Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Iron Sky: Invasion Recenzja gry

Recenzja gry 28 listopada 2012, 09:58

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Iron Sky: Invasion – polska odpowiedź na X-Winga

Filmowe gry często nie grzeszą oryginalnością. Za Iron Sky: Invasion stał interesujący pomysł, który – niestety – nie do końca przełożył się na jakość produktu.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  • pomysł;
  • aktorzy z filmu kinowego;
  • możliwość dokonywania ulepszeń posiadanych statków;
  • muzyka.
MINUSY:
  • mało dynamiczne starcia prowadzone na bardzo krótki dystans;
  • niewielka przydatność zarządzania systemami statku – wystarczy przenoszenie energii do tarcz;
  • nużące i powtarzalne zadania poboczne, w kółko te same komunikaty w eterze;
  • zabrakło rozmachu – o ukończeniu każdej z misji dowiadujemy się z jedno- czy dwuzdaniowego ekranu z samym napisem;
  • kłopotliwy sposób zapisywania gry podczas potyczek;
  • pojawiające się w trakcie wymiany ognia filmiki z aktorami zasłaniające zbyt dużą część ekranu.

Historia lubi od czasu do czasu zatoczyć koło, czego dobrym przykładem są kosmiczne strzelaniny – jeszcze niedawno niemal na wymarciu, ponownie wracają do łask. Zaledwie przed kilkoma – kilkunastoma tygodniami o swoim istnieniu przypomnieli dwaj wielcy twórcy wspaniałych serii sprzed lat: Chris Roberts i David Braben. Dzisiaj już wiemy, że pierwszemu z nich udało się pobić rekord zbiórki (ponad sześć milionów dolarów), dzięki czemu za kilkanaście miesięcy zagramy w Star Citizen. W chwili pisania tych słów wciąż trzymam kciuki za Elite: Dangerous.

Polacy też mają swój udział w kosmicznych starciach. Kilka lat temu błysnął Starmageddon, a teraz rynek próbuje zdobyć Reality Pump z Iron Sky: Invasion. Kto nie spędził ostatniego półrocza w ziemiance pod Moskwą, ten zapewne zetknął się (lub choćby o nim słyszał) z filmem fińskiego reżysera Timo Vuorensoli zatytułowanym Iron Sky, a opowiadającym o ataku na Ziemię nazistów, ukrywających się od momentu zakończenia II wojny światowej po ciemnej stronie Księżyca.

Promocyjne obrazki zostały mocno podrasowane – w grze o takich atrakcjach możemy pomarzyć. - 2012-11-28
Promocyjne obrazki zostały mocno podrasowane – w grze o takich atrakcjach możemy pomarzyć.

Film Iron Sky wszedł do polskich kin pod koniec kwietnia bieżącego roku. Część pieniędzy z budżetu, który ostatecznie zamknął się w sumie 7,5 miliona euro, pochodziła z datków przekazanych przez fanów. Oryginalny pomysł na fabułę, koncentrującą się na inwazję nazistów z kosmosu, przyszedł Jarmo Puskali (współscenarzyście) podczas snu.

Polski produkt czerpie motywy z filmu, ale nie stara się nazbyt wiernie trzymać chronologii wydarzeń. W sumie nic dziwnego, kosmiczne zmagania w obrazie kinowym były tylko z jednym elementów przedstawienia akcji, który w grze wymagał rozbudowania i przystosowania do oczekiwań odbiorcy. Powstała więc pozycja będąca bardzo uproszczoną hybrydą kosmicznej strzelaniny i strategii czasu rzeczywistego, przy czym do słowa strategia nie należy przykładać wielkiej wagi.

Podoba mi się sam pomysł stworzenia gry prezentującej w sposób globalny ogromne pole bitwy rozciągające się między Ziemią a Księżycem, z którego non stop napływają kolejne fale ataków. Mimo że Iron Sky: Invasion zostało podzielone na sześć aktów, wszystkie wydarzenia na owym polu bitwy rozgrywają się w czasie rzeczywistym. Na prostej, dwuwymiarowej mapie naniesione są ikony symbolizujące wrogie zgrupowania statków oraz siły sojusznicze, które powolutku przemieszczają się w jedną lub drugą stronę. Zadaniem gracza, który wciela się w kapitana ziemskich sił obronnych, jest zestrzeliwanie wrażych jednostek, wykonując skoki pomiędzy grupami.

Z racji tego, że gra nie jest przesadnie skomplikowana pod względem struktury budowy misji, większość zadań sprowadza się do niszczenia wszystkiego, co nawinie się przed celownik. Oczywiście należy pilnować, aby żadne siły inwazyjne nie dotarły w pobliże Ziemi, ale w praktyce nie zauważyłem, żeby dopuszczenie do takiej sytuacji miało jakiekolwiek znaczenie. Co najwyżej otrzymuje się krótki komunikat, że samoloty F-22 zajęły się przechwyceniem wroga lub że atak za pomocą meteoblitzkriegu (statki nazistów ciągną za sobą asteroidy, które następnie zrzucane są z orbity na powierzchnię planety) spowodował ogromne zniszczenia. Gra pod względem rozmachu, a właściwie jego braku, bardziej przypomina produkcję niezależną niż efekt pracy dużego studia. Nawet, jeżeli ta praca odbywała się po godzinach.

Iron Sky: Invasion pozwala na dowolne szaleństwo zestrzeliwania przeciwników, ale też składa się z serii misji głównych i pobocznych, zlecanych bezpośrednio przez aktorów odgrywających te same postacie co w filmie. Jest więc pani prezydent USA starająca się o reelekcję, ambasadorowie różnych krajów czy sama Renate Richter, którą w jednej z misji eskortujemy w drodze na Księżyc. Konwersacje przebiegają na sporych rozmiarów ekraniku skutecznie zasłaniającym pole widzenia. Kiedy nic się nie dzieje i wokół nie ma wrogich jednostek, da się z tym żyć, ale filmiki te często potrafią włączyć się w trakcie ostrej wymiany ognia. Dialogi bywają czasem nawet zabawne, jednak większość z nich ma się ochotę pominąć.

Próba ataku atomówką. - 2012-11-28
Próba ataku atomówką.

Zawalenie zadania głównego definitywnie kończy grę lub wymaga wczytania ostatniego zapisu. Misje poboczne można wykonać, choć za ich zignorowanie nic nie grozi (poza spadkiem punktów reputacji – raczej do niczego nieprzydatnych). Co najwyżej któryś z ambasadorów się zbiesi, jednak zlecając kolejne zadanie zupełnie zapomni o wcześniejszym niepowodzeniu. Tu zresztą wychodzi na jaw także kolejny problem przygotowanych wcześniej filmików z aktorami: kilka razy zdarzyło mi się, że zostałem pochwalony za zestrzelenie szczególnie dużych i groźnych okrętów, choć w ferworze walki udało mi się do nich wystrzelić może kilka rakiet, a całą resztę wykonały siły sojusznicze. Ot, taki babol.

W trakcie gry dysponujemy paroma statkami, które możemy zmieniać, dokując do jednej z kilku stacji znajdujących się w przestrzeni okołoziemskiej. Możemy m.in. usiąść za sterami średniego bombowca typu Dundee, brytyjskiego Spitfire’a czy wielkiej kobyły wyładowanej atomówkami, jaką jest Canadarm. Niektóre z misji trzeba wręcz wykonać za pomocą z góry narzuconej jednostki, na szczęście już maksymalnie ulepszonej. W Iron Sky: Invasion znalazł się bowiem system pozwalający na udoskonalanie posiadanych statków za gotówkę zarobioną z zebranych w przestrzeni wraków. Można więc usprawnić tarcze, silniki, skaner, wyrzutnie flar, działo plazmowe, rakiety przeciwpancerne i zwykłe działko. Modyfikacje te są kilkustopniowe i oczywiście z każdym kolejnym stopniem coraz droższe. Co jednak najważniejsze, poczynione zmiany faktycznie odczuwa się podczas walki, a ich efektem jest coraz szybsze rozwałkowywanie wrogich maszyn – notabene: takich samych, które znalazły się w filmie.

Ekran ulepszania podzespołów statku. - 2012-11-28
Ekran ulepszania podzespołów statku.

Starcia w Invasion nie należą, niestety, do emocjonujących, zaliczyłbym je raczej do kategorii frustrująco niezbalansowanych. Odbywają się zwykle na bardzo niewielki dystans, na dodatek mam wrażenie, że wszyscy dookoła ruszają się niczym muchy w smole. Używając działek, mniejszych przeciwników kosimy niczym zboże, a zestrzelenia idą w setki. Średnie jednostki też można dość szybko usmażyć celnym ogniem, problemem za to bywa fakt, że trudno się od nich oderwać i zdarza się, że manewrowanie pomiędzy nimi prowadzi do wzajemnego ocierania się kadłubów. Muszę tu nadmienić, że statkiem sterujemy za pomocą myszki, co jest nawet wygodne, ale nie rozumiem zupełnie braku implementacji joypada. Tym bardziej że gra ma ponoć pojawić się też na konsolach.

Stacja kosmiczna ISS. - 2012-11-28
Stacja kosmiczna ISS.

Za problematyczny uważam także sposób zapisu stanu rozgrywki. Dokonuje się on automatycznie po każdym skoku, wobec czego zrobienie save’a po wyeliminowaniu jednego z ważnych celów, jeżeli nie chcemy w razie czego powtarzać starcia od początku, wymaga wykonania skoku w dowolne miejsce mapy, a później skoku powrotnego.

Gigantyczne jednostki, w postaci np. zeppelinów, wykańczamy stopniowo, najlepiej poprzez ostrzeliwanie ich słabych punktów. Śpieszę nadmienić, że autorzy chyba z łezką w oku wspominają świetne symulatory firmy LucasArts – X-Winga i TIE Fightera – bowiem w swoim dziele nie tylko uwzględnili możliwość kierunkowania mocy do systemów statku (tarczy, silnika czy broni), ale nawet wykorzystali patent z radarem podzielonym na dwa okręgi, z których jeden pokazuje to, co znajduje się przed nami, a drugi to, co za nami. Trochę mnie dziwi to sięganie do metod przedstawiania sytuacji z epoki króla Ćwieczka i brak zwyczajnej strzałki na HUD-zie wskazującym położenie przeciwnika.

Pojawiające się znienacka transmisje wideo zasłaniają widok na pole akcji. - 2012-11-28
Pojawiające się znienacka transmisje wideo zasłaniają widok na pole akcji.

W Iron Sky: Invasion widać wyraźne inspiracje grą Star Wars: X-Wing – słynnym symulatorem kosmicznym, opracowanym niegdyś przez firmę LucasArts. Wydany w 1993 roku produkt również miał dwa radary umieszczone w górnych rogach ekranu, a piloci rebelianckich maszyn mogli na bieżąco przesyłać moc do różnych części statku: silnika, tarcz ochronnych i dział laserowych/jonowych.

Prowadzenie walk na krótki dystans sprowadza się też do absurdów w rodzaju namierzania atomówką wielkiej asteroidy dopiero z odległości kilkuset metrów. Nie wiem, co będzie w 2018 roku, a właśnie wtedy toczy się akcja tytułu, ale pragnę donieść, że już dzisiaj istnieją rakiety balistyczne trafiające w psią budę na innym kontynencie. Rozumiem potrzeby gry, ale kiedy po raz piąty staram się podlecieć do wielkich asteroid, najeżonych wieżyczkami strzelniczymi strącającymi mnie niczym packa muchę, chce mi się wyć. Tym bardziej że przed chwilą z przysłowiowym palcem w nosie zestrzeliłem większość wrogich przeszkadzajek. Warto też dodać, że zarządzanie systemami statku w 99,9% przypadków polega na skierowaniu energii do tarcz. Oczywiście kosztem pozostałych podzespołów. X-Wing był o tyle sprytniejszy, że pozwalał jeszcze na rozłożenie energii tarcz w dowolny sposób, ale powiedzmy to wyraźnie: Iron Sky: Invasion to nie ten sam kaliber.

Akcję gry obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby lub zza statku (oczywiście nie ma mowy o widoku kabiny). I z przyjemnością przyznaję, że nasze zabawki prezentują się naprawdę przyzwoicie, aż miło na nie popatrzeć. Tego samego nie można, niestety, powiedzieć o pociągniętych burą farbą okrętach nazistów, no ale z racji ich filmowego wyglądu rozumiem, że nie dało się tego przeskoczyć. Zmaganiom towarzyszy sympatyczna muzyka, chyba nawet ta sama, która została wykorzystania w obrazie kinowym. Zapisuję to na plus, bo szczególnie urzekły mnie stare amerykańskie piosenki sączące się z głośników w chwilach odpoczynku pomiędzy wybebeszaniem niemieckich spodków.

Flota nazistów nie mogłaby się obejść bez sterowców. - 2012-11-28
Flota nazistów nie mogłaby się obejść bez sterowców.

Iron Sky: Invasion nie jest propozycją złą, istnieje szansa, że może nawet spodobać się osobom spragnionym kosmicznych klimatów. Trzeba tylko liczyć się z faktem, że to produkcja uproszczona pod względem budowy, bardziej przypominająca nieskomplikowaną grę niezależną, o której – gdyby nie powiązania z filmem – mało kto w ogóle by usłyszał. Zapowiedzi twórców o roli polityki w rozgrywce można włożyć między bajki. Starcia są mało dynamiczne, przytłaczające, a ich poziom trudności niezbalansowany. Niestety, dobry pomysł to za mało, żeby zrobić tytuł warty zainteresowania. Próbujemy na własne ryzyko.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry MechWarrior 5 Clans - dla fanów uniwersum BattleTech ta gra jest jak gwiazdka
Recenzja gry MechWarrior 5 Clans - dla fanów uniwersum BattleTech ta gra jest jak gwiazdka

Recenzja gry

MechWarrior 5: Clans zapowiadał powrót serii do motywów, które stanowiły o jej świetności w połowie lat 90. XX wieku. O grze było jednak dość cicho przed premierą, co wzbudzało moje obawy. Czy studio Piranha Games stworzyło w końcu tytuł godny przodków?

Recenzja gry Expeditions: A MudRunner Game - stop, panie kierowco, proszę dmuchnąć w QTE
Recenzja gry Expeditions: A MudRunner Game - stop, panie kierowco, proszę dmuchnąć w QTE

Recenzja gry

Expeditions: A MudRunner Game to powolna jazda w terenie dla cierpliwych kierowców. Świetną mechanikę jazdy ze SnowRunnera opakowano tu jednak w nudną otoczkę ekspedycji naukowych, które głównie irytują prymitywnymi minigrami.

Recenzja gry House Flipper 2 - kreatywna przygoda z duszą
Recenzja gry House Flipper 2 - kreatywna przygoda z duszą

Recenzja gry

Tytułowe "flippowanie" domów to tylko część atrakcji oferowanych przez najnowszą grę studia Frozen District, część wcale nie najważniejsza. House Flipper 2 zaskoczył mnie bowiem osobistym podejściem do tematu.