Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes Recenzja gry

Recenzja gry 30 kwietnia 2024, 17:30

autor: Kamil Szamota

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach

Duchowy spadkobierca serii Suikoden robi wszystko, by ożywić wspomnienia sprzed kilku dekad. Jest przy tym tak konsekwentny, że kontakt z nim wymaga zaakceptowania wielu archaizmów i rozwiązań rozwiniętych później przez licznych konkurentów.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Czy tęskniliśmy za Suikodenem? Patrząc na ponad 4,5 miliona dolarów zebranych przez Rabbit and Bear Studios na opracowanie duchowego spadkobiercy tej serii, wszystko na to wskazuje. Osiemnaście lat po premierze ostatniej pełnoprawnej, numerowanej odsłony Suikodena wydanej przez Konami, na kilka miesięcy przed pojawieniem się remasterów dwóch pierwszych części z PSX-a na rynek trafia w końcu Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes. Gotowe ożywić wspomnienia i zabrać fanów japońskich RPG do czasów minionych. Bez dróg na skróty i żadnych skrupułów.

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes jest do bólu klasycznym japońskim RPG, którego korzenie sięgają jeszcze ubiegłego stulecia. Autorzy nie zamierzali się od tych źródeł i inspiracji odcinać, wręcz przeciwnie – zrobili wiele, by tradycje kultywować i jak najczęściej do ciepło wspominanych Suikodenów nawiązywać. Czasami można wręcz odnieść wrażenie, że zwyczajnie próbowali je odtworzyć. Mówimy jednak o dość wiekowej produkcji, dlatego w recenzji postaram się odpowiednio nakreślić kontekst i nie ograniczać się tylko do prostych porównań.

Wada wzroku naszego bohatera? Nie, to standardowe ustawienia graficzne z głębią ostrości.Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes, 505 Games, 2024.

Oryginały stały w dużej mierze fabułą, która nie bała się poruszać trudnych wątków politycznych, mówić o wolności człowieka i narodu czy obrazowo wskazywać konsekwencje wojen. Podążając śladami klasyki, Eiyuden Chronicle również opowiada historię skupioną na działaniach wojennych. Niestety, na tym podobieństwa się kończą, bo zapadających w pamięć scen czy grających na emocjach momentów znajdziemy tu o wiele mniej niż w tytułach z lat 90. Przygodę rozpoczynamy jako Nowa, jeden z rekrutów dołączających do najemników, i szybko otrzymujemy pierwsze zadanie. Ten urodzony altruista, wyznający mocno idealistyczne podejście do życia oraz otaczającego go świata, na skutek zbiegu różnych zdarzeń – można rzec, że w sposób zupełnie przypadkowy – staje na czele armii buntowników. Reszta to już tylko wielkie poszukiwanie sojuszników i przygotowywanie się do decydującej bitwy o losy krainy, w którym nie ma zbyt wiele głębi. Czy sprawę ratują dwie inne postacie widoczne na okładce gry i wskazywane jako główni bohaterowie? O ile sekwencje z udziałem dużo bardziej wyważonego, acz nadal mocno patriotycznego Seigna wypadają najlepiej, o tyle już Marisa znalazła się w pierwszym szeregu bez specjalnego uzasadnienia. Ciekawiej od niej prezentują się nawet jej towarzysze i dom, z którego się wywodzi.

Niezbyt intrygujący punkt wyjścia i mało ciekawy protagonista wpływają na to, że gra ma kłopot, by od pierwszych chwil nas porwać. Wygląda wręcz tak, jakby sobie zupełnie nic nie robiła ze współczesnej sytuacji na rynku i faktu, że o uwagę posiadaczy konsol i komputerów rywalizują dzisiaj setki tytułów. Początkowe sekwencje wloką się niemiłosiernie, brakuje im polotu i czegokolwiek działającego na wyobraźnię odbiorcy. Dopiero około dziesiątej godziny tempo zabawy zaczyna przyspieszać, choć i wtedy trzeba być gotowym na mało intrygujące scenki politycznych rozgrywek czy długi czas spędzony na poszukiwaniu sojuszników.

Tam, gdzie nie do końca popisali się scenarzyści, sytuację ratują aktorzy głosowi. Ich pracę podsumować można jednym słowem: fenomenalna. Sposób, w jaki wczuwają się w swoje, często bardzo charakterystyczne postacie, jest znakomity i sprawia, że ożywają one na naszych oczach. Czy mowa o wielkim twardzielu żyjącym w zgodzie z własnym kodeksem, czy o agresywnym wilkołaku, przeklinającej jak szewc kapłance lub wykazującym się dużą mądrością życiową humanoidalnym rekinie, nagrane kwestie dodają im unikatowości i pozwalają wyjść poza ramy ładnie wyglądających sprite’ów. Wygłaszane dialogi doskonale oddają emocje i potrafią wywoływać je u gracza, a już szczególnie ten kunszt wokalny widać w pełnych patosu pojedynkach jeden na jednego oraz tych pojedynczych mocniejszych momentach fabularnych.

Niektóre postacie są kluczowe do odblokowania minigier.Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes, 505 Games, 2024.

Podobnie jak w Suikodenach, których wyróżnikiem było 108 postaci, tak i tutaj podczas przygody natkniemy się na ponad stu towarzyszy, których możemy zrekrutować. Nie wszyscy posiadają zdolności bojowe. Niektórzy, jak np. starsza ciotka, ponętna karczmarka czy skrupulatny księgowy, pełnią określone funkcje w naszej twierdzy. Przyczyniają się do rozwoju bazy, zapewniając dodatkowe korzyści czy ulepszenia, bądź aktywują nowe opcje w zakresie zasobów lub kompanów do zrekrutowania. Z pewnością nie należy deprecjonować ich wpływu na rozgrywkę.

Na pierwszy plan wysuwają się jednak ci towarzysze, którzy stają u boku głównych postaci podczas walk. Starcia odgrywają tu, jak w każdym jRPG, istotną rolę, a w Eiyuden Chronicle bazują na zasadach, które z łatwością rozpozna każdy fan serii Suikoden.

Klasyczna bitwa nie tylko na pięści

W potyczkach kierujemy sześcioosobową drużyną, która walczy w dwóch rzędach po trzy osoby. Umiejscowienie absolutnie nie jest tu przypadkowe. Pierwsza linia przeznaczona jest dla postaci wyposażonych w broń o krótszym zasięgu, wymagającą bezpośredniego kontaktu z wrogami. Na tyłach z kolei sprawdzają się magowie czy strzelcy, skąd mogą bezpiecznie razić orężem i zdolnościami. Obok obu tych grup występują też postacie potrafiące równie skutecznie walczyć zarówno z przodu, jak i z tyłu, ale w zależności od lokalizacji zmieniają się trochę ich możliwości.

Duża liczba dostępnych herosów oznacza liczne opcje komponowania optymalnej formacji i składu osobowego, co sprawia wiele frajdy. Jest to też niezwykle ważne, bo w przypadku złych decyzji możemy narazić się na duże problemy ze strony na przykład latających lub schowanych za tarczami przeciwników. Każda z postaci ma do dyspozycji punkty many i techniki. Te pierwsze pozwalają na rzucanie zaklęć z run, drugie z kolei odnawiają się po jednym na turę i odpowiadają za rozmaite techniki bojowe oraz ataki drużynowe.

Wygląda groźnie? Szkoda, że zadaje obrażenia bliskie zeru.Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes, 505 Games, 2024.

Na papierze wyglądać to może skomplikowanie, ale w praktyce, po krótkim treningu, staje się intuicyjne. Problem w tym, że choć cały system jest rozbudowany i zdaje się oferować szerokie możliwości taktyczne, to jednak cierpi na zauważalne problemy z balansem umiejętności, zaklęć, a nawet postaci. Niektóre magiczne runy nie skalują się z naszymi statystykami i z czasem stają się zbędne. Ataki grupowe potrafią zadawać obrażenia mniejsze od indywidualnych umiejętności, a część postaci szybko okazuje się bezużyteczna przez gigantyczne różnice w statystykach. Ten problem jest też widoczny w poziomie trudności, przez co Eiyuden Chronicle potrafi nieprzyjemnie zaskoczyć. W obrębie jednej lokacji możemy spotkać przeciwników będących mięsem armatnim, jak również wrogów, którzy zadają gigantyczne obrażenia obszarowe i zmuszają do desperackiej walki o życie. W krótkim odstępie czasu mamy okazję zmierzyć się z bossem, który zdaje się nas tylko łaskotać, by zaraz po nim niemal zginąć w potyczce ze zwykłym przeciwnikiem, który jednym atakiem odbiera pół paska zdrowia.

W ogólnym rozrachunku w warstwie mechaniki Eiyuden Chronicle prezentuje, mimo wspomnianych kłopotów, solidny poziom, oferując sporo kombinowania. Więcej radości pewnie dostarczy też za jakiś czas, kiedy (jeśli w ogóle) autorzy uporają się z bugami, przez które nie działają różne akcesoria czy ulepszenia broni.

Mnóstwo do roboty

Suikodeny słynęły z różnorodności, bo oprócz typowych potyczek drużynowych w jRPG-owym stylu oferowały też wielkie starcia armii i pojedynki jeden na jednego. Twórcy nie zapomnieli o tym elemencie również w Hundred Heroes. Niestety, coś, co robiło wrażenie przed laty, teraz trąci już myszką. Konfrontacjom o losy całej krainy brakuje spektakularności. Kierowanie naszymi wojskami odbywa się w formie turowej. Mamy możliwość przesuwania po placu boju całych uformowanych kompanii (składających się z bohaterów oraz żołnierzy) i przeważnie raz na bitwę użycia dodatkowych umiejętności. Starcia trwają krótko, nie stanowią wyzwania i nie wzbudzają emocji, a przy tym – niestety – wyglądają biednie i nijak nie oddają powagi konfliktu. Pojedynki z kolei, chociaż emocjonujące pod względem fabularnym, opierają się – jak przed laty – na wciskaniu dwóch komend i oglądaniu powtarzających się wielokrotnie animacji oraz słuchaniu tych samych okrzyków.

Autorzy z Rabbit and Bear Studios w przypadku powyższych elementów obrali bezpieczną drogę, niemal jeden do jednego kopiując pomysły, które zachwycały graczy dekady temu. Tak jest też z mechaniką rozbudowy bazy. Na wczesnym etapie gry otrzymujemy własny zamek, który staje się centralnym punktem przygody. Wraz z postępami możemy go stopniowo rozbudowywać, co wymaga odpowiednich surowców, pieniędzy z naszego skarbca oraz dołączania konkretnych członków do drużyny. Kolejne ulepszenia sprawiają ogromną frajdę, bo widać je w estetyce naszego domu. Z początkowych ruin zaczynają wyrastać karczmy i sklepy, zaludniają się dalsze obszary, zaczynają zakwitać ogrody. Szkoda tylko, że w tej pogoni za duchem klasyki sprzed kilku dekad autorzy byli aż tak konsekwentni. Oznacza to, że przemierzając nasz zamek, spotykamy postacie stojące w miejscu jak kukiełki i tylko czekające na nasz ruch. Zdecydowanie dodałoby grze uroku, gdybyśmy widzieli poruszających się po komnatach towarzyszy zajętych swoimi sprawami.

Niektóre kwestie dialogowe są odegrane z taką werwą, że aż ciarki przechodzą po plecach.Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes, 505 Games, 2024.

W samej bazie, ale też podczas eksploracji, natkniemy się na wiele minigier. Czuć tutaj wpływ kampanii z Kickstartera, w ramach której Eiyuden Chronicle pokonywało kolejne progi oznaczające wprowadzanie nowych mechanik i dodatków. Wiele minigier to bardzo proste umilacze czasu – w rodzaju rywalizacji kulinarnej czy nieskomplikowanej karcianki lub wyścigów piaskowych statków. Można poświecić im kilka minut, aczkolwiek widać, że są to tylko symboliczne dodatki do gry, niemające większego powiązania z głównym motywem i całym systemem.

Zapomnij o wygodach, to stara machina

Eksploracja jest prowadzona w sposób liniowy. Nie mamy większego wpływu na to, gdzie się udamy i czego dokonamy. Moglibyśmy potraktować to jako sympatyczną wycieczkę po nowym świecie, ale miasteczka, chociaż duże, świecą pustkami. Możemy wchodzić tylko do ograniczonej liczby budynków i przeważnie nic ciekawego w nich nie znajdujemy. Po pewnym czasie zaczynamy skupiać się w nich na poszukiwaniu wyróżniających się postaci, które potencjalnie mogą stanowić nowego członka drużyny. Niczym specjalnym nie zaskakują też inne zwiedzane obszary. Przeszukujemy tu kopalnie i jaskinie, pokonujemy przełęcz górską, szwendamy się po dżungli czy koszarach. Za pomocą mapy możemy w łatwy sposób stwierdzić, która z kilku dróg zaprowadzi nas do celu, a która będzie tylko zaułkiem ze skarbem. Szybko doceniamy tę wiedzę, bo Eiyuden Chronicle nie oszczędza gracza, jeśli chodzi o liczbę losowych potyczek. Ich częstotliwość jest zatrważająca, co przy powtarzalności schematów walk potrafi z czasem frustrować i odbierać przyjemność z eksploracji. Pewnym pocieszeniem może być fakt, że bitwy da się „zautomatyzować”. Przydatny okazuje się tutaj system planowania zachowań członków drużyny. Dzięki niemu możemy upewnić się, że nie będą marnować cennej many czy przedmiotów leczących i skupią się na najgroźniejszych przeciwnikach. To poprawia trochę komfort zabawy, choć to zaleta dyskusyjna. W tym przypadku gra łagodzi niesmak, pozwalając zerkać na inny ekran, żeby jakoś przetrwać setną walkę z użyciem tych samych umiejętności.

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes, 505 Games, 2024.

Same zagadki środowiskowe, choć obecne, w niewielkim stopniu wpływają na eksplorację. Są zazwyczaj banalne i nie zmuszają za bardzo do kombinowania. Częściej myślimy o nich jak o kolejnym frustrującym utrudnieniu, przez które staczamy jeszcze więcej losowych walk. Czuć tu znów ducha czasów minionych, ale jego obecność radośnie powitają dziś przede wszystkim gracze bardzo stęsknieni za czasami pierwszego PlayStation.

Taką ciągłą bitwę nostalgii z niewygodami obserwowałem praktycznie przez całą grę. Wspomniałem na początku, że autorzy bez kompromisów podeszli do idei stworzenia duchowego spadkobiercy kultowej serii. Ich decyzja, by w toku prac zrezygnować z wielu współczesnych udogodnień, aby doświadczenie było jeszcze bardziej w stylu lat 90., jest mocno kontrowersyjna.

Występuje tu wiele małych elementów, na które będą narzekać gracze przyzwyczajeni do dzisiejszych rozwiązań. Przyjdzie im zmierzyć się z kiepsko rozlokowanymi punktami zapisu i brakiem możliwości wykonania takowego w dowolnym momencie. Z pewnością utrudni im zabawę brak dziennika do nawigacji po celach i zadaniach. Swoje łyżki dziegciu dorzucą kwestie systemowe, pokroju konieczności zdobycia konkretnego przedmiotu, by móc szybciej biegać po mapie, lub trudnych do znalezienia czy zinterpretowania informacji o rozwoju postaci oraz możliwościach ekwipunku. Zresztą Hundred Heroes sygnalizuje swoje specyficzne podejście do czasu i wygody gracza już na samym starcie – w związku z poziomem trudności. Zamiast tradycyjnej opcji wyboru zadane zostaje nam pytanie: „Czy chcesz rozpocząć rozgrywkę na normalnym poziomie trudności?”. Dopiero po wybraniu opcji „nie” możemy zdecydować się na wyższy poziom i aktywować różne dodatkowe utrudnienia.

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes, 505 Games, 2024.

Niewiele napisałem do tej pory o oprawie audiowizualnej, ale ta nigdy nie grała pierwszych skrzypiec w Suikodenach. Tutaj jest podobnie, choć nie podejrzewałbym twórców o świadome działanie. Podczas przygody przygrywają nam przyjemne melodie, ale mało która z nich zapada w pamięć na dłużej. Muzyka jest dopasowana do danej sceny i tyle. Zawodzą natomiast utwory rozbrzmiewające w trakcie starć. Są niezbyt energetyczne i brakuje im pompatyczności, w przeciwieństwie do kawałków chociażby z serii Octopath Traveler czy Bravely Default. Element, który rzadko kiedy wybija się w grach, a tutaj wypada na tyle słabo, że aż zwraca na siebie uwagę, to efekty dźwiękowe. Uderzenia mieczy i młotów, potężne zaklęcia, a nawet wystrzały z broni palnej brzmią nijako, nienaturalne i nie oddają siły ataków.

PLUSY:
  1. fantastyczny voice acting;
  2. ogromna liczba ciekawych towarzyszy;
  3. satysfakcjonujący rozwój bazy;
  4. świetnie zaanimowane postacie;
  5. wiele minigier i aktywności pobocznych;
  6. historia ma swoje momenty, choć jest ich niewiele.
MINUSY:
  1. brak balansu;
  2. archaizmy;
  3. słabo zrealizowane bitwy armii;
  4. nudny początek;
  5. brak polskiej lokalizacji;
  6. błędy wpływające na przyjemność z gry;
  7. nierówna oprawa graficzna.

Oprawa Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes to połączenie pięknie rysowanych sprite’ów 2D z trójwymiarową grafiką otoczenia. O ile te pierwsze wyglądają fantastycznie i do tego wzbogacone są przyjemnymi dla oka animacjami, tak scenerie prezentują się w najlepszym wypadku przeciętnie. Tak podsumować można też animacje przeciwników, ataków specjalnych oraz czarów: znów czuć, że to poprzednia epoka. Może w ten sposób autorzy zamierzali puścić oczko, raz jeszcze, do fanów Suikodena?

Trudne piękno nostalgii

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes nie sposób odmówić pewnego uroku. Gromadzenie postaci, rozbudowa zamku i wojenna atmosfera potrafią wciągnąć i zapewnić sporo przyjemności. Przez całą przygodę nurtowało mnie tylko jedno pytanie: dla kogo tak naprawdę jest to jRPG? Nie mamy już końcówki XX wieku. Historie wojenne pojawiały się w grach wideo dziesiątki razy, dostaliśmy wiele tytułów z dużą liczbą ciekawych towarzyszy, a w ostatnich latach fani gatunku zakochani w 2D i pixel arcie też mogli poczuć się nasyceni. Eiyuden Chronicle nie oferuje niczego odkrywczego, a w niektórych aspektach tytuł ten zatrzymał się w czymś, co dla wielu będzie grową prehistorią. Nie szanuje czasu gracza, nie posiada współczesnych rozwiązań uprzyjemniających zabawę, jest mocno niezbalansowany, a przy tym nie niesie wyzwania pod względem poziomu trudności. Zachowuje się tak, jakby chciał mocno stanąć po stronie miłośników oryginalnych Suikodenów, ale zapomina, że od ich kontaktu z tą serią minęło już naprawdę wiele lat.

To zdecydowanie nie jest pozycja dla każdego. Zatwardziali sympatycy jRPG poczują się tu jak w domu, ale duża część graczy odbije się już w pierwszych godzinach. W tym gronie znajdą też z pewnością liczni fani w Polsce, którym brak rodzimej lokalizacji, nawet w formie napisów, utrudni poznawanie historii. Tym bardziej że jest ona napisana językiem niełatwym, pełnym metafor, archaizmów oraz dialektów opartych na slangu. Bez solidnej znajomości angielskiego nie będzie nam dane zrozumieć wszystkich dowcipów, wychwycić niuansów i w pełni cieszyć się warstwą fabularną.

I tak jest z całym Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes – to gra, która wymaga okularów nostalgii, by można było w stu procentach radować się kolejnymi spędzanymi z nią godzinami. Nawet wtedy jednak nie ma gwarancji, że w naszej pamięci zapiszą się jakieś wyraziste wspomnienia.

Recenzja gry Metaphor: ReFantazio - piękna baśń na 100 godzin zachwyca systemem walki, choć razi moralizatorstwem
Recenzja gry Metaphor: ReFantazio - piękna baśń na 100 godzin zachwyca systemem walki, choć razi moralizatorstwem

Recenzja gry

Metaphor: ReFantazio to ogromne, naprawdę ogromne jRPG, w którym przepiękna oprawa audiowizualna idzie w parze z angażującym systemem walki i genialnymi projektami przeciwników - szkoda, że w warstwie fabularnej nie wszystko zagrało tak, jak powinno.

Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii
Recenzja gry Mario & Luigi: Brothership - czarująca przygoda i udane wskrzeszenie serii

Recenzja gry

Po dziewięciu latach i bankructwie oryginalnych twórców, seria Mario & Luigi powraca z całkiem nową odsłoną. Brothership to godna kontynuacja serii, logicznie rozwijająca motywy poprzedniczek - lecz pokazuje także, że więcej to nie zawsze lepiej.

Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało
Recenzja gry Dragon Age: Straż Zasłony - w Veilguard są emocje, ale dziś to trochę za mało

Recenzja gry

Dragon Age: The Veilguard robi wiele rzeczy, za które gracze pokochali gry BioWare – lecz zarazem przypomina, jak wiele w gatunku RPG da się wykonać znacznie lepiej.