It Takes Two Recenzja gry
Recenzja gry It Takes Two - nowy król kooperacji... ze słabą fabułą
Josef Fares idzie za ciosem i raz jeszcze podsuwa nam grę, której nie można przejść w pojedynkę. Zabawa znów jest przednia… ale mam wątpliwości, czy It Takes Two, reprezentujące niepoważny gatunek platformówek 3D, stanowi krok naprzód po A Way Out.
Muszę Was zmartwić. Pewnie słyszeliście, że Josef Fares, reżyser It Takes Two, obiecał tysiąc dolarów każdemu, kto z ręką na sercu powie, iż znudził się jego najnowszą grą. Niestety, nici z łatwej kasy. Ostatnie dzieło studia Hazelight rzuca graczom dziesiątki różnych wyzwań – a znudzić się nim to bodajże najtrudniejszy cel, jaki można sobie tutaj wyznaczyć. Fares słynie z buńczucznych wypowiedzi, ale tym razem jego pewność siebie ma dobre podstawy.
Rzadko widywane oblicze EA
- ogromna różnorodność scenerii i mechanik rozgrywki – nuda nie wchodzi w grę;
- kreatywne i przemyślane wyzwania, które wymuszają ścisłą współpracę;
- śliczne projekty poziomów;
- długa i pełna opcjonalnych atrakcji przygoda;
- obfitość widowiskowych filmów przerywnikowych.
- banalna, a czasem wręcz infantylna fabuła;
- nierówny poziom trudności, którego nie da się regulować;
- sterowaniu i pracy kamery niekiedy brakuje precyzji, a cutscenkom płynności.
Potrzeba było dużo odwagi do stworzenia takiego projektu jak It Takes Two. Po pierwsze, gra, którą nie, że można, tylko którą trzeba przechodzić w kooperacji, zawsze będzie miała mniej nabywców niż tradycyjny „solowy” tytuł (zwłaszcza gdy nie wymuszasz kupienia dwóch kopii do wspólnej zabawy). Po drugie, ryzyko zwiększa wskakiwanie do basenu platformówek 3D, w którym pływają rekiny Nintendo, a ostatnio grasuje także pewien wychuchany jamraj pasiasty. Po trzecie wreszcie, na igranie z ogniem zakrawa wypuszczenie takiej pozycji w cenie ok. 160 zł (to znacznie więcej, niż kosztowało A Way Out, poprzednie dzieło studia Hazelight). I pomyśleć, że cały czas mówimy o produkcji wydanej przez Electronic Arts...
Josef Fares w swoich ambicjach wybiega jednak dalej. Nie chce tylko sprzedać swojego produktu. On życzy sobie, aby każdy nabywca zobaczył napisy końcowe w jego grze – i wydaje się przekonany, że dopnie swego. No cóż, to śmiałe założenie, zważywszy że mowa o przygodzie na dobre 15 godzin (tak, podbicie ceny względem A Way Out ma solidne uzasadnienie). Przygodzie, która wprawdzie przykuwa do ekranu wartką i zmieniającą się ciągle akcją, a przy tym imponuje pomysłowością twórców, jednak wypada rozczarowująco na płaszczyźnie narracyjnej.
Niech nie zwiedzie Was urokliwa grafika – It Takes Two nie nadaje się dla najmłodszych. Ta scena chyba będzie mi się śnić po nocach...
Dziecinna bajka dla dorosłych
Tutaj musimy zadać sobie jedno ważne pytanie: kim jest docelowy odbiorca It Takes Two? Fabuła nie powinna mieć większego znaczenia, jeśli gra wpadnie w ręce entuzjasty platformówek 3D – w tym gatunku nie należy spodziewać się zbyt wiele po opowieści. Gorzej, jeśli po omawiany tytuł sięgnie osoba taka jak niżej podpisany, zwabiona renomą, jaką Josef Fares zyskał dzięki dotychczasowemu dorobkowi, tj. wspomnianemu już parokrotnie A Way Out oraz starszym Brothers: A Tale of Two Sons. Jeśli liczycie na równie silny ładunek emocji w It Takes Two, możecie się srogo zawieść.
Gdybym miał do czegoś przyrównać tę grę, przywołałbym kinową serię Toy Story (pasuje tym bardziej, że Fares to niespełniony filmowiec). Główni bohaterowie, Cody i May, to rozpadające się młode małżeństwo. Gdy oznajmiają swojej córce Rose, że chcą wziąć rozwód... zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Protagoniści zmieniają się w miniaturowe zabawki i ruszają w szaloną podróż po własnym domu (i przyległościach) pod okiem niejakiego doktora Hakima, który próbuje ocalić ich związek na prośbę dziewczynki.
Pościgi, bijatyki, strzelaniny – It Takes Two jest naładowane akcją w znacznie większym stopniu niż A Way Out. Pojedynki z bossami to tutaj chleb powszedni.
Pomysł na fabułę od początku mi się podobał i widziałem w nim spory potencjał. Niestety, momenty, w których ów potencjał byłby dobrze realizowany – tj. chwile, gdy graczowi-widzowi robiłoby się ciepło na sercu, jak przy dobrze nakręconym animowanym filmie familijnym – zdołam chyba policzyć na palcach jedn... no, niech będzie, że obu rąk. Choć cutscenek jest tu bez liku, a dialogów jeszcze więcej, rozwijaniu opowieści służy nie więcej niż jedna trzecia z rzeczonych (około) 15 godzin, w których zamyka się cała historia.
DWA OBLICZA KOOPERACJI
It Takes Two oferuje dwa warianty kooperacji: lokalny i sieciowy. Ten pierwszy to klasyczne kanapowe doświadczenie na podzielonym ekranie. Drugi jest o tyle ciekawy, że nie potrzeba do niego dwóch kopii gry – wystarczy zaproszenie do zabawy od osoby, która posiada już ten tytuł.
Twórcy dali sobie mnóstwo czasu, by wyraziście nakreślić bohaterów oraz ich wzajemną relację – i go zmarnowali. Ona bez przerwy pracuje, on ma z tym problem, nie dogadują się, chcą rozwodu – i to z grubsza tyle niuansów w tej opowieści. Przez pół gry Cody złorzeczy May, a May złorzeczy Cody’emu – mimo że oboje muszą stale współpracować, by usuwać ze swej drogi coraz dziwniejsze kłody rzucane im pod nogi – aż wreszcie, od któregoś momentu, między bohaterami na nowo rodzi się nić porozumienia. Przepraszam, jeśli zepsułem Wam (pożal się Boże) niespodziankę.
Czy po drodze trafiają się chociaż ciekawe zwroty akcji? Nie, nada. Chyba że za takowe uznamy „zaskakujące” przeszkody wyrastające nieustannie przed bohaterami, oddalające ich od oczywistego celu czekającego na końcu tej kilkunastogodzinnej drogi. Wspomniane liczne cutscenki upływają głupkowatym postaciom głównie na przerzucaniu się nonsensownymi okrzykami, złośliwościami i w większości czerstwymi żarcikami. Dodajmy do tego ogólnie banalny (a chwilami wręcz infantylny) wydźwięk dialogów – z chlubnymi wyjątkami, ale tylko paroma – a otrzymamy niezbyt porywającą narrację. Dobrze chociaż, że filmy przerywnikowe są znakomicie animowane i widowiskowe, a aktorzy głosowi porządnie wykonali swoją pracę.
Również główkowania jest tutaj znacznie więcej niż w poprzedniej grze studia Hazelight. Ot, platformówka co się zowie.
ŁYŻKA PVP W BECZCE KOOPERACJI
Mimo ogólnie kooperacyjnego charakteru gry w It Takes Two nie brakuje też okazji, by porywalizować (nie inaczej niż w A Way Out). Funkcję znajdziek pełnią tutaj ukryte minigierki, do których można wrócić w każdej chwili z poziomu menu (tj. do tych, które udało się odnaleźć). Jest ich łącznie 25 i obejmują takie aktywności jak szachy, wyścigi resoraków, bitwa na śnieżki czy quasi-curling. To miły przerywnik, chociaż trudno poświęcić którejkolwiek z tych rozrywek więcej niż pięć minut.
Kooperacyjny majstersztyk
Na szczęście na narracji zabawa się nie kończy. Jeśli przymkniemy oko na historię i pozwolimy ponieść się samej rozgrywce, It Takes Two momentalnie rozpostrze skrzydła. Na ogół programiści unikają upychania zbyt wielu różnych mechanik w swoich grach, bo każda kolejna podbija ryzyko, że kod się wreszcie zbuntuje i nastąpi coś strasznego, czego deweloperzy nie zdołają objąć rozumem. Studio Hazelight już przy okazji A Way Out pokazało, że śmieje się takiemu niebezpieczeństwu w twarz – teraz ten śmiech rozbrzmiewa tylko głośniej (i jakby maniakalnie), a twarz niebezpieczeństwa czerwieni się ze wstydu.
Nie regulujcie odbiorników, wcale nie zostaliście nagle przerzuceni do recenzji Minecraft: Dungeons. Tak, It Takes Two lubi bawić się konwencją.
Chyba nie przesadzę, twierdząc, że w It Takes Two nie ma ani jednej mechaniki, której używalibyśmy w sumie dłużej niż przez pół godziny – nie licząc może tych najbardziej podstawowych jak skakanie (podwójne) czy huśtanie się na linie. Tutaj rozgrywka zmienia się dosłownie co kilka minut, a twórcy na każdym kroku pokazują coś nowego, ciągle przeplatając intensywną akcję błogą eksploracją, obfitującą w smaczki i aktywności dla dociekliwych odkrywców. W jednej chwili suniemy na łyżwach po lodzie, w drugiej rozwiązujemy zagadkę, bawiąc się magnesami, w kolejnej rzucamy w coś śnieżkami, a jeszcze za moment szybujemy przez przestworza albo dajemy nura w głębiny. Do tego następują nieustanne zmiany scenerii – przeważnie bardzo miłej dla oka, by nie rzec: ślicznej. Znudzić się tym wszystkim? Powodzenia!
Co zaś najlepsze, każdą lokację i każde wyzwanie zaprojektowano z myślą o kooperacji. Bohaterowie co chwilę zyskują rozmaite gadżety i zawsze ich działanie wzajemnie się uzupełnia. Cody strzela żywicą z działka, ona oblepia i unieruchamia osy, a May detonuje ją swoim ogniomiotem. Cody manipuluje otoczeniem, zmieniając bieg czasu, a May wykorzystuje to, tworząc własne klony. Cody zmienia swój rozmiar, a May biega po ścianach. Cody... i tak dalej, i tak dalej. Ani przez moment nie miałem wrażenia, że designerom z Hazelight kończą się pomysły – co jest naprawdę imponujące w kontekście przygody, która (powtórzę to raz jeszcze) trwa kilkanaście godzin.
Imponujący jest również fakt, że każda z tych mechanik... cóż, działa. Rzecz jasna, mogę wskazać sekwencje wykonane lepiej i gorzej, ale ani razu nie trafiłem na taką, o której powiedziałbym, że zaprojektowano ją całkiem do kitu albo że nie została w ogóle przemyślana. Ewentualne zastrzeżenia ograniczają się do sterowania, które nie zawsze okazuje się idealnie precyzyjne, i do kamery, czasem ustawiającej się w sposób utrudniający wykonanie zadania (uciążliwa bywa zwłaszcza przy skakaniu po platformach).
Zabawkom przydałoby się kilka łatek
Większym kłopotem bywa poziom trudności. Deweloperzy nie przewidzieli jego regulacji w jakimkolwiek zakresie, a poszczególne wyzwania są pod tym względem nierówne. Może się zdarzyć, że utkniecie np. na którejś walce z bossem, zwłaszcza jeśli zagracie z drugą połówką, której brak doświadczenia w grach wideo (a romantyczna problematyka It Takes Two aż się prosi, by zachęcić do wspólnej rozrywki swoją sympatię). Nie zaszkodziłoby też więcej opcjonalnych podpowiedzi do zagadek, bo i na nich można się zaciąć. Dobrze chociaż, że punkty kontrolne są zazwyczaj rozmieszczone gęsto, a zgon nie wiąże się ze zbyt przykrymi konsekwencjami. Poza tym w ogólnym rozrachunku poziom trudności nie jest bardzo wysoki jak na standardy platformówek 3D.
Oprawa muzyczna jest bogata i dobrze dopasowana do zmieniających się światów, ale trudno trafić na utwór, który zdołałby wpaść w ucho i zostać w nim na dłużej.
Skoro już mowa o problemach, wspomnę też o czysto technicznym mankamencie, jakim są serie „przywieszek” animacji podczas filmów przerywnikowych – obraz regularnie się zacina (czasem na ćwierć sekundy, czasem na pół lub więcej), zwłaszcza gdy na ekranie trwa wartka akcja. Podobne zjawisko występuje też przez chwilkę po załadowaniu etapu lub wczytaniu gry. Nadmienię, że produkcję tę testowałem na dysku SSD. Zjawisko to raczej nie ma podłoża w optymalizacji, gdyż podczas właściwej rozgrywki płynność z rzadka spadała poniżej 60 klatek na sekundę (przy najwyższych ustawieniach w rozdzielczości 1080p na komputerze wyposażonym w Core i5-9400, 16 GB RAM-u i GeForce’a GTX 1060 6 GB).
Do najlepszej zabawy trzeba dwojga
Podsumujmy. It Takes Two jest grą bardzo dobrą – bez mała znakomitą, a jednak gorące jej polecenie paradoksalnie nastręcza mi drobnych trudności. Na pewno zawiedzeni nie będą miłośnicy platformówek 3D – to godny reprezentant gatunku, który może śmiało spoglądać w oczy każdemu rywalowi. Jeszcze lepiej będą bawić się entuzjaści pomysłowych kooperacyjnych szaleństw – na tym polu mało kto może równać się ze studiem Hazelight.
Przestrzegam jednak wspomnianych już fanów Josefa Faresa, którzy szukaliby tutaj wzruszeń i innych silnych emocji, bo w omawianej grze takowych nie znajdą. Najwyżej kilka miłych momentów spod znaku: „Oooch, jakie to słodkie” albo „Spójrz, kochanie, mają tak jak my”. Wypada uznać to za rozczarowanie w odniesieniu do gry, o której twórcy w sklepowym opisie śmiało donoszą, że „w metaforyczny sposób łączy sferę rozgrywki z narracją, przesuwając granice interaktywnych historii”. Owszem, jak na platformówkę 3D fabuła robi wrażenie bogatej. Ale jak na kontynuatora A Way Out – jest mikra.
Tak czy owak, twórcy z Hazelight mają wszelkie podstawy po temu, by uznać It Takes Two za swój kolejny duży sukces – i rad będę stanąć w pierwszym szeregu wraz z tymi, którzy im tego sukcesu pogratulują. Niemniej mam nadzieję, że z kolejnym projektem szwedzki deweloper wykona zwrot z powrotem w stronę doświadczeń silniej skupionych na poważnym snuciu opowieści.
O AUTORZE
Przejście It Takes Two i odkrycie prawie wszystkich minigier wyjęło niemal 20 godzin z życia mnie i mojej dziewczynie. Oboje bawiliśmy się świetnie, jednak – wbrew założeniom twórców – ta przygoda nic nie wniosła do naszego związku. To była bardzo przyjemna, ekscytująca rozrywka – i nic ponad to. Jestem więc nieco zawiedziony fabularną miałkością tej produkcji, szczególnie po A Way Out, którego mocne zakończenie budzi we mnie emocje po dziś dzień (choć ta gra też dostała ode mnie ocenę 8,5/10).
ZASTRZEŻENIE
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od firmy Electronic Arts.