Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Graveyard Keeper Recenzja gry

Recenzja gry 11 września 2018, 14:25

Recenzja gry Graveyard Keeper – cmentarne Stardew Valley

Marzyliście kiedyś o zostaniu grabarzem? Pewnie nie, ale nie znaczy to, że nie warto wypróbować tego nietypowego fachu - zwłaszcza, gdy można to zrobić w dość zwariowanej otoczce nietypowego świata fantasy.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Gdyby pokusić się o stworzenie listy najmniej pociągających zawodów świata, podejrzewam, że grabarze mogliby znaleźć się w czołówce. Perspektywa regularnego zakopywania zwłok raczej nie jest opcją, którą wielu z nas bierze pod uwagę przy planowaniu kariery zawodowej. Z tego pewnie względu tematyka ta dotąd omijała gry komputerowe. W końcu jednak na fali symulatorów wszystkiego i z nią postanowiono się zmierzyć, a zadanie to postawili sobie twórcy nietypowego symulatora boksera Punch Club.

Graveyard Keeper na szczęście nie jest pozycją, która przedstawiałaby cmentarny świat z całą jego ponurością i szarością. To mieniąca się kolorami rodem z 16-bitowych konsol, przesycona czarnym humorem i osadzona w krainie fantasy produkcja, w której wbrew tytułowi równie wiele czasu, co dbaniu o cmentarz, poświęcamy walce z potworami, uprawie roli, górnictwu, pisaniu kazań i wykonywaniu szeregu zadań dla lokalnych osobistości.

Więcej czasu niż na cmentarzu spędzimy w przydomowym warsztacie.

Świeże mięsko!

PLUSY:
  1. sporo wisielczego humoru i popkulturowych nawiązań;
  2. rozbudowane drzewka rozwoju, zawierające około setki zdolności do odblokowania;
  3. oprócz tytułowego zajmowania się cmentarzem czeka nas tu wiele innych aktywności;
  4. przez większość czasu zabawa wciąga i sprawia frajdę;
  5. klimatycznie zaprojektowany, choć stosunkowo niewielki świat gry;
  6. ładna, stylizowana na 16-bitowe produkcje oprawa wizualna.
MINUSY:
  1. gra dość oszczędnie tłumaczy podstawy rozgrywki, przez co początek jest mocno dezorientujący;
  2. końcówka to z kolei godziny żmudnego powtarzania rutynowych czynności albo wpatrywania się w ekran w oczekiwaniu na przybycie wymaganego NPC;
  3. brak wygodnej możliwości przyspieszenia upływu czasu;
  4. fabuła sprawia wrażenie uciętej z myślą o przyszłych płatnych rozszerzeniach.

Na początku zostajemy rzuceni na głęboką wodę. Główny bohater, tytułowy cmentarny dozorca, żyje sobie spokojnie we współczesnym świecie, gdy nagle w wyniku niezrozumiałych dla niego wydarzeń trafia do niewielkiej wioski rodem z typowej krainy fantasy. Gadająca i cierpiąca na amnezję czaszka imieniem Gerry pobieżnie wprowadza go w arkana zarządzania biznesem pochówkowym, gadający osioł o mocno lewicowych poglądach wykazuje niemałe zdziwienie faktem, że ktoś potrafi go zrozumieć, a lokalny biskup sugeruje wyremontowanie podupadłego kościoła, byśmy mogli odprawiać w nim cotygodniowe msze.

Do tego dochodzą szybko nawiązane kontakty z innymi ważniejszymi postaciami z wioski – od inkwizytora, przez właściciela karczmy, po lokalną ślicznotkę i tajemniczego bandziora. Wiele osób czegoś od nas chce, wysyła nas gdzieś, prosi o zdobycie jakiegoś przedmiotu – a gra dość oszczędnie tłumaczy, jak możemy wymagane rzeczy pozyskać albo dotrzeć do określonych miejsc, pozostawiając zarówno bohatera, jak i nas samych mocno zagubionymi i w większości zdanymi na samodzielne odkrywanie: co, jak, gdzie i z czym.

Początek zabawy to przede wszystkim próba rozpracowania mechaniki. A jest co rozpracowywać. Świat gry może nie okazuje się bardzo rozległy, ale zawarto w nim wiele atrakcji, których rozlokowanie dla własnego dobra powinniśmy raczej prędzej niż później zapamiętać. Oprócz tytułowego cmentarza i znajdującego się na nim kościółka odwiedzamy także m.in. wspomnianą już wioskę, wzgórze, na którym inkwizytor zapewnia gawiedzi rozrywkę w postaci palenia wiedźm, bagno z obowiązkową starszą panią mieszkającą w samym jego środku, kompleks podziemi czy latarnię morską, którą miejscowy astrolog zaadaptował sobie na obserwatorium.

Do tego dochodzą umiejętności w liczbie około setki, podzielone na aż siedem oddzielnych drzewek rozwoju – od dość standardowych, skupiających się na zbieraniu, gotowaniu czy wytwarzaniu, po teologię oraz pisanie książek. Ich zdobywanie oparto na trzech różnych typach punktów doświadczenia. Czerwone otrzymujemy głównie za wytwarzanie i obróbkę materiałów, zielone za pracę z elementem organicznym – zbieranie kwiatków czy rąbanie drzewa. Najbardziej problematyczne szybko okazują się punkty niebieskie, reprezentujące naszą wiedzę duchową – odkrycie skutecznej metody na ich stałe pozyskiwanie trochę trwa, a nawet gdy nam się to w końcu uda, wciąż cierpimy na ich znaczny deficyt względem dwóch pozostałych.

Groteskowo lewicowy osioł to jedna z najbardziej barwnych (i irytujących) postaci w grze.

Mnogość możliwości rozwoju na początku zabawy przytłacza, ale do końca zabawy liźniemy przynajmniej po trochę każdej dostępnej dziedziny.

Recenzja gry Graveyard Keeper – cmentarne Stardew Valley - ilustracja #4

GRABARZE Z FRANKENSTEIN

Grabarze kojarzą się z raczej spokojnymi, nieszkodliwymi ludźmi. Nie zawsze jednak tak było. W XVII wieku echem po całej Europie odbiły się wydarzenia, jakie nastąpiły w miejscowości Frankenstein, dzisiejszych Ząbkowicach Śląskich, położonych na Dolnym Śląsku. To tam w roku 1606 ośmioro miejscowych grabarzy zostało posądzonych o wywołanie szerzącej się w mieście zarazy. Powołana w celu zbadania sprawy komisja lekarska początkowo traktowała oskarżenia jako przesąd, ale rewizja mieszkań jednego z podejrzanych drastycznie zmieniła ten pogląd. Na miejscu znaleziono liczne pojemniki z trującym proszkiem.

Oskarżonych poddano torturom, w wyniku których przyznali się do stworzenia trucizny ze zwłok i następnie rozprowadzania jej w różnych miejscach. Dalsze wydobyte brutalnymi metodami zeznania dotyczyły również okradania zwłok oraz domów i kościołów, zjadania serc martwych niemowlaków wydobytych z ciał brzemiennych kobiet i w jednym wypadku zhańbienia ciała młodej dziewczyny. Wszyscy oskarżeni oraz wskazani przez nich wspólnicy – w sumie siedemnaście osób – zostali ostatecznie skazani na śmierć poprzez spalenie.

Spekuluje się, że właśnie wydarzenia z miejscowości Frankenstein mogły być inspiracją dla Mary Shelley przy tworzeniu słynnej powieści o potworze doktora Frankensteina, powstałym z ludzkich ciał wykradzionych z cmentarzy.

Kochanego ciałka nigdy za wiele

Pierwsze godziny zabawy upłynęły mi na próbach ujarzmienia opisanego wyżej systemu zdobywania doświadczenia, zapamiętania lokalizacji najważniejszych miejsc na mapie oraz poznania możliwości oferowanych przez drzewka rozwoju postaci. No i przyzwyczajenia się do nieco przekombinowanego systemu rzemiosła, w którym czasem otrzymanie, wydawałoby się, stosunkowo prostego przedmiotu ostatecznie wymaga najpierw odblokowania, wybudowania i wykorzystania pięciu różnych stanowisk roboczych oraz wytworzenia na nich kilku kolejnych elementów składowych.

Ten etap gry bywa dość przytłaczający, ale na szczęście nie frustruje – z odpowiednią dozą skupienia do wszystkiego można dojść samemu poprzez uważną eksplorację i studiowanie drzewek rozwoju. W przeciwieństwie do niektórych odsłon Harvest Moona twórcy Graveyard Keepera nie wprowadzili żadnych limitów czasowych na oddawanie się poszczególnym aktywnościom – ogranicza nas jedynie cykl dni tygodnia. Jeśli spóźnimy się z jakąś czynnością typową dla danego dnia, wystarczy poczekać tydzień i można działać.

Recenzja gry Graveyard Keeper – cmentarne Stardew Valley - ilustracja #1Recenzja gry Graveyard Keeper – cmentarne Stardew Valley - ilustracja #2

W trakcie zabawy nasz cmentarz ulega stopniowej, ale radykalnej przemianie. Po lewej jego wygląd na początku gry, po prawej – przy końcu mojej rozgrywki.

Recenzja gry Graveyard Keeper – cmentarne Stardew Valley - ilustracja #3

Opis Graveyard Keepera na oficjalnej stronie internetowej w zaskakująco dużym stopniu mija się ze stanem rzeczywistym tej pozycji. Twórcy wspominają tam o kupowaniu mięsa do hot dogów na festiwal, podczas gdy w grze tego typu potrawa nie istnieje. Reklamują też tytuł możliwością sprzedawania krwi, gdy tymczasem czegoś takiego w niej nie ma. Wreszcie napomykają o potencjalnej opcji zatruwania mieszkańców wioski – to kolejna rzecz, której próżno szukać w tej produkcji.

Co ciekawe, na stronie sklepowej Steama znajdziemy ten sam opis, ale wymienione przeze mnie elementy zostały poprawione i tutaj charakterystyka gry nie mija się już z rzeczywistością.

Odprawiane co tydzień msze szybko okazują się bardzo intratnym zajęciem.

Sześć dni pod ziemią

Tytuł w pełni rozwija skrzydła, gdy już zdołamy dobrze poznać wszystkie niuanse i możemy skupić się na właściwej zabawie. Jak wspomniałem wcześniej, tą wcale nie jest samo dbanie o cmentarz czy chowanie ciał – to zaledwie jedne z wielu zadań zlecanych przez postacie niezależne w ramach trwającego ponad pięćdziesiąt godzin wątku fabularnego. Bywa i tak, że w wirze innych zajęć przez długi czas nawet nie zaglądamy na nasz cmentarz. W ramach wykonywania questów przychodzi nam prędzej czy później, w większym bądź mniejszym stopniu, wypróbować w zasadzie każdą z dostępnych aktywności.

W żadnej szanującej się grze tego typu nie może zabraknąć możliwości łowienia ryb.

W Graveyard Keeperze tydzień składa się z sześciu dni i to im szybko podporządkowany zostaje rytm rozgrywki. Każdego dnia możemy spotkać innego unikatowego NPC, z którym albo robimy jakieś interesy, albo wykonujemy dla niego zadania. Przez większość czasu oczekujemy więc konkretnych okienek czasowych umożliwiających rozwinięcie fabuły, pomiędzy nimi zajmując się bardziej powtarzalnymi czynnościami i dbaniem o swoje włości.

I w zasadzie działa to bardzo fajnie. Choć gros czasu w grze spędzamy na rutynowych ciągach aktywności (wysiej nasiona -> poczekaj kilka dni -> zbierz plony; zetnij drzewo -> porąb je -> zrób deski -> użyj desek na docelowym przedmiocie; zanieś ciało na stół do autopsji -> wykonaj sekcję zwłok -> zanieś ciało na cmentarz -> wykop grób -> włóż ciało -> zakop je), dzięki temu, że traktujemy je jako wypełniacz czasu przed zrealizowaniem kolejnego zadania fabularnego, te prawie wcale nie nużą. Regularne odblokowywanie kolejnych technologii i obiektów do wybudowania lub wytworzenia również skutecznie odgania nudę, nawet ten przekombinowany system craftingu ostatecznie potrafi do siebie przekonać.

Nic tak nie zaostrza apetytu jak widok palącej się wiedźmy.

Rytm ten niestety ulega zaburzeniu przy końcu zabawy po odblokowaniu większości oferowanych przez nią atrakcji, gdy gra mimo to uporczywie nie chce się skończyć i rzuca nam kolejne czasochłonne wyzwania. Przykładowo w momencie gdy mój majątek ledwo osiągnął poziom dwóch złotych monet, aby ruszyć z wszystkim dalej, musiałem zgromadzić ich pięciokrotnie więcej. Jako że był to w danej chwili jedyny aktywny quest, nie było zmiłuj i kilka dobrych godzin mogłem jedynie mozolnie powtarzać najbardziej dochodowe czynności.

Jeszcze później, przy samej końcówce, pozostawało mi już tylko bieganie do odpowiednich osób w odpowiednie dni, co z racji bardzo ograniczonej możliwości przyspieszania upływu czasu sprowadziło zabawę do bezczynnego oczekiwania, aż dana postać raczy pojawić się w określonym miejscu i pozwoli wręczyć sobie przedmiot albo porozmawia ze mną. O ile większość gry wspominam bardzo przyjemnie, około 10 ostatnich godzin upłynęło mi, niestety, głównie pod znakiem nudy i powtarzalności.

Cmentarny humor

Fabuła Graveyard Keepera nie zachwyciła mnie. Mimo że motorem napędowym całej zabawy jest wykonywanie zadań dla innych postaci, charakter większości z nich został nakreślony w dość ograniczonym, schematycznym zakresie i nikt nie zdołał wzbudzić we mnie sympatii (za to pewnemu niemiłemu osłowi skutecznie udało się mnie do siebie zrazić). Co gorsze zaś, mam wrażenie, że cała historia została na samym końcu ucięta – kulminacja opowieści zaskakuje skromnością i brakiem jakichkolwiek odpowiedzi na pytania, które towarzyszą nam od początku. Na dodatek sami twórcy odnoszą się do tego w dość żartobliwym tonie i zapowiadają ciąg dalszy w DLC. Wziąwszy pod uwagę wybrakowany finał, czułem się bardziej zniesmaczony niż rozbawiony.

Na szczęście był to jedyny moment, gdy dowcip autorów gry do mnie nie trafił. Tytuł zawiera pokaźną dawkę czarnego humoru oraz garść popkulturowych nawiązań, które w większości wypadają całkiem nieźle. A to w jednym z zadań niespodziewanie przychodzi nam zmierzyć się z łowcą potworów dość mocno przypominającym pewnego skądinąd dobrze znanego mutanta z Rivii, a to w ramach zwiększania atrakcyjności palenia wiedźm zostajemy poproszeni o otworzenie na miejscu wydarzenia stanowiska z piwem i hamburgerami (tylko nie pytajcie, skąd bierzemy mięso...). Gra wymaga sporo dystansu, zwłaszcza w kwestii obchodzenia się z ciałami zmarłych, ale jeśli nie macie z tym problemu, to co jakiś czas powinniście uśmiechnąć się pod nosem.

Główny bohater przytomnie zauważa, że bez jego pomocy nic w okolicy nie zostałoby załatwione.

Nie tylko zakopujemy ciała, ale dbamy również o estetykę cmentarza.

Do plusów Graveyard Keepera na pewno zaliczyć należy oprawę audiowizualną. Podobnie jak Punch Club tytuł mocno nawiązuje do 16-bitowej klasyki, oferując klimatyczną, pixelartową stylistykę. Obszar gry stworzono z dbałością o sporą ilość detali, które cieszą oko, a przygrywa nam przyjemna muzyka. Nie podobały mi się tylko lochy, gdzie walczymy z potworkami – podziemia składają się z 15 poziomów, które wizualnie prezentują się identycznie i przez to szybko tracą na atrakcyjności, z jednego z potencjalnie ciekawszych miejsc stając się kolejnym punktem rutynowego grindowania.

Lochy początkowo stanowią ciekawe urozmaicenie, ale ich jednolity wygląd sprawia, że wizyty w nich szybko zmieniają się w rutynę.

Wszystkie drogi prowadzą na cmentarz

Twórcom Graveyard Keepera chwali się, że ich gra nie jest po prostu klonem Harvest Moona i Stardew Valley odzianym w nietypową, cmentarną otoczkę. Mimo pewnych podobieństw, z obecnością mechanizmów rolnictwa na czele, Lazy Bear Games nadało swojej produkcji wystarczająco dużo oryginalności w kwestii mechaniki oraz nastawienia głównie na wykonywanie zadań fabularnych, by pozycja ta spokojnie mogła być traktowana jako całkowicie unikatowy twór w tej niewielkiej niszy.

Szkoda tylko, że w tym wszystkim twórcy nie zdołali wypracować udanego kompromisu, jeśli chodzi o utrzymanie tempa zabawy. O ile dość przytłaczające początki można jeszcze wybaczyć, miały one zresztą swój urok, tak wybitnie nudnawe i przez to męczące ostatnie godziny są już poważniejszym mankamentem, psującym całkiem pozytywne wrażenia wypracowane przez grę w jej bardzo długim środkowym etapie.

Ciała stanowią źródło wielu cennych składników do dalszego przetwórstwa – z mięsa zrobimy potrawy, skóra posłuży nam za papier, a tłuszcz nada się do stworzenia wosku.

Ogólny bilans jest jednak dla Graveyard Keepera pozytywny – na ponad pięćdziesiąt godzin zabawy czterdzieści upłynęło mi dość przyjemnie. Kopanie grobów, dokonywanie autopsji, przygotowywanie potraw mięsnych ze składników pozyskanych z ciał okazuje się całkiem fajną, a na pewno nietypową formą spędzania wolnego czasu. Nawet jeśli grze przydałoby się więcej szlifów i lepszy balans rozgrywki.

O AUTORZE

Z Graveyard Keeperem spędziłem w sumie 51 godzin, zaliczając główny wątek fabularny oraz wszystkie dostępne zadania poboczne.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry do recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej wydawcy.

Michał Grygorcewicz

Michał Grygorcewicz

W GRYOnline.pl najpierw był współpracownikiem, w 2023 roku został szefem działu Produktów Płatnych, a od 2024 roku zarządza działem sprzedaży. Tworzy artykuły o grach od ponad dwudziestu lat. Zaczynał od amatorskich serwisów internetowych, które sam sobie kodował w HTML-u, potem trafiał do coraz większych portali. Z wykształcenia inżynier informatyk, ale zawsze bardziej go ciągnęło do pisania niż programowania i to z tym pierwszym postanowił związać swoją przyszłość. W grach przede wszystkim szuka opowieści, emocji i immersji, jakich nie jest w stanie dać inne medium – stąd wśród jego ulubionych tytułów dominują produkcje stawiające na narrację. Uważa, że NieR: Automata to najlepsza gra, jaka kiedykolwiek powstała.

więcej

Recenzja gry Metaphor: ReFantazio - piękna baśń na 100 godzin zachwyca systemem walki, choć razi moralizatorstwem
Recenzja gry Metaphor: ReFantazio - piękna baśń na 100 godzin zachwyca systemem walki, choć razi moralizatorstwem

Recenzja gry

Metaphor: ReFantazio to ogromne, naprawdę ogromne jRPG, w którym przepiękna oprawa audiowizualna idzie w parze z angażującym systemem walki i genialnymi projektami przeciwników - szkoda, że w warstwie fabularnej nie wszystko zagrało tak, jak powinno.

Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.