Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Get Even Recenzja gry

Recenzja gry 21 czerwca 2017, 15:00

autor: Przemysław Zamęcki

Recenzja gry Get Even – Splinter Cell spotyka Władcę marionetek

Mieszanka stylów, w której psychologiczny thriller idzie w parze ze strzelanką oraz opowieścią o szpiegostwie gospodarczym, małżeńskiej zdradzie i elektronicznych gadżetach. Oto Get Even polskiego studia The Farm 51.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji XONE

PLUSY:
  1. poszatkowana psychodeliczna fabuła, którą powoli składamy w całość;
  2. funkcje telefonu urozmaicające rozgrywkę;
  3. niezłe elementy skradankowe;
  4. warstwa dźwiękowa gry!
MINUSY:
  1. powtarzalność lokacji;
  2. nie porywa pod względem wizualnym;
  3. fotogrametria pozostała raczej chwytem marketingowym.

Nazywasz się Black, Cole Black, i budzisz się w zrujnowanym szpitalu psychiatrycznym. Twoje życie legło w gruzach po nieudanym śledztwie, w którym ofiara, młoda dziewczyna, na Twoich oczach została rozerwana przez ładunek wybuchowy, który Ty miałeś rozbroić. To właśnie wprowadzenie do fabuły zostało uznane według twórców, gliwickiego studia The Farm 51 (lub światowego wydawcy, firmy Bandai Namco), za niefortunne w świetle zamachu terrorystycznego w Manchesterze, który miał miejsce 22 maja, a więc na cztery dni przed ustalonym wcześniej terminem premiery. W związku z tym debiut Get Even został przełożony o prawie miesiąc, co dla recenzenta stanowi nie lada gratkę, bo może wypowiedzieć się na temat gry zupełnie na zimno, z perspektywy kilku tygodni po jej ukończeniu.

Sanitarium

Blacka nie obchodzą jakieś nieistotne z jego punktu widzenia wydarzenia. On przeżywa osobistą tragedię. Zdaje mu się, że nie odróżnia świata realnego od ułudy. Posiada tylko strzępki pamięci, jest całkowicie rozchwiany emocjonalnie. Szpital psychiatryczny, w którym się znalazł, stanowi zupełną ruinę zamieszkałą przez szalonych pacjentów, uczestników jakiegoś eksperymentu. Zresztą sam Black jest jednym z takich właśnie świrów, poddawanych przez niejakiego Reda – tajemniczy męski (a może damski?) głos docierający z rozmieszczonych w licznych korytarzach telewizorów – badaniu związanemu z przeżywaniem wspomnień w wirtualnej rzeczywistości.

Jeżeli śledziliście losy gry, to zapewne pamiętacie, że według pierwszych zapowiedzi miała być ona strzelanką z fotorealistyczną grafiką wykorzystującą fotogrametrię, czyli metodę odtwarzającą obiekty w trójwymiarowej przestrzeni na podstawie specjalnych zdjęć. Projekt przez kolejne lata wyewoluował jednak w zupełnie innym kierunku, stając się bardziej czymś w rodzaju ambitniejszego symulatora chodzenia. I choć po uruchomieniu tytułu i spędzeniu z nim kilkudziesięciu pierwszych minut można odnieść takie właśnie wrażenie (przez całą grę czytamy zatrzęsienie dokumentów i wycinków prasowych), to gdybym poprzestał na tym opisie, byłby on dla Get Even bardzo krzywdzący.

Produkcja ta jest bowiem istną mieszanką stylów, w której mamy lovecraftowskie szaleństwo, niemal szpiegowski thriller, korporacyjne rozgrywki, technologię przyszłości i pozostałości po wspomnianej wyżej strzelance. Złośliwi twierdzą, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, ale na szczęście twórcy z The Farm 51 uniknęli tej pułapki i stworzyli dzieło niezwykle ciekawe pod względem narracyjnym, a momentami wręcz buzujące od niesamowitych emocji.

Fotogrametria w użyciu. W przypadku Get Even okazało się jednak, że z dużej chmury spadł mały deszcz i ta technika prawie w ogóle nie zwraca na siebie uwagi podczas przemierzania mrocznych korytarzy.

Choć głównym miejscem akcji jest psychiatryk, nie jest to jedyna lokacja w grze. Zwiedzamy też niewielką siedzibę korporacji zajmującej się projektowaniem broni, kilka razy wychodzimy na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza, a raz trafiamy nawet nocą na cmentarz patrolowany przez oddział najemników. Wypady w teren równoważą trochę ciężki klimat szpitala i w dużej mierze rozładowują napięcie, pozwalając poczuć się choć przez chwilę jak Sam Fisher. Albo Rambo – wszystko zależy od stylu rozgrywki, jaki preferujemy.

Get Even potrafi być bowiem zarówno symulatorem chodzenia, taką troszkę uproszczoną skradanką (kojarzącą mi się z odległym już w czasie Gorky Zero, tyle że z perspektywy pierwszej osoby), jak i ostrą strzelaniną, w której bohater i jego przeciwnicy za pomocą karabinków automatycznych wymieniają się tonami ołowiu. Dzięki temu gra nie przynudza, umiejętnie dawkując tempo rozgrywki. Natykamy się tu także na zagadki logiczne i z masochistyczną przyjemnością muszę wyznać, że jedna z nich mnie pokonała, a wydostanie się z tarapatów wymagało interwencji siły wyższej. Kolejne były już prostsze, niemniej decydując się na zakup gry, weźcie pod uwagę, że przetestuje ona też Wasze szare komórki.

Czy Get Even jest także horrorem? Zdecydowanie nie, mimo że miejscami klimat bardzo gęstnieje i robi się wręcz zawiesisty. Wyświechtane już straszaki w postaci obowiązkowych manekinów i wózków inwalidzkich są na miejscu, więc mniejszego kalibru klisz nie brakuje. Nie ma tu jednak wątków paranormalnych, nadnaturalnych. A nawet jeżeli, to są to wytwory umysłu głównego bohatera. Nie twierdzę, że tytuł nie przyprawi kogoś o gęsią skórkę, bo i to jest możliwe, ale raczej wątpię, żeby ktoś przez następny tydzień po zagraniu bał się zejść do piwnicy we własnym bloku. W zamian pojawiają się natomiast relacje rodzinne, a nawet zdrada.

Wykonanie bądź niewykonanie jakiejś czynności niesie ze sobą konsekwencje, które poznamy przed zakończeniem gry.

Battery

Survival w wirtualnym świecie Cole’a Blacka wymaga odpowiednich gadżetów. Abyśmy nie chodzili tylko w kółko, zajmując się jedynie czytaniem porozrzucanych wszędzie papierzysk, twórcy w pierwszej kolejności zajęli nas obsługą telefonu połączonego z latarką UV i mapą, na którą automatycznie nanoszone są pozycje wrogów. Urządzenie to jest niezwykle przydatne w przypadku podejmowania zauważanych tropów, a czasem wręcz niezbędne, bo wykorzystywane przy rozwiązywaniu zagadek.

Obsługa funkcji telefonu jest banalnie prosta, ale ja przez całą grę nie mogłem nauczyć się płynnie między nimi przełączać. Twórcy postarali się, przygotowując menu w postaci koła wyboru, ale zamiast z niego korzystać, co jest w sumie oczywiste w obliczu mnóstwa innych tytułów stosujących podobny kołowy interfejs, wolałem przeklikiwać funkcje po kolei, nigdy nie pamiętając, w którą stronę (do przodu czy do tyłu) szybciej włączę mapę czy latarkę. Przez cały czas mnie to irytowało, przez co doszedłem do wniosku, że czasem lepiej ograniczyć możliwości niż dać ich zbyt wiele, bo wprowadza to niepotrzebny chaos.

Corner Gun pozwala załatwić typów zza węgła, ale nie tylko. To bardzo przydatne narzędzie w trakcie skradania się.

Drugim gadżetem jest tzw. Corner Gun, czyli broń wyposażona w mały ekranik i pozwalająca sprzątnąć przeciwnika zza rogu dzięki lufie odchylającej się o dziewięćdziesiąt stopni. Niby nic nowego, takich wynalazków używano chociażby w trakcie II wojny światowej – za przykład niech posłuży słynny krummlauf doczepiany do karabinu StG 44. A i obecnie siły wielu państw korzystają z podobnych rozwiązań, niemniej ich reprezentacja w grach wideo nie była do tej pory chyba specjalnie widoczna. Corner Gun świetnie sprawdza się podczas cichej eliminacji przeciwników. Strzał w głowę każdego delikwenta z miejsca posyła do piachu.

Przyglądanie się wspomnieniom to nasze główne zajęcie. Conker pilnuje towarzystwa.

Orion

Wyobraźcie sobie, że wszystkie te pozytywne rzeczy, które do tej pory napisałem na temat Get Even, działają na gracza przede wszystkim dzięki genialnej oprawie dźwiękowej i muzyce, której autorem jest francuski kompozytor Olivier Deriviere. Matko jedyna! To, co ten facet wyprawia, jak łączy ze sobą syntezatory i muzykę orkiestrową, jaki to wszystko wprowadza klimat, wręcz oszałamia. Tym bardziej że podkład muzyczny reaguje na to, co dzieje się na ekranie, płynnie zmieniając warstwy (co też żadną nowością nie jest – cześć iMuse!).

Zawodzenie wiolonczeli przechodzące w szept chóru (i na odwrót) to istne mistrzostwo świata. Momentami jest melancholijnie, momentami przytłaczająco. Deriviere zazwyczaj kojarzony jest z kompozycjami do Assassin’s Creed IV: Black Flag - Freedom Cry i Remember Me, ale od teraz to właśnie muzyka do Get Even powinna być jego wizytówką.

Od muzyki absolutnie nie odstają dźwięki, a przede wszystkim kwestie aktorów wcielających się w bohaterów tytułu. Dawno nie miałem do czynienia z tak dobrym dubbingiem w grach, z bawieniem się brytyjskim akcentem, by nadać postaciom autentyczność. Słucha się tego wszystkiego z niekłamaną przyjemnością, tym bardziej że Cole Black niemową nie jest i lubi sobie interesująco skomentować bieżące sprawy.

Przeglądanie i czytanie najróżniejszych dokumentów jest bardzo ważne i pozwala zrozumieć, o co w ogóle tu chodzi.

The Thing That Should Not Be

Get Even nie ustrzegło się jednak kilku poważnych wpadek. Marketing gry dużo uwagi poświęcał fotogrametrii, ale poza zaledwie kilkoma miejscami, w których widać, że faktycznie przyłożono się do pracy, większość gry nie ma się czym pochwalić. A przynajmniej w jakikolwiek zauważalny sposób, bo zamiast fotorealizmu tu i tam straszą rozpaćkane tekstury. Co innego zapowiadały wczesne zwiastuny gry, ale do tego jako klienci powinniśmy się już niestety przyzwyczaić. Produkcja powstała na silniku Unreal Engine 3, co pewnie też nie pozostaje bez wpływu na odbiór całości oprawy wizualnej. Aby ukryć niedoskonałości grafiki, poza pomieszczeniami zastosowano filtry nanoszące na ekran dodatkowe ziarno, co również nie wygląda zachęcająco.

Grze nie robi też dobrze powtarzalność lokacji. Rzuca się w oczy wykorzystanie podobnych całych sekcji korytarzy w różnych miejscach szpitala. Ciemne korytarze nie różnią się specjalnie od siebie, a kiedy wchodzimy do dwóch nieodległych pomieszczeń i są one pełne identycznych graffiti, trudno nie potraktować tego jako minusa.

Nie obyło się także bez błędów w postaci kilkakrotnego zablokowania się bohatera, co wiązało się z koniecznością uruchamiania gry od ostatniego punktu kontrolnego. Liczę, że ten dodatkowy miesiąc zaowocuje jakąś łatką na premierę likwidującą babole.

Jeśli ktoś preferuje otwartą walkę, to twórcy udostępniają i taką możliwość.

Master of Puppets

Pomimo archaicznej momentami oprawy graficznej, Get Even wywarło na mnie pozytywne wrażenie. Rozterkom Blacka towarzyszy dobrze poprowadzona narracja, a składanie wszystkich wątków opowieści do kupy to dodatkowe zajęcie. Pomaga w tym specjalny hub, w którym – niczym w rasowym śledztwie – na wielkich tablicach porozwieszane są zebrane dowody. Hub pozwala też na ponowne rozegranie każdej misji, co może zaowocować stuprocentowym jej ukończeniem, w następstwie czego otrzymamy specjalny kod uprawniający do wejścia za zablokowane wcześniej drzwi.

Get Even to interesująca mieszanka gatunków ze znakomitą narracją i dobrze dawkowanym tempem rozgrywki. A także wyśmienitą, wysmakowaną wręcz, warstwą audio. Średniej jakości oprawa graficzna i powtarzalność niektórych lokacji nie powinny przeszkodzić nikomu w zapoznaniu się z dziełem polskiego studia, które może nie okaże się wiekopomnym, ale na pewno jest emocjonującym wyzwaniem.

O AUTORZE

Ukończenie wspomnień Cole’a Blacka zajęło mi około dziesięciu godzin. Jeżeli miałbym gdzieś szukać analogii do istniejących na rynku tytułów, to dopatrywałbym się jej między innymi w seriach Splinter Cell i Condemned, a nawet w Silent Hill, gdzie obecny jest motyw odkupienia win. Oczywiście Get Even z żadnej z tych gier nie czerpie w sposób bezpośredni, tak więc i powyższe odniesienia każdemu z graczy mogą wydać się mniej lub bardziej trafne. Jeżeli chodzi o gry zbliżone gatunkowo, to wskazałbym na Layers of Fear, Phantaruka czy Agony.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Get Even na PlayStation 4 otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego wydawcy, firmy Cenega.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!