz odnosiłem wrażenie, że żeby coś zrobić, muszę z grą po prostu walczyć. Pod pewnymi względami doświadczenie to przypomina trochę jazdę ciężkim sprzętem budowlanym – jakaś wąska grupa społeczeństwa znajdzie w tym kupę frajdy, ale cała reszta, nawet jak to odpali, i tak nie będzie umiała ruszyć.

ZACZNIJMY JESZCZE RAZ

Ciekawostkę stanowi fakt, że na pewnym etapie wieloletniego powstawania Kenshi doszło do całkowitej przebudowy uniwersum gry. Zmianie uległa nie tylko mapa, ale też frakcje czy niektóre z mechanik. Co prawda część miast trafiła później na nową mapę, ale w społeczności Kenshi przyjął się termin Old World, który nostalgicznie odnosi się do świata, hmm… sprzed potopu.

Technologiczne seppuku

Prawdziwe problemy Kenshi dotyczą jednak kwestii technologicznych. Widać tu bowiem wyraźnie, że twórcom brakowało zarówno budżetu, jak i ludzi, a mimo to za wszelką cenę chcieli zrealizować swoje gigantyczne ambicje. W pewnym sensie im się udało – Kenshi jest większe i bardziej złożone niż wszystkie Skyrimy świata. Rzecz w tym, że autorzy pakowali do gry kolejne rozwiązania, nie szlifując tego, co już zdołali zrobić. W efekcie mamy te wszystkie złożone i zazębiające się mechaniki przeplatane całą masą frustrujących gliczy, które w najmniej odpowiedniej chwili potrafią wywalić nas do pulpitu.

Na początek proponuje wyłączyć cienie, zaoszczędzicie sporo czasu.

Inną sprawą jest optymalizacja, a w zasadzie jej całkowity brak. Kenshi wygląda jak pierwszy Gothic, a miewa wymagania jak trzeci Wiedźmin. Nawet na silniejszym sprzęcie gra potrafi bez przyczyny zacząć klatkować. Jeśli macie słabsze kompy, to bardzo mi przykro, ale będziecie zmuszeni kombinować z ustawieniami i obniżać jakość grafiki. Niestety, nawet to może okazać się trudne, a czasem wręcz niemożliwe.

Pamiętam, jak postanowiłem uruchomić grę w niższej rozdzielczość i zabrało mi to dobre półtorej godziny. Ostatecznie okazało się, że muszę najpierw zmniejszyć rozdzielczość swojego pulpitu, następnie gry i na końcu uruchomić ją w specjalnym trybie, bo fullscreen się wywala… Przypominam – mamy 2018 rok.

Na te mokradła nie radzę się zapuszczać bez odpowiedniego przygotowania.

Problem optymalizacji wiąże się, niestety, w nieprzyjemny sposób również z wysokim poziomem trudności zabawy. Jak już wspomniałem, na samym początku zabić może nas dosłownie wszystko, co oznacza bardzo częste wczytywanie gry. To natomiast trwa odpowiednio długo, przez co sporo czasu spędzamy na oglądaniu ekranu ładowania.

Podobnie sprawa wygląda z doczytywaniem nowych terenów w trakcie rozgrywki, gdy przemieszczamy się po mapie świata. Jeśli mamy jeden zespół bohaterów podróżujących razem, to da się to jeszcze przeżyć, gdyż doczytywanie nowych terenów nie jest aż tak uciążliwe. Gorzej, jeśli nasi ludzie są rozrzuceni po różnych miejscach mapy, bo gdy zaczniemy się między nimi przełączać, gra za każdym razem będzie musiała się wgrywać. Z tego powodu na słabszym sprzęcie praktycznie nie ma sensu operować oddalonymi od siebie zespołami.

Piękna psychodelia

Pomimo tych wszystkich narzekań muszę jednak przyznać, że w archaicznej oprawie Kenshi jest pewien urok i niesamowity klimat. Patrząc na kanciaste i ciągle doczytujące się otoczenie, zrozumiałem, czego brakowało mi od lat – tego surrealizmu, który pamiętam z takiej klasyki jak Giants: Citizen Kabuto czy zapomniane już dziś Sacrifice z 2000 roku.

Podróżując przez różnorodne biomy, raz na jakiś czas przystawałem, by oglądać majaczące w oddali, dziwne, gigantyczne konstrukcje. Nawet klimat postapokalipsy ma tu swój unikatowy charakter, dzięki wkomponowaniu go w dalekowschodni setting. Tych, którzy są uczuleni na mangę, mogę uspokoić, gra nie jest nachalnie stylizowana na komiks z Kraju Kwitnącej Wiśni. Z drugiej jednak strony świat przedstawiony spokojnie mógłby zrodzić się w szalonych snach japońskich artystów.

Jeśli czegoś w Kenshi jest mało, to muzyki. Przez większość czasu z głośników dobiegają głównie dźwięki otoczenia, a nie melodie. Te kawałki, które raz na jakiś czas przerywają ciszę, idealnie komponują się z warstwą wizualną. Same odgłosy są po prostu poprawne. W żaden sposób w rozgrywce nie przeszkadzają, ale też niczym nie zachwycają – po prostu są.

Praca kamery pozwala nam na oglądanie świata z niemal dowolnej perspektywy.

KAMERA, AKCJA!

Niezwykle ciekawą kwestią w Kenshi okazuje się praca kamery. Zasadniczo również w tym aspekcie pozostawiono graczowi niemal całkowitą dowolność. Możemy więc przykleić kamerę do jednego z naszych bohaterów, by podążała za nim jak w większości gier RPG akcjis. Z drugiej strony w każdej chwili możemy ustawić kamerę na stałe w jednym miejscu, w określonej odległości od naszej postaci.

W zasadzie, poza widokiem pierwszoosobowym, możemy niemal dowolnie zmieniać sobie perspektywę. Oznacza to oczywiście ogromne możliwości, zarówno pod względem estetycznym, jak i w samej rozgrywce. Z drugiej strony takie ciągłe operowanie kamerą w niemal dowolny sposób wymaga uwagi i wysiłku. Jestem przekonany, że dla wielu będzie to minus, który może nawet uniemożliwić im komfortową grę.

Taki trochę nowy Gothic

Ostatecznie więc Kenshi jest grą trudną, zgliczowaną oraz wymagającą od gracza wielu umiejętności i cierpliwości. W zamian oferuje ogrom możliwości, swobodę i głębię rozgrywki w zasadzie niespotykaną w żadnym innym RPG na rynku. Prawdę powiedziawszy, gdyby Kenshi było produkcją AAA, z odpowiednim budżetem i dużo większą ekipą deweloperów, to przy takich założeniach, byłaby to pozycja na dychę. Niestety, mimo że Lo-Fi Games włożyło w swoje dzieło niewyobrażanie wręcz wiele wysiłku, przy tak ambitnych założeniach twórcy nie mieli szans uniknąć mnóstwa błędów i nietrafionych decyzji. Wierzę jednak, że będą oni dalej rozwijać i naprawiać swoją grę, gdyż widać w tym projekcie prawdziwą pasję.

Z drugiej strony dla przeciętnego współczesnego gracza, takiego, który pogrywa sobie w weekendy w głośne tytuły, Kenshi jest praktycznie niegrywalne. Ta gra jest po prostu wroga – brzydka i piekielnie trudna. Nie jest to więc tytuł dla wszystkich, raczej dla tej mniejszej grupy fanów wirtualnej rozrywki, który lubią wkręcać się w świat przedstawiony i odgrywać w nim swoją rolę, a jednocześnie mają cierpliwość i umiejętności, by poradzić sobie z glitchami i opanować złożone mechaniki. Ja widzę w Kenshi ogromny potencjał i świetną alternatywę dla wielu pustych i szablonowych pozycji RPG typu AAA. Nie zamierzam jednak przy tym zapomnieć, ile nerwów zjadło mi dzieło Lo-Fi Games.

O AUTORZE

W Kenshi grałem ponad 30 godzin, a więc o jakieś 170 za mało, żeby dogłębnie poznać tę produkcję. W tym czasie udało mi się ukończyć coś, co nazwałbym tutorialem, i przejść do właściwej części rozgrywki. Zdaję sobie sprawę, że ślizgałem się jedynie po powierzchni ogromnego zamarzniętego oceanu i wiele mi jeszcze brakuje do poznania jego głębin. Siadając do produkcji Lo-Fi Games, pamiętajcie więc o tym, że to nie jest tytuł na jeden weekend, to gra na długie miesiące.

ZASTRZEŻENIE

Recenzencką kopię gry otrzymaliśmy bezpłatnie od agencji PR Kartridge.

TWOIM ZDANIEM

Jak sądzisz, Mount & Blade II zadebiutuje w 2019 roku?

Tak
38,9%
Nie
61,1%
Zobacz inne ankiety
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.

Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę
Recenzja gry Starfield: Shattered Space - przeciętny dodatek, ale nie za taką cenę

Recenzja gry

Kiedy dowiedziałem się, że Bethesda nie planuje przekazać kodów do Shattered Space przed premierą, zacząłem zadawać sobie pytania. Czy stan techniczny jest zły? A może historia jest zwyczajnie nudna? Moje obawy były uzasadnione, choć tylko częściowo.