Earthcore: Shattered Elements Recenzja gry
autor: Luc
Recenzja gry Earthcore: Shattered Element – Hearthstone rodem z Polski
Twórcy polskiej karcianki Earthcore: Shattered Element nie uniknęli paru potknięć, ale ich gra jest piękna estetycznie i zaskakująco świeża pod względem mechaniki. Warto się jej przyjrzeć i… posłuchać Piotra Fronczewskiego.
- przyjemna dla oka i ucha oprawa audiowizualna;
- zaskakująco rozbudowana kampania dla jednego gracza;
- możliwość tworzenia unikalnych kart;
- prosta i intuicyjna rozgrywka…
- …która czasem jest zbyt losowa;
- pewne problemy ze stabilnością.
Karcianki do wirtualnego mainstreamu trafiły całkiem niedawno. Wprawdzie w życiu większości graczy obecne są od wielu, wielu lat, ale moda na kolekcjonowanie i rozgrywanie spotkań za pomocą cyfrowych talii zapanowała dopiero wraz z premierą blizzardowego Hearthstone’a. Obecnie rynek wydaje się wręcz przesycony dziełami tego typu, niemniej nie zniechęca to kolejnych producentów do tworzenia następnych tytułów. Większość z nich powiela utarte schematy, z pewnością jednak nie można tego powiedzieć o… Earthcore.
Prostota na pierwszym planie
W przeciwieństwie do większości konkurencji Earthcore nie stawia na przesadną głębię, wielowarstwowe strategie i godzinne planowanie kolejnych ruchów. Karcianka od pierwszego momentu cechuje się prostotą i pozostaje wierna tej zasadzie praktycznie przez całą zabawę, bez względu na poziom zaawansowania gracza. Na czym więc polegają reguły? Po skonstruowaniu liczącego 25 kart zestawu przenosimy się na teren bitwy – po każdej stronie znajdują się trzy pola, na których umieszczamy naprzemiennie karty. W każdej z podobnych rund dysponujemy zaledwie czterema opcjami, a nasz wybór jest dość ograniczony, choć w całym równaniu znacznie istotniejsze są zależności pomiędzy żywiołami przynależnymi każdej z kart. Woda, natura oraz ogień zwalczają się w określonych kombinacjach i jeśli znajdująca się naprzeciwko karta dysponuje „słabszym” żywiołem, zadajemy wrogiemu bohaterowi obrażenia równe tzw. punktom ryzyka, przypisanym do każdego z elementów talii. Karty, które zwyciężyły, mogą być zagrane ponownie, a w niektórych przypadkach ich „przetrwanie” okazuje się zaskakująco istotne.
Losowość na drugim planie
Możliwość powtórnego wykorzystania kart jest ważna dzięki specjalnym zdolnościom, jakimi mogą dysponować – pozwalają one na rzucanie czarów, uciszanie przeciwników i całą resztę przydatnych zabiegów, wprowadzających do rozgrywki odrobinę strategii. Tej niestety w Earthcorze nie uświadczymy za wiele. I to nie dlatego, że zasady są zbyt proste – nawet z banalnymi regułami dałoby się tworzyć ciekawe kombinacje i planować kolejne ruchy, gdyby nie to, że niemal we wszystkich pojedynkach główną rolę odgrywa… szczęście. Jeżeli nie wylosujemy przyzwoitej kombinacji czterech kart z naszej talii, nie jesteśmy w stanie zrobić absolutnie niczego. Jedyne, co nam pozostaje, to patrzeć, jak przeciwnik nas demoluje, a niekiedy potrafi to trwać… zaledwie dwie rundy.
No dobrze, a gdzie wersja na Androida?
Earthcore zadebiutował na urządzeniach z iOS-em, a więc iPadach, iPhone’ach oraz iPodach. Większość z nas zadaje sobie jednak pytanie, kiedy produkcja będzie dostępna na pecetach lub telefonach i tabletach z Androidem? Spytaliśmy o to twórców gry – wersja na „Antka” w formie testowej pojawi się po wakacjach, a pełna wersja gry jeszcze przed końcem roku. Trochę więc na Earthcore poczekamy.
Całe misterne konstruowanie decków idzie więc na marne, bo i tak wszystko rozbija się o mechanizm, na który nie mamy najmniejszego wpływu. Sytuacja wygląda odrobinę lepiej, gdy otrzymujemy dostęp do bohaterów dysponujących nawet i trzema zdolnościami – wówczas mimo niekorzystnego układu da się ostatecznie wybronić, ale zdarza się to, niestety, niezwykle rzadko. Co być może jeszcze istotniejsze, kiedy dostawałem solidne lanie w dwóch ruchach, kręciłem głową z bezsilności, ale gdy role się odwracają, trudno o większą radość z tego powodu. Często miałem po prostu wrażenie, że to, co dzieje się na polu bitwy, jest kompletnie przypadkowe.
Dla samotnych wilków
W arkana karcianego multilotka (aby oswoić się z najczystszym przejawem RNG, jaki ostatnimi czasy dane mi było zobaczyć) najlepiej wprowadzić się, nie tocząc pojedynków z innymi graczami, tylko bawiąc się solo w kampanii. Ta podzielona jest na pięć osobnych rozdziałów, w których kolejno mierzymy się z coraz potężniejszymi przeciwnikami, ale – co ciekawe – całość okraszona została zaskakująco głęboką warstwą fabularną. Dzięki temu kolejne wyzwania podejmuje się z największą przyjemnością, a sam tryb sprawia, że nawet nowicjusze mogą zasmakować akcji bez niepotrzebnego stresu. Niestety, aby pograć w samotności i tak potrzebujemy połączenia z siecią. Niemniej sam pomysł wsparty przyzwoitymi, wielopoziomowymi nagrodami sprawdza się bardzo dobrze i śmiało mogę zaliczyć go do jednego z głównych plusów tej produkcji.
Earthcore’a oparto na modelu free-to-play. Za prawdziwe pieniądze możemy kupić pakiety kart oraz specjalne kryształy. Przy pomocy tych ostatnich da się także przyśpieszać proces „trenowania” naszych herosów oraz nabywać limitowane boostery z gwarantowanymi mocniejszymi kartami. Kwoty mikrotransakcji wahają się między 25 a 450 złotych.
Równie liczne jak misje dla pojedynczego gracza są karty, które odblokowujemy podczas samodzielnej zabawy (lub poprzez kupno boostera – patrz ramka). Początkowo jedyne, czym się od siebie różnią, to rodzaj obrazka, ale wraz z poszerzaniem się naszej talii oraz awansowaniem na kolejne poziomy Earthcore się pod tym względem rozkręca i na ilość unikalnych stworów narzekać z pewnością nie sposób. Sytuację dodatkowo poprawia możliwość „wykuwania” własnych kart. Dotyczy to jedynie specjalnych kart z herosami, ale dzięki opcji dodawania im zdolności potencjalnie da się ponoć stworzyć nawet kilkaset tysięcy kombinacji! Miła niespodzianka, choć jednocześnie trzeba mieć świadomość, że każdy „upgrade” kosztuje. Szczęśliwie można za niego zapłacić walutą zdobywaną podczas rozgrywki.
Przed wyruszeniem w drogę... należy zebrać karty
Pozytywnie oceniam także oprawę audiowizualną tytułu. Obecność Piotra „przed wyruszeniem w drogę...” Fronczewskiego jako lektora bardzo mile mnie zaskoczyła, ale i pozostałym dźwiękom niczego nie da się zarzucić. Podobnie jest w przypadku wyglądu całej produkcji – wszystkie efekty prezentują się świetnie, plansza oraz karty są bardzo klimatyczne, a do tego dochodzą jeszcze całkiem przyzwoite portrety oraz zaskakująco przyjemne dla oka menu. Oczywiście grafika w tytułach tego typu nie odgrywa istotniejszej roli, miło jednak popatrzeć na coś równie interesująco i estetycznie zaprojektowanego. W tym przypadku twórcy Earthcore’a naprawdę się postarali i należą się im szczere gratulacje, choć muszę wspomnieć i o tym, że produkcji dość często zdarzało się zawieszać na testowym iPadzie.
Prawie as w rękawie
W ogólnym rozrachunku Earthcore wypada więc nieźle. Zasady gry są proste do opanowania i przystępne, choć mechanika rozgrywki została skonstruowana w taki sposób, że świetna zabawa miesza się co pewien czas z losowością i chaosem, na który nie mamy większego wpływu. Nie wszystkim przypadnie to do gustu, ale jednocześnie warto zaznaczyć, że nie jest to też czynnik, który w jakikolwiek sposób skreśla tę pozycję – prędzej czy później da się go zaakceptować, a biorąc pod uwagę, że Earthcore jest darmowy... nie zaszkodzi tego tytułu wypróbować.