Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Gwint: Mag renegat Recenzja gry

Recenzja gry 14 lipca 2022, 17:39

Recenzja gry Gwint: Mag Renegat - niska jakość w niskiej cenie

Gwint: Mag Renegat to gra, która szybko może się znudzić. Rozgrywce brakuje dobrych motywatorów, a całość prezentuje się ubogo – nawet jak na swoją przystępną cenę.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji AND, iOS

Szczerze powiedziawszy, jakość gry Gwint: Mag Renegat nie powinna nikogo zaskakiwać. Tylko ktoś szalony wypuściłby bez odpowiedniej zapowiedzi dobrą, wypełnioną ciekawą zawartością produkcję. Nadal jednak nie rozumiem, jaki był cel CD Projektu RED. Szybki minimalny zarobek i nowy przeciętny tytuł w portfolio?

Wystarczy domysłów. Gwint dla pojedynczego gracza nie jest żadną katastrofą i nie wywoła fali krytyki jak Cyberpunk 2077, ale to w końcu marka Wiedźmin – a więc oczekiwania są najwyższe. Tymczasem dostaliśmy produkt, który nadaje się bardziej do zabicia czasu podczas podróży niż do wciągającego grania przez całe dnie.

Dzień Świstaka w gwintowym wydaniu

PLUSY:
  1. krótkie i szybkie wyprawy;
  2. Gwint dla pojedynczego gracza pozwalający na efektowne kombinacje;
  3. może zaoferować trochę satysfakcji i potrzymać w napięciu.
MINUSY:
  1. nędzna fabularna zawartość;
  2. mało urozmaicenia w rozgrywce;
  3. momentami za duży wpływ losowości na powodzenie wyprawy;
  4. wizualna i dźwiękowa nijakość;
  5. SI zawieszająca się niekiedy na parę sekund;
  6. upraszczające taktykę ograniczenie liczby rund do jednej decydującej.

Karcianka z elementami roguelike’a wymaga od gracza cierpliwości, a od twórców zadbania o dobrze urozmaiconą, motywującą do dalszej zabawy zawartość. I z tym jest pewien problem. W swoich pierwszych wrażeniach wspomniałem, że poszczególne wyprawy wydają się różne, bo spotykamy innych przeciwników i wracamy z nowymi możliwościami (np. mamy szansę zyskać lepsze nagrody w postaci kart). Z czasem jednak zauważyłem, że twórcy przygotowali za mało różnorodności. Wrogowie – zarówno standardowi, jak i elitarni – zaczęli się powtarzać, podobnie jak bossowie, których w całej grze jest zaledwie trzech. W dodatku czas spędzamy na mapce prezentującej nieustannie ten sam mało porywający krajobraz.

Dodajmy, że karty wyglądają podobnie jak w sieciowym Gwincie, tyle że nie ma na nich animacji 3D, a część umiejętności została zmodyfikowana. Losowych wydarzeń też nie przygotowano zbyt wiele i rzadko kiedy gra nimi pozytywnie zaskakuje, bowiem prawie zawsze mają ograniczoną fabularną treść, a decyzje dotyczą tylko rozgrywki (wiążą się z otrzymaniem kary bądź nagrody). W zapowiedziach mogliście przeczytać o wyborach moralnych – z góry mówię: niczego takiego tutaj nie znajdziecie.

Oglądanie tej samej mapki, choć z wygenerowanymi losowo przystankami w postaci wydarzeń czy bitew, solidnie mnie zmęczyło.

Efekt jest ławy do przewidzenia. Do zabawy szybko wkrada się znużenie, chyba że ktoś naprawdę mocno czuje ten gwintowy blues i chce sobie do woli eksperymentować z kartami, ale bez udziału osób trzecich. Wprawdzie produkcja ta nie oferuje jakoś szczególnie oszałamiających wariantów, a konieczność rozpoczynania wyprawy z podstawową talią kart jest dość ograniczająca, ale pewnie mała grupa osób się w tym odnajdzie. Ja bym raczej preferował krótką sesyjkę, gdy trzeba czymś zająć myśli. Przy dłuższym posiedzeniu powtarzalność elementów za bardzo dawała mi się we znaki.

Minimum fabuły – czy tak tnie się koszty?

Wiem, że roguelike nie musi gwarantować wspaniałej historii, i zdaję sobie sprawę, że twórcy nie obiecywali żadnej głębokiej treści. Tylko że przeskok z ciężkich narracyjnie, emocjonujących Wojen krwi do kompletnie ubogiego Gwinta: Maga Renegata jest zbyt duży. Tak jakbyśmy dostali te tytuły w złej kolejności. CD Projekt RED nie ucieknie od tych porównań i najnowsza pozycja studia będzie za to zbierać cięgi.

Pod względem fabularnym czuć nie pieniądz, a nędzę. Opowieść jest prosta i składa się z kilku przerywników filmowych (łącznie kilkanaście minut materiału), do których docieramy dzięki zwycięstwom osiąganym podczas kolejnych wypraw. Akcja skupia się na magu Alzurze zamierzającym stworzyć pierwszego zmutowanego pogromcę potworów – przyszłego wiedźmina. W trakcie gry zdobywamy mutageny umożliwiające przeprowadzanie następnych eksperymentów – aż do końcowego sukcesu.

W całej grze mamy zaledwie trzech bossów – oto jeden z nich.

Historia jest zatem sobie gdzieś obok, a wcale nie trzeba byłoby wiele, żeby w grze pojawiło się jej więcej. Alzur ma ograniczoną liczbę tekstów wypowiadanych po wyprawie zakończonej porażką czy po zwycięskiej bitwie – a to przecież momenty, kiedy można było pokusić się o dodatkowe linie dialogowe, ożywiające świat i zmniejszające poczucie powtarzalności. Przeciwnicy również mogliby być bardziej charakterystyczni i częściej wypowiadać jakieś słowa, zamiast po prostu milczeć... To są absolutne podstawy tworzące wiarygodną rzeczywistość i przyciągający klimat. W Gwincie: Magu renegacie uznano te elementy za zbędne, dominuje recykling i minimalizm materiałów, z których pozszywano niezbyt modny płaszcz pochodzący z second handu.

Ale o czym mamy mówić, jeśli nawet pod względem muzyki Gwint: Mag Renegat wypada po prostu bezbarwnie? Dotychczasowe gry ze świata Wiedźmina przyzwyczaiły nas do zróżnicowanej, wspaniałej ścieżki dźwiękowej, do której chce się wracać. W przypadku recenzowanej karcianki można wyłączyć dźwięk i nie odczujemy żadnej straty. Nie pokuszono się nawet o polski dubbing – jedyne odgłosy w rodzimym języku wydają karty, nawiasem mówiąc, pochodzące z sieciowego Gwinta i przy okazji niemające żadnego fabularnego sensu, bo gramy postaciami, które w czasach Alzura jeszcze się nie urodziły.

Los chce ze mną grać w pokera

Wybranie przez twórców gatunku roguelike wymusiło pewne zmiany w Gwincie. Najbardziej kontrowersyjna to ograniczenie starcia do jednej decydującej rundy. To przyspiesza pojedyncze wyprawy (zakończona sukcesem może potrwać mniej niż godzinę), ale pozbawia słynną karciankę części taktycznego czaru. Potrzeba rozłożenia kart na poszczególne rundy była częścią trzymającej w napięciu zabawy. Pozbawiony jej Gwint: Mag renegat wydaje się uproszczoną wersją oryginału.

Wszystkie siły i starania skupiają się więc na jednej walce. Maksymalizujemy swoje wysyłki, aby odnieść zwycięstwo poprzez odkrywanie i wykorzystywanie różnych kombinacji kart. Doprowadzenie talii do wysokiego poziomu i zniszczenie przeciwnika może sprawić satysfakcję, choć jest też obarczone ryzykiem frustracji, gdy wróg – zawsze dysponujący ostatnią kartą – wygra i odeśle nas z powrotem do laboratorium, skąd będziemy musieli od nowa rozpocząć wyprawę. Możemy tylko zgadywać, jak potężny wykona ruch i czy warto wcześniej użyć zaklęcia.

„Nie ma to, jak pod koniec starcia dostać w twarz najmocniejszą kartą” – nie powiedział żaden gracz.

Za pomocą magii w swojej turze możemy zadać dodatkowe obrażenia, wzmocnić sojuszniczą jednostkę czy wyłożyć dodatkową kartę. Opcje się rozrastają wraz ze zdobywaniem kolejnych poziomów, ale podczas danej wyprawy dysponujemy maksymalnie trzema wariantami zaklęcia. To doskonały sposób, by uzyskać przewagę nad wrogiem, czasem dający poczucie oszukiwania, innym razem wprowadzający do zabawy napięcie. Gdy musiałem mierzyć się bez magii, którą wcześniej straciłem bądź wykorzystałem, kolejno z przeciwnikiem elitarnym i bossem, czułem się całkiem kozacko.

Jednocześnie nie sądzę, abym był geniuszem – tutaj być może nawet za duży wpływ ma los. Wróg potrafi pod koniec wykonać ruch typu szach-mat nie dlatego, że sztuczna inteligencja jest taka sprytna, tylko dlatego, że wylosował potężną kartę zmieniającą obraz bitwy o 180 stopni. Można to odbierać jako pewną niesprawiedliwość. Ponadto wyprawy nie są tak długie, by w pełni pobawić się talią – tutaj zbawienna byłaby opcja doboru kart na początku danej rozgrywki, czego niestety nie uwzględniono.

Taki sobie ten kot w worku

Recenzowana gra nie jest wolna od błędów. Zdarzyło mi się, że przeciwnik zawiesił się przy swoim ruchu i musiałem czekać parę sekund dłużej na jego decyzję niż normalnie. Gdy mówimy o produkcji nastawionej na szybką rozgrywkę, taka drobnostka może razić. Poza tym przydatny byłby lepszy samouczek, wyjaśniający zasady gwinta mniej doświadczonym graczom. Chociaż w praktyce łapiemy, o co chodzi w całej zabawie, klarowne wprowadzenie by nie zaszkodziło.

Rzadko kiedy trafia się ciekawe wydarzenie losowe. To element rozgrywki – nie klimatu.

Summa summarum Gwint: Mag renegat okazał się grą ze wszech miar przeciętną. Zbyt szybko wkrada się tu powtarzalność, a te elementy, które mogły wzbogacić zabawę, zostały potraktowane po macoszemu. Czas spędzamy na jednej bezbarwnej mapce, pozbawionej większej szczegółowości. Muzyka jest wyzuta z jakiegokolwiek charakteru. Angielski dubbing brzmi teatralnie i sztucznie, a ograniczona liczba przeciwników powoduje znużenie.

Gwint: Mag renegat to po prostu produkcja dla grupy osób uwielbiających Gwinta i potrafiących przymknąć oko na zmiany w rozgrywce oraz brak klimatu. Dla pozostałych może to być co najwyżej krótka odskocznia od rzeczywistości, gdy trzeba zająć myśli czymś mniej angażującym czasowo. Nie bez powodu gra wyszła na platformy mobilne – chociaż sam grałem na PC, mam wrażenie, że tytuł ten może całkiem przyzwoicie sprawdzić się na smartfonie podczas podróży autobusem czy w jakiejś poczekalni.

Krzysztof Lewandowski

Krzysztof Lewandowski

Studiował dziennikarstwo, filologię polską i psychologię realizowane na UKSW, UW i SWPS. Tam napisał m.in. pracę dyplomową poświęconą współczesnej roli czarno-białego kina. W GRYOnline.pl pracuje od sierpnia 2021 roku. Pisze artykuły oraz recenzje gier, filmów i seriali, a od lipca 2023 roku zajmuje stanowisko specjalisty ds. kreowania treści w dziale Paid Products. Jest autorem artykułu naukowego „Dynamika internetu a zachowania językowe" opublikowanego w książce „Relacje w cyberprzestrzeni”. Współtworzył słownik nazw miejscowych warszawskiej dzielnicy Wawer. Próbował sił z wierszami, ale w przyszłości wolałby napisać powieść. Pisanie w sieci zaczął na portalu GameExe.pl w wieku 14 lat. Najpierw recenzował książki, ale na tym nie poprzestał i na różnych portalach internetowych oceniał gry, filmy, seriale czy komiksy. Najbardziej podobają mu się motywy surrealistyczne i gry RPG.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Czy interesuje Cię Gwint w trybie dla jednego gracza?

Tak.
54,2%
Nie.
45,8%
Zobacz inne ankiety
Recenzja gry World of Goo 2 - dziecięca radość w krainie glutów
Recenzja gry World of Goo 2 - dziecięca radość w krainie glutów

Recenzja gry

Minęło szesnaście lat. Szesnaście lat czekania, zachwytów nad „jedynką” i słabnącej nadziei na kontynuację. Ale w końcu jest. W końcu mamy World of Goo 2.

Recenzja gry Gwint: Wiedźmińska Gra Karciana – karty na stół
Recenzja gry Gwint: Wiedźmińska Gra Karciana – karty na stół

Recenzja gry

Wraz z aktualizacją do wersji Homecoming oczekiwany Gwint wyszedł z bety. Czas osądzić, jak studio CD Projekt Red poradziło sobie z nowym dla siebie gatunkiem i czy ich dzieło jest w stanie podjąć równą walkę z konkurencją.

Recenzja gry The Elder Scrolls: Legends – Magic i Hearthstone przy jednym zasiedli stole
Recenzja gry The Elder Scrolls: Legends – Magic i Hearthstone przy jednym zasiedli stole

Recenzja gry

Przyszły takie czasy, że co druga firma musi mieć swoją karciankę. Na scenę weszło właśnie The Elder Scrolls: Legends od Bethesdy – i zaliczyło całkiem dobre otwarcie, ale przyszłość tej gry stoi pod dużym znakiem zapytania.