Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Elite: Dangerous Recenzja gry

Recenzja gry 27 stycznia 2015, 14:46

autor: Sebastian Zieliński

Recenzja gry Elite: Dangerous - w kosmosie nikt nie usłyszy Twojego marudzenia

Dwadzieścia lat czekaliśmy na nową odsłonę kosmicznej symulacji osadzonej w realistycznie odwzorowanej Galaktyce. David Braben wykorzystał szansę, jaką dał mu Kickstarter i stworzył grę jedyną w swoim rodzaju.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. Galaktyka;
  2. Możliwość podróżowania do znanych ciał niebieskich;
  3. Świetny model lotu i walk w przestrzeni kosmicznej;
  4. Rewelacyjna oprawa dźwiękowa;
  5. Intrygujące, inspirujące uniwersum;
  6. Ogromny potencjał rozwojowy;
  7. Dla odpowiednich osób – gra na lata;
MINUSY:
  1. Czasem wymaga sporo cierpliwości i determinacji;
  2. Minimalistyczne przedstawienie frakcji, misji i wydarzeń;
  3. Niektóre aktywności są słabo rozwinięte;
  4. Błędy i problemy z multiplayerem.

Czy kiedykolwiek marzyliście o tym, aby wyrwać się z naszej zapyziałej planety i ruszyć na podbój wszechświata? Handlować, walczyć, odkrywać przestrzeń, w której odległość rzędu lat świetlnych pokonuje się w kilka sekund, gdzie poza skupiskiem kilku tysięcy skolonizowanych systemów znajdują się miliardy kolejnych, czekających na odkrycie? Chcielibyście poczuć, że świat wokół, to prawdziwy, bezkresny kosmos, w którym każde ciało niebieskie podlega prawom fizyki, że nie jest to jego marna atrapa, pudełko ze ścianami wymalowanymi w gwiazdki, kółka i kolorowe chmurki udające gwiazdy, planety i mgławice? Istnieje kilku zapaleńców, którzy marzyli o tym samym i dzięki nim możemy dzisiaj zagrać w Elite: Dangerous.

Jak stworzyć biliony ciał niebieskich składających się na galaktykę? Jak odwzorować skomplikowane oddziaływania grawitacyjne, ruch orbitalny i obrotowy, reakcje zachodzące wewnątrz gwiazd czy skład chemiczny atmosfer? Możliwość jest tylko jedna – generowanie proceduralne. Pierwszy model powstał w ten sposób już w 1993 roku i jego autorem był David Braben – pomysłodawca i twórca serii Elite, ojciec wszystkich space-simów i sandboksów. Galaktyka w grze Frontier: Elite II zawierała około 100 miliardów systemów i mieściła się na jednej dyskietce 1,44 MB.

Dajcie mi algorytm, a zbuduję wam galaktykę

Używając zaawansowanych procedur, narzędzie o nazwie Stellar Forge zasymulowało w Elite: Dangerous powstanie i ewolucję galaktyki. Źródłem danych była zarówno cała nasza wiedza astrofizyczna, jak również wszystkie dostępne bazy obiektów astronomicznych. Rezultat robi piorunujące wrażenie. Droga Mleczna w najnowszej grze Brabena została odtworzona w skali 1:1 i zawiera wszystkie znane ciała niebieskie. Uzupełniono ją obiektami wygenerowanymi na podstawie symulacji, co dało w sumie ponad 400 miliardów układów, w tym gwiazdy, planety, księżyce, mgławice i czarne dziury. Wszystko sklasyfikowane i opisane według obowiązujących kryteriów. Każdy parametr wpływa na wielkość, wygląd czy ruch ciała niebieskiego, co w konsekwencji tworzy obraz tego, jak wygląda nasza galaktyka. Trudno w to uwierzyć, ale tak wygenerowany świat jest zarówno logicznie uporządkowany, jak i zaskakująco zróżnicowany. Wszystko, co widzimy, tworzą rzeczywiste obiekty astronomiczne, pomimo iż odległości między nimi niekiedy można mierzyć w tysiącach lat świetlnych. Oglądając niebo z okolic Ziemi łatwo rozpoznać charakterystyczne konstelacje, gwiazdy bądź planety. Co więcej, możemy do nich dotrzeć. Oczywiście galaktyka proceduralna ma swoje wady i ograniczenia, ale nie ma chyba lepszego sposobu na ukazanie w grze komputerowej skali kosmicznej. Pasjonaci eksploracji co jakiś czas natrafiają na fenomeny, które wywołują dyskusje, czy dany element może istnieć w rzeczywistości, czy jest tylko błędem algorytmu. Tajemnice wirtualnej galaktyki odkrywać będziemy więc latami.

Starożytny artefakt w pobliżu Altaira – może to XX-wieczny komputer?

Niegroźny, biedny, zagubiony

Elite: Dangerous to nie tylko symulacja galaktyki, ale pełnowartościowa produkcja, kosmiczna piaskownica, chociaż ze względu na skalę właściwsze byłoby określenie „pustynia”. Obszar gry stanowi cała Droga Mleczna, jednak większość aktywności i wydarzeń rozgrywać się będzie w okolicy kilkuset systemów znajdujących się w otoczeniu Ziemi, stanowiących centrum cywilizowanego kosmosu. Gracz, dysponując podstawowym statkiem i tysiącem kredytów (uniwersalna waluta), zaczyna karierę kosmicznego pilota niezwiązanego z żadną frakcją ani żadnym zawodem – jaką ścieżkę wybierze, zależy wyłącznie od niego. Nie ma tu tradycyjnie rozumianej fabuły, co najwyżej jest historia, która dzieje się w tle i stanowi okazję do zarobku czy zaprezentowania własnego światopoglądu. Celem może być zdobycie fortuny, wymarzonego statku, najwyższej rangi w Imperium, dotarcie do centrum galaktyki albo sianie postrachu wśród innych graczy. Można bawić się w szalonego pirata, łowcę nagród lub spokojnego kupca. Handlować niewolnikami albo ich wyzwalać. Albo jeszcze lepiej nie decydować się na nic konkretnego, tylko robić to, na co w danej chwili ma się ochotę.

Elite: Dangerous to nietypowa gra online. Odbiega od normy, bo oprócz multiplayera otwartego (open play) istnieje możliwość zabawy na tym samym serwerze, ale bez innych graczy (tryb solo) lub przy ograniczeniu się do grupy znajomych (tryb private group). Nie znajdziemy tu takich rozwiązań jak globalny chat, a kooperacja czy bardziej złożone działania wieloosobowe są jak na razie dość utrudnione. W przypadku występowania większej ilości graczy w jednym regionie rozdzielani są oni na kilka dynamicznie tworzonych instancji. Nasze poczynania wpływają na otoczenie w sposób dość dyskretny. Nie ma mowy o budowaniu imperiów. Możemy co najwyżej zostać najemnikami w służbie wielkich tego świata, przechylając szalę na jedną ze stron.

Orbis - Jeden z bardziej luksusowych typów stacji.

Za tysiąc lat w naszej galaktyce

Elite: Dangerous przedstawia raczej ponurą wizję przyszłości. Nie jest to jednak przerysowana antyutopia ani wydumana opowieść o inwazji kosmitów, lecz futurystyczne rozwinięcie dzisiejszych problemów ludzkości. Mamy rok 3301. Wśród miliardów gwiazd znajduje się niewielka oaza w postaci kilku tysięcy skolonizowanych układów planetarnych, skupionych wokół kolebki cywilizacji – Ziemi. To na tym obszarze rozgrywa się większość wydarzeń. Tu kwitnie wymiana handlowa, przemyt, piractwo. Tu wybuchają rewolty, epidemie i katastrofy, toczą się wojny i trwa walka o wpływy. Obok demokratycznych światów odnajdziemy feudalne planety rządzone przez lokalną arystokrację. Korporacyjne kolonie, gdzie nikt nigdy nie słyszał o prawach pracowniczych, sąsiadują z układami opanowanymi przez idee komunizmu. Protektoraty Imperium trzymane są żelazną ręką przedstawicieli Cesarza, z kolei w systemach anarchistycznych rządzi ten, kto ma najwięcej broni. W tym świecie nie potrzeba zewnętrznego wroga w postaci kosmitów z mackami. Wystarczy znane z naszych czasów piekiełko chciwości, wyzysku, pogardy, fanatyzmu i hipokryzji fundowane przez rządy, organizacje i korporacje.

Od celów jest aż gęsto.

Trzy supermocarstwa – Federacja Ziemska, Imperium Achenarskie i Przymierze Światów Niepodległych – próbują na swój sposób uporządkować ten buzujący, gotujący się tygiel. Federacja mieniąca się strażnikiem wartości demokratycznych i praw człowieka jest w rzeczywistości skorumpowanym, skonfliktowanym wewnętrznie i opanowanym przez korporacje molochem. Imperium chce uchodzić za wzór ładu i uniwersalnego porządku, podczas gdy większość swojej potęgi zawdzięcza usankcjonowanemu niewolnictwu. Z kolei jedynym elementem jednoczącym członków Przymierza jest strach przed pozostałymi potęgami. Pomiędzy frakcjami z rzadka dochodzi do otwartych konfliktów, natomiast na porządku dziennym są wojny propagandowe czy wykorzystywanie mediów dla swoich korzyści. Życie jednostki w takim świecie niewiele jest warte. Kto przejmie się losem dotkniętych klęską żywiołową mieszkańców planety na krańcach cywilizacji? Kogo obchodzi życie tysięcy zniewolonych i wystawionych na sprzedaż pracowników opuszczonej kolonii wydobywczej?

Uniwersum Elite: Dangerous wyewoluowało z poprzednich gier serii, kilku oficjalnych książek i twórczości fanów. Jest na tyle pojemne, że mieści w sobie praktycznie wszystkie spotykane w fantastyce naukowej idee, a inspiracje największymi dziełami gatunku widać na każdym kroku. Szkoda tylko, że w samej grze jest ono prezentowane bardzo zdawkowo i skąpo. Praktycznie całą wiedzę czerpiemy z wiadomości (Galnet), opisów misji bądź suchych notek na mapie galaktyki. Sama informacja o tym, że dana planeta posiada populację 8 miliardów, gospodarkę opartą na rolnictwie i jest rządzona przez lokalnego dyktatora potrafi nieźle pobudzić wyobraźnię, jednak taki sposób demonstrowania świata wydaje się trochę archaiczny, nieprzystający do nowoczesnej reszty gry.

Rebelia w Sorbago ściągnęła graczy z różnych zakątków galaktyki.

Mój statek jest moją twierdzą

Gracz rozpoczynający swoją przygodę w Elite: Dangerous jako członek Federacji Pilotów należy do elity – posiada własny statek z napędem hiperprzestrzennym oraz dożywotnie ubezpieczenie. Ma dostęp do największej galaktycznej sieci informacyjnej (Galnet) oraz mapy całej galaktyki ze szczegółowymi danymi popularnych systemów. Jednak nawet wśród wybrańców musi istnieć jakaś hierarchia, toteż zabawę zaczynamy w najtańszym okręcie, z podstawowym wyposażeniem i skromną ilością gotówki. Nasze startowe rangi w trzech głównych kategoriach (walka, handel, eksploracja) też nie pozostawiają wątpliwości – minie trochę czasu, zanim zdobędziemy szacunek innych pilotów. Przytłaczać może sam rozmiar kosmosu i praktycznie brak jakichkolwiek wskazówek od czego zacząć. W poznaniu podstaw pomagają odrobinę misje treningowe, jednak większość rzeczy uczymy się dopiero w praktyce. Elite: Dangerous to przede wszystkim symulator statku kosmicznego i opanowanie sterowania, obsługi systemów, uzbrojenia czy zarządzania energią to pierwsze wyzwania, jakie stają przed nowym graczem. Dalej dochodzą bardziej złożone manewry, w tym słynne dokowanie w stacji kosmicznej (które po kilku godzinach gry nie stanowi już żadnego problemu) bądź latanie z wyłączoną asystą lotu.

Mieszkańcy zewnętrznego pierścienia stacji Orbis, dzięki sile odśrodkowej, cieszą się przyciąganiem porównywalnym z ziemskim.

Każdy statek posiada swój własny, w pełni trójwymiarowy, kokpit, jednak elementy takie, jak ekrany holograficzne czy skaner, są wszędzie takie same. Możemy dowolnie rozglądać się po kabinie, co w połączeniu z urządzeniem typu Oculus Rift sprawia oszałamiające wrażenie. Jeśli dołożyć do tego rewelacyjne efekty dźwiękowe, to możemy mówić o najbardziej „immersyjnej” kosmicznej symulacji. Niestety w trakcie gry nie opuścimy fotela pilota, choć i taka możliwość ma pojawić się w jednym z pierwszych dodatków. Same modele statków w większości nawiązują do klasyków serii. Wyróżniają się dużą szczegółowością, dość funkcjonalną formą i charakterystycznym stylem zależnym od producenta i przeznaczenia. Każda dostępna w sprzedaży jednostka jest w pełni modularna – można dowolnie zmieniać podstawowe podzespoły, konfigurować uzbrojenie i wewnętrzne wyposażenie. Możliwości jest ogrom, a złożenie wymarzonego okrętu kosztuje wielokrotnie więcej niż jego początkowa forma. Nie znaczy to, że posiadacz najdroższego, najlepiej wyposażonego modelu zyskuje miażdżącą przewagę. W Elite: Dangerous nie ma czegoś takiego jak najlepszy statek czy najlepsze rozplanowanie. Wszystko zależy od destynacji i preferencji, a i tak najbardziej liczą się umiejętności samego gracza. Zniszczenie potężnej Anacondy darmowym Sidewinderem jest jak najbardziej do wykonania (choć do najprostszych czynności nie należy), a wielu pilotów preferuje małe, szybkie i zwrotne jednostki.

Uciekać, czy walczyć?

„Jak żyć?”

Bez względu na to, czy chcemy handlować, walczyć, czy eksplorować, esencją rozgrywki w Elite: Dangerous pozostają podróże międzygwiezdne. Realistyczna galaktyka i skala 1:1 wymusza stworzenie możliwości pokonywania gigantycznych dystansów w sensownym czasie. Kosmos w większości wypełnia próżnia, a odległości pomiędzy ciałami niebieskimi liczy się w sekundach (w obrębie jednego układu) i latach (pomiędzy układami) świetlnych. Na całe szczęście system podróżowania pozwala poczuć nam tę kosmiczną skalę, a jednocześnie w miarę swobodnie przemieszczać się pomiędzy interesującymi nas miejscami. Każdy statek posiada napęd nadprzestrzenny, który umożliwia „skok” do dowolnego układu w jego zasięgu. Wystarczy, że znajdziemy się poza strefą oddziaływania grawitacyjnego najbliższych obiektów, skierujemy maszynę w stronę docelowej gwiazdy, uruchomimy procedurę, odczekamy kilka sekund podróży w tunelu i… wyłonimy się w pobliżu głównej gwiazdy układu (obiekt o największej masie). W obrębie systemu poruszamy się w tzw. trybie supercruise, który pozwala nam rozpędzać się do wielokrotności prędkości światła (coś jak warp speed ze Star Treka). Zwykle podróż do celu zajmuje w tym trybie kilka minut, choć zdarzają się takie kwiatki, jak Hutton Orbital w układzie Alfa Centauri, oddalony od gwiazdy głównej o 0,22… roku świetlnego. Taka podróż to ekstremalne wyzwanie (tylko dla wariatów) i zajmuje ok. półtorej godziny. Ostatni tryb podróży to ten „normalny”, czyli lot z akceptowanymi przez fizykę prędkościami, stosowany np. przy dokowaniu w stacji kosmicznej, wydobywaniu minerałów czy w walce.

To był ciężki dzień…

Generalnie podróżowanie w Elite: Dangerous to czysta przyjemność. Bazowy zasięg statków pozwala na szybkie przemieszczanie się w obrębie cywilizowanej części galaktyki, świetnie opracowana mapa umożliwia wygodne planowanie tras, wokół wciąż pojawiają się elementy zachęcające do przełamywania rutyny. Pomaga w tym dynamiczna ekonomia, będąca rezultatem symulacji podaży i popytu z elementami wpływu ze strony graczy. Miłośnicy handlu mogą eksploatować odkryte trasy kupieckie pomiędzy pobliskimi układami albo przemierzać odległe systemy skupując towary unikatowe. Pozbawieni skrupułów piloci zajmą się przemytem broni, narkotyków bądź sprzedażą niewolników. Czasami warto zwrócić uwagę na odkryty pas asteroidów lub metalicznych pierścieni wokół planety, bo mogą się w nich kryć cenne rudy i minerały, możliwe do wydobycia po zainstalowaniu specjalnego wyposażenia. Całkiem dochodowa okazuje się sama eksploracja – za przeskanowanie rzadkich gwiazd (np. nadolbrzymy typu O i B), planet typu ziemskiego, obiektów z dużą zawartością metali czy czarnych dziur, można zainkasować całkiem spore sumy.

„Mam wyroki śmierci w dwunastu układach”

Dla wielu esencją kosmicznych symulatorów są walki pomiędzy statkami. W poprzednich częściach Elite był to stosunkowo słabo zrealizowany element. Pod względem widowiskowości nie mógł się równać z tytułami z serii X-Wing czy Freespace, prezentującymi nieco mniej rygorystyczne podejście do realizmu. Dangerous zmienia tę sytuację o 180 stopni. Na szczęście o „wieżyczkach” w kosmosie możemy zapomnieć, choć sztuczki w rodzaju obrotu statku bez zmiany kierunku lotu do pewnego stopnia nadal są wykonalne. Zastosowane rozwiązania upodabniają walki kosmiczne do pojedynków myśliwców z Gwiezdnych Wojen. Cała fizyka jest oczywiście na swoim miejscu – bezwładność, wykorzystanie wielokierunkowych silników manewrowych itp. Za opisane wrażenie w dużej mierze odpowiada mechanizm asysty lotu, który zresztą można dowolnie włączać i wyłączać, co wykorzystują eksperci przy bardziej skomplikowanych ewolucjach, ale są i tacy, którzy wspomagania nie uznają w ogóle.

Nazwy stacji to często hołd dla twórców klasyki SF.

Spragnieni widoku laserów i wybuchów znajdą tutaj całkiem sporo aktywności – do wyboru jest chociażby kariera najemnika (walka w strefach konfliktów), łowcy nagród (polowanie na piratów i przemytników), wykonywanie zabójstw na zlecenie bądź łupienie handlowców. Można też piąć się po szczeblach kariery wojskowej w Federacji lub Imperium.

Pomimo małych kontrowersji, rewolucja mechaniki symulacji lotu wyszła grze na dobrze. Takich emocji podczas walk w przestrzeni kosmicznej fani gatunku nie mieli okazji przeżywać od dawna. Tego nie jest w stanie oddać żaden opis czy nawet obejrzany filmik. A satysfakcja z wygrania długiego, ciężkiego pojedynku z innym graczem to jedno z najlepszych doznań, jakie można przeżyć w grze komputerowej.

Naturalnie pojawia się kwestia gnębienia nowicjuszy przez innych graczy. Możliwość atakowania nie jest niczym ograniczona, choć w bezpiecznych systemach można spodziewać się dość szybkiej reakcji lokalnych służb porządkowych. Ryzyko napaści da się wyeliminować przez grę w trybie solo lub private group, jednak jeśli ktoś nie chce w ten sposób ograniczać interakcji, pozostaje mu poprosić o pomoc bardziej doświadczonych pilotów. Zwykle szybko znajdzie się paru chętnych do rozprawienia z uprzykrzającymi życie delikwentami. Mimo że dla ofiar takie sytuacje są frustrujące, to prawdę mówiąc dodają grze nieco kolorytu.

Anaconda (pieszczotliwie: Ania) – największy statek dostępny dla graczy.

Ciemna strona mocy

Niestety, Elite: Dangerous jest grą daleką od doskonałości. Szczególnie boleśnie przekonali się o tym fani, których oczekiwania urosły do niebotycznych rozmiarów. Rozczarowuje przede wszystkim słabe zróżnicowanie wizualne frakcji. Zmieniona kolorystyka stacji czy akcent kontrolera lotu to trochę za mało. Podobnie z prezentacją wiadomości, misji i w ogóle całego serwisu na stacji – kolumny tekstu, nic więcej. Nie zobaczymy ani jednej twarzy, ani na moment nie opuścimy fotela pilota. Same misje są dość schematyczne, większość to zwykłe zlecenia w rodzaju: przewieź towar, zabij piratów itp. Niektórzy czują się zawiedzeni ograniczonym wpływem graczy na świat. Akurat taki model ma swoje uzasadnienie, jesteśmy przede wszystkim pilotami, co prawda należącymi do elity, ale mogącymi jedynie ofiarować swoje usługi wybranej frakcji. To nie zabawa w budowanie kosmicznego imperium.

Podróż do mgławicy Oriona, to "jedyne" 1200 lat świetlnych.

Wyraźnie mniej zauważalne, jednak wciąż liczne są błędy i problemy z multiplayerem. Ciągle poprawiany jest kod sieciowy i początkowo fatalnie sprawujący się system dynamicznego tworzenia instancji zaczyna działać coraz lepiej. Organizowanie graczy w grupy lada chwila powinno zostać usprawnione, chociaż przydałyby się jeszcze atrakcje w rodzaju wieloosobowych misji. Sporo aktywności okazało się nie tak rozbudowanych, jak można by się tego spodziewać (eksploracja, górnictwo, misje). Czasem w powtarzane przez dłuższy czas zajęcie wkrada się rutyna i znużenie. Naturalnie pojawiają się sprzeczne opinie związane z tym czy innym elementem (dokowanie za łatwe lub za trudne, podróże zbyt krótkie lub zbyt długie itp.). Trwa balansowanie podstawowych mechanizmów rozgrywki i testowanie symulacji dynamicznego świata. Wielu błędów dałoby się uniknąć, gdyby gra wyszła kilka miesięcy później. Jednak nawet najwięksi frustraci przyznają, że nowe Elite jest piekielnie wciągające. Często coś, co z początku wydaje się nie do zaakceptowania, przestaje być zauważalne już po kilku godzinach rozgrywki. A znużenie spowodowane lataniem w kółko jedną trasą znika po małym skoku w bok w strefę walk. W kosmosie nikt nie usłyszy twojego marudzenia.

Mapa układu zawiera wiele cennych informacji.

Społeczność graczy Elite: Dangerous to mieszanka starych fanów serii (i to dosłownie – nie brak wśród nich 60-latków), zwolenników symulacji różnego rodzaju, miłośników fantastyki naukowej i entuzjastów wszelkich gier o tematyce kosmicznej. Mamy tu kilku autorów książek, twórców fanowskich serwisów, podcastu (Lave Radio) i kanału informacyjnego (Galnet News). To oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej, a społeczność dopiero się rozwija. Na tle innych wydaje się ona szczególnie dojrzała i zrównoważona. Od pierwszych dni po premierze organizowane są wspólne akcje graczy w rodzaju próby wywołania rewolty w układzie Lugh, w celu przejęcia władzy przez organizację Crimson State Group. Jest to przy okazji test mechanizmów dynamicznej symulacji świata, co przyznają sami twórcy, wprowadzając kolejne poprawki. Historia, która prezentowana jest w codziennych wiadomościach dostępnych bezpośrednio w grze, ściąga w opisywane zakątki rzesze graczy i dodaje tak potrzebnej temu światu treści. Dzięki temu zwolennicy Federacji (ponoć tacy istnieją) mogli wspomóc flotę w blokowaniu narkotykowego raju na Panem w układzie Kappa Fornacis, a liczni słudzy Imperium – zdławić rebelie niewolników w układach Sorbago i Ongkuma. To także doskonała okazja do gwarantujących mocne wrażenia starć pomiędzy graczami.

Dokowanie – dla jednych poezja, dla innych horror.

„Widziałem rzeczy, którym nie dalibyście wiary”

Kluczowe w rozkoszowaniu się grą w Elite: Dangerous wydaje się pokonanie pierwszych oporów, a później niepopadanie w rutynę. Trzeba podjąć odrobinę wysiłku, żeby opanować sterowanie, nauczyć się podstawowych manewrów, znaleźć interesujące nas zajęcia, wreszcie zacząć dostrzegać rzeczy, które z pozoru niewiele znaczą, a tak naprawdę budują klimat tej gry.

Elite: Dangerous to wciągająca i fascynująca produkcja – sięgam po nią regularnie od premiery. Niestety widzę jej braki, które sprowadzają się do pójścia twórców na skróty. Zbyt wiele rzeczy w Elite bardzo szybko zaczyna się powtarzać, często wychodzi na wierzch prostota schematów i algorytmów. Świat gry traci przez to na wiarygodności, a rozgrywka staje się monotonna. W obecnej wersji nie czuć też wpływu warstwy online, co miało być sporą atrakcją gry. Mimo tych niedociągnięć, wynikających pewnie z ograniczonego budżetu, wciąż wracam do Elite i mam nadzieję, że Frontier Developments tchnie w grę nowe życie z kolejnymi aktualizacjami. Hed – 7/10

Widok wybranych tras handlowych na mapie galaktyki możemy dowolnie dostosowywać.

Elite: Dangerous to gra, która wiele rzeczy robi świetnie. Latanie, walka oraz strona audiowizualna stoją na wysokim poziomie, jednak iluzja żyjącego świata upada po kilku dniach rozgrywki. Wydarzenia rozgrywające się w kilku typach lokacji przestają zaskakiwać i gra przemienia się w mozolne zbieranie kredytów. Rozgrywka z kolegami, która mogłaby urozmaicić zabawę jest mocno utrudniona z przyczyn technicznych i przynajmniej do lutego ten stan się nie zmieni. W Elite chce się latać dla samej przyjemności latania, a to ogromny sukces, produkt Frontier Developments nie rozwinął jednak jeszcze skrzydeł. T_Bone – 8/10

Warto poświęcić trochę czasu na swobodne podróżowanie i samodzielne odkrywanie tajemnic galaktyki. Nasz ruch zmienia wygląd kosmosu, odległe mgławice stają się coraz większe, świetliste punkciki w miarę zbliżania rosną do rozmiarów planet, dostrzegamy miliony skał w pierścieniach planetarnych, z bliska obserwujemy rozbłyski na powierzchni gwiazd, czarne dziury zakrzywiają przestrzeń. Amatorzy astronomii niech ruszą w kierunku ulubionych gwiazd, mgławic czy konstelacji. Takie wyprawy trwają czasem wiele godzin, ale to najlepsza okazja, żeby „śmiało dążyć tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek”.

W czasie tankowania z gwiazdy bywa gorąco...

Gdybym miał oceniać Elite: Dangerous za potencjał, bez wahania wystawiłbym najwyższą ocenę. Patrząc na to, co mamy dziś, nie sposób zignorować jej słabszych stron. Możliwe, że za kilka miesięcy o wielu problemach zdążymy zapomnieć. Duże oczekiwania wzbudzają planowane dodatki – szczególnie te związane z lądowaniem na planetach i poruszaniem się po wnętrzach statków bądź stacji. W tej chwili Dangerous to młoda, trochę zbyt wcześnie wydana produkcja, pełna niedoskonałości, niewypełnionej przestrzeni, ale jednocześnie wciągająca i urzekająca swoją wizją. Bez względu na to, jak potoczy się jej przyszłość, Elite: Dangerous pozostanie grą jedyną w swoim rodzaju, dostarczającą wrażeń, których nie znajdziemy nigdzie indziej.

Recenzja gry MechWarrior 5 Clans - dla fanów uniwersum BattleTech ta gra jest jak gwiazdka
Recenzja gry MechWarrior 5 Clans - dla fanów uniwersum BattleTech ta gra jest jak gwiazdka

Recenzja gry

MechWarrior 5: Clans zapowiadał powrót serii do motywów, które stanowiły o jej świetności w połowie lat 90. XX wieku. O grze było jednak dość cicho przed premierą, co wzbudzało moje obawy. Czy studio Piranha Games stworzyło w końcu tytuł godny przodków?

Recenzja gry Expeditions: A MudRunner Game - stop, panie kierowco, proszę dmuchnąć w QTE
Recenzja gry Expeditions: A MudRunner Game - stop, panie kierowco, proszę dmuchnąć w QTE

Recenzja gry

Expeditions: A MudRunner Game to powolna jazda w terenie dla cierpliwych kierowców. Świetną mechanikę jazdy ze SnowRunnera opakowano tu jednak w nudną otoczkę ekspedycji naukowych, które głównie irytują prymitywnymi minigrami.

Recenzja gry House Flipper 2 - kreatywna przygoda z duszą
Recenzja gry House Flipper 2 - kreatywna przygoda z duszą

Recenzja gry

Tytułowe "flippowanie" domów to tylko część atrakcji oferowanych przez najnowszą grę studia Frozen District, część wcale nie najważniejsza. House Flipper 2 zaskoczył mnie bowiem osobistym podejściem do tematu.